ul. Smolna 11, 00-375 Warszawa

Wydawnictwo ISKRY

Dzia handlowy: te l./faks (0-22) 827-33-89 e -mail: iskry@iskry.com.pl www.iskry.com.pl

 

Skad we rsji e le ktroniczne j: Virtualo Sp. z o.o.


Spis treci

 

Pocztek

Sownik autobiograficznyAbsolutnie

AkuratAlboAle

BaBardzoBdBoBodajByleCel

CharakterChciabymChocia / cho

Choby


ChybaCiCiaoCóSectionCzeDalej

DepresjaDlaDopiero

Do / dosyDowartociowanieDziki

FantazjaGdybyGdzieHejInaczejInstynkt


JaJakbyJakoJakoJednakJeszczeJu

-kolwiekKooKoniecznieLepiej

LosManipulacjaMasz

MiMonaNadziejaNadziejaNaley


NaprawdNa razieNaturalnieNiby

NicNiech

Nie wiemNoNominacjaNormalnieObdOczywicieOtóOwszemPewniePikniePePokusa

Po prostu


 

ProfesjonalizmPromocjaProszPrzebaczeniePrzecie

PrzezPrzepraszamPrzykadPrzypadkiemPsychologiaRaczej

RazRozmowaRozumienieRzeczywicieSam

Samo-Samotno


 

Sowo dajSobieStrachSumienieSzczególnieSzczcie

wiadomowitaTalent

TamTegoTe

To wszystkoTrochTrzeba

TyleTylko

Uzalenienie


Wcale / zupenie / cakiem / w peniWida

WieszWicWiosnaWaciwieWanieW ogóleWolaWolnyWprostWrcz

Wszystko jednoWzgldnieZaley

ZarazZarzdzanieZasadniczoZbyt


ZdradaZnaczyZnowu / znówZodiakZreszt

ebyPrzypisy


Pocztek


Wychowywaem si wród ludzi mówicych. Moi rodzice byli nauczycielami, ich rodzice te. Dla mnie wszyscy rodzice byli nauczycielami, zreszt tak po trosze pewnie jest. Byli nauczycielami wiejskimi, uczyli wszystkiego. Wszystko wiedzieli. Ojciec na ogó wiedzia, e wie, co budowao jego autorytet, matka nie bya pewna, co te budowao autorytet. Matka lubia i umiaa mówi – pod warunkiem, e suchay jej tylko bliskie osoby. Bya wietnym mówc prywatnym. Podobnie jej matka, moja babka. Ojciec publicznie mówi znakomicie. Trafnie, mdrze i dowcipnie, zwaszcza kiedy go dobrze suchano. Prywatnie mówi mniej, a byy osoby, do których nie mówi.

Jego ojciec, mój dziadek, prawie w ogóle nic nie mówi, posugiwa si tylko gronymi (dla mnie) monosylabami. Przez to si go baem i niezwykle szanowaem. Ale by nauczycielem, podobno dobrym, wic pewnie mówi wtedy, kiedy byo trzeba. Jego drugi syn, mój stryj, by ksidzem. Mia dobre kazania, a prywatnie by jednym z najdowcipniejszych ludzi, jakich znaem. Byem (cigle jestem) dzieckiem wiejskich nauczycieli. To by przywilej, ale i obcienie. Gdybym by jako dziecko duy i silny, gdybym si le uczy, miabym moe jaki mir u kolegów, mimo e byem dzieckiem nauczycieli. Ale byem may i saby, a do tego (a moe przez to?) dobrze si uczyem. Miaem kompleksy wynikajce

z odrzucania. Dlatego tak mi zaleao, eby si podoba.

Podobao si innym, zwaszcza dorosym, take ojcu (matce mniej), kiedy si podobaem przez mówienie. Mówiem róne rzeczy od dziecistwa. Najczciej recytowaem wiersze. Na szkolnych akademiach zawsze i chtnie. Kiedy, gdy zaniemoga koleanka od okolicznociowego wiersza, na akademii z okazji rocznicy rewolucji padziernikowej powiedziaem Redut Ordona, co byo moim pierwszym (i jednym z ostatnich) aktem sprzeciwu wobec reimu komunistycznego.


Cieszyem si, kiedy dawano mi mówi, ale tylko w wiecie dorosych. Wobec rówieników, duo silniejszych ode mnie, a wic duo mdrzejszych, byem niepewny i skrpowany.

Nie wiedziaem, co trzeba mówi. Niezdarnie klem, eby si przypodoba. Nie umiaem mówi gwar, chocia próbowaem.

Odbijaem sobie w szkole, gdzie byem przemdrzay. Odbijaem sobie na modszej siostrze, któr wprowadzaem w jzykowe rytuay i wymuszenia. Tworzyem systemy zakl, którym ochoczo ulegaa, a nawet przejawiaa wasn inwencj.

Sowa mnie zajmoway. Podobno jako trzylatek biegaem wokó stou, wykrzykujc wieo poznane sowo „cycek”. Gdy moja kuzynka mnie skarcia, zapytaem naiwnie, co mog wykrzykiwa, biegajc wokó stou. Podsuna mi dwa pierwsze z brzegu wyrazy,

„kartofelek” i „róyczka”. Jak gupi, wykrzykiwaem je z równym entuzjazmem. Pewnie chodzio o to, eby wykrzykiwa. O Obywatelu Kane nie mogem jeszcze wtedy sysze.

Z polskiego byem oczywicie najlepszy. Nie robiem bdów ortograficznych i pisaem najlepsze wypracowania. Wszystko czytaem, co trzeba. Miaem takie przymusowe dziaanie, eby czyta cae ksiki. Jeli opucibym jak liter, nie liczyoby si.

Pamitam, jak czytaem jako dziesiciolatek Quo vadis.

To bya straszna mczarnia, czytaem po par razy kad stron, a potem wracaem, bo przecie mogem co przeoczy. Do dzi uwaam, e to jedna z najlepiej napisanych po polsku ksiek.

Znam jej fragmenty na pami.

Wiedziaem chyba od pocztku, e najlepsz polsk ksik jest Pan Tadeusz . Czytaem go w kóko od wczesnego dziecistwa i uczyem si na pami. Efekt jest taki, e nie tylko znam go w wikszoci na pami do dzi (nawet chyba coraz wicej i lepiej, bo cigle go czytam), ale jeszcze zbieram jego egzemplarze i mam jeden z najwikszych zbiorów w Polsce. Na wiecie oczywicie te.


Kiedy miaem pitnacie lat, mierzyem moe metr pidziesit. Przezibiem si wtedy i wstaem z choroby za wczenie. Grali western w kinie, bardzo si spieszyem, biegem i spociem si. Ale zatrzyma mnie pan Jankowski, przyjaciel rodziców, i musiaem z nim porozmawia. Wia wiatr i zzibem. Nastpnego dnia pooyem si, jak si potem okazao – na par miesicy. Dostaem zapalenia stawów. Miaem w domu komplet dzie Sowackiego. Przeczytaem wszystko, od deski do deski, z odmianami tekstu. Niewiele zrozumiaem, ale miaem poczucie czego wanego. Po paru miesicach leenia osignem swój obecny wzrost – metr szedziesit osiem (ale mówiem zawsze, e dziewi). I polubiem serdecznie Sowackiego. Byem nastrojony romantycznie. Do dzi jestem.

I romantycy rzeczywicie maj udzia w moim jzyku. Czciej ironiczno-zabawowi, z Pana Tadeusza i Beniowskiego, z autotematycznych artów – ni podnioli. Jakkolwiek mam gbok wiadomo, e jzyk jest tym, co nam dane najbardziej powanie, co jest najprawdziwsze, bo nie podlega kwestii, to wiem te, e jego prawdziwo najbardziej ujawnia si w jego operacyjnej moliwoci tak potwierdzania, jak zaprzeczania, tak mówienia serio, jak ironizowania, tak przekazywania prawdy, jak kamania. Jzyk jest dla wiata, ale jest ponad niego. Najwyraniej to wida wtedy, gdy jego uycie wie si z artem, dowcipem, zwaszcza jzykowym – w kadym razie z dystansem do wiata. A take z dystansem do samego jzykowego opisywania wiata. Dlatego oprócz ironicznych romantyków wchaniaem humorystycznego Sienkiewicza z Trylogii, groteskowego Gombrowicza z Transatlantyku i lubu, jawnie ju dowcipkujcych jzykiem Tuwima, Gaczyskiego i Brzechw. Specjalny wpyw na moje mówienie i mylenie jzykiem mia (i ma) Stefan Themerson, którego uczniem chciabym by, z jego precyzyjnym i zarazem


lunym stosunkiem do tego, co mona by powiedzie i co trzeba mówi. Pdrek Wyrzutek i Profesor Mmaa, ale te Kardyna Pölätüo i Bayamus to wprawdzie nie wzorce jzykowe, ale dobre przyrzdy do ostrzenia jzyka.

Poza wiksz czci Pana Tadeusza znam na pami kilkadziesit wierszy Mickiewicza, drug cz Dziadów i znaczn cz trzeciej, wiele wierszy Sowackiego i wielkie fragmenty jego dramatów, Maraton Ujejskiego, niemal w caoci Zemst i Wesele, wiele Tuwima, w tym szczególnie przeze mnie ulubione jego tumaczenie Sowa o puku Igora, mnóstwo Brzechwy, 120 przygód Kozioka Matoka i wiele jeszcze rzeczy, których w tej chwili sobie nie przypominam. Mój syn cieszy si tym jako dziecko. Moja wnuczka dzisiaj ju mniej.

 

 

Uwaam za wane jzykowo wasne identyfikacje: jak wyglda data mojego urodzenia, jak nazywa si jego miejsce, jak sam si nazywam.

B a r d z o mnie bawio, uwaaem to zreszt za specjalnie oryginalne, e moja metrykalna data urodzenia róni si od tej prawdziwej. Urodziem si 23 maja, a w metryce, a potem w dowodzie osobistym mam zapisan dat 5 czerwca. Czasem si myl i zamiast pitki pisz szóstk, przed chwil te si tak pomyliem. Urodziem si w Ciechanowie, metryka i za ni dowód podaj, e w Kobylinie. Ta maa wioska niedaleko Opinogóry nazywa si Kobylin, ale, jak to bywa, lokalnie miaa i inn nazw, mianowicie Kobylino, i w tej formie funkcjonuje jako miejsce mojego urodzenia. Nie tylko nieprawdziwe, ale jeszcze przekrcone. Najdawniejsi przyjaciele mówi do mnie raczej „Bralczyk” ni

„Jurek”. Nawet ona tak o mnie do nich czasem mówi. Sama mojego nazwiska nie nosi. Twierdzi, e dodaaby sobie do wasnego, notabene bardzo oryginalnego, nazwiska „Bralczykowa”, ale


„Bralczyk” – nie.

Jestem bardziej przywizany do nazwiska ni do imienia. Myl o sobie jako o Bralczyku. To raczej rzadkie nazwisko, cz mojej rodziny zreszt przemianowaa si dawno temu na Bralskich, pewnie dlatego, eby z zamonych chopów sta si przynajmniej w ten sposób szlacht. Niestety Bralczykowie herbu nie maj, czego auj o tyle, e jeszcze jaka nazwa by si ze mn czya. Moja matka za to bya herbu Kociesza, jako Goaszewska, a jej matka, Turska z Turskich z Turzy, miaa herb Doga. Ja nie jestem Kociesza, tym bardziej nie Doga, a swoje nazwisko lubi. Wydaje mi si ono z jednej strony oryginalne, z drugiej – bardzo swojskie. Dla mnie rzeczywicie jest swojskie.

Na studiach, gdy trzeba byo wpisywa si na listy obecnoci, przez pewien czas pomijaem imi. Wydawao mi si banalne – w moim pokoleniu chyba tylko Andrzejów wicej byo ni Jerzych. Teraz Jerzych mao. Ten zwyczaj pomijania imienia tumaczyem tym, e imienia nie uywam. Byo to na tyle oryginalne, e przycigao uwag wykadowców i w sumie si opacao. Ale nie robiem tego z wyrachowania.

 

 

Studiowaem oczywicie polonistyk. Chciaem by dziennikarzem, wczeniej aktorem. Po czci jestem aktorem, moje programy telewizyjne i wykady maj w sobie co z aktorstwa. Dziennikarzem te bywam, pisuj felietony, przez rok byem (troch malowanym, trzeba przyzna) redaktorem naczelnym ogólnopolskiego dziennika, którego dzi nikt nie pamita. Ale zostaem polonist. I jzykoznawc, co na pocztku byo mniej oczywiste. Ale kiedy okazao si, e jestem dobry z aciny (od razu czytaem heksametr heksametrem), e znam jzyk staro- cerkiewno-sowiaski (tajemnica bya taka, e nauczyem si na pierwsze zajcia czyta t osobliw cyrylic), e lubi i znam


gramatyk – wybraem specjalizacj jzykoznawcz.

Najwicej kopotu na studiach miaem ze szkoleniem wojskowym. Poczwszy od drugiego roku, ze wszystkich egzaminów miaem pitki. Ale nie na Studium Wojskowym. Tu ze wszystkich egzaminów miaem dwójki, nawet musiaem zdawa tak zwany egzamin komisyjny, z przedstawicielem rektoratu. Nie byem i nie jestem pacyfist, lubiem Sienkiewicza i filmy wojenne, staraem si, jak mogem, i uczyem, czego trzeba – nic nie pomagao. Po latach obwiniam o to moje podejcie komunikacyjne. Na jednym z egzaminów pukownik zwróci si do mnie: „zachowujcie si bojowo!”, ale powiedzia to tak, e struchlaem. Byem z pewnoci oferm wojskow, cho wtedy wolaem tak o sobie nie myle. Jzyk wojskowy by czstym przedmiotem drwin studenckich – dobrze byo mie jakie gorsze, mieszniejsze jzyki. Niektórzy jednak z wykadowców mieli ciekawe wyczucie jzykowe. Pamitam, jak jeden z nich dugo szuka, jakie okrelenie najlepiej by pasowao do mnie, zajmujcego wanie pozycj strzeleck lec. W kocu, zrezygnowany, powiedzia: „No pizda, pizda! Inaczej nie mona powiedzie”. Zabrzmiao to tym smaczniej, e zaciga.

Innym miesznym, gorszym jzykiem by jzyk organizacji modzieowych, troch przypominajcy jzyk partyjny. Dziaaem w Zwizku Modziey Socjalistycznej – raczej ze wzgldów towarzyskich ni koniunkturalnych – ale i od wewntrz by ten jzyk, w którym si „towarzyszyo”, do zabawny. Kiedy potem, ju bardziej koniunkturalnie, cho bez ideologicznego wstrtu, zapisaem si do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, jej jzyk brzmia mi jeszcze mieszniej nienaturalnie, ale, wprawdzie z pewnym masochizmem i dwój myleniem, uywaem go, wiadom miesznoci, take na zebraniach partyjnych.

Wreszcie jeszcze jednym jzykiem czasem obmiewanym, ale ju niejednoznacznie i z pewnymi kompleksami, by tak zwany „argon


iblowski”, stosowany przede wszystkim przez uczonych z Instytutu Bada Literackich, ale take przez ich bardziej erudycyjnych ni inteligentnych studenckich akolitów. Ten jzyk byo w dobrym tonie zna, ale dobrze te byo mie do niego dystans. Inna moja aktywno organizacyjna wizaa si z Koem Polonistów, w ramach którego prowadziem Sekcj Jzykoznawcz, przeksztacon potem w Koo Jzykoznawcze. Sam ju ledwo pamitam, e byem jego pierwszym przewodniczcym.

Moja jzykoznawczo rozwijaa si wesoo i atrakcyjnie pod okiem wielu najwybitniejszych. Chodziem na wykady i seminaria do wszystkich: do Mayenowej i Wierzbickiej, do Doroszewskiego i Bogusawskiego, do Puzyniny i Weinsberga, do Pelca i Bellertowej. A gównie do Haliny Kurkowskiej, mojej najwaniejszej nauczycielki, której potem byem drugim doktorem, po Salonim, a przed Markowskim. Najpierw byem stylistykiem (róne roczne prace), potem gramatykiem-semantykiem (magisterium), potem pewnie pragmatykiem (doktorat), nastpnie socjolingwist i politolingwist (habilitacja), wreszcie praktycznym retorykiem – i wszystkiemu temu przypisywaem gbokie treci.

Kiedy zostaem na uniwersytecie jako asystent-staysta z pensj mniejsz od stypendium naukowego, byem szczliwy i peen zapau. Potem jednak si oeniem i zaczem wdrowa po Polsce i nie tylko. W Biaymstoku uczyem gramatyki opisowej i pisaem doktorat, w Sosnowcu uczyem jzykoznawstwa ogólnego i pisaem habilitacj, w Uppsali uczyem po prostu polskiego i wicej wypiem dinu ni napisaem czegokolwiek, wreszcie w Krakowie badaem pras, uczyem retoryki i koczyem habilitacj.

Z doktoratem kopotów nie byo – byem przez prawie trzydzieci lat najmodszym doktorem warszawskiej polonistyki, ten rekord pobito par tygodni temu (pisz to w lutym 2004). Mia dugi, bardzo jzykoznawczy tytu.


Z habilitacj byo gorzej. Pomylaem po doktoracie, e jest pewien rodzaj tekstów, charakteryzujcy si osobliw paradoksalnoci. S one najbardziej eksponowane, a nikt ich nie czyta ani nie sucha. Jzyk propagandy partyjnej, który obserwowaem take z wewntrz, wyda mi si niezwykle atrakcyjny jako temat gównie przez swoj napuszon mieszno i nielogiczno. Wygaszaem referaty, pisaem teksty – niestety najczciej nie do druku. Habilitacyjna ksika zostaa zatrzymana w ostatniej chwili przez cenzur – nawet may nakad i naukowa oficyna nie pomogy. By to podobno jeden z bardzo niewielu przypadków, kiedy kolokwium habilitacyjne odbyo si na podstawie nie oficjalnie wydanej ksiki, ale tekstu powielonego, na prawach rkopisu, przez moich przyjació z Orodka Bada Prasoznawczych, którego ówczesny szef, Walery Pisarek, by moim mentorem i przyjaznym zwierzchnikiem, a jest jzykoznawcz instancj i najbardziej wymarzonym rozmówc nie tylko jzykoznawczym.

Ciesz si, e jestem jzykoznawc. O czymkolwiek jest rzecz, jzykoznawca zawsze ma tam miejsce, bo rzecz ta zwykle jest wyraana sowami. Inynierowie i lekarze, biznesmeni i ksia, politycy i reklamiarze – wszystkim si zdarza potrzebowa jzykoznawcy, który lubi si przyda. Tote si przyda próbuj, daj porady i ekspertyzy, wyrokuj jzykowo, redaguj i konsultuj. Najduej konsultowaem tekst ustawy zasadniczej, czyli konstytucji RP a i tak par rzeczy musiaem przepuci, bo mnie przegosowano. Przez to dziesity artyku ma takie brzmienie, jakie ma.

Jestem polonist. Jzyk polski jest moim pierwszym i zapewne bdzie ostatnim, a naprawd jest waciwie moim jedynym jzykiem. Uczyem si z pewnym powodzeniem aciny, z mniejszym greki. Znam troch – konwersacyjnie – serbsko-chorwacki, mam


podobno nie najgorszy niemiecki akcent, z bied si w tym jzyku dogadam i znam w nim wiele wierszy na pami. Troch znam – wicej w nim mog powiedzie, ni zrozumie – szwedzki. Znam niele rosyjski, ale nie lubi czyta gradanki. Czytam za to bez wikszych kopotów po angielsku, ale rozmowa przychodzi mi z trudem. W sumie, jakkolwiek liznem wielu jzyków, nie zaprzyjaniem si naprawd z adnym. Jeden z moich najbliszych przyjació przyznaje si w swojej prawdziwej skromnoci do znajomoci dwudziestu kilku, przy czym kilkanacie podstawowych zna biegle. Ja ze znajomoci wprawdzie znaczcego, ale dopiero trzeciego pod wzgldem wielkoci sporód nie najbardziej popularnych jzyków sowiaskich, mam pewne kompleksy. A kiedy przychodzi mi mówi w którym z innych, odczuwam wrcz nieprzyjemne sensacje fizjologiczne. Wstyd mi za niedowad komunikacyjny.

Ta znacznie ograniczona dyspozycyjno komunikacyjna doprowadzia mnie do pewnej niemiej autorefleksji. Kiedy byem zmuszony do wyraenia swojej opinii na jaki gorcy temat w jednym z niepolskich jzyków. Zaczem j z mozoem wyraa. W pewnej chwili zauwayem, e, wykorzystujc zapamitane frazy, mówi cakiem co innego, ni skonny jestem twierdzi naprawd. Zrobio mi si nieswojo, bo mówiem wbrew innym obawom wzgldnie swobodnie. Moje samopoczucie jeszcze si pogorszyo, kiedy poczuem, e teraz jestem w obowizku sam przed sob uzasadni racje, które wanie przeciwko sobie wyraaem. Zamilkem, ale autoniesmak pozosta.

Wypowiadam si do czsto (nawet teraz) na pimie, ale o wiele bardziej lubi mówi. Poniekd dlatego, e verba volant, ale te i dlatego, e jestem troch niewyytym aktorem. Lubi mówi i nawet niestety niekiedy to sycha. Zawsze byem przekonany o wyszoci mowy nad pismem, intonacja jest dla mnie


niewyczerpanym nonikiem niuansów znaczeniowych i robienia wraenia, gesty sprawiaj przyjemno niemal fizjologiczn. Nawet kiedy pisz, to po trochu mówi, bo sysz, co pisz. Poniewa inni sabiej, nie zawsze wypisuj si tak, jak wypowiadam. ona uwaa, e po prostu powinienem bardziej myle o czytelnikach. Jest czsto moim pierwszym czytelnikiem.

Lubi mówi, zwaszcza lubi mówi o mówieniu. Szkol wic mówców (z wyjtkiem polityków podczas kampanii), prowadz wykady na rónych uczelniach, mam swoje programy w radiu i w telewizji. Ludzie lubi sucha o jzyku, zawsze dobrze jest sucha o tym, na czym si czowiek zna, a na jzyku polskim Polacy si znaj. Wiedz te, e inni Polacy mówi gorzej ni oni sami. To dobry, zawsze aktualny temat. Ilu ja wywiadów udzieliem na temat jzyka! I, jeli bdzie trzeba, jeszcze poudzielam. Cho nie zawsze i nie wszystkim podoba si, co mówi. Suchaj i czytaj mnie gównie ludzie interesujcy si jzykiem, a wród nich jest wielu purystów. Zatem przede wszystkim jestem krytykowany za nadmiern tolerancyjno.

Istotnie, jeli s jakie formy równoprawne w jzyku polskim, jakie dwa wzorce odmiany – ciesz si. Lubi, e s postaci i postacie, e to, e bdzie pada jest równie prawdopodobne jak to, e bdzie padao. Lubi jzykowe nielogicznoci i to, e okrt podwodny jest czciej jednak w wodzie ni pod wod; e cho yciem pozagrobowym cieszymy si wszyscy, poza letargikami, to tylko o pewnej formie ycia tak si mówi; e cho raczej najpierw jeden, potem drugi, to jednak jeden za drugim; e miejsce siedzce nie siedzi. Dopuszczam cofanie si w ty i wracanie z powrotem, akceptuj realne fakty, a nawet suszne racje. Jestem rzecznikiem wikszej poowy, wiadom, e jest zawsze bardziej prawdopodobna ni idealnie równa z t drug, mniejsz. Moe ta tolerancja troch wygodnicka, ale zgodna z moim ludzkim charakterem i, co


waniejsze, z duchem jzyka – takim, jak go pojmuj.

Czasem jednak mam za ze. Drani mnie egzaltacje i mody. Zoci nadmiar, zwaszcza, powiedzmy, czasami, czego w rodzaju, jakby, w pewnym sensie, powiedziabym, obecnoci czego, co mona by nazwa by moe takim okreleniem jak, powiedzmy, czynnik humanistyczny. Takich sów, zmikczajcych komunikat ju nie do postaci pynu, lecz gazu. Ulotnego oczywicie, jak to gaz. Ale i przeszkadza nadmierna pewno siebie i kategoryczno. A take niepokoi, take niestety czasem i wasna, powierzchowno jzykowa w kontakcie. Std niekiedy uwane apanie za sowa, przysuchiwanie si krytycznie mowie z wyczonym myleniem.

Mam za ze dziennikarzom (take przez siebie szkolonym) ogólnikowo ich pyta. Zdarzyo si na przykad pewnego dnia (ju dawno), e dziennikarz Programu III Polskiego Radia zapyta mnie, czy jzyk polski si rozwija. Powiedziaem, e tak, i to bardzo. Daem przykady. Po paru godzinach dziennikarka Programu I Polskiego Radia zapytaa mnie, czy jzyk polski si rozwija. Nie wytrzymaem i powiedziaem, e niespecjalnie, e mógby bardziej, i daem przykady. Nadano to tego samego dnia, a pewna zaprzyjaniona, ale powana pani profesor, wysuchawszy obu wypowiedzi, miaa mi za ze filuterno naukow, podwaajc róne rzeczy. Przepraszam bardzo t drog.

 

Myl o jzyku jako jzykoznawca, ale myl te o nim jako czowiek mówicy. I myl, e jest tak. Najpierw jest wiat. Potem go poznaj rónymi zmysami. Poznaj go, wic o nim myl. Ta myl powinna do niego pasowa. Gdyby wiat zacz si dopasowywa do myli, byoby niedobrze. Wtedy to ja zaczbym nie pasowa do wiata, tylko e o tym bym nie wiedzia.

Wic myl pasuje do wiata. Jest tak, jak myl, e jest, to jest,


przepraszam, myl, e jest tak, jak jest, i tak myl, jak jest. A wiem, jak jest, kiedy mog rozpozna, co jest, a rozpoznaj, co jest, kiedy mog to nazwa. Niektóre nazwy ju znam, innych si domylam, inne poznaj. Jeszcze inne mog wymyli sam.

Myl, wyobraam sobie trzy warstwy: jedna to wiat, druga to pasujce do niego mylenie, a trzecia to pasujcy do tego mylenia (a przez to i do wiata) jzyk. I, oczywicie, wiem, e samo mylenie naley do wiata, a i jzyk te.

Myl o wiecie, myl te (czasami po to, eby od mylenia o wiecie uciec) o samym myleniu. O wiecie mówi; mog, jeli trzeba, mówi te o myleniu; i o jzyku te mog mówi. Mówi mog dziki nazwom. To, o czym w wiecie myl, czyli to wszystko, co si skada na wiat, ma swoje nazwy; to, o czym mog myle w myleniu, czyli co si w mojej myli skada na mylenie, te ma nazwy. W jzyku te wiele rzeczy ma nazwy. Sama nazwa ma nazw

„nazwa”, „nazwa” to nazwa nazwy, ale inne nazwy, nazwy innych rzeczy, nazw osobnych ju nie maj, mona je co najwyej take nazywa t ogóln nazw: „nazwa”.

Ale o tych nazwach mona myle. Mona o nich mówi.

O tym, jakie s. Jak wygldaj, jak brzmi, z czego si skadaj, co znacz, z czym si kojarz.

Spory kawa ycia zajmuje mi mylenie i mówienie o tej czci wiata. Mam nawet niejakie poczucie, e, mówic o nazwach, mówi o wiecie. A w kadym razie o myleniu o wiecie, a mylenie o wiecie to dla mnie najciekawsza cz wiata. Oczywicie poza t czci wiata, któr jest mylenie i mówienie o jzyku. Zreszt kiedy myl o jzyku, myl o najciekawszej czci mylenia. Jdrem wiata jest mylenie o nim, jdrem tego jdra jest jzyk.

 

Dobrze, e jestem jzykoznawc, bo

mog zajmowa si sowami.


Sowa s dla mnie bardzo wane. Myl, e tak w ogóle s chyba waniejsze od rzeczy, chocia to trudno mierzy. W kadym razie sowa znam i lubi, rzeczy czsto nie znam, a wielu z tych, które znam, nie lubi. O sowach duo myl.

„Sów nam trzeba, nie czynów!”. A jakimi piknymi czynami s sowa! Samo to haso zostao zreszt powiedziane sowami. Poza tym kto powiedzia, e jak czyny, to nie sowa, i odwrotnie? Gdzie czyny, tam i sowa. A e czasem sowa bez czynów? To dobrze, e chocia sowa. Od samego ich braku czynów nie przybdzie.

O sowach napisano i powiedziano duo dobrego i duo zego. Jedn ich cech trzeba zna i uzna. Zgodzi si z ni, cho to troch trudne. Ich moliwo wyraania prawie wszystkiego, co kto chce – i to, e drug stron ich wspaniaej uytecznoci jest ich niemile gitka suebno.

Posu si jednym z bardziej znanych cytatów. „Lecz nade wszystko – sowom naszym, zmienionym chytrze przez krtaczy, jedyno przywró i prawdziwo: niech prawo zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwo – sprawiedliwo”. Pikne te i jake suszne sowa cytowane s po wielekro i zawsze wszyscy si z nimi zgadzaj. A kiedy wszyscy si z czym zgadzaj, s dwie moliwoci. Mog to by prawdy podstawowe i niepodwaalne, takie, e nawet waciwie mówi o nich nie trzeba. Ale (co jest troch mniej pikne) ta powszechna akceptacja moe si wiza take z rónym, zwykle dowolnym, a najczciej yczeniowym, rozumieniem myli i sów, którymi s one wyraone.

yczeniowym – czyli takim, jakie mi wanie odpowiada. Bo czsto rozumiem myli tak, jak chc je rozumie.

Kady zatem, nawet chytry krtacz (a moe on wanie przede wszystkim), przyjmie tak racj, któr moe po swojemu rozumie. Przed samym sob nie bdzie przecie chytrym krtaczem. I on wanie bdzie gosi, e prawo musi znaczy prawo – bo w obu tych


wyrazach, i w obu tych pojciach, bdzie widzia to samo.

To, co umoliwia takie szczytne i dla wszystkich suszne apele, jest jednoczenie dowodem na odwieczn przewrotno jzyka, na ciemn stron sów: su kamstwu równie gorliwie co prawdzie. W jzyku ustala si znaczenia sów i dowolnie je zmienia. Poeta w swojej zawodowej naiwnoci jest przeciwko tej ciemnej stronie i wanie dlatego udowadnia, wbrew woli, e jest ona nieunikniona i e nie ma z tego wyjcia.

Wikszo tego, co wiem, wiem dziki sowom, tekstom, jzykowi. Wicej dowiedziaem si z tego, co usyszaem i przeczytaem, ni z tego, co zobaczyem czy poczuem. Ludzi te znam dziki sowom.

Sowa rónie ukadam. Najczciej w wypowiedzi, w teksty. eby co opisa czy opowiedzie, eby rozmawia i kóci si, eby by z innymi. Z ogromn wikszoci ludzi, których znam, i z ogromn wikszoci tych, których nie znam, ale o których wiem, jestem przez sowa – przez sowa o nich, ich sowa do innych, ich sowa do mnie i moje do nich.

Ukadam je, te teksty, czasem dla zabawy. Dlatego, e jakie sowa bardzo do siebie pasuj lub zupenie nie pasuj. To niezupenie zabawa. To te suy czemu (zabawa zreszt te suy). Takie ukadanki daj mi poczucie pewnej autonomii jzyka, tego, e mog atwiej wyobrazi sobie jzyk bez wiata ni wiat bez jzyka.

Ciesz si te wyszukiwaniem sów pojedynczych, a to dugich, a to krótkich, a to dziwnych, ale moliwych. I form sów. Ale w skrablach nie jestem najlepszy.

 

Z rónych ukadów sów sownik wydaje mi si najpowaniejszy i zarazem najbardziej bezsensowny. Na powag wskazuj rzetelno i powaga sowników, ich uyteczno. Na absurdalno – ukad alfabetyczny, który


dopuszcza, a nawet zakada przypadkowo. Zawsze mnie bawio, e wiem, jak si sownik skoczy – yznoci.

Ta ksika ma ukad sownikowy, alfabetyczny. Kade sowo jest tam, gdzie jego miejsce. A do sów dodaj kilka rzeczy. Jak myl osobist, wspomnienie wasne, cytat czy co innego – to po pierwsze. Po drugie – co w rodzaju felietonu. Te felietony w wikszoci byy wczeniej drukowane wanie jako felietony, gównie w miesiczniku psychologicznym „Charaktery” i w ilustrowanym tygodniku „Przekrój”. Te pierwsze s dusze i dotycz raczej poj ni sów, ale w rezultacie i tak na sowach si koczy. Te drugie, krótsze, to próby pokazania sowa przez zabaw nim, a waciwie zabaw jego rónymi uyciami. Polega ona przede wszystkim na mieszaniu supozycji i uywaniu tego samego sowa nie tylko w rónych znaczeniach, ale take na rónych poziomach odniesie. Sam si tym bawiem, moe i czytelnik spróbuje. Czytelniku…


Sownik autobiograficzny


NIE MAM ADNEGO (chyba) charakterystycznego powiedzonka. A moe mam, tylko o tym nie wiem. Takie nieuwiadamiane powiedzonko byoby najbardziej autentyczne, spontaniczne. Dobrze byoby te, eby byo oryginalne i adne. Wiele powiedzonek jest banalnych. Literatura i filmy jeszcze je banalizuj. Szofer w jednym serialu, damulka w drugim – mieli takie samo powiedzonko. U szofera by to wyraz prostego i bezkompromisowego odbierania wiata, u damulki – wyraz pretensjonalnej, ale sympatycznej emocjonalnoci. Wol t pierwsz odmian. Ale obawiam si, e czciej bywam emocjonalnie pretensjonalny…

Absolutnie

Pachnie transcendencj. Co ostatecznego. Absolutnie ostatecznego. Dalej nie ma absolutnie nic. I adnych, absolutnie adnych wyjtków. Samych „adnych” mogoby by za mao.

Moe by i absolutnie wszystko, i absolutnie nic. Pamitam absolutnie wszystko. Absolutnie niczego nie pamitam. Nie pamitam, bo zapomniaem, zapomniaem absolutnie. I wtedy to niekoniecznie absolutnie o wszystkim. Mog zapomnie absolutnie – o czym jednym. Na przykad zapomniaem absolut – nie, co przed chwil napisaem. I mog absolutnie zapomnie, e przed chwil napisaem, e zapomniaem. Absolutnie. Ale wtedy to ju powinienem pamita, co zapomniaem.

Mog absolutnie zapomnie, nie mog absolutnie pamita. Nawet gdy mam pami absolutn i pamitam absolutnie wszystko, to jednak nie mog pamita czego jednego – absolutnie. Mog dokadnie, dogbnie, ale jak nie wszystko, to nie absolutnie. I ju.

I w ogóle jest to niesymetryczne, cho nie absolutnie niesymetryczne. Mog by absolutnie zmczony i absolutnie wypoczty, ale cho mog mie absolutnie nowy samochód, to absolutnie starego nie. Moe mi si co absolutnie podoba i absolutnie nie podoba, a nawet nie tylko mnie: moe to by absolutnie (w ogóle, dla wszystkich, obiektywnie) absolutnie pikne albo ohydne absolutnie – ale moe by tylko, powiedzmy, absolutnie niespodziewane. Absolutnie spodziewane jest absolutnie niemoliwe. Nie mogoby by te zreszt, jak absolutnie nic, absolutnie moliwe.

I to absolutnie wszystko, co mog dzi powiedzie.


SZCZEGÓLNIE LUBI SOWA ambiwalentne, takie, których ironiczne uycie staje si równoprawne z uyciem podstawowym. Podobaj mi si sowa wyraajce wtpliwoci, podwaajce twierdzenia rozmówcy: zwaszcza te, którymi mog to zrobi moe bezceremonialnie, ale szczerze i bezporednio. A oprócz tego, osobno, lubi sowa, które mimo obcego pochodzenia s bardzo proste i wskazuj na zayo.

Akurat

Sowa w polskim jzyku akcentuj zwykle na sylabie przedostatniej, zdarza si, e na trzeciej od koca, rzadko – na czwartej. Czasem – na ostatniej. Jest te par, które mog akcentowa rónie. I akurat to sowo mog na ostatniej: „akurat”, albo na przedostatniej:

„akurat”. Kiedy akcentuj na ostatniej, myl, e tak akurat bdzie bardziej wyraziste: akurat! Mocne, jdrne. Ale potem zaraz myl, e moe akurat wcale nie, e akurat odwrotnie. I akcentuj na przedostatniej, troch j przeduajc: akurat.

Mówi „akurat”, kiedy zauwaam, e co bardzo pasuje. Wanie to, co trzeba. Miao by siedemnacie – i akurat tyle jest. Dobrze by byo spotka teraz Stefana – i akurat Stefana widz z daleka. Cze, Stefan. Akurat o Tobie mylaem.

Czyli: w tej chwili. W tej akurat chwili. Albo: akurat przed chwil pomylaem. A czasem: akurat za chwil. Miaem pomyle. Albo co zrobi, co dawno powinienem. Na przykad zadzwoni do Stefana. Jak tylko pomylaem, akurat zadzwoni telefon. I, jak na zo, musia to by akurat Stefan.

– Dobrze, e dzwonisz, Stefan. Akurat miaem dzwoni do Ciebie.

– Akurat! (Czyli: „nie wierz!”. Nie da si Stefan nabra. Innych moe bym nabra, ale akurat jego trudno nabra. Znam go dobrze). Akurat miae dzwoni! Mów to komu innemu!

Komu mam mówi? Dzwoni akurat do Stefana, nie do kogo innego. Ale on akurat taki jest. Mógby by inny, ale jest akurat taki. Taki akuratny. Chobym go chcia zmieni, akurat jego nie zmieni.

Ale akurat wcale nie chc. Akurat! Tego by brakowao!


ZAWSZE MIAEM I MAM nadal poczucie ostatecznoci, determinacji. Mimo tak czstego wyraania alternatyw.

Albo

Cakiem porzdne sowo. Albo inaczej: wyraz. Uywam go, gdy chc co poczy albo rozdzieli.

Mówi „albo”, gdy chc powiedzie, e moe to to, a moe tamto. Kto tu by – Jan albo Piotr. Czasem to wane, kto. Jan albo Piotr – wybieraj! A czasem nie.

Jan albo Piotr, wszystko jedno. A czasem to tak wszystko jedno, e to jedno: „Jan albo Piotr (bo i Piotrem go nazywaj) by tu niedawno”. Wtedy czasem to ucilam i mówi raczej: „Jan albo raczej Piotr” albo inaczej: „Jan albo inaczej Piotr”. Albo nie ucilam i nie mówi.

Kiedy mówi „albo przynajmniej”, to to drugie mniejsze jest od pierwszego, a kiedy

„albo nawet” – to jest wiksze. Zrobi to albo przynajmniej chcia. Chcia zrobi albo nawet zrobi. A najciekawsze jest „albo i”. Albo i nie najciekawsze.

Bywa godnociowe. Albomy to jacy tacy? Co to? Nie doceniaj nas? Lepiej niech doceni, albo…

„Albo” daje alternatyw. Czasem mnie j daje. Sysz: „Zosta albo wyjd” – i to jest jasne. Bywa gorzej: „Wyjd albo ci wyrzuc”. Mam niby wybór, ale przykry. Albo na przykad: „Pienidze albo ycie!”. Czasem wybór jest atwiejszy: „mier albo pienidze!” (wybieram to drugie). Albo jaki nieokrelony, jak, powiedzmy: „We zrób co albo co!”. Nieokrelenie te bywa grob: „Uciekaj, albo…”. Nie wiem co – iw strachu uciekam.

Kiedy nie moe by zarazem jedno i drugie, mówi „albo” dwa razy. „Albo tak, albo nie!”. A kiedy ten dylemat potwierdzam, mówi te dwa razy razem. Albo albo.

A bywa, e nie wiem, jak jest. I musz to powiedzie. Ale te nie musz wiedzie. Wtedy udaj, e pytam. „Albo ja wiem?”. Nie wiem, nie musz. Albo ja jaki uczony jestem? Albo to mao takich, co to wszystko wiedz? I jak tak zapytam, zaraz mi lepiej.

Albo i nie.


WYKORZYSTUJ SZANS, kiedy mog rzecz uj niejednoznacznie, z zastrzeeniami – ale drani mnie, gdy wykorzystuj j inni. Wyobraam sobie z przyjemnoci pryncypialny wiat. Bez warunków i zastrzee. Ale…

 

Ale

 

 

– Ale, ale, Kapitanie […] wszake dae sowo […]

– Có sowo? […] Sowo dam na nowo! […] Ot, sowo! (Robak z Rykowem w Panu Tadeuszu)

 

 

„Ale, ale” to dwa sowa. Mówi tak, jak sobie co przypomn. Ale jak kto zapomni. A jak na co wpadn, mówi „no, ale wanie”.

Jak nie wierz, mówi „ale!”. Takie nasze swojskie „akurat!”. Jeszcze bardziej swojskie byoby „hale!”. Takie Borynowo-góralskie. aujc, mówi: „ ale có…”, a podziwiajc: „ale…” i wstawiam, co podziwiam, na przykad „ale leje”, „ale heca” itd. Kiedy jestem zaskoczony, kiedy nie zgadzam si z tym, co widz, mówi „ale przecie to nie tak!” albo co w tym rodzaju.

A kiedy innych przekonuj, e jednak, e wanie, to mówi „ale tak!”, czsto dodajc na okras „”. Czasem przekonuj bardzo. „Bardzo, ale to bardzo”.

Mówi „ale” z grzecznoci. Czasem tak ukadnej, e a mniej grzecznej od jej braku.

„Przykro mi, ale pan si myli”. Zamiast „nieprawda”. „Przepraszam, ale nie mam czasu”. Zamiast „prosz wyj”. Zwykle wol sysze to drugie, mniej ukadne.

Ale gównie mówi „ale” midzy rzeczami, co si ze sob nie zgadzaj. Niby dobrze, ale z drugiej strony le.

adnie, ale bez sensu. Niedobrze: dobrze byoby, gdyby i adnie, i z sensem. Szkoda. A z kolei: „bez sensu, ale adnie” to: wprawdzie bez sensu, ale nie szkodzi, bo adnie. Zaley, co pierwsze. Liczy si, co na kocu.

„Mog, ale nie chc” – nie zrobi. „Chc, ale nie mog” – te nie. A „nie mog, ale chc”? Moe jednak, jeli bardzo chc… „Nie chc, ale musz”. Oczywicie.

„Przyszed póno, ale zdy”. Spodziewaem si, e jak przyjdzie póno, to nie zdy, a zdy. Mimo to. „Mdry, ale biedny”. Nie na wiele mu si ta mdro przydaje. Jak taki mdry, mógby nie by biedny – a jest. Chocia taki mdry.

„Niech bdzie biedny, ale czysty / Nasz dom…”. Czyli jak biedny, to mylimy, e prdzej brudny? „Biedny, ale uczciwy”. Jeszcze gorzej. To niby, jak kto bogaty, prdzej bywa uczciwy? Chyba powinno by: „bogaty, ale uczciwy”! No nie, tu mam skrót. Biedny to le – ale uczciwy, to znów dobrze. Tutaj „ ale” to tyle, co „za to”, a nie „mimo to”. Ale skd mam wiedzie, które to „ale”?

„ Ale” ogranicza. „Tak, ale nie do koca”. „Dobrze, ale nie ze wszystkim”. To czy dobrze? Chyba jednak nie. „Lubi go, ale nie za bardzo” (nie przepada za nim). „Lubi pomidory, ale nie tak znowu, eby je je”. „Mdre, ale nie za bardzo” – to zoliwa


krytyka. „Jeste inteligentny, ale bez przesady” jest gorsze ni „ty bawanie”.

Ale na tym nie koniec (czyli czuj, e moesz myle, e koniec? Nie: duo ju byo, ale jeszcze co zostao).

Zostao jedno mae „ale”. Rzadziej mówi „due ale”. Czy to znaczy, e „ale” czciej bywa mae? Wrcz przeciwnie, musz mówi, e jest mae, bo zwykle bywa due. A przecie i tak, kiedy mówi, e jest jedno mae ale, rozbijam w py i proch to, co wanie powiedziano. Powiedziano i ucieszono si. A ja: „w porzdku, ale jest jedno ale”.

I koniec.


NIEKTÓRE SOWA WYPOWIADAEM, eby dodaway mi tajemniczoci. Wypowiadaem je czasem, gdy nie wiedziaem, co powiedzie.

„Ba!”. Woa tak Asasello do Magorzaty przy pierwszym spotkaniu

to mu umoliwia zniknicie. Czasem zapisywaem to w zagranicznej formie – bah! Tak pisa zreszt Sowacki. To przypominao (mnie samemu w kadym razie) uderzenie.

Ba

Jedno z pierwszych sów, które czowiek wypowiada. atwo je wymówi, ba, nawet przyjemnie. Dwiczne jest i krótkie. I znaczce.

Bo te znacze ma sporo, rozrónianych intonacj. „Ba!” dziwi si, nieco rozczarowany. Ju byem w ogródku, a tu okazuje si… Baaa – nie mog powstrzyma jku zawodu. To bardzo dziwne, zaskakujce!

A z drugiej strony uywam „ba” przy mówieniu o rzeczach zrozumiaych a do oczywistoci. Do potwierdzania, wskazywania, e to zupenie normalne, gdy wzi pod uwag, e… Ba, mówi, w tej sytuacji to nic dziwnego… To przecie jasne! Mówic „ba”, pokazuj, e dobrze rozumiem dziaanie okolicznoci.

„On to zrobi we czwartek? Ba, we czwartek kady by zrobi! Gdybym ja tam by we czwartek, te bym zrobi…”. Tylko e jak to powiem, wtedy mog usysze inne „ba”:

„Ba, gdyby! To byaby cakiem inna sprawa! atwo ci powiedzie! Trzeba byo by!”.

I dziwnie rozczarowujce, i banalnie oczywiste, i zwracajce uwag na atwo mówienia. A oprócz tego wskazujce na to, e co tak bardzo jest (ba, pewnie, e jest!), i na to, e wcale tego nie ma (ba, jeszcze tego by brakowao!) – czyli w pewnym sensie potwierdzajce, e jest inaczej, ni mówisz (tak!). Czy mylisz.

Ba, na tym nie koniec. Uywam „ba”, eby pokaza, e nie koniec. e nawet wicej. Ba, czasem duo wicej.

A kiedy si ze mn nie zgadzasz, mog powiedzie „ba” par razy i ostrzec Ci w ten sposób. Ba, ba, ba, nie zapdzaj si! Uwaaj!

Uwaam.


NIE PRZEPADAM za przesad jzykow. Bardzo mnie razi mówienie, e co jest jakie: niebywale, fantastycznie, niesychanie. Ale lubi sysze, e co jest jakie – bardzo. Mówi te. Gdyby to si znów przyjo, wrócibym do mówienia, e dosy.

Bardzo

Jak si zastanowi, to dosy dziwny wyraz. Nawet bardzo dziwny. Dziwnie brzmi i wyglda. A w ogóle jest jaki niezupeny. Bardzo co?

Stopniuje si, jak najbardziej. Ale te nie bardzo sam si stopniuje, tylko pomaga w stopniowaniu czego innego, co samo nie bardzo potrafi. Ciepo – cieplej, ale gorco – bardziej gorco. „Gorcej” jest jakie takie nie bardzo.

Z jednej strony – kawaek formy odmiany, z drugiej – bardzo przyzwoite samodzielne sowo. Jak bardzo samodzielne, zaley od uycia.

Dodaj „bardzo” do nazwy jakiej cechy, kiedy chc wyrazi due jej natenie. I bardzo dobrze. Ale czsto „nie bardzo” nie tyle mówi, e to natenie jest mae, ale e w ogóle cechy brak. To ju nie bardzo w porzdku. Czyli wcale nie w porzdku. Co nie bardzo. Samo „nie bardzo” te znaczy, e nie bardzo w porzdku. Czyli nie w porzdku.

Mog te powiedzie: „nie za bardzo”, kiedy jaka cecha nie wystpuje w stopniu dostatecznym, ale to mniej lub bardziej odnosi si do wszystkich przymiotników i przysówków. Ale do „bardzo” – jak najbardziej. Niedobrze, kiedy co jest za bardzo, ale jak nie za bardzo, to te nie najlepiej. Nie za bardzo. Tym bar – dziej, e uywam tego

„nie za bardzo” (i „nie bardzo” te) nie wtedy, gdy jestem bardzo szczery. Bardziej z grzecznoci.

I z grzecznoci najczciej mówi „bardzo prosz”, „bardzo dzikuj”, „bardzo przepraszam”. A take „ bardzo mi mio”. Albo: „naprawd bardzo mi mio”. „Bardzo, ale to bardzo mi mio”.

No, teraz troch przeholowaem. Nawet bardzo.


JAKO DZIECKU TRUDNO mi byo rozstawa si z matk. Ona te tego nie lubia. Podobno najwikszym zaklciem, zatrzymujcym j przy mnie, bya proba: Mamo, bd. Matk to rozbawiao i wzruszao. Wtedy rzeczywicie trudniej odej.

Bd

Oczywisty rozkanik. Kiedy chc, eby kto by, mówi mu: „bd”. Ale zwykle nie w ogóle, rzadko przecie mam okazj przywoywa kogo z niebytu lub w bycie utwierdza. Zwykle wystarcza mi chcenie, by by gdzie, kiedy, jaki. Mówi mu: „bd tu jutro o pitej” bd te: „bd dla niego miy”. Czasem mog poczy miejsce i sposób – wtedy i do siebie mog tak mówi i mówi na przykad „bd tu mdry”. To niby ja mam by mdry, czyli: w tej kwestii mdry nie jestem. „bd tu mdry i pisz wiersze” – mog doda.

Mog uy „bd” zamiast „niech bdzie”, ale nie do woli. Mówi tak na przykad o woli, ale podniole i formalnie, gównie w modlitwie. „Bd wola Twoja”.

Przez „bd” czasem chc, czasem si zgadzam. Wtedy mi wszystko jedno i „bd” to tyle, co „kolwiek”. Cokolwiek. Co bd. Wszystko jedno. Ale jakkolwiek „jakkolwiek” nie ma negatywnego „jak nie kolwiek”, „jak bd” ma, tyle e znaczy to to samo. „Jak bd” to tyle co „jak nie bd”. „Co bd”. „Co nie bd”. Jak mi zupenie wszystko jedno, mog nawet powiedzie: „cokolwiek bd”.

To nie wszystko. Mam jeszcze par uy, to w kocu przecie nie byle sowo, to bd co bd forma sowa „by”. Mona sobie rónie myle, ale bd co bd… Czyli – niech tak sobie jest, co jest, jednak! Bd co bd!

Bd te co innego… Tu to tyle, co „lub” (te jakby rozkanik, od lubienia). Mog uy

„lub” albo „albo” bd „bd”, dla pewnoci te doda „te”. Bd te nie dodawa.


RZECZY WI SI ze sob. Mówi o tych zwizkach rónie. Kiedy widz kau, mog powiedzie: „kaua, bo padao”. Wtedy jestem prymitywnym kauzatywist. I mówi o wiecie. Mog te powiedzie: „kaua, wic padao”. Wtedy mówi o sobie, o swoim wasnym procesie wnioskowania, jestem gbszy. A mog powiedzie take: „kaua, znaczy padao”. Wtedy jestem semiotykiem. Mówi o znakach, patrz na wiat jak na znaki. Najczciej mówi: „kaua, bo padao”. Mówi o wiecie.

Bo

„Bo” uzasadnia. Dobrze si czuj, bo jestem zdrowy. Albo: Jestem zdrowy, bo si dobrze czuj. To pierwsze to skutek, to drugie to przyczyna. Bo jak jestem zdrowy, to si dobrze czuj. Bo jak si dobrze czuj, to mog powiedzie, e jestem zdrowy.

Proste, naturalne, bezpretensjonalne. Lepsze od rónych bowiemów i ponieway.

Krótkie bo krótkie, ale wymowne.

czy przyczyn ze skutkiem. Mona powiedzie: wprowadza przyczyn. Ale róne te przyczyny bywaj.

Bo mona powiedzie: „Nie, bo nie”. Niezbyt to grzeczne, ale da si sysze. A na pytanie: „dlaczego?” mog usysze, zwaszcza od kogo mocniejszego i mao delikatnego, odpowied: „bo tak!”. I ju.

Miaem gdzie i, ale nie poszedem. Nie poszedem, bo pomylaem sobie: co bd szed. I nie poszedem. Bya przyczyna. Albo raczej – miejsce na przyczyn. Taka struktura przyczynowa, bez przyczyny w rodku.

„Bo tak mi si podobao”. „Bo takie s moje obyczaje”. „Bo tego chc i ju”. „Bo tak ma by”. Tak mówi, kiedy czuj si pewny siebie i swego. Bo co? Moe nie? Moe si nie podoba?

Czasem usprawiedliwia mniej pewnych. „Co tam si dzieje?” pyta nauczycielka. „Bo, prosz pani, on si przezywa”. Na przykre pytania: „dlaczego to zrobie?!” bkam „bo” i dodaj „bo tego… no… wiesz, bo tak jako wyszo…”.

A na inne pytania, na które nie znamy odpowiedzi, mog refleksyjnie zareagowa: „bo ja wiem?”.


BODAJ PIERWSZYM MOIM JZYKOZNAWCZYM TEKSTEM bya praca roczna

o archaizacji w Trylogii. Pamitam, jak j pisaem. Leaem przez ca noc na dolnym blacie duego stou w kuchni akademika na Jelonkach, a mój kolega na wieo kupionej maszynie do pisania pisa, co dyktowaem. Pisa, bo by dobrym koleg, ale i dlatego, e wprawia si w pisaniu na maszynie. Tekst powsta szybko, ale mylaem o nim bardzo dugo wczeniej. Potem okaza si na tyle dobry, e wygosiem go na studenckiej konferencji naukowej. Mia by nawet drukowany, ale ksika si nie ukazaa, bo polityka przeszkodzia. Archaizmy lubi, ale e czsto brzmi pretensjonalnie, uywam ich rzadko.

Bodaj

„Daj Boe” jest dobre, „bodaj”, cho to z „Bóg daj”, czyli prawie to samo – czemu czsto z e . Bodaj czy nie czciej ze ni dobre. Bodaj to diabli wzili! Bodaj jak najrzadziej sysze takie „bodaj!”, i bodajby nie trzeba byo go uywa. A tu i uy si chce, i sysz. Ostatnio bodaj od Ciebie zreszt. Bodajbym w ogóle z Tob nie by rozmawia! A bodaje Ci! Bodaj Ci pokrcio! Bodaj ci nóka spucha! A bodaje! – samo te wystarczy, bez szczegóowego nazywania ycze. Tak mówi do Ciebie, kiedym zy.

A czasem i artem tak Ci pochwal: „A bodaje C