W ksigarni Esy i Floresy

 

Trudno byo w ogóle porównywa ycie w Norze z y­ciem przy Privet Drive. Dursleyowie lubili ustalony ad i porzdek; dom Weasleyów peen by niespodzianek i dziwnoci. Harry dozna wstrzsu, kiedy spojrza w lustro nad kominkiem w kuchni, a ono wrzasno: „Koszula ci wystaje ze spodni, azgo!” Ghul na strychu wy i bbni w rury, kiedy tylko wydawao mu si, e w domu jest za spokojnie, a mae eksplozje dobiegajce z sypialni Freda i George’a uwaane byy za co zupenie normalnego. Ale tym, co Harry’emu wydao si najbardziej niezwyke, nie byo mówice lustro czy haasujcy ghul: by to fakt, e tutaj wszyscy zdawali si go lubi. Pani Weasley zaamywa­a rce nad stanem jego skarpetek i staraa si wmusi w niego cztery dokadki przy kadym posiku. Pan Weas­ley prosi, eby Harry siada przy stole obok niego, bo móg wówczas bombardowa go pytaniami o urzdzenia mugoli, na przykad o to, jak dziaa hydrant albo poczta.

- Fascynujce! - zawoa, kiedy Harry opowiedzia mu drobiazgowo, jak dziaa telefon. - Naprawd, bardzo pomysowe! Ile ci mugole wynajduj sposobów, eby si obywa bez magii!

Pewnego sonecznego poranka, mniej wicej tydzie po jego przybyciu do Nory, Harry dosta wiadomo z Hogwartu. On i Ron zeszli na niadanie i zastali ju w kuchni pastwo Weasleyów i Ginny.

Kiedy Ginny ujrzaa Harry’ego, miska z owsiank wy­pada jej z rk na podog. Dziwnym zbiegiem okolicznoci Ginny wszystko wylatywao z rk, kiedy Harry wchodzi do pokoju. Zanurkowaa pod stó, eby podnie misk i wy­nurzya si spod niego z twarz czerwon jak zachodzce soce. Harry udajc, e nic nie zauway, usiad i wzi tost, który mu podaa pani Weasley.

- Listy ze szkoy - powiedzia pan Weasley, podajc Harry’emu i Ronowi jednakowe koperty z ótawego per­gaminu, zaadresowane zielonym atramentem. - Dumbledore ju wie, e tu jeste, Harry... Co za czowiek, przed nim nic si nie ukryje... Wy te dostalicie listy - doda na widok Freda i George’a, którzy wmaszerowali do kuchni w piamach.

Przez kilka minut byo bardzo cicho, kiedy caa czwórka czytaa swoje listy. Harry dowiedzia si, e ma, jak poprze­dnio, wsi do pocigu ekspresowego Londyn-Hogwart, odchodzcego ze stacji na King’s Cross pierwszego wrzenia. Do listu bya doczona lista ksiek, które bd mu po­trzebne w nowym roku szkolnym.

 

Uczniowie drugiego roku powinni mie:

Standardow ksig zakl (2 stopie) Mirandy Goshawk

Jak pozby si upiora Gilderoya Lockharta

Jak zaprzyjani si z ghulami Gilderoya Lockharta

Wakacje z wiedmami Gilderoya Lockharta

Wdrówki z trollami Gilderoya Lockharta

Podróe z wampirami Gilderoya Lockharta

Wóczgi z wilkoakami Gilderoya Lockharta

Rok z yeti Gilderoya Lockharta

 

Fred, który skoczy czyta swój list, zerkn na list Harry’ego.

- Tobie te napisali, eby kupi te wszystkie ksiki Lockharta! - zawoa. - Nowy nauczyciel obrony przed czarn magi musi by jego fanem... Zao si, e to cza­rownica.

W tym momencie uchwyci spojrzenie matki i szybko zaj si marmolad.

- Nie wiem, czy bdzie nas na to sta - rzek George, rzucajc krótkie spojrzenie na rodziców. - Ksiki Lockharta s bardzo drogie...

- Jako sobie poradzimy - mrukna pani Weasley, ale wygldaa na zatroskan. - Mam nadziej, e wik­szo rzeczy dla Ginny kupimy z drugiej rki.

- Och, to i ty idziesz w tym roku do Hogwartu? - zapyta Harry ma Ginny.

Kiwna gow, sponiwszy si a po cebulki rudych wosów, i wsadzia okie do maselniczki. Na szczcie nikt tego nie zauway prócz Harry’ego, bo wanie wkroczy Percy, starszy brat Rona. By ju ubrany, a na piersiach mia odznak prefekta.

- Dzie dobry! - powita wszystkich dziarskim to­nem. - Pikny dzie.

Usiad na jedynym wolnym krzele, ale natychmiast podskoczy, wycigajc spod siebie szar, wyleniaa miotek z piór - w kadym razie tak sdzi Harry, dopóki nie zobaczy, e mioteka oddycha.

- Errol! - krzykn Ron, biorc od niego puchacza i wyjmujc mu list spod skrzyda. - Nareszcie... to list od Hermiony. Napisaem jej, e zamierzamy ci uwolni z do­mu Dursleyów, Harry.

Spróbowa posadzi Errola na koku wbitym w cian przy kuchennych drzwiach, ale ptak natychmiast spad, wic pooy go na suszarce do naczy, mruczc: „aosne”. Potem rozerwa kopert i przeczyta na gos list od Hermiony:

 

Kochany Ronie, i Ty, Harry, jeli tam jeste,

mam nadziej, e wszystko dobrze poszo i e Harry jest OK i e Ty, Ron, nie zrobie czego sprzecznego z prawem, eby go stamtd wyrwa, poniewa wtedy nie tylko Ty by mia kopoty, ale i on. Naprawd bardzo si tym niepokoj i jeli Harry jest ju wolny, cay i zdrowy, natychmiast mi o tym napisz, ale moe lepiej skorzystaj z jakiej innej sowy, bo wydaje mi si, e jeszcze jedna podró z poczt zupenie wykoczy Twojego puchacza.

Oczywicie jestem bardzo zajta, bo mamy tyle zadane

 

- Czy ona zwariowaa? - zapyta Ron z przera­eniem w gosie, przecie s wakacje! - a w przysz rod jedziemy do Londynu, eby mi kupi ksiki. Moe bymy si spotkali na ulicy Poktnej?

Napisz mi szybko, co si dzieje, ucaowania od Her­miony.

- No có, to mi bardzo odpowiada, moemy pojecha i kupi wszystko, czego potrzebujecie - powiedziaa pani Weasley, zabierajc si do sprztania ze stou. - A tak w ogóle, to co zamierzacie dzisiaj robi?

Harry, Ron, Fred i George postanowili pój na wzgórze, na mae pastwisko nalece do pastwa Weasleyów. Oto­czone byo drzewami, które zasaniay je od strony wioski, wic mogli tam powiczy quidditcha, pamitajc, eby nie podlatywa za wysoko. Nie mogli uy prawdziwych piek, bo gdyby wymkny si spod kontroli i zaczy lata nad wiosk, trudno byoby to mugolom wyjani, wic uywali jabek. Po kolei dosiadali Nimbusa Dwa Tysice Harry’ego, najlepszej mioty, jak mieli - stara Spadajca Gwiazda Rona bya tak powolna, e czsto wyprzedzay j motyle.

Pi minut póniej wspinali ju si na wzgórze z miota­mi na ramionach. Zapytali Percy’ego, czy nie chce z nimi pogra, ale owiadczy, e jest zajty. Jak dotd Harry widywa go tylko w czasie posików; przez reszt dnia Percy przesiadywa zamknity w swoim pokoju.

- Chciabym wiedzie, co si z nim dzieje - powie­dzia Fred, marszczc czoo. - W kadym razie nie jest sob. Dzie przed twoim przybyciem nadeszy jego wyniki egzaminacyjne: dosta dwunastk, a wyglda, jakby go to wcale nie ucieszyo.

- Chodzi o liczb poziomów Standardowych Umiejt­noci Magicznych - wyjani George, widzc zdumio­ne spojrzenie Harry’ego. - Bili te mia dwunastk. Za­nim si obejrzymy, bdziemy mie w rodzinie kolejnego prymusa. Chyba nie znios takiej haby.

Bili by najstarszym z braci Weasleyów. On i nastpny w kolejnoci starszestwa Charlie ju ukoczyli Hogwart. Harry nie pozna adnego z nich, ale wiedzia, e Charlie jest w Rumunii, gdzie studiuje smoki, a Bili pracuje dla banku Gringotta w Egipcie.

- Nie mam pojcia, jak starzy poradz sobie w tym roku z wydatkami na nasze pomoce naukowe - powiedzia po chwili George. - Pi kompletów dzie Lockharta! A przecie Ginny musi mie szaty, ródk i ca reszt...

Harry milcza. Czu si troch niezrcznie. W podzie­miach banku Gringotta spoczywaa maa fortuna, któr mu pozostawili w spadku rodzice. Oczywicie, pienidze mia tylko w wiecie czarodziejów; za galeony, sykle i knuty nie móg nic kupi w sklepach mugoli. O swoim koncie u Grin­gotta nigdy Dursleyom nie wspomina. Podejrzewa, e ich odraza do wszystkiego, co miao jakikolwiek zwizek z ma­gi, nie objaby wielkiego stosu zota.

 

W najblisz rod pani Weasley obudzia ich wczenie. Po zjedzeniu po pó tuzina kanapek z bekonem woyli pasz­cze, a pani Weasley zdja z gzymsu kominka stary wazon i zajrzaa do rodka.

- Wiele ju nie zostao, Arturze - westchna. - Bdziemy musieli dzisiaj troch dokupi... No, ale gocie maj pierwszestwo! W twoje rce, Harry!

I wrczya mu wazon.

Harry rozejrza si: wszyscy na niego patrzyli.

- Aaa... co mam robi? - wyjka.

- On nigdy nie podróowa za pomoc proszku Fiuu - powiedzia nagle Ron. - Wybacz mi, Harry, zapo­mniaem.

- Nigdy? - zdumia si pan Weasley. - No to w jaki sposób dostae si na ulic Poktn, eby kupi przybory szkolne?

- Dojechaem tam metrem...

- Naprawd? - zdziwi si jeszcze bardziej pan Weas­ley. - A wic s jakie ekspiratory? Ale powiedz mi, jak...

- Nie teraz, Arturze - przerwaa mu pani Weasley.

- Harry, proszek Fiuu jest o wiele szybszy, ale jeli nigdy w ten sposób nie podróowae, to... no... naprawd nie wiem, czy...

- Da sobie rad, mamo - odezwa si Fred. - Harry, patrz, jak my to robimy.

Wzi z wazonu szczypt byszczcego proszku, podszed do kominka i rzuci go w pomienie.

Ogie zahucza, pomienie zrobiy si szmaragdowozie­lone i urosy ponad Freda, który wkroczy w nie, woajc: „ulica Poktn!” - i znikn.

- Musisz to wypowiedzie wyranie - pouczya Harry’ego pani Weasley, kiedy George wsadzi rk do wazonu.

- I musisz uwaa, eby wyj waciwym rusztem...

- Waciwym czym? - zapyta nerwowo Harry, a ogie ponownie zahucza i George równie znikn.

- Widzisz, do wyboru jest bardzo duo czarodziejskich kominków, ale jeli wypowiesz adres wyranie...

- Nic mu nie bdzie, Molly, przesta go straszy - powiedzia pan Weasley, sigajc po proszek.

- Ale kochanie, a jak si zgubi, to co powiemy jego ciotce i wujowi?

- To ich na pewno nie zmartwi - wyjani Harry.

- Jeli pomyl kominy, Dudley uzna to za wspaniay dowcip, prosz si nie przejmowa.

- No dobrze... wic idziesz po Arturze - powiedzia­a pani Weasley. - Tylko pamitaj, kiedy bdziesz w po­mieniach, powiedz wyranie, dokd chcesz si uda...

- I trzymaj okcie przy sobie - poradzi mu Ron.

- I zamknij oczy - dodaa pani Weasley. - Ta sadza...

- I uwaaj - powiedzia Ron - bo moesz wypa ze zego komina...

- Ale nie panikuj i nie wyskakuj za wczenie, poczekaj, a zobaczysz Freda i George’a.

Starajc si to wszystko zapamita, Harry zabra szczyp­t proszku Fiuu i podszed do kominka. Wzi gboki oddech, wrzuci proszek do ognia i wkroczy w pomienie. Nie poczu wcale gorca, tylko ciepy powiew. Otworzy usta i natychmiast pokn mnóstwo popiou.

- U-u-ulica P-poktna - wykrztusi.

Poczu si tak, jakby jaka potna sia wessaa go do otworu w gigantycznej wannie. Wydawao mu si, e obra­ca si z przeraajc szybkoci... Uszy napeni mu ogu­szajcy ryk... Stara si mie oczy otwarte, ale od wirowania zielonych pomieni zrobio mu si niedobrze... Co uderzyo go w okie, wic przycisn go mocno do boku, wci obracajc si i obracajc... Potem... jakby czyje zimne rce zaczy go chlasta po twarzy... Przez okulary zobaczy rozmazany rzd mijajcych go szybko kominków i pokojów za nimi... Kanapki z bekonem zaczy mu niebezpiecznie wirowa w brzuchu... Mimo woli zamkn ponownie oczy, a potem... spad twarz do przodu na zimne, kamienne palenisko, czujc, e rozbija okulary.

Oszoomiony i potuczony, cay pokryty sadz, dwign si na nogi, przytrzymujc na nosie poamane okulary. By zupenie sam, ale gdzie by, nie mia pojcia. Wszystko wska­zywao na to, e stoi przed kamiennym kominkiem w czym, co wygldao jak wielki, mroczny sklep czarodziejów - ale nie byo w nim niczego, co mogoby si kiedykolwiek znale na licie pomocy szkolnych niezbdnych w Hogwarcie.

W pobliu staa gablotka z wysch ludzk rk spoczy­wajc na poduszce, a obok leaa poplamiona krwi talia kart i wytrzeszczone szklane oko. Ze cian ypay wykrzy­wione zoliwie maski, na ladzie rozoone byy najróniejsze ludzkie koci, a z sufitu zwieszay si jakie szpikulce. Co gorzej, mroczna, wska uliczka, któr Harry zobaczy przez zakurzone okno, na pewno nie bya ulic Poktn.

Im szybciej si std wydostanie, tym lepiej. Nos wci bola go nieznonie od uderzenia w palenisko kominka, ale ruszy na palcach ku drzwiom. Zanim jednak przeby poo­w drogi, za witryn sklepow pojawiy si dwie postacie - a jedna z nich bya ostatni osob, jak Harry chciaby spotka, zwaszcza e nie mia pojcia, gdzie si znajduje, cay by ubabrany kopciem, a na nosie mia poamane oku­lary. By to bowiem z ca pewnoci Draco Malfoy.

Harry rozejrza si szybko dookoa i dostrzeg wielk czarn szaf; szybko wskoczy do rodka i zamkn za sob drzwi, pozostawiajc ma szpar, aby widzie wntrze skle­pu. Kilka sekund póniej zadzwoni dzwonek przy drzwiach i wszed Malfoy.

Mczyzna, który mu towarzyszy, musia by jego oj­cem. Mia tak sam blad, piegowat twarz i identyczne zimne, szare oczy. Pan Malfoy przemierzy sklep, przygl­dajc si od niechcenia wyoonym przedmiotom, wzi dzwonek z lady i zadzwoni nim par razy, po czym odwróci si do swojego syna i powiedzia:

- Tylko niczego nie dotykaj.

Malfoy, który wanie siga po szklane oko, odrzek:

- Mylaem, e chcesz mi kupi jaki prezent.

- Powiedziaem, e kupi ci wycigow miot.

- Co mi po miotle, skoro nie jestem w druynie? - zapyta Malfoy z nadsan min. - W zeszym roku Har­ry Potter dosta Nimbusa Dwa Tysice. Za specjalnym pozwoleniem Dumbledore’a, eby móg gra w druynie Gryffindoru. A wcale nie jest taki dobry, jest po prostu sawny... sawny z powodu tej gupiej blizny na czole...

Pochyli si, eby obejrze pók pen czaszek.

- Kady myli, e on jest taki mdry... ten cudowny Potter ze swoj blizn i swoj miot...

- Mówie mi to ju przynajmniej z tuzin razy - powiedzia pan Malfoy, mierzc syna krytycznym spojrze­niem - i musz ci jeszcze raz przypomnie: nie jest... rozsdne... sprawia wraenie, e si nie lubi Harry’ego Pottera, teraz, kiedy wikszo uznaa go za bohatera, który sprawi, e Czarny Pan znowu znikn... Ach, pan Borgin.

Za lad pojawi si przygarbiony mczyzna, odgarniajc tuste wosy z twarzy.

- Pan Malfoy... có za przyjemno widzie pana zno­wu - przemówi pan Borgin gosem równie oleistym jak jego wosy. - To prawdziwa rozkosz... o...i mody panicz Malfoy... ach, jestem naprawd oczarowany. Czym mog panom suy? Musz panom pokaza co zupenie wyjt­kowego, wanie mi przywieli, a cena jest naprawd umiar­kowana...

- Dzisiaj nie kupuj, panie Borgin, dzisiaj sprzedaj - oznajmi pan Malfoy.

- Sprzedaje pan? - Umiech na twarzy pana Borgina lekko przyblad.

- Na pewno pan sysza, e ministerstwo przeprowa­dza coraz wicej inspekcji - rzek pan Malfoy, wyjmujc zwinity pergamin z wewntrznej kieszeni i rozwijajc go tak, eby pan Borgin móg go przeczyta. - Mam w do­mu par... ee... drobiazgów, które mogyby sprawi mi pewien kopot, gdyby ministerstwo...

Pan Borgin umieci na nosie binokle i spojrza na list.

- Ale chyba ministerstwo nie zamierza pana niepo­koi, sir?

Pan Malfoy wyd usta.

- Jeszcze mi nie zoono wizyty. Nazwisko Malfoy wci budzi pewien respekt. Ministerstwo robi si jednak coraz bardziej wcibskie. Kr pogoski o nowej Ustawie Tajnoci... Zao si, e stoi za tym ten pogryziony przez pchy, zakochany w mugolach gupiec, Artur Weasley...

Harry poczu, jak ogarnia go fala gniewu.

- ...a jak pan widzi, niektóre z tych trucizn mogyby si wy da...

- Ale rozumiem, sir, oczywicie - powiedzia pan Borgin. - Zaraz, popatrzmy...

- Mog to dosta? - przerwa im Draco, wskazujc na wyschnit rk na poduszce.

- Ach, to Rka Glorii! - zawoa pan Borgin, prze­rywajc badanie listy pana Malfoy a i spieszc w kierunku jego syna. - Wystarczy wetkn wiec, a bdzie wiecia tylko temu, kto trzyma rk! Najlepszy przyjaciel zodziei i wamywaczy! Paski syn ma naprawd dobry gust, sir.

- Mam nadziej, e mój syn ma nieco wiksze ambicje, Borgin - powiedzia chodno pan Malfoy.

- Bez obrazy, sir, nie miaem nic zego na myli...

- Chocia jeli bdzie nadal dostawa takie stopnie jak dotd - doda pan Malfoy jeszcze chodniejszym tonem - moe si okaza, e to najodpowiedniejsze dla niego zajcie.

- To nie moja wina - zaskrzecza Draco. - Na­uczyciele maj swoich pupilków... Ta Hermiona Granger...

- Powiniene si wstydzi, e jaka dziewczyna, której rodzice nie s czarodziejami, bije ci na gow przy kadym egzaminie - warkn pan Malfoy.

- Ha! - szepn do siebie Harry, cieszc si, e ma mono ogldania Dracona Malfoya zbitego z tropu i jed­noczenie wciekego.

- Wszdzie to samo - przemówi pan Borgin swo­im oleistym gosem. - Czysta krew coraz mniej si liczy...

- Nie dla mnie - owiadczy sucho pan Malfoy, a nozdrza mu poczerwieniay.

- Ani nie dla mnie, sir - zapewni go pan Borgin z gbokim ukonem.

- W takim razie moe wrócimy do mojej listy. Troch mi si spieszy, Borgin, mam dzisiaj wan spraw do zaa­twienia.

Zaczli si targowa. Harry obserwowa z niepokojem Dracona, który zblia si niebezpiecznie do jego kryjówki, ogldajc przedmioty wystawione na sprzeda. Zatrzyma si przy dugim sznurze wisielca, a potem z gupim umie­chem odczyta kartk przywizan do wspaniaego naszyj­nika z opali: Ostronie! Nie dotyka. Na kamieniach ciy przeklestwo. Dotychczasowa liczba ofiar: dziewitnastu mugoli.

Draco odwróci si i na wprost siebie zobaczy czarn szaf. Zbliy si... wycign rk...

- Zaatwione - rozleg si gos pana Malfoya. - Draconie, idziemy!

Harry otar czoo rkawem.

- Do widzenia, Borgin, jutro oczekuj pana we dwo­rze, zabierze pan te rzeczy.

Chwil póniej drzwi si zamkny, a pan Borgin natych­miast pozby si swoich oleistych manier.

- Do widzenia, panie Malfoy, a jeli to, co mówi, jest prawd, nie sprzeda mi pan nawet poowy tego, co ukrywa pan w swoim dworze...

Mruczc co pod nosem, pan Borgin znikn na zapleczu. Harry odczeka chwil, bojc si, e sprzedawca wróci, a po­tem wylizn si cicho z szafy, min szklane gabloty i szyb­ko opuci sklep.

Rozejrza si, przytrzymujc poamane okulary. Znajdo­wa si w jakim obskurnym zauku ponurych sklepów, które mogy przyciga jedynie adeptów czarnej magii. Ten, który wanie opuci, Borgin i Burkes, wyglda na najwikszy, ale naprzeciwko zobaczy brudn wystaw z wysuszonymi, skurczonymi gowami, a nieco dalej olbrzy­mi klatk pen wielkich czarnych pajków. W ciemnej bramie stao dwóch czarodziejów w wywiechtanych sza­tach, którzy przygldali mu si podejrzliwie, szepcc co do siebie. Harry, czujc si bardzo niepewnie, ruszy przed siebie z nadziej, e jako si wydostanie.

Ze starej drewnianej tabliczki wiszcej nad sklepem sprzedajcym zatrute wiece dowiedzia si, e znajduje si na ulicy miertelnego Nokturnu, ale niewiele mu to powie­dziao, bo nigdy o takim miejscu nie sysza. Podejrzewa, e w kominku Weasleyów nie wymówi adresu do wy­ranie, majc usta pene popiou. Starajc si zachowa spokój, zastanawia si, co robi dalej.

- Chyba si nie zgubie, kochasiu? - rozleg si tu przy jego uchu gos, który sprawi, e a podskoczy.

Staa przed nim sdziwa wiedma trzymajca tac pen czego, co przypominao ludzkie paznokcie. ypna na niego, ukazujc omszae zby. Harry cofn si.

- Dzikuj, wszystko w porzdku - wyjka. - Ja tylko...

- HARRY! Cholibka, a co ty tutaj robisz?

Harry’emu serce zabio mocno. Wiedma równie si wzdrygna, rozsypujc mas paznokci u swoich stóp i mio­tajc przeklestwa na widok masywnej postaci Hagrida, gajowego Hogwartu, który kroczy ku nim wawo, a jego mae czarne oczy pobyskiway nad wielk rozczochran brod.

- Hagrid! - zachrypia z ulg Harry. - Zabdzi­em... Ten proszek Fiuu...

Hagrid chwyci Harry’ego za kark i odcign od wied­my, wytrcajc jej tac z rk. Jej wrzaski towarzyszyy im przez ca ciemn, krt uliczk, dopóki nie wyszli na soce. Harry zobaczy w oddali znajom nienobia fasad z mar­muru: bank Gringotta. Hagrid wyprowadzi go prosto na ulic Poktn.

- Wygldasz jak achmyta! - gdera Hagrid, otrze­pujc Harry’ego z sadzy tak gwatownie, e mao brakowa­o, a wepchnby go do beczki ze smoczym ajnem, stojcej przed jak aptek. - Wóczy si samemu po Noktur­nie... daj spokój, Harry, przecie to parszywe miejsce... Cholibka, jakby ci tak kto zobaczy...

- Zdaem sobie z tego spraw - powiedzia Harry, uchylajc si, bo Hagrid zamierza wyczyci go ponownie. - Mówiem ci ju, zabdziem... A ty co tam waciwie robie?

- Szukaem skutecznego rodka na limaki - za­grzmia Hagrid. - Zeraj mi ca saat. A ty co, chyba nie jeste sam?

- Jestem z Weasleyami, ale si rozdzielilimy. Musz ich odnale...

Ruszyli razem w dó ulicy.

- Nie chciao si odpisa staremu Hagridowi, co? - burkn olbrzym.

Harry musia biec, eby dotrzyma mu kroku (trzy jego kroki na jeden krok Hagrida). W biegu opowiedzia mu o Zgredku i Dursleyach.

- Wredne mugole - warkn Hagrid. - Gdybym wiedzia...

- Harry! Harry! Tutaj!

Harry zobaczy Hermion Granger stojc na szczycie biaych schodów wiodcych do banku Gringotta. Zbiega na dó, aby si z nimi spotka; jej gste brzowe wosy powieway jak koska grzywa.

- Co si stao z twoimi okularami? Cze, Hagrid... Och, cudownie jest was znowu zobaczy... Idziesz do Grin­gotta, Harry?

- Najpierw musz odnale Weasleyów.

- I id o zakad, e wiele czasu ci to nie zajmie - zauway Hagrid.

Harry i Hermiona rozejrzeli si dookoa i po chwili zo­baczyli Rona, Freda, George’a, Percy’ego i pana Weasleya spieszcych ku nim zatoczon ulic.

- Harry - wysapa pan Weasley - mielimy nadzie­j, e poleciae tylko o jeden ruszt dalej... - Otar z potu ysin. - Molly wychodzi z siebie... o, ju idzie.

- Gdzie wyldowae? - zapyta Ron.

- Na Nokturnie - odpowiedzia za Harry’ego Hagrid.

- Fantastycznie! - zawoali razem Fred i George.

- Nam nigdy na to nie pozwolono - powiedzia z zazdroci Ron.

- Ja myl - zahucza Hagrid. Nadbiega pani Weasley. Torebka dyndaa jej w jednej rce, drug cigna za sob Ginny.

- Och, Harry... kochanie... moge si zgubi...

apic z trudem oddech, wycigna z torby wielk szczotk do ubra i zabraa si do tych miejsc na ubraniu Harry’ego, których nie zdoa oczyci z sadzy Hagrid. Pan Weasley wzi okulary Harry’ego, stukn w nie swoj ró­dk i kiedy mu je odda, byy jak nowe.

- No, na mnie ju czas - oznajmi Hagrid, którego pani Weasley wci trzymaa za rk („Nokturn! Gdyby go nie spotka, Hagridzie!”). - Do zobaczenia w Hogwarcie!

I odszed wielkimi krokami, a jego ramiona i gowa wyrastay ponad tum.

- Zgadnijcie, kogo widziaem u Borgina i Burkesa? - zapyta Harty Rona i Hermion, kiedy szli po schodach do Gringotta. - Malfoya i jego ojca.

- Czy Lucjusz Malfoy co kupi? - zapyta pan Weas­ley, idcy za nimi.

- Nie, raczej sprzedawa.

- A wic strach go oblecia - powiedzia pan Weas­ley z ponur satysfakcj. - Och, tak bym chcia przyapa na czym Lucjusza Malfoya...

- Bd ostrony, Arturze - upomniaa ma pani Weasley ostrym tonem, kiedy mijali kaniajcego si im nisko goblina. - Zawsze ci powtarzam, e nie warto porywa si z motyk na soce.

- Wic uwaasz, e nie mog si mierzy z Lucjuszem Malfoyem, tak? - oburzy si pan Weasley, ale w tym momencie jego uwag pochon widok rodziców Hermiony, którzy stali przy kontuarze biegncym przez ca du­go marmurowej sali i czekali, a Hermiona ich przedstawi. Wygldali na lekko zdenerwowanych.

- Ojej, jestecie mugolami! - zawoa uradowany pan Weasley. - Musimy to obla! Co was tutaj sprowadza? Ach, zmieniacie pienidze mugoli... Molly, popatrz! - Wskaza na banknot dziesiciofuntowy w rku pana Grangera.

- Spotkamy si tutaj, jak bdziemy wracali - po­wiedzia Ron Hermionie, kiedy pojawi si jeszcze jeden goblin, aby zaprowadzi Weasleyów i Harry’ego do ich skrytek w podziemiach banku.

Do skrytek jechao si maymi, prowadzonymi przez gobliny wózkami, które toczyy si po miniaturowych szy­nach labiryntem podziemnych tuneli. Harry’emu bardzo si podobaa jazda z zawrotn szybkoci do skrytki Weas­leyów, ale poczu si okropnie - chyba jeszcze gorzej ni na ulicy miertelnego Nokturnu - kiedy j otworzono. Wewntrz bya maa kupka srebrnych syklów i tylko jeden zoty galeon. Pani Weasley uwanie zbadaa ca skrytk, zanim zgarna wszystko, co w niej byo, do torebki. Harry poczu si jeszcze gorzej, kiedy dojechali do jego skarbca. Stara si zasoni sob wntrze, pospiesznie wrzucajc gar­cie monet do skórzanej torby.

Na marmurowych schodach przed bankiem wszyscy si rozdzielili. Percy bkn, e musi sobie kupi nowe pióro. Fred i George natknli si na swojego przyjaciela z Hogwartu, Lee Jordana. Pani Weasley zabraa Ginny do sklepu z uywanymi szatami. Pan Weasley nalega, by Grangerowie skoczyli z nim na jednego do Dziurawego Kota.

- Spotkamy si wszyscy za godzin w ksigarni Esy i Floresy, eby wam kupi ksiki - powiedziaa pani Weasley, zanim odesza z Ginny. - Tylko ebycie mi nawet nie zagldali na ulic miertelnego Nokturnu! - krzykna za oddalajcymi si szybko bliniakami.

Harry, Ron i Hermiona ruszyli krt, brukowan ulic. Zote, srebrne i brzowe monety podzwaniay w kieszeni Harry’ego, domagajc si wydania, wic kupi trzy wielkie truskawkowo-orzechowe lody, którymi si raczyli, spaceru­jc po ulicy i przygldajc si fascynujcym wystawom. Ron gapi si dugo na komplet szat w barwach Armat Chudleya na wystawie MARKOWEGO SPRZTU DO QUIDDITCHA, póki ich Hermiona nie odcigna, eby kupi obok atrament i per­gamin. W CZARODZIEJSKICH NIESPODZIANKACH GAMBOLA

I JAPESA spotkali Freda, George’a i Lee Jordana, którzy ogldali „Synny zestaw doktora Filibustera dla pocztku­jcych - zimne fajerwerki”, a w malekim sklepiku, pe­nym poamanych ródek, rozklekotanych mosinych wag i starych, poplamionych eliksirami paszczy znaleli Percy’ego pochonitego niewielk, przeraliwie nudn ksik pod tytuem: Prefekci, którzy zdobyli wadz.

- Studium prefektów Hogwartu i ich przyszych karier - przeczyta Ron na gos z tylnej okadki. - To brzmi fa­scynujco...

- Odwal si - warkn Percy.

- Jest bardzo ambitny, wszystko sobie zaplanowa... chce zosta ministrem magii... - opowiada Ron Harry’emu i Hermionie, kiedy zostawili Percy’ego sam na sam z marzeniami i ksik.

Godzin póniej szli ju ku ksigarni Esy i Floresy, a nie byli bynajmniej jedynymi osobami, które tam zmierzay. Kiedy podeszli bliej, ku swojemu zaskoczeniu ujrzeli tum, który kbi si przy drzwiach, usiujc dosta si do rodka. Powód tego niespodziewanego zainteresowania ksikami sta si jasny, kiedy odczytali napis na wielkim transparencie biegncym przez górne okna:

 

GILDEROY LOCKHART

bdzie podpisywa egzemplarze swojej autobiografii

Moje magiczne ja

dzisiaj, od 12.30 do 16.30

 

- Moemy go zobaczy! - zapiszczaa Hermiona. - Przecie to on jest autorem prawie wszystkich ksiek z naszej listy!

Tum skada si gównie z czarownic w wieku pani Weasley. W drzwiach sta zafrasowany czarodziej, powta­rzajc:

- Spokojnie, moje panie... prosz si nie pcha... prosz uwaa na ksiki... no prosz...

Harry, Ron i Hermiona wliznli si do rodka. Duga kolejka wia si przez cay sklep do miejsca, w którym Gilderoy Lockhart mia podpisywa swoj ksik. Kade z nich zapao egzemplarz Jak pozby si upiora i znalazo w ogonku reszt Weasleyów, stojcych tam z panem i pani Granger.

- O, jestecie ju, to dobrze - ucieszya si pani Weasley. Bya nieco zadyszana i nieustannie poprawiaa wosy. - Za minut go zobaczymy...

Gilderoy Lockhart pojawi si dostojnym krokiem, usiad przy stoliku otoczonym swoimi wielkimi fotografiami, któ­re mrugay i szczerzyy do publicznoci olniewajco biae zby. Prawdziwy Lockhart mia na sobie wyjtkowo niebie­sk szat, która wspaniale wspógraa z jego oczami; spiczasta tiara czarodzieja, osadzona na pofalowanych wosach, bya zawadiacko przekrzywiona.

Niski, wygldajcy na draliwego jegomo taczy wo­kó stolika, robic zdjcia wielkim czarnym aparatem, z którego za kadym naciniciem migawki strzela olepia­jcy flesz i buchay kby purpurowego dymu.

- Z drogi, ty tam! - warkn na Rona, cofajc si, eby mie lepsze ujcie. - Pracuj dla „Proroka Codziennego”.

- Te mi co - mrukn Ron, rozcierajc stop, na któr mu nadepn fotograf.

Gilderoy Lockhart to usysza. Spojrza, zobaczy Rona - i wtedy zauway Harry’ego. Wytrzeszczy oczy. A po­tem zerwa si na nogi i zawoa:

- Czy to moliwe? Harry Potter?

Tum rozstpi si, zaszumiao od podekscytowanych szeptów. Lockhart podbieg, chwyci Harry’ego za rami i wycign na rodek. Rozlegy si oklaski i wiwaty. Harry zrobi si czerwony jak burak, kiedy Lockhart ucisn mu do i trzyma j dugo, potrzsajc, eby fotograf, który szala wokoo, spowijajc Weasleyów chmur dymu, zrobi im zdjcie.

- Miy umiech, Harry - powiedzia Lockhart przez swoje olniewajce zby. - Ty i ja warci jestemy pierw­szej strony.

Kiedy w kocu puci rk Harry’ego, ten prawie nie czu palców. Próbowa wycofa si midzy Weasleyów, ale Lock­hart zarzuci mu rk na ramiona i przycign do swego boku.

- Panie i panowie! - zawoa, uciszajc tum drug rk. - Có to za niezwyka chwila! Najlepsza chwila na zoenie pewnego owiadczenia, nad którym zastanawiaem si od pewnego czasu! Kiedy ten oto modzieniec wkroczy dzi do Esów i Floresów, zamierza jedynie kupi moj autobiografi, któr teraz chciabym mu wrczy... za dar­mo, rzecz jasna. - Tum znowu okaza swoj rado. - Nie mia pojcia - cign Lockhart, wstrzsajc Harrym, a okulary zjechay mu na czubek nosa - e wkrótce otrzyma o wiele, o wiele wicej ni ksik Moje magiczne ja. On i jego koledzy szkolni naprawd otrzymuj moje pra­wdziwe, magiczne ja. Tak, panie i panowie, mam wielk przyjemno i zaszczyt oznajmi, e we wrzeniu obejmuj stanowisko nauczyciela obrony przed czarn magi w Szko Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie!

Jego sowa wywoay burz oklasków i wiwatów, a Harry poczu, e kto wkada mu w donie cay stos dzie wszystkich Gilderoya Lockharta. Saniajc si pod ich ciarem, wycofa si z krgu wiata do ciemnego kta ksigarni, gdzie staa Ginny ze swoim nowym kociokiem.

- Masz, to dla ciebie - wymamrota Harry, wkada­jc ksiki do kocioka. - Ja sobie kupi...

- Ale podobao ci si, co, Potter? - usysza gos, który bez trudu rozpozna.

Wyprostowa si i stan twarz w twarz z Draconem Malfoyem, który jak zwykle umiecha si szyderczo.

- Synny Harry Potter - powiedzia Malfoy. - Nie moe wej nawet do ksigarni, eby nie trafi na pierwsz stron.

- Daj mu spokój, on tego wszystkiego nie chce! - zawoaa Ginny.

Po raz pierwszy przemówia w obecnoci Harry’ego. Wpatrywaa si w Malfoya, a oczy jej pony.

- Potter, widz, e masz dziewczyn! - wycedzi Mal­foy.

Ginny poczerwieniaa. Tymczasem przecisnli si do nich Ron i Hermiona, oboje z narczami ksiek Lockharta.

- Ach, to ty - powiedzia Ron, patrzc na Malfoya jak na co obrzydliwego, co przywaro mu do podeszwy. - Zao si, e zaskoczy ci widok Harry’ego tutaj, co?

- Nie a tak, jak widok ciebie kupujcego co w skle­pie, Weasley - odci si Malfoy. - Twoi starzy mu­sieli chyba z miesic godowa, eby ci kupi tyle ksiek.

Ron zrobi si równie czerwony jak Ginny. Wrzuci swoje ksiki do kocioka i natar na Malfoya, ale Harry i Hermio­na zapali go w por za marynark.

- Ron! - rozleg si gos pana Weasleya, który prze­dziera si ku nim z Fredem i George'em. - Co ty wyra­biasz? Tu mona zwariowa, wychodzimy.

- No, no, no... Artur Weasley.

To by pan Malfoy. Stan z rk na ramieniu syna, umiechajc si identycznie jak on.

- Witam, Lucjuszu - powita go chodno pan Weas­ley, skoniwszy lekko gow.

- Mówi, e macie duo roboty w ministerstwie. Te wszystkie inspekcje, interwencje, rewizje... Mam nadziej, e pac wam za nadgodziny?

Sign do kocioka Ginny i sporód byszczcych tomów Lockharta wyj stary, zniszczony egzemplarz Wprowadze­nia do transmutacji dla pocztkujcych.

- Jak wida, chyba nie - oznajmi. - Powiedz mi, Weasley, jak masz korzy z habienia tytuu czarodzieja, skoro nawet ci za to dobrze nie pac?

Pan Weasley poczerwienia jeszcze bardziej ni Ron i Ginny.

- Mamy bardzo róne pojcie tego, co habi czarodzie­ja, Malfoy - odpowiedzia.

- Najwyraniej - rzek pan Malfoy, kierujc swoje blade oczy na pana i pani Granger, którzy przygldali mu si uwanie. - To towarzystwo, w którym przebywasz, Weasley... A ja mylaem, e twoja rodzina nie moe ju stoczy si niej...

Kocioek Ginny przewróci si z oskotem, kiedy pan Weasley rzuci si na pana Malfoya, popychajc go na pók z ksikami. Tuziny cikich ksig z zaklciami zwaliy si wszystkim na gowy, Fred i George wrzasnli: „Doó mu, tato!”, pani Weasley krzykna: „Nie, Arturze, nie!”, tum cofn si gwatownie, zwalajc kilka nastpnych póek z ksikami, jeden ze sprzedawców zawoa: „Panowie, pro­sz... prosz!” - a po chwili ponad tym wszystkim za­grzmia gos: „Do tego, chopaki, do tej bójki...”

Przez morze ksiek kroczy ku nim Hagrid. W jednej chwili rozdzieli pana Weasleya i pana Malfoya. Pan Weas­ley mia rozcit warg, a pan Malfoy mia oko podbite przez opasy tom Encyklopedii muchomorów. Wci trzyma wywiechtany podrcznik transmutacji. Odrzuci go, oczy mu pony zoci.

- Prosz... oto twoja ksika, dziewczyno... najlepsza, na jak sta twojego ojca...

Wyrwa si z ucisku Hagrida, skin na syna i obaj opucili ksigarni.

- Trzeba go byo potraktowa jak zdechego szczura, Arturze - rzek Hagrid, prawie unoszc pana Weasleya w powietrze, podczas gdy ten usiowa doprowadzi si do porzdku. - To parszywe zgniki, wszyscy o tym wiedz. Pamitaj, jak który z Malfoyów co do ciebie mówi, to go nawet nie suchaj. Za krew, ot co. No dobra, zabierajmy si std.

Sprzedawca sprawia wraenie, jakby chcia ich zatrzy­ma, ale siga Hagridowi zaledwie do pasa, wic chyba si rozmyli. Wyszli na ulic; Grangerowie trzli si ze stra­chu, a pani Weasley dygotaa z furii.

- Wspaniay przykad dla dzieci... bra udzia w bijatyce w miejscu publicznym... co sobie musia pomyle Gilderoy Lockhart...

- By zachwycony - powiedzia Fred. - Nie sysza­a, co mówi, jak wychodzilimy? Prosi tego faceta z „Pro­roka Codziennego”, eby wspomnia o tej bójce w swoim sprawozdaniu... to przecie wietna reklama...

Ale wszyscy mieli do markotne miny, kiedy dotarli do Dziurawego Kota, gdzie znaleli kominek, którym Harry i Weasleyowie mieli powróci do Nory za pomoc proszku Fiuu. Poegnali si z Grangerami, którzy przez pub wracali do wiata mugoli. Pan Weasley zacz ich wypytywa, jak dziaaj przystanki autobusowe, ale szybko umilk, kiedy spojrza na swoj on.

Przed uyciem proszku Fiuu Harry zdj okulary i woy do kieszeni. Jednego by pewien: to nie by jego ulubiony sposób podróowania.


ROZDZIA PITY

Wierzba bijca

 

Koniec letnich wakacji zblia si nieuchronnie - dla Harry’ego o wiele za szybko. Tskni za powrotem do Hogwartu, ale miesic spdzony w Norze by najszczliw­szym okresem w jego yciu. Trudno mu byo nie zazdroci Ronowi, kiedy myla o Dursleyach, i o powitaniu, jakie go czeka, gdy nastpnym razem zawita na Privet Drive.

Nadszed ostatni wieczór. Pani Weasley przygotowaa wspania kolacj, a na koniec podaa ulubiony deser Harry’ego, karmelowy budy. Fred i George uwietnili wieczór pokazem sztucznych ogni doktora Filibustera: caa kuchnia wypenia si czerwonymi i niebieskimi gwiazdami, które przynajmniej przez godzin odbijay si od sufitu i cian. W kocu przyszed czas na ostatni kubek gorcej czekolady i trzeba byo ka si spa.

Nastpnego ranka do dugo trwao, zanim byli gotowi do drogi. Wstali o pianiu koguta, ale jako wci byo co do zrobienia. Pani Weasley miotaa si po domu w ponurym nastroju, szukajc zapasowych skarpetek i piór, wszyscy co chwila wpadali na siebie na schodach, w niekompletnych strojach i z kawakami tostów w rkach, a pan Weasley cudem unikn zamania nogi, kiedy dwigajc przez podwórko kufer Ginny, potkn si o samotnego kurczaka.

Harry nie móg sobie wyobrazi, w jaki sposób w jednym maym samochodzie zmieci si osiem osób, sze kufrów, dwie sowy i szczur. Nie wiedzia, rzecz jasna, e pan Weasley wyposay swojego forda angli w kilka nowych wynalaz­ków.

- Molly nie musi o tym wiedzie - szepn do Harry’ego, otwierajc baganik, który powikszy si w zacza­rowany sposób tak, e wszystkie kufry zmieciy si bez trudu.

W kocu wszyscy zapakowali si do samochodu. Pani Weasley zerkna do tyu, gdzie Harry, Ron, Fred, George i Percy siedzieli zupenie wygodnie, i powiedziaa:

- Ci mugole chyba potrafi wicej, ni nam si wydaje.

- Ona i Ginny zajy przednie siedzenie, obok kierowcy, które rozcigno si tak, e przypominao awk z parku.

- Jak si patrzy z zewntrz, nie ma si pojcia, e w rodku jest tyle miejsca, prawda?

Pan Weasley uruchomi silnik i wyjechali na drog. Harry odwróci si, eby rzuci ostatnie spojrzenie na Nor, ale nie mia czasu pomyle, kiedy tu wróci, bo samochód cofn si na podwórko: George zapomnia swojego puda ze sztucznymi ogniami doktora Filibustera. Pi minut pó­niej zatrzymali si ponownie, tym razem jeszcze przed bra­m, eby Fred móg pobiec do domu po swoj ródk. Ju byli na szosie, kiedy Ginny jkna, e zostawia swój pa­mitnik. Kiedy w kocu wgramolia si do samochodu, byo ju troch póno i wszyscy zaczli si denerwowa.

Pan Weasley spojrza na zegarek, a potem na swoj on.

- Molly, kochanie...

- NIE, Arturze.

- Nikt nie zobaczy. Ten may guzik to Dopalacz Nie-widzialnoci... raz dwa wzbijemy si ponad chmury... i b­dziemy za dziesi minut na miejscu, a nikt nie bdzie na tyle mdry, eby...

- Powiedziaam NIE, Arturze. Nie w biay dzie.

Na King’s Cross dotarli kwadrans przed jedenast. Pan Weasley pobieg przez ulic, eby przyprowadzi wózki bagaowe i wszyscy popdzili na dworzec.

Harry podróowa ju ekspresem do Hogwartu w ubie­gym roku. Sztuczka polegaa na tym, eby dosta si na peron numer dziewi i trzy czwarte, który dla mugoli by niewidzialny. Wystarczyo i prosto na solidn elazn barierk oddzielajc perony dziewity i dziesity. To nie bolao, ale trzeba byo uwaa, eby mugole nie zauwayli, jak si znika.

- Najpierw Percy - oznajmia pani Weasley, zerka­jc nerwowo na wielki zegar nad gow, który pokazywa, e maj tylko pi minut, eby niepostrzeenie znikn za barierk.

Percy ruszy miao prosto na elazn barierk i znikn. Nastpnie znikn pan Weasley, a po nim Fred i George.

- Ja wezm Ginny, a wy dwaj pójdziecie po nas - powiedziaa pani Weasley, chwytajc Ginny za rk i idc w stron barierki. Po chwili ju ich nie byo.

- Idziemy razem, mamy tylko minut - powiedzia Ron do Harry’ego.

Harry upewni si, e klatka z Hedwig spoczywa bez­piecznie na szczycie kufra i ustawi swój wózek naprzeciw barierki. Czu si do pewnie; to, co mia zrobi, byo o wiele atwiejsze od podróowania za pomoc proszku Fiuu. Obaj pochylili si nisko nad rczkami wózków i ruszyli w stron bariery, nabierajc rozpdu. Kilka kroków przed ni przyspieszyli i...

UUP.

Oba wózki uderzyy w barierk i odbiy si od niej z oskotem. Wózek Rona odskoczy na bok, Harry zosta zwalony z nóg, a klatka z Hedwig spada z wózka i po­mkna po liskiej posadzce, co spotkao si z gwatownym i bardzo gonym sprzeciwem przeraonej sowy. Caa ta scena wzbudzia, rzecz jasna, ogólne zainteresowanie, wic natychmiast pojawi si stranik, który rykn:

- Co wy tu wyprawiacie, szczeniaki?

- Straciem panowanie nad wózkiem - wyjka Har­ry, podnoszc si i obmacujc ebra.

Ron pobieg po Hedwig, która robia taki raban, e rozlegy si gosy ostro potpiajce zncanie si nad zwie­rztami.

- Dlaczego nie udao nam si przej? - sykn Har­ry do Rona.

- Nie wiem...

Ron rozejrza si. Z tuzin mugoli wci im si przygl­dao.

- Spónimy si na pocig - szepn. - Nie rozu­miem, dlaczego przejcie si nie otworzyo...

Harry spojrza na olbrzymi zegar i poczu niemiy ucisk w odku. Dziesi sekund... dziewi sekund...

Odcign wózek, ustawi go dokadnie pod ktem pro­stym do barierki i popchn z caej siy. elazo nie pucio.

Trzy sekundy... dwie sekundy... jedna sekunda...

- Odjecha - powiedzia Ron z niedowierzaniem. - Pocig odjecha. Co bdzie, jak mama i tata nie bd mogli do nas wróci? Masz jakie pienidze mugoli?

Harry rozemia si ponuro.

- Od szeciu lat nie dostaem od Dursleyów ani pensa. Ron przycisn ucho do zimnej barierki.

- Nic nie sycha. I co teraz zrobimy? Nie mam poj­cia, kiedy starzy stamtd wróc.

Rozejrzeli si. Ludzie wci si na nich gapili, gównie dlatego, e Hedwig skrzeczaa, jakby j odzierano z piór.

- Lepiej std wyjdmy i poczekajmy przy samochodzie

- powiedzia Harry. - Wzbudzamy zbyt due zaintere...

- Harry! - przerwa mu Ron, a oczy mu zapony.

- Samochód!

- Co z samochodem?

- Moemy nim polecie do Hogwartu!

- Ale... mylaem, e...

- Uwilimy tu, prawda? I musimy dosta si do szkoy, tak? A nawet maoletni czarodziej moe uy czarów w nagych wypadkach, paragraf dziewitnasty czy co koo tego tej tam ustawy o tajnoci...

Panika opucia Harry’ego; zamiast niej poczu prawdzi­we podniecenie.

- Potrafisz tym lata?

- Nie ma problemu - odrzek Ron, kierujc wózek do wyjcia. - Chod, jak si pospieszymy, to dogonimy ekspres do Hogwartu.

I pomaszerowali do wyjcia przez tum zaciekawionych mugoli, a potem ku bocznej uliczce, na której by zaparko­wany stary ford anglia.

Ron otworzy przepastny baganik, stukajc kilka razy ródk w pokryw. Trwao to do dugo, ale w kocu wtaszczyli kufry do rodka, postawili klatk z Hedwig na tylnym siedzeniu, a sami wsiedli z przodu.

- Zobacz, czy kto si nie gapi - powiedzia Ron, wczajc zapon ródk.

Harry wytkn gow przez okno: na gównej ulicy ruch by nadal duy, ale w okolicy nie zauway nikogo.

- W porzdku.

Ron nacisn srebrny guzik na tablicy rozdzielczej. Sa­mochód nagle znikn - i oni te. Harry czu wibracj fotela, sysza ryk silnika, czu wasne rce na kolanach i okulary na nosie, ale odnosi wraenie, e zamieni si w par oczu unoszcych si kilka stóp nad ziemi na obskur­nej uliczce penej zaparkowanych samochodów.

- Startujemy - usysza z prawej strony gos Rona.

Obdrapane domy po obu stronach nagle ucieky w dó, a po kilku sekundach ujrzeli pod sob Londyn, zadymiony i poyskujcy. A potem co strzelio i zobaczyli samochód i siebie.

- A niech to!... - krzykn Ron, uderzajc w guzik Dopalacza Nie widzialnoci. - Co tu nie gra...

Nagle samochód znikn... ale tylko na chwil, bo po chwili pojawi si ponownie.

- Naciskaj na guzik! - rykn Ron i z caej siy przy­depn peda gazu.

Wystrzelili prosto w niskie, weniste chmury. Otoczya ich gsta mga.

- Co teraz? - zapyta Harry, mrugajc rozpaczli­wie, jakby w ten sposób mona byo przebi wzrokiem chmur.

- Musimy zobaczy pocig, eby wiedzie, w któr stron lecie - odpowiedzia Ron.

- Zanurkuj... szybko...

Opadli poniej poziomu chmur i zaczli si wierci na siedzeniach, eby co zobaczy w dole...

- Widz! - krzykn Harry. - Przed nami... tam!

Ekspres do Hogwartu wi si pod nimi jak szkaratny w.

- Jedzie na pónoc - powiedzia Ron, zerkajc na kompas na tablicy rozdzielczej. - W porzdku, trzeba po prostu sprawdza kierunek co pó godziny. Nie puszczaj tego guzika...

I znowu wystrzelili w chmury. W chwil póniej wynu­rzyli si z nich w peni blasku soca.

Znaleli si w zupenie innym wiecie. Koa samochodu muskay powierzchni kdzierzawych chmur, niebo byo nieskoczon niebieskoci, soce olepiajc biel.

- Teraz musimy tylko uwaa na samoloty - mruk­n Ron.

Popatrzyli na siebie i wybuchnli miechem; miali si i miali, nie mogc przesta.

Poczuli si tak, jakby razem zapadli w jaki bajkowy sen. To jest dopiero podró, pomyla Harry, mkn ponad wwozami i kopuami nienobiaych chmur w samocho­dzie penym gorcego, jasnego blasku soca, z pkat to­rebk toffi w schowku, wyobraajc sobie zazdro na twa­rzach Freda i George’a, kiedy oni wylduj gadko na ce przy zamku Hogwart.

Co jaki czas nurkowali w dó, eby sprawdzi, czy lec w dobrym kierunku. Za kadym razem, kiedy wynurzali si z chmur, pojawia si inny widok. Wkrótce pozostawili za sob Londyn, a zobaczyli schludne zielone pola, potem rozlege fiokowe wrzosowiska, wioski z malekimi kocio­ami i jakie wielkie miasto, w którym malekie samocho­dziki roiy si jak wielobarwne mrówki.

Kilka godzin póniej Harry doszed do wniosku, e nie jest ju tak fajnie, jak na pocztku. Po zjedzeniu torebki toffi okropnie chciao im si pi. Pozdejmowali bluzy, ale i tak koszulka Harry’ego kleia si do oparcia, a okulary wci zjeday mu na czubek spoconego nosa. Przesta zwraca uwag na fantastyczne ksztaty oboków i z tsknot myla o pocigu suncym po szynach cae mile pod nimi, w któ­rym mona byo kupi sobie zimnego soku z dyni od zayw­ne] czarownicy z bufetowym wózkiem. Dlaczego nie udao im si dosta na peron numer dziewi i trzy czwarte?

- Chyba ju blisko, co? - zachrypia Ron par go­dzin póniej, gdy soce zaczo chowa si pod chmury, barwic je czerwieni i fioletem. - Uwaga, nurkujemy!

Pocig wci by pod nimi, posuwajc si po krtym torze midzy onieonymi szczytami gór. Pod baldachimem chmur byo o wiele ciemniej.

Ron nacisn peda gazu i znowu wznieli si ponad chmury, ale tym razem silnik zacz dziwnie wy.

Wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Prawdopodobnie si zmczy - powiedzia Ron. - Tak daleko nikt nim jeszcze nie jedzi...