KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAA OTWARTA.

STRZECIE SI, WROGOWIE DZIEDZICA.

 

- Co to... co tu wisi pod spodem? - zapyta drcym szeptem Ron.

Zbliyli si jeszcze bardziej i Harry nagle si polizn: na posadzce byo peno wody. Ron i Hermiona zapali go w ostatniej chwili, bo byby si przewróci. Wycignli szyje i spojrzeli na ciemny ksztat pod napisem. Nie musieli dugo si przyglda. Wszyscy troje odskoczyli od ciany, wpada­jc w kau.

Do uchwytu na pochodni za wasny ogon przywizana bya Pani Norris, kotka wonego. Bya zupenie sztywna, a jej wielkie oczy wpatryway si nieruchomo w ciemno.

Przez kilka sekund adne z nich si nie poruszyo. Potem Ron powiedzia:

- Zmywamy si std.

- A nie powinnimy spróbowa... jako pomóc... - zacz Harry niemiao.

- Zaufaj mi - szepn Ron. - Chcesz, eby kto nas tu zobaczy?

Ale byo ju za póno. Usyszeli harmider, przypomina­jcy odlegy grzmot. Uczta wanie si skoczya. Z obu koców korytarza dobieg ich stukot setek stóp wspinaj­cych si po schodach i rozradowany gwar dobrze najedzo­nych ludzi. W nastpnej chwili na korytarz z obu stron wla si strumie uczniów.

Gwar, miechy, odgos kroków - wszystko to nagle ucicho, kiedy zauwaono wiszc kotk. Harry, Ron i Her­miona stali samotnie w przerwie midzy dwoma oniemia­ymi grupami uczniów, którzy cisnli si do przodu, by lepiej zobaczy ponure widowisko.

I wówczas kto krzykn:

- Strzecie si, wrogowie Dziedzica! Ty bdziesz na­stpna, szlamo!

To by Draco Malfoy. Przepcha si przez tum i stan w pierwszym rzdzie. Jego zimne oczy zapony, a zwykle blad twarz pokry rumieniec, kiedy umiechn si mciwie na widok nieruchomego kota, wiszcego tu przy cianie na wasnym ogonie.


ROZDZIA DZIEWITY

Napis na cianie

 

Co tu si dzieje? Co si dzieje? Zwabiony bez wtpienia okrzykiem Malfoya, przez tum przepchn si Argus Filch. Zobaczy Pani Norris i cofn si gwatownie, zakrywajc twarz rkami.

- Moja kotka! Moja kotka! Co zrobilicie Pani Norris! Opuci rce i jego zrozpaczone spojrzenie pado na Harry’ego.

- To ty! - zaskrzecza. - Ty! Ty zamordowae moj kotk! Ty j zabie! Udusz ci!

- Argusie!

Na scenie pojawi si Dumbledore, a za nim inni nauczy­ciele. Przyskoczy do ciany i odczepi martwe ciao Pani Norris od uchwytu na pochodni.

- Prosz ze mn, Argusie - powiedzia do Filcha. - Pan te, panie Potter. Pan Weasley i panna Granger równie.

Z tumu wystpi zaaferowany Lockhart.

- Mój gabinet jest najbliej, panie dyrektorze... pitro wyej... prosz nie mie adnych skrupuów...

- Dzikuj ci, Gilderoy - powiedzia Dumbledore. Uciszony tum rozstpi si przed nimi. Lockhart, najwyraniej dumny ze swojej roli, drepta tu za Dumbledore’em; za nimi kroczya profesor McGonagall, a po chwili wahania do maego orszaku przyczy si Snape.

Weszli do mrocznego gabinetu Lockharta. Wród foto­grafii na cianach wybuch popoch: kilkanacie portretów Lockharta próbowao znikn z pola widzenia. Harry za­uway, e niektóre miay wosy w papilotach. Prawdziwy Lockhart zapali wiece na swoim biurku i cofn si do kta. Dumbledore pooy Pani Norris na byszczcym blacie i zacz j bada. Harry, Ron i Hermiona wymienili przera­one spojrzenia i zapadli si w fotele poza krgiem wiata rzucanego przez wiece.

Koniec dugiego, haczykowatego nosa Dumbledore’a zawis o cal nad Pani Norris. Wpatrywa si w ni uwanie przez swoje poówki okularów, dugie palce delikatnie ob­macyway futerko. Profesor McGonagall nachylia si pra­wie tak samo nisko, przygldajc si kotce zwonymi ocza­mi. Snape czai si za nimi, do poowy w cieniu, z bardzo osobliw min: wyglda, jakby powstrzymywa si od miechu, A Lockhart kry wokó wszystkich trojga, robic mdre uwagi.

- Wszystko wskazuje, e zabio j jakie silne zakl­cie... prawdopodobnie Tortura Transmutacji. Widziaem skutki tego zaklcia wiele razy... Jaka szkoda, e mnie przy tym nie byo, znam przeciwzaklcie, które uratowaoby ycie biednemu stworzeniu...

Komentarzom Lockharta akompanioway rozdzierajce szlochy Filcha. Siedzia skulony w fotelu tu przy biurku, zakrywajc sobie twarz domi. Harry nie znosi go, podob­nie jak wikszo uczniów, ale w tej chwili zrobio mu si go al, cho moe nie tak bardzo, jak samego siebie. Wiedzia, e jeli Dumbledore uwierzy Filchowi, przyjdzie mu poeg­na si ze szko.

Dumbledore wymrucza pod nosem jakie dziwne sowa, uderzajc Pani Norris kocem swojej ródki. Nic si nie stao: kotka nadal wygldaa, jakby j dopiero co wypchano.

- ...Pamitam, co podobnego wydarzyo si w Ouagadogou - powiedzia Lockhart. - Caa seria ataków... opisaem to dokadnie w swojej autobiografii. Wyposayem mieszkaców w rozmaite amulety i wszystko si skoczyo...

Fotografie na cianie ochoczo przytakny. Jedna zapo­mniaa pozby si papilotów.

W kocu Dumbledore wyprostowa si.

- Ona yje, Argusie - powiedzia agodnie. Lockhart przerwa wyliczanie morderstw, którym zdoa zapobiec.

- yje? - wykrztusi Filch, zerkajc na Pani Norris przez palce. - Ale dlaczego jest taka... sztywna?

- Zostaa spetryfikowana - odrzek Dumbledore („Ach! Tak wanie mylaem”, powiedzia Lockhart) - ale jak i przez kogo, tego nie wiem...

- Jego zapytajcie! - zaskrzecza Filch, zwracajc swo­j krostowat i mokr od ez twarz do Harry’ego.

- aden z drugoklasistów nie móg tego zrobi - owiadczy stanowczo Dumbledore. - Do tego potrzeb­na jest znajomo czarnej magii wyszego stopnia...

- On to zrobi! On! - wrzeszcza Filch, a jego obwis­e policzki nabiegy krwi. - Widzielicie, co napisa na cianie! Znalaz... w moim biurze... wie, e jestem... jestem... - wykrzywi si okropnie - wie, e jestem charakiem!

- Nigdy nie tknem Pani Norris! - powiedzia go­no Harry z niemiym uczuciem, e wszyscy, cznie z Lockhartami na cianach, gapi si na niego. - I nie mam pojcia, co to jest charak.

- Akurat! - warkn Filch. - Widzia mój list z Wmiguroka!

- Czy mog co powiedzie, panie dyrektorze? - odezwa si z kta Snape, a w Harrym nasilio si ze prze­czucie, bo by pewny, e jeli ju Snape ma co o nim do powiedzenia, to nie bdzie to nic dobrego. - Potter i jego przyjaciele mogli si po prostu znale w nieodpo­wiednim miejscu o nieodpowiedniej porze - lekki drwi­cy umiech wykrzywi jego wargi, jakby w to wtpi - ale mamy tu zestaw do podejrzanych okolicznoci. Po co w ogóle tam poszli? Dlaczego nie uczestniczyli w uczcie z okazji Nocy Duchów?

Harry, Ron i Hermiona zaczli chaotycznie opowiada o przyjciu z okazji rocznicy mierci.

- ...tam byy setki duchów... mog powiadczy, e tam bylimy...

- Ale dlaczego nie poszlicie póniej na uczt? - zapyta Snape, a jego czarne oczy zamigotay w blasku wiec. - Dlaczego poszlicie od razu na gór?

Ron i Hermiona spojrzeli na Harry’ego.

- Bo... bo... - wyjka Harry, a serce walio mu jak motem, poniewa co mu mówio, e i tak nikt nie uwierzy, jeli powie, i zawiód go tam gos jakiej bezcielesnej zjawy - bo bylimy zmczeni i chcielimy si pooy.

- Bez kolacji? - zdziwi si Snape, a na jego wy­chudej twarzy pojawi si triumfalny umiech. - Nie sdz, by duchy podaway na swoich przyjciach co, co zaspokoioby gód ywych ludzi.

- Nie bylimy godni - owiadczy gono Ron, czu­jc, e odek skrca mu si z godu.

To ju wyranie rozbawio Snape’a.

- Uwaam, panie dyrektorze, e nie mona wierzy w te banialuki. Proponuj, by Pottera pozbawi pewnych przywilejów do czasu, kiedy bdzie gotów opowiedzie nam, co tu si naprawd wydarzyo. Ja osobicie bybym zdania, e powinno si zawiesi jego czonkostwo w dru­ynie Gryffindoru, dopóki nie zacznie by z nami szczery.

- No wiesz, Severusie - powiedziaa profesor McGonagall ostrym tonem. - Ja osobicie nie widz powodu, by chopak przesta gra w quidditcha. Tego kota nikt nie uderzy w gow miot. Nie ma adnego dowodu, e Potter zrobi co zego.

Dumbledore przyglda si Harry’emu badawczo. Spoj­rzenie jego bystrych, bladoniebieskich oczu sprawiao, e Harry czu si, jakby go przewietlano rentgenem.

- Jest niewinny, dopóki nie udowodni mu si winy, Severusie - oznajmi stanowczo.

Snape zrobi wciek min. Filch te wyglda na rozju­szonego.

- Moja kotka zostaa spetryfikowana! - wrzasn, a oczy wyszy mu z orbit. - Chc, eby kogo ukarano!

- Wyleczymy j, Argusie - powiedzia spokojnie Dumbledore. - Pani Sprout udao si ju wyhodowa mandragory. Jak tylko osign wymagan wielko, sporzdzimy eliksir, który oywi Pani Norris.

- Ja go uwarz - wtrci szybko Lockhart. - Ro­biem to setki razy, receptur znam tak dobrze, e mógbym to zrobi przez sen...

- Bardzo przepraszam - przerwa mu Snape lodo­watym tonem - ale wydawao mi si do tej pory, e to ja jestem mistrzem eliksirów w tej szkole.

Zapanowao niezrczne milczenie.

- Moecie odej - powiedzia Dumbledore do Harry’ego, Rona i Hermiony.

Wic odeszli, a zrobili to tak szybko, jak mogli, nie biegnc. Kiedy byli ju pitro wyej, wliznli si do jakiej pustej klasy i ostronie zamknli za sob drzwi. Harry spojrza na ponure twarze przyjació.

- Uwaacie, e powinienem im powiedzie o tym gosie?

- Nie - odrzek bez wahania Ron. - Syszenie gosów, których nikt inny nie syszy, nie jest dobr oznak, nawet w wiecie czarodziejów.

Byo co w jego gosie, co kazao Harry’emu zapyta:

- Ale wierzysz mi, prawda?

- Oczywicie - odpowiedzia szybko Ron. - Ale... sam musisz przyzna, e to do dziwne...

- Wiem, e to jest dziwne. To wszystko jest bardzo dziwne. O co chodzi w tym napisie? Komnata zostaa otwar­ta... Co to ma znaczy?

- To chyba jest co w rodzaju sygnau - powiedzia z namysem Ron. - Kto mi kiedy opowiada o tajemnej komnacie w Hogwarcie... moe to by Bili...

- I co to jest ten cay charak? - zapyta Harry. Ku jego zdumieniu, Ron zachichota.

- No... waciwie nie ma w tym nic miesznego... ale skoro jest nim Filch... Charak to kto, kto urodzi si w rodzinie czarodziejów, ale nie ma magicznej mocy. Co przeciwnego do czarodziejów urodzonych w rodzinach mugoli, tyle e charaki zdarzaj si bardzo rzadko. Jeli Filch próbuje nauczy si magii, przerabiajc kurs Wmiguroka, to rzeczywicie musi by charakiem. To by wiele wyjania­o. Na przykad, dlaczego tak nienawidzi wszystkich ucz­niów. - Ron umiechn si mciwie. - Z zazdroci.

Gdzie zacz bi zegar.

- Ju pónoc - powiedzia Harry. - Lepiej idmy spa, zanim zapie nas Snape i znowu o co oskary.

 

Przez kilka nastpnych dni w szkole mówiono gównie o napaci na Pani Norris. Filch stara si, eby nikt o tym nie zapomnia, ostentacyjnie krc wokó miejsca, gdzie j znaleziono, jakby si spodziewa, e napastnik powróci na miejsce zbrodnii. Harry zobaczy go, jak bezskutecznie wy­ciera napis na cianie uniwersalnym zmywaczem magicz­nych zanieczyszcze receptury niejakiej pani Skower; sowa nadal poyskiway na kamiennej cianie. Kiedy Filch nie czuwa przy miejscu zbrodnii, przemierza korytarze, czajc si na niczego nie podejrzewajcych uczniów i próbujc ich oskara o takie przestpstwa jak „zbyt gone oddychanie” albo „zbyt uradowana mina”.

Ginny Weasley bardzo si przeja losem Pani Norris. Wedug Rona bya wielk mioniczk kotów.

- Przecie ty w ogóle nie znasz Pani Norris - powie­dzia jej w kocu Ron. - Szczerze mówic, wcale nam jej nie brakuje, wrcz przeciwnie. - Wargi Ginny zaczy dre niebezpiecznie. - Takie rzeczy rzadko si zdarzaj w Hogwarcie, naprawd - zapewni j. - Zobaczysz, szybko zapi kretyna, który to zrobi i wywal go ze szkoy. Mam tylko nadziej, e przedtem zdy spetryfikowa Filcha. Ja tylko artuj... - doda szybko, widzc, e Ginny blednie.

Incydent mia równie wpyw na Hermion. Zwykle spdzaa wiele czasu na czytaniu, ale teraz nie robia nic innego. Harry i Ron nie mogli te z niej wydusi, czego szuka w ksikach, a wyszo to na jaw dopiero w rod.

Snape zatrzyma Harry’ego po lekcji eliksirów, kac mu oskroba pulpity awek z otwornic. Po pospiesznie zjedzo­nym lunchu Harry pobieg na gór, by spotka si z Ronem w bibliotece. Idc korytarzem, zobaczy zbliajcego si ku niemu Justyna Finch-Fletchleya, owego Puchona, którego pozna na lekcji zielarstwa. Harry ju otworzy usta, by powiedzie mu cze, gdy Justyn spojrza na niego, odwróci si gwatownie i pobieg w przeciwn stron.

Harry znalaz Rona w gbi biblioteki, gdzie mozoli si nad prac domow z historii magii. Profesor Binns zada im napisanie dugiego (na trzy stopy) wypracowania na temat redniowiecznych stowarzysze czarodziejów europejskich.

- Nie do wiary, wci brakuje mi osiem cali... - westchn Ron, puszczajc pergamin, który natychmiast zwin si w rulon - a Hermiona ma ju cztery stopy i siedem cali, a przecie pisze takimi drobnymi literami.

- Gdzie ona jest? - zapyta Harry, biorc tam miernicz i rozwijajc wasny zwój.

- A gdzie tam - odpowiedzia Ron, wskazujc na rzdy póek. - Szuka kolejnej ksiki. Chyba zamierza przeczyta wszystko, co jest w bibliotece, przed Boym Narodzeniem.

Harry powiedzia mu o Justynie Finch-Fletchleyu, który uciek na jego widok.

- Po co si nim przejmujesz, przecie to kretyn - mrukn Ron, powracajc do wypracowania i piszc coraz wikszymi literami. - Zreszt... Lockhart spali ci tak, e trudno si dziwi...

Pomidzy dwoma rzdami póek pojawia si Hermiona. Wygldaa na rozdranion i w kocu gotow do rozmowy z nimi.

- Wszystkie egzemplarze Historii Hogwartu zostay wypoyczone - powiedziaa, siadajc obok Harry’ego i Rona. - Jest dwutygodniowa lista oczekujcych. Wcieka jestem na siebie, e zostawiam swój egzemplarz w domu, bo jak wsadziam do kufra wszystkie dziea Lockharta, ju si nie zmieci.

- A po co ci ta Historia?

- A po co tyle osób chce j wypoyczy? Zby przeczy­ta legend o Komnacie Tajemnic.

- Legend o Komnacie Tajemnic? O czym to jest? - zapyta szybko Harry.

- Ano jest taka legenda. Nie pamitam - odpowie­dziaa Hermiona, przygryzajc wargi. - I w adnej innej ksice nie mog jej znale.

- Hermiono, daj mi przeczyta swoje wypracowanie - powiedzia z rozpacz Ron, patrzc na zegarek.

- Nie, nie dam ci - odrzeka Hermiona, nagle po­waniejc. - Miae dziesi dni, eby je napisa.

- Brakuje mi tylko dwóch cali, nie wygupiaj si...

Zabrzmia dzwonek. Ron i Hermiona zerwali si, by pobiec na histori magii, kócc si po drodze.

Historia magii bya najnudniejszym przedmiotem w te­gorocznym rozkadzie zaj. Profesor Binns, który jej na­ucza, by jedynym duchem wród profesorów, a najcieka­wszym momentem podczas jego lekcji by sposób, w jaki pojawia si w klasie: nagle wyania si z tablicy. By stary i pomarszczony; powszechnie sdzono, e w ogóle do niego nie dotaro, i umar. Pewnego dnia znaleziono jego martwe ciao w fotelu przed kominkiem w pokoju nauczycielskim, ale jego zwyczaje i rozkad dnia wcale si od tego czasu nie zmieniy.

Dzisiaj lekcja bya nudna jak zawsze. Profesor Binns otworzy swoje notatki i zacz czyta gosem monotonnym jak stary odkurzacz, a prawie wszyscy wpadli w gbokie otpienie, od czasu do czasu otrzsajc si z niego na krótko, by zapisa jakie nazwisko lub dat, i zasypiajc ponownie. Mówi tak z pó godziny, kiedy zdarzyo si co, co do tej pory na jego lekcji jeszcze nigdy nie miao miejsca. Hermio­na podniosa rk.

Profesor Binns przerwa miertelnie nudny wykad na temat Midzynarodowej Konferencji Magów z 1289 roku i spojrza na ni zdumiony.

- Panna... ee...?

- Granger, panie profesorze. Ciekawa jestem, czy mógby pan nam co opowiedzie o Komnacie Tajemnic - wypalia Hermiona wyranie i do spokojnie.

Dean Thomas, który z otwartymi ustami gapi si w ok­no, wzdrygn si i obudzi z transu; Lavender Brown unios­a gow znad zoonych na awce ramion, a okie Neville’a zelizn si z pulpitu.

Profesor Binns zamruga nerwowo.

- Wykadam histori magii - powiedzia suchym, nieco wiszczcym gosem. - Zajmuj si faktami, panno Granger, a nie mitami czy legendami. - Odchrzkn, skrzypic przy tym jak kreda po tablicy, po czym wróci do swojego tematu. - We wrzeniu tego roku podkomitet sardyskich czarodziejów...

I urwa. Hermiona ponownie podniosa rk i wymachi­waa ni bezczelnie.

- Panno Grant?

- Panie profesorze, czy legendy nie opieraj si na faktach?

Szczere zdumienie, z jakim spojrza na ni profesor Binns, upewnio Harry’ego w przekonaniu, e jeszcze aden ucze, ywy czy umary, nie przerwa mu wykadu.

- No có - powiedzia wolno profesor Binns - tak, sdz, e mona broni takiego punktu widzenia. - Przyglda si Hermionie z tak uwag, jakby po raz pierw­szy w swojej karierze zobaczy ucznia. - Legenda, o któ­rej wspomniaa, jest jednak tak sensacyjn, powiedziabym wrcz niedorzeczn opowieci...

Teraz caa klasa wsuchiwaa si z tak uwag w to, co mówi, e musiao to zastanowi nawet jego. Wszyscy wpa­trywali si w jego usta, czekajc na kade sowo, które z nich spynie. Z tak niezwykym zainteresowaniem spotka si po raz pierwszy i wydawa si tym cakowicie wyprowadzony ze swojej normalnej, sennej równowagi.

- No có... - powiedzia z namysem. - Zaraz, niech no pomyl... Komnata Tajemnic... No wic, jak na pewno wszyscy wiecie, Hogwart zosta zaoony ponad ty­sic lat temu... dokadna data nie jest znana... przez czworo najwikszych czarodziejów i czarownic tamtych czasów: Godryka Gryffindora, Helg Hufflepuff, Rowen Ravenclaw i Salazara Slytherina. Do dzi ich nazwiska nosz wasze cztery domy. Razem zbudowali ten zamek z dala od wcibskich spojrze mugoli, bya to bowiem epoka, w której ludzie bali si magii, a czarownice i czarodzieje byli bardzo prze­ladowani.

Zamilk, rozejrza si niezbyt przytomnie po klasie i cig­n dalej:

- Przez kilka lat nasi zaoyciele pracowali razem w zgodzie, wyszukujc modych, którzy wykazywali cechy waciwe rodzajowi czarodziejskiemu i sprowadzajc ich do zamku, by uczy ich tutaj magii. Póniej jednak doszo midzy nimi do brzemiennych w skutki sporów. Wszystko zaczo si od Slytherina, który zada, by nabór uczniów by bardziej selektywny. Uwaa on, e nauczanie magii powinno by zastrzeone wycznie dla rodów czarodziejskich czystej krwi. Sprzeciwia si przyjmowaniu uczniów z mugolskich rodzin, uwaajc, e nie s godni zaufania. Po jakim czasie doszo na tym tle do powanego sporu midzy Slytherinem i Gryffindorem, w wyniku którego Slytherin opuci zamek.

Profesor Binns przerwa ponownie i zacisn wargi; wy­glda teraz jak stary pomarszczony ów.

- Tyle wiemy z godnych zaufania róde historycznych - powiedzia po chwili - ale wokó owych wiarygodnych faktów narosa fantastyczna legenda o Komnacie Tajemnic. Zgodnie z ni Slytherin mia zbudowa w zamku tajemn komnat, o której nie wiedzieli inni zaoyciele Hogwartu. Legenda mówi, e zapiecztowa j magicznym zaklciem, tak e nikt nie moe jej otworzy, dopóki w szkole nie po­jawi si jego prawdziwy i prawowity dziedzic. Tylko ów dziedzic moe przeama piecz czarów, otworzy Komna­t Tajemnic, uwolni uwizion w niej groz i oczyci szko ze wszystkich, którzy nie s godni, by studiowa magi.

Po jego ostatnich sowach zapada gucha cisza, ale nie bya to ta senna cisza, która zwykle wypeniaa klas profe­sora Binnsa. W powietrzu unosia si atmosfera niepokoju, a wszystkie oczy byy w niego wlepione; kady mia nadzie­j, e powie co jeszcze. Profesor Binns wyglda na lekko rozdranionego.

- Caa ta sprawa jest oczywist bzdur - owiadczy stanowczo. - Najznakomitsi, najbardziej uczeni czaro­dzieje wielokrotnie przeszukiwali ca szko, aby znale jakie lady owej legendarnej komnaty. Niestety, ta komna­ta istnieje tylko w legendzie. To opowie, któr straszy si naiwnych.

Rka Hermiony po raz kolejny powdrowaa w powietrze.

- Panie profesorze... co pan mia na myli, mówic o „grozie” uwizionej w Komnacie Tajemnic?

- S tacy, którzy wierz, e to jaki potwór, nad któ­rym wadz ma tylko prawowity dziedzic Slytherina - odpowiedzia profesor Binns suchym jak soma gosem.

Wszyscy spojrzeli po sobie z lekkim niepokojem.

- Powtarzam, co takiego nie istnieje - owiadczy profesor Binns, przerzucajc swoje notatki. - Nie ma adnej Komnaty Tajemnic i adnego potwora.

- Ale... panie profesorze - odezwa si Seamus Finnigan - skoro Komnata Tajemnic moe by otworzona tylko przez prawowitego dziedzica Slytherina, to przecie nikt inny nie mógby jej znale, prawda?

- To nonsensowne zaoenie, O’Flaherty - odpowie­dzia profesor Binns, ju wyranie poirytowany. - Skoro tyle pokole dyrektorów Hogwartu nie znalazo adnych...

- Ale... panie profesorze - pisna Parvati Patii - eby j otworzy, na pewno trzeba uy czarnej magii, a...

- To, e czarodziej nie uywa czarnej magii, nie oznacza, e nie potrafi jej uy, panno Pennyfeather - prychn pro­fesor Binns. - Powtarzam, skoro tacy jak Dumbledore...

- Ale moe trzeba by spokrewnionym z rodem Sly­therina, wic Dumbledore nie móg... - zacz Dean Thomas, ale profesor Binns mia ju tego dosy.

- Do! - przerwa mu ostro. - To jest mit! Nie istnieje adna Komnata Tajemnic! Nie ma cienia dowodu na to, e Slytherin zbudowa choby tajn komórk na mioty! auj, e w ogóle wam opowiedziaem t aosn legend! A teraz, jeli aska, wrócimy do historii, do solid­nych, wiarygodnych i sprawdzalnych faktów!

I nie upyno nawet pi minut, jak caa klasa pogrya si w zwykej drzemce.

 

***

- Zawsze wiedziaem, e ten Salazar Slytherin by niele pokrcony - powiedzia Ron do Harry’ego i Hermiony, kiedy po lekcji szli korytarzami do swojej wiey, eby przed lunchem pozby si toreb. - Nie miaem jednak pojcia, e to on wymyli te brednie o czystej krwi. Nie zostabym w jego domu, choby mi zapacili. Sowo daj, gdyby Tiara Przydziau próbowaa umieci mnie w Slytherinie, wsiadbym do pocigu i wróci do domu...

Hermiona przytakna gorliwie, ale Harry milcza. Wanie poczu niemiy skurcz w odku.

Harry nigdy nie powiedzia Ronowi i Hermionie, e Tiara Przydziau rozwaaa umieszczenie go w Slytherinie. Jeszcze dzi, jakby to wydarzyo si wczoraj, pamita ten cichy gosik, który odezwa si w jego uchu, gdy tylko umieci tiar na gowie: Moesz by kim wielkim, tak, to wszystko jest tu, w twojej gowie, a Slytherin na pewno pomoe ci w osigniciu wielkoci...

Lecz Harry, który sysza ju, e ze Slytherinu wyszo wielu czarnoksiników, pomyla wówczas gorczkowo: „Tylko nie do Slytherinu!”, a tiara powiedziaa: Nie? No dobrze, skoro jeste pewny... niech bdzie... Gryffindor...

Nagle w tumie uczniów zobaczy przed sob Colina Creeveya.

- Cze, Harry!

- Cze, Colin - odpowiedzia automatycznie Harry.

- Harry... Harry... jeden chopak z mojej klasy mówi, e jeste...

Ale Colin by tak may, e tum porwa go do Wielkiej Sali; wic zdy tylko krzykn: „Do zobaczenia, Harry!” i znikn.

- Co ten chopak z j ego klasy móg mówi o tobie? - zapytaa Hermiona.

- Pewnie e jestem dziedzicem Slytherina - odpo­wiedzia Harry, czujc ponowny skurcz w odku, kiedy sobie przypomnia, jak Justyn Finch-Fletchley uciek na jego widok.

- Ludzie uwierz we wszystko - stwierdzi z nie­smakiem Ron.

Tum przerzedzi si i ju bez przeszkód wspili si na nastpne pitro.

- Naprawd mylisz, e jest jaka Komnata Tajemnic? - zapyta Ron Hermion.

- Nie wiem - odpowiedziaa, marszczc czoo. - Dumbledore nie potrafi uzdrowi Pani Norris, co by wska­zywao, e to co, co j zaatakowao, moe nie by... no... ludzkie.

Minli zakrt i znaleli si na kocu korytarza, w którym si to wydarzyo. Zatrzymali si i rozejrzeli. Wszystko wy­gldao tak, jak poprzedniej nocy, z tym wyjtkiem, e z uchwytu na pochodni nie zwisa ju kot, a przed cian z napisem „Komnata zostaa otworzona” stao puste krzeso.

- Pewnie Filch je przyniós - mrukn Ron. Popatrzyli po sobie. W korytarzu nie byo nikogo.

- Nie zaszkodzi troch powszy - powiedzia Har­ry, rzucajc swoj torb i klkajc, eby na czworakach poszuka jakich ladów.

- lady wypalenia! - powiedzia po chwili. - Tu­taj... i tutaj...

- Zobaczcie! - zawoaa Hermiona. - To dziwne...

Harry wsta i podszed do okna. Hermiona wskazywaa na najwysz szybk, gdzie kbio si okoo dwudziestu pajków, usiujc przecisn si przez wskie pknicie w szybie. Duga srebrzysta ni wskazywaa, e wszystkie wspiy si tutaj, eby wydosta si na zewntrz.

- Widzielicie, eby pajki zachowyway si w taki sposób? - zapytaa Hermiona.

- Nie - odpowiedzia Harry. - A ty, Ron? Ron! Obejrza si przez rami. Ron sta do daleko i wyglda, jakby zamierza stamtd czmychn.

- Ron, nic ci nie jest? - zapyta Harry.

- Ja... nie lubi... pajków - wyzna Ron.

- Nie wiedziaam o tym - powiedziaa Hermiona, spogldajc na niego ze zdziwieniem. - Przecie tyle razy ucierae pajki na zajciach z eliksirów...

- Tak, ale byy martwe - rzek Ron, który stara si nie patrze na okno. - Po prostu nie lubi sposobu, w jaki si poruszaj...

Hermiona zachichotaa.

- Nie ma si z czego mia - wybuchn Ron. - Jeli ju musisz wiedzie, to kiedy miaem trzy lata, Fred zamieni mojego... mojego misia we wstrtnego, wielkiego pajka, bo zamaem mu jego dziecic miotek. Ty te by ich nie lubia, gdyby akurat przytulaa swojego misia, a jemu nagle wyrosoby tyle nóg i...

Urwa, wstrzsajc si ze wstrtu. Hermiona nadal wy­ranie dusia w sobie miech. Czujc, e trzeba zmieni temat, Harry powiedzia:

- Pamitacie t kau na posadzce? Skd si wzia? Kto j wytar.

- Bya gdzie tu - powiedzia Ron, biorc si w gar i przechodzc koo krzesa Filcha. - Na wysokoci tych drzwi.

Sign do mosinej klamki, ale nagle cofn rk, jakby go co sparzyo.

- O co chodzi? - zapyta Harry.

- Nie mog tam wej - burkn Ron. - To to­aleta dla dziewczyn.

- Och, Ron, przecie tam nikogo nie ma - powie­dziaa Hermiona, podchodzc do drzwi. - To miejsce Jczcej Marty. Chodcie, zobaczymy, co tam jest.

I nie zwracajc uwagi na wielki napis „Nieczynne”, otwo­rzya drzwi.

Bya to najbardziej ponura i przygnbiajca azienka, jak Harry widzia w yciu. Pod wielkim, popkanym i po­plamionym lustrem cign si rzd poobtukiwanych ka­miennych umywalek. W mokrej posadzce odbijao si mt­nie wiato kilku wiec osadzonych w ciennych uchwytach; drewniane drzwi do kabin byy zuszczone i porysowane, a jedne zwisay smtnie z zawiasów.

Hermiona przyoya palec do ust i podesza do ostatniej kabiny.

- Hej, Marto, jak si miewasz? - zapytaa, otwiera­jc drzwi.

Harry i Ron te podeszli. Jczca Marta unosia si nad rezerwuarem, wyciskajc sobie krost na podbródku.

- To jest toaleta dla dziewczyn - powiedziaa, przy­gldajc si podejrzliwie Harry’emu i Ronowi. - Oni nie s dziewczynami.

- Nie - zgodzia si Hermiona. - Chciaam im tylko pokaza... ee... jak tu jest fajnie.

Machna rk w stron brudnego lustra i mokrej posa­dzki.

- Zapytaj j, czy co widziaa - szepn Harry.

- Co tam szepczesz? - zapytaa Marta.

- Nic - odpowiedzia szybko Harry. - Chcieli­my zapyta...

- Bardzo bym chciaa, eby ludzie przestali szepta za moimi plecami! - zajczaa Marta gosem nabrzmiaym od ez. - Wyobracie sobie, e ja te co czuj, chocia jestem martwa.

- Marto, nikt nie chce ci denerwowa - powiedzia­a Hermiona. - Harry tylko...

- Nikt nie chce mnie denerwowa! To dobre! - za­wya Marta. - Moje ycie byo jedn wielk udrk, a te­raz ludzie przychodz tu i mcz mnie po mierci!

- Chcielimy ci zapyta, czy ostatnio widziaa co niezwykego - powiedziaa szybko Hermiona - bo w Noc Duchów tu za twoimi drzwiami napadnito na kota.

- Widziaa tutaj kogo w tamt noc? - zapyta Harry.

- Nie zwracaam na nic uwagi - owiadczya Marta dramatycznym tonem. - Irytek tak mnie zdenerwowa, e przyszam tu i próbowaam si zabi. I wtedy, oczywicie, przypomniaam sobie, e... e jestem...

- Ju martwa - podpowiedzia Ron.

Marta zaniosa si gonym szlochem, wzniosa si w po­wietrze, obrócia nogami do góry i daa nurka w sedes, opryskujc ich wod. Z przytumionych jków wywniosko­wali, e musiaa zatrzyma si gdzie w okolicach syfonu.

Harry’ego i Rona zamurowao, ale Hermiona wzruszya ramionami i powiedziaa:

- I tak bya w do dobrym nastroju, jak na ni... Chodcie, zmywamy si std.

Ledwo Harry zamkn dokadnie drzwi do toalety, uci­szajc bulgocce szlochy Marty, rozleg si donony gos, który sprawi, e wszyscy troje podskoczyli.

- RON!

Na szczycie schodów stal jak wryty Percy Weasley, z odznak prefekta byszczc w pómroku i wyrazem osu­pienia na twarzy.

- To jest toaleta dla dziewczyn - wydysza. - Co ty tam...

- Tak si tylko rozgldaem... No wiesz, szukaem ladów...

Percy przekn lin w sposób, który Harry’emu natych­miast przypomnia pani Weasley.

- Zjedajcie... std... ale ju... - wycedzi przez z­by, podchodzc do nich i wymachujc rkami. - Czy wy naprawd nie zdajecie sobie sprawy, co robicie? Wracacie tutaj, kiedy wszyscy s na kolacji i...

- A niby dlaczego nie mielibymy tu wróci? Co, nie wolno? - zaperzy si Ron, patrzc na starszego brata poncym wzrokiem. - Suchaj, Percy, mymy nawet nie tknli tego kota!

- To samo powiedziaem Ginny - owiadczy Percy - ale ona wci myli, e was wyrzuc, jeszcze nigdy nie widziaem jej tak zrozpaczonej, oczy sobie wypakuje. Mó­gby chocia o niej pomyle, przecie wiesz, e wszyscy pierwszoroczniacy okropnie si tym podniecaj...

- Tobie wcale nie chodzi o Ginny - przerwa mu Ron, a uszy mu poczerwieniay. - Ty po prostu si boisz, e stracisz szans na zostanie prymusem szkoy.

- Gryffindor traci pi punktów! - krzykn Percy, stukajc w swoj odznak prefekta. - Mam nadziej, e to ciebie czego nauczy! I przesta si bawi w detektywa, bo napisz do mamy!

I odszed, a kark mia tak samo czerwony jak uszy Rona.

Tego wieczoru Harry, Ron i Hermiona usiedli we wspólnym pokoju jak najdalej od Percy’ego. Ron wci by w podym nastroju i raz po raz robi kleksy w swoim wypracowaniu z eliksirów. Kiedy machinalnie sign po ródk, by je wywabi, zapalia pergamin. Dymic prawie tak samo jak jego praca domowa, Ron zatrzasn ze zoci Standardow ksig zakl. Ku zaskoczeniu Harry’ego, Hermiona zrobia to samo.

- Ale kto to móg zrobi? - zapytaa spokój nie, jak­by dalej cigna rozmow. - Komu zaley na tym, eby oczyci szko ze wszystkich charaków i mieszaców?

- No wanie, zastanówmy si - powiedzia Ron kpicym tonem. - Kto mógby uwaa ich za szumowiny?

Spojrza na Hermion. Hermiona spojrzaa na niego bez przekonania.

- Jeli mylisz o Malfoyu...

- No pewnie, e o nim! Syszaa, co powiedzia: „Ty bdziesz nastpna, szlamo!” Daj spokój, wystarczy spojrze na jego szczurz buk, eby wiedzie, kim on jest...

- Malfoy dziedzicem Slytherina? - zapytaa Her­miona sceptycznym tonem.

- Pomyl o j ego rodzinie - powiedzia Harry, zamy­kajc swoje ksiki. - Wikszo bya w Slytherinie, za­wsze si tym chwali. Mog by potomkami Slytherina. Jego stary jest okropny, to nie ulega wtpliwoci.

- Mog od stuleci mie klucz do Komnaty Tajemnic! - szepn rozgorczkowany Ron. - Przekazywa go sobie z ojca na syna...

- No... to jest moliwe... - przyznaa ostronie Hermiona.

- Tak, tylko jak to udowodni? - zapyta ponuro Harry.

- Moe i znalazby si sposób. - Hermiona ciszya gos, rzucajc szybkie spojrzenie na siedzcego w drugim kocu pokoju Percy’ego. - Oczywicie byoby to trudne. I niebezpieczne, bardzo niebezpieczne. Trzeba by zama chyba z pidziesit szkolnych regu.

- Wiesz co? Jeli w cigu miesica poczujesz, e chcesz nam to wyjani, to daj nam zna, dobra? - zdenerwowa si Ron.

- No dobrze - powiedziaa chodno Hermiona. - Wiecie, co musimy zrobi? Musimy dosta si do pokoju wspólnego lizgonów i zada Malfoyowi kilka pyta, ale tak, eby si nie zorientowa, e to my.

- Co ty wygadujesz? Niby jak? - zapyta Harry, a Ron parskn miechem.

- Jest na to sposób - owiadczya Hermiona. - Musimy tylko zdoby troch Eliksiru Wielosokowego.

- Co to takiego? - zapytali jednoczenie Ron i Harry.

- Snape wspomnia o nim par tygodni temu.

- Mylisz, e nie mamy nic lepszego do roboty, tylko wsuchiwa si w to, co Snape mówi na eliksirach?

- To napój, który zmienia ci w kogo innego. Ruszcie mózgami! Moemy zmieni si w trójk lizgonów. Nikt nas nie rozpozna. Malfoy powie nam wszystko, co bdziemy chcieli. Zao si, e wanie w tej chwili przechwala si w pokoju wspólnym Slytherina.

- Eliksir Wielosokowy... Dla mnie to jest troch za mdre - powiedzia Ron, marszczc czoo. - A jeli zostaniemy lizgonami na zawsze?

- Nie bd gupi, po jakim czasie to mija - powie­dziaa Hermiona, machajc niecierpliwie rk. - Caa rzecz w tym, eby zdoby recept. Snape mówi, e mona j znale w podrczniku Najsilniejsze eliksiry, ale trzymaj go w dziale Ksiek Zakazanych.

By tylko jeden sposób, eby dosta ksik z tego dziau: trzeba byo mie specjalne pozwolenie od którego z profe­sorów z jego wasnorcznym podpisem.

- A jak wytumaczymy, po co nam waciwie ta ksi­ka? - zapyta Ron. - Przecie bdzie jasne, e chcemy spróbowa sporzdzi jaki eliksir...

- Myl, e zabrzmi cakiem przekonujco, jak powie­my, e interesujemy si teori... W kadym razie warto spróbowa...

- Daj spokój! - prychn Ron. - aden nauczy­ciel nie kupi takiego kitu. Musiaby by ostatnim tpakiem...