ROZDZIA DZIESITY 1 страница

Zoliwy tuczek

 

Od czasu katastrofalnego incydentu z chochlikami pro­fesor Lockhart unika przynoszenia do klasy ywych stworze. Zamiast tego czyta im na gos urywki ze swoich ksiek, a czasami inscenizowa bardziej dramatyczne wy­darzenia. Do tych rekonstrukcji wydarze wybiera zwykle Harry’ego; jak dotd zmusi go do odegrania prostego wie­niaka z Transylwanii, którego wyleczy z Uroku Popltania Jzyka, yeti z przemarznit gow i wampira, który po spotkaniu z Lockhartem zacz je wycznie saat.

W trakcie ostatniej lekcji obrony przed czarn magi Harry zosta wycignity przed ca klas i zmuszony do odgrywania wilkoaka. Gdyby nie mia szczególnego powo­du, by nie denerwowa Lockharta, na pewno by si na to nie zgodzi.

- Wspaniae wycie, Harry... o to wanie chodzi... no i... uwierzcie mi na sowo, wówczas go rbnem... o, tak... przydusiem do podogi... tak... jedn rk... a drug przyoyem mu ródk do garda... a póniej wytyem resztk si i rzuciem na niego bardzo zoone zaklcie homomorficzne... wyda aosny jk... no, prosz, Harry... troch wyej... dobrze... i futro zniko... ky zmalay... i zamieni si z powrotem w czowieka. Proste, ale sku­teczne... i oto jeszcze jedna wioska zapamita mnie na zawsze jako bohatera, który uwolni j od straszliwych napaci wilkoaka.

Zabrzmia dzwonek i Lockhart zerwa si na równe nogi.

- Praca domowa: napisa poemat o moim zwycistwie nad wilkoakiem z Wagga Wagga! Autor najlepszego utworu otrzyma egzemplarz Mojego magicznego ja z moim wasnorcznym podpisem!

Klasa pustoszaa. Harry wróci w najdalszy kt, gdzie czekali na niego Ron i Hermiona.

- Poczekajcie, a wszyscy wyjd - szepna nerwo­wo Hermiona. - No dobra...

Zbliya si do biurka Lockharta, ciskajc w rku kartk. Harry i Ron podeszli tu za ni.

- Ee... panie profesorze... - wyjkaa Hermiona.

- Chciaam... no... wypoyczy t ksik z biblioteki. Lektura uzupeniajca. - Wycigna kartk nieco dr­c rk. - Tylko e ona jest w dziale Ksiek Zakazanych, wic musz mie pozwolenie którego z profesorów... Jestem pewna, e pomoe mi lepiej zrozumie to, co pan napisa w ksice Jak zaprzyjani si z ghulami o wolno dziaajcych truciznach...

- Ach, Jak zaprzyjani si z ghulami!- rozpromie­ni si Lockhart, biorc od Hermiony kartk i umiechajc si do niej szeroko. - To chyba moja ulubiona ksika. Podobaa ci si?

- Och, tak... - odpowiedziaa gorliwie Hermiona.

- Zwaszcza to, jak pan uwizi jednego ghula w czajni­czku do herbaty... Niesamowicie sprytne...

- No có, jestem pewny, e nikt nie bdzie mia do mnie pretensji, jeli troszk pomog najlepszej uczennicy w mojej klasie - powiedzia Lockhart ciepo i wycign swoje olbrzymie pawie pióro. - adne, prawda? - doda, le zrozumiawszy min Rona. - Zwykle podpisuj nim ksiki.

Zoy na kartce olbrzymi podpis z wielkim zawijasem i wrczy j Hermionie.

- No wic, Harry - powiedzia Lockhart, kiedy Hermiona zoya kartk drcymi palcami i wsuna j do torby - jutro mamy pierwszy w tym sezonie mecz quidditcha, prawda? Gryffindor przeciwko Slytherinowi, tak? Syszaem, e jeste niezym graczem. Ja te byem kiedy szukajcym. Zaproponowali mi udzia w druynie narodo­wej, ale woaem powici si walce z ciemnymi siami. Gdyby jednak chcia, ebym z tob troch potrenowa, nie wahaj si poprosi. Zawsze chtnie dziel si moim dowiad­czeniem z mniej wyrobionymi graczami...

Harry mrukn co niezrozumiaego i szybko wyszed za Ronem i Hermiona.

- Nie mog w to uwierzy - powiedzia, kiedy wszyscy troje przygldali si podpisowi na kartce. - Na­wet nie spojrza, jak ksik chcesz wypoyczy!

- Bo on jest kompletnie odmódony - stwierdzi krótko Ron. - Grunt, e mamy to, o co nam chodzio.

- Wcale nie jest kompletnie odmódony - rzucia ostro Hermiona, kiedy pdzili do biblioteki.

- Bo powiedzia, e jeste najlepsz uczennic w jego klasie, tak?

Ucichli, wchodzc do przesyconej senn atmosfer bib­lioteki. Pani Pince, bibliotekarka, bya chud, draliw ko­biet przypominajc niedoywionego spa.

- Najsilniejsze eliksiry? - powtórzya podejrzliwie, próbujc wzi kartk od Hermiony, która nie chciaa jej puci.

- Zastanawiaam si, czy nie mogabym jej sobie za­trzyma - wypalia, wstrzymujc oddech.

- Och, daj spokój - powiedzia Ron, wyrywajc jej kartk i podajc pani Pince. - Zdobdziemy ci nowy autograf. Lockhart podpisze wszystko, o co go poprosisz!

Pani Pince przyjrzaa si kartce uwanie, jakby chciaa wykry jakie oszustwo, ale ogldziny wypady pomylnie. Znikna midzy wysokimi pókami i kilka minut póniej wrócia, niosc wielki, omszay tom. Hermiona woya go ostronie do torby i opucili bibliotek, starajc si nie i za szybko, aby nie wyglda zbyt podejrzanie.

Pi minut póniej zabarykadowali si w nieczynnej to­alecie Jczcej Marty. Ron nie by zachwycony wyborem miejsca, ale Hermiona dowodzia, e nikt tu na pewno nie wejdzie, wic bd mogli spokojnie przejrze ksik. Jcz­ca Marta zawodzia haaliwie w swojej kabinie, ale nie zwracali na ni uwagi, a ona na nich.

Hermiona otworzya Najsilniejsze eliksiry i wszyscy troje pochylili si nad poplamionymi od wilgoci kartami. Trudno si byo dziwi, e byy w dziale Ksiek Zakazanych, bo natychmiast natrafili na recepty eliksirów o skutkach tak makabrycznych, e dreszcz przechodzi po plecach, natknli si te od razu na kilka bardzo nieprzyjemnych ilustracji, w tym jedn, która przestawiaa czowieka wywróconego na lew stron, i drug, na której bya wiedma z kilkoma parami rk wyrastajcymi z gowy.

- Jest! - krzykna Hermiona, kiedy znalaza stro­n z wytuszczon nazw Eliksiru Wielosokowego.

Ilustracje ukazyway ludzi w trakcie zmieniania si w inne osoby. Harry mia nadziej, e przeraajce grymasy bólu na ich twarzach s jedynie wymysem autora.

- To najbardziej skomplikowany eliksir, o jakim kie­dykolwiek syszaam - powiedziaa Hermiona, kiedy za­poznaa si z recept. - Muchy siatkoskrzyde, pijawki, laz, rdest ptasi... - mruczaa, przesuwajc palec wzdu listy ingrediencji. - No, ale nie bdzie trudnoci, to wszyst­ko jest w naszym kredensie, moemy sami wzi. Oooch, zobaczcie, sproszkowany róg dwuroca... Nie mam pojcia, skd to wemiemy... Skórka boomslanga... to taki jadowity w afrykaski... to te bdzie problem... No i oczywicie odrobin tego kogo, w kogo si chcemy zmieni.

- Ze co? - achn si Ron. - Co rozumiesz przez odrobin kogo, w kogo si chcemy zmieni? Nie wypij niczego, w czym bd paznokcie Crabbe’a...

Hermiona mówia dalej, jakby go w ogóle nie usyszaa.

- Na razie nie musimy si tym martwi, bo ten skad­nik dodaje si na samym kocu...

Ron odwróci si w milczeniu do Harry’ego, ale on mia inne wtpliwoci.

- Hermiono, zdajesz sobie spraw, ile rzeczy bdziemy musieli gdzie ukra? Skórki tego boomslanga na pewno nie znajdziemy w naszej szafie. Co zrobimy? Wamiemy si do gabinetu Snape’a i skorzystamy z jego prywatnych zapa­sów? Nie wiem, czy to najlepszy pomys...

Hermiona zatrzasna ksig.

- No có, jeli wy dwaj pkacie, to dajmy sobie spokój. - Na policzki wystpiy jej róowe plamy, a oczy byy janiejsze ni zwykle. - Znacie mnie, ja nie lubi ama szkolnego regulaminu, ale uwaam, e groenie tym spo­ród nas, którzy mieli nieszczcie urodzi si w rodzinie mugoli, jest o wiele gorsze ni uwarzenie jakiego skomplikowanego napoju. Ale jeli nie chcecie si dowiedzie, czy to Malfoy, to pójd prosto do pani Pince i oddam jej t ksik...

- Nigdy bym nie pomyla, e doyj dnia, w którym bdziesz nas namawia do amania regulaminu - powie­dzia Ron. - Dobra, zrobimy to. Ale bez paznokci, dobrze?

- Ile na to potrzeba czasu? - zapyta Harry, kiedy Hermiona, wyranie szczliwsza ni przed chwil, ponow­nie otworzya ksig.

- No wic... laz trzeba zrywa w peni ksiyca, a te muchy siatkoskrzyde musz si warzy przez dwadziecia jeden dni... Jeli uda nam si zebra wszystkie skadniki, to moe potrwa okoo miesica.

- Miesica? - skrzywi si Ron. - Do tego czasu Malfoy moe zaatakowa poow mugolaków w szkole! - Hermiona zmruya niebezpiecznie oczy, wic szybko do­da: - No tak, ale to najlepszy plan, jaki mamy, wic do dziea, moi drodzy, do dziea!

Lecz kiedy Hermiona wychylia gow z toalety, spraw­dzajc, czy mog wyj, mrukn do Harry’ego:

- Byoby o wiele mniej kopotów, gdyby ci si jutro udao zrzuci Malfoya z mioty.

 

W sobot rano Harry obudzi si wczenie i lea, rozmyla­jc o zbliajcym si meczu quidditcha. Troch si dener­wowa, gównie z powodu tego, co powie Wood, jeli Gryfoni przegraj, ale i z powodu wizji przeciwników migaj­cych na najszybszych miotach wycigowych, jakie mona kupi. Jeszcze nigdy tak nie pragn zwyciy lizgonów. Pozwoli sobie na pó godziny takich niewesoych rozmy­la, a potem wsta, ubra si i zszed na wczesne niadanie.

W Wielkiej Sali zasta ju reszt druyny Gryfonów siedz­cych w maej grupce przy dugim, pustym stole. Twarze mieli do ponure i rzadko si do siebie odzywali.

Przed jedenast caa szkoa zacza si gromadzi na stadionie. By parny dzie, burza wisiaa w powietrzu. Ron i Hermiona przybiegli, by yczy Harry’emu szcz­cia, kiedy wchodzi do szatni. Druyna woya szkaratne szaty Gryfonów i usiada, by wysucha ostatniej prze­mowy Wooda.

- lizgoni maj lepsze mioty - zacz - i trudno temu zaprzeczy. Ale my mamy lepszych ludzi na naszych miotach. Trenowalimy ostrzej, latalimy w kad pogod

- („Nie da si ukry”, mrukn George Weasley. „Od sierpnia nie udao mi si porzdnie wyschn”) - i spra­wimy, e poauj dnia, w którym ten wstrtny smark Malfoy wkupi si do ich druyny.

Odetchn ciko i zwróci si do Harry’ego.

- Harry, musisz pokaza, e nie wystarczy mie boga­tego ojca, eby by najlepszym szukajcym. Musisz za wszelk cen zapa znicza przed Malfoyem, bo ten mecz musimy wygra. Zap go albo zgi, próbujc zapa.

- Wic bez szalestw, Harry - mrukn Fred, pu­szczajc do niego oko.

Kiedy wyszli na boisko, powita ich wrzask entuzjazmu, bo Krukoni i Puchoni te pragnli poraki lizgonów, ale wród wiwatów day si równie sysze gwizdy i buczenie tych ostatnich. Pani Hooch, nauczycielka quidditcha, po­prosia Flinta i Wooda, aby sobie ucisnli donie, co zrobili, ypic na siebie gronie i ciskajc jeden drugiemu rk o wiele mocniej ni to byo konieczne.

- Na mój gwizdek... - powiedziaa pani Hooch.

- Trzy... dwa... jeden...

Widownia rykna, przynaglajc ich do startu, i czterna­stu zawodników wzbio si ku oowianemu niebu. Harry poszybowa wyej od innych, rozgldajc si za zniczem.

- Jak tam, Bliznowaty? - zawy Malfoy, przemyka­jc tu pod nim, jakby chcia zademonstrowa szybko swojej mioty.

Harry nie zdy odpowiedzie. W tym samym momen­cie ujrza czarny tuczek nadlatujcy ku niemu z gronym furkotem; zrobi byskawiczny unik, ale cika pika mus­na mu wosy.

- Mam go, Harry! - krzykn George, przelatujc koo niego z pak w rku, gotów odbi tuczka w stron lizgonów.

Harry zobaczy, jak George uderza z caej siy czarn pik, która migna w stron Adriana Puceya, ale nagle zmienia kierunek i pomkna z powrotem prosto w Harry’ego.

Opad byskawicznie, aby unikn trafienia, a George’owi udao si odbi j w stron Malfoya. I znowu tuczek zatoczy ostry uk, i jak bumerang pomkn ku Harry’emu.

Harry nabra szybkoci i poszybowa ku drugiemu ko­cowi boiska, syszc za sob zowrogi wist cigajcej go piki. Co si dzieje? Tuczki nigdy nie przeladoway jednego gracza, przeciwnie, ich zadaniem byo ugodzenie jak najwi­kszej liczby zawodników...

Na drugim kocu boiska czeka na tuczka Fred Weas­ley. Harry zanurkowa, a Fred odbi pik z caej siy.

- Masz spokój! - rykn uradowany Fred.

Myli si. Tuczek, jakby przycigany do Harry’ego jak magnetyczn moc, ponownie zatoczy uk i ruszy ku nie­mu, nabierajc szybkoci. Nie pozostawao mu nic innego, jak ratowa si byskawiczn ucieczk.

Zaczo pada. Harry poczu cikie krople na twarzy rozbijajce si o jego okulary. Nie mia pojcia, co si dzieje na boisku, póki nie usysza Lee Jordana komentujcego gr, który oznajmi, e lizgoni prowadz szedziesicioma punktami.

Wspaniae mioty lizgonów najwyraniej pokazyway, co potrafi, a zwariowany tuczek wyczy Harry’ego z gry. Fred i George lecieli teraz tu przy nim, tak blisko, e widzia tylko ich mócce powietrze ramiona. W tych wa­runkach nie mia szans, by wypatrzy znicza, a co dopiero go zapa.

- Kto... manipuluje... tym... tuczkiem... - wydysza Fred, odbijajc czarn pik, która ponowia swój atak na Harry’ego.

Wood zorientowa si, e co jest nie tak. Rozleg si gwizdek pani Hooch i Harry, Fred i George dali nurka ku ziemi, przez cay czas opdzajc si od cigajcego ich tuczka.

- Co jest? - zapyta Wood, kiedy druyna Gryfonów zgromadzia si wokó niego. - Robi z nas miazg. Fred, George, gdzie bylicie, kiedy tuczek powstrzyma Angelin tu przed bramk?

- Bylimy ze dwadziecia stóp ponad ni, starajc si zapobiec temu, by drugi tuczek nie umierci Harry’ego - odpowiedzia George ze zoci. - Kto zaczarowa t pik... nie daje Harry’emu spokoju... ciga tylko jego i to przez cay czas. lizgoni musieli co zmajstrowa.

- Przecie od naszego ostatniego treningu tuczki byy zamknite w gabinecie pani Hooch, a wtedy wszystko byo w porzdku... - powiedzia wyranie zaniepokojony Wood.

Zobaczyli, e zmierza ku nim pani Hooch. Ponad jej ramionami Harry dostrzeg druyn lizgonów, ryczc ze miechu i wskazujc w jego kierunku.

- Suchajcie - powiedzia, obserwujc zbliajc si pani Hooch - jeli wy dwaj bdziecie wci lata naoko­o mnie, to mog zapa znicza tylko wtedy, jeli sam wpadnie mi do rkawa. Wracajcie do reszty druyny, a ja sam si zajm t bezczeln pik.

- Nie bd gupi - powiedzia Fred. - Roztrza­ska ci gow.

Wood namyla si, patrzc to na Harry’ego, to na Weasleyów.

- Oliverze, to czyste wariactwo - odezwaa si Ali­cja Spinnet. - Nie moesz pozwoli Harry’emu, eby sam z nim walczy. Zadajmy ledztwa...

- Jak teraz przerwiemy gr, to stracimy mecz wal­kowerem! - zawoa Harry. - Nie przegramy meczu ze lizgonami z powodu jakiego zwariowanego tuczka! Daj spokój, Oliverze, powiedz im, eby mnie zostawili samego!

- To wszystko twoja wina - warkn George w stro­n Wooda. - „Zap znicza albo zgi, próbujc zapa”. Co za gupota, mówi co takiego szukajcemu!

Podesza do nich pani Hooch.

- Jestecie gotowi do dalszej gry? - zwrócia si do Wooda.

Wood spojrza na Harry’ego.

- No, dobra - powiedzia. - Fred, George, sy­szelicie, co powiedzia Harry... zostawcie go, niech sobie sam radzi z tuczkiem.

Deszcz rozpada si na dobre. Na gwizdek pani Hooch Harry wzbi si w powietrze i natychmiast usysza za sob zowieszczy furkot tuczka. Poszybowa wyej. Wywija ptle i spirale, nurkowa i obraca si wokó osi mioty, starajc si nie spuszcza wzroku z czarnej piki. Grube krople deszczu rozmazyway mu si na okularach i wciskay do nosa, kiedy wisia gow w dó, unikajc kolejnego ataku zoliwej piki. Sysza miech widowni; wiedzia, e musi wyglda gupio, ale bezczelny tuczek by ciki i nie móg zmienia kierunku tak szybko jak on. Zacz kry wokó stadionu, obracajc si i wywijajc kozioki jak wagonik diabelskiego myna, zerkajc przez srebrne strugi deszczu na supki bramkowe Gryfonów, gdzie Adrian Pucey próbo­wa wanie min Wooda...

Po wicie tu przy uchu pozna, e tuczek znowu chybi o wos; zrobi zwrot i poszybowa w przeciwnym kierunku.

- Trenujesz do baletu, Potter? - rykn Malfoy, kiedy Harry zosta zmuszony do wywinicia zwariowanego myn­ka w powietrzu, eby przechytrzy tuczka.

Pika cigaa go, furkocc kilka stóp za nim. Obejrza si, zmierzy z nienawici Malfoya i zobaczy zotego znicza... Wisia zaledwie par cali nad lewym uchem Malfoya, który namiewajc si z Harry’ego, nawet go nie zauway.

Przez chwil Harry zawis nieruchomo w powietrzu, nie mia pomkn ku Malfoyowi w obawie, by ten nie zobaczy znicza.

UUP!

Wisia w powietrzu nieruchomo o sekund za dugo. Tuczek trafi go w kocu, uderzajc w okie. Harry poczu, e pka mu ko. Oszoomiony straszliwym bólem, zachwia si na swojej przemoczonej miotle, zahaczony na niej jed­nym kolanem, z praw rk zwisajc luno przy boku. Tuczek nadlecia znowu, tym razem godzc prosto w jego twarz. Harry zrobi unik, a w jego otpiaym mózgu koa­taa tylko jedna myl: dotrze do Malfoya.

Ogarnity bólem zanurkowa poprzez mglist zason deszczu ku tej byszczcej, drwicej twarzy i zobaczy oczy rozszerzajce si ze strachu: Malfoy pomyla, e Harry go atakuje.

- Co ty... - wydysza, usuwajc si w bok.

Harry oderwa od mioty zdrow, lew rk i sign ni rozpaczliwie ku zotej pice. Poczu jej chód, zacisn wokó niej palce, ale teraz ciska miot tylko nogami. Widownia rykna gono, kiedy zanurkowa prosto ku ziemi, starajc si nie spa z mioty. Z guchym oskotem wyldowa w bocie i stoczy si z mioty. Prawe rami zwisao mu pod bardzo dziwnym ktem. Czu fale poraajcego bólu, sysza - jakby z oddali - jakie krzyki i gwizdy. Skupi si na zniczu, który ciska w zdrowej rce.

- Aha - powiedzia, jakby w gorczce. - Zwy­ciylimy.

I zemdla.

Kiedy odzyska przytomno, wci lea na boisku, deszcz siek go po twarzy. Kto si nad nim pochyla. Zobaczy bysk biaych zbów.

- Och, nie... tylko nie to - jkn.

- Nie wie, co mówi - powiedzia gono Lockhart do przeraonego tumu Gryfonów, cisncych si wokó nich.

- Nie martw si, Harry. Zaraz ci nastawi rami.

- Nie! - sykn Harry. - Nie trzeba, dziki... Próbowa usi, ale ból by trudny do wytrzymania. Usysza znajome kliknicie.

- Nie chc adnego zdjcia, Colin - powiedzia gono.

- Le na plecach, Harry - uspokaja go Lockhart kojcym gosem. - To proste zaklcie... uywaem go wiele razy.

- Lepiej zaniecie mnie od razu do szpitala - wyce­dzi Harry przez zacinite zby.

- Tak, trzeba go zanie do szpitala, panie profesorze - powiedzia ubocony Wood, umiechajc si szeroko, mimo e jego szukajcy odniós kontuzj. - Wspaniay chwyt, Harry, naprawd bardzo widowiskowy, chyba twój najlepszy...

Przez gszcz nóg Harry zobaczy Freda i George’a Weasleyów, mocujcych si z tuczkiem, który za nic nie chcia da si zamkn w skrzynce.

- Odsucie si - rozkaza Lockhart, podwijajc r­kawy ciemnozielonej szaty.

- Nie... nie chc... - jkn Harry, ale Lockhart ju unosi ródk i w chwil póniej wycelowa j prosto w jego rami.

Poczu dziwne i nieprzyjemne mrowienie, najpierw w ra­mieniu, potem coraz niej, spywajce a do koców palców. W lad za tym mrowieniem sza jaka tpa niemoc i pustka, jakby cae rami byo pierwotnie napenione powietrzem, które teraz z niego uszo. Ba si spojrze na swoj rk, ba si zobaczy, co z niej zostao. Zamkn oczy, odwróci gow w lew stron, ale jego najgorsze przeczucia zday si sprawdza, bo usysza zduszone okrzyki Gryfonów i szyb­kie klikanie aparatu Colina. Rami ju go nie bolao - w ogóle go nie czu.

- Ach - westchn Lockhart. - No tak. To si czasami zdarza. Wane, e koci nie s ju zamane. O tym trzeba pamita. Tak wic, Harry, moesz teraz i do szpitala... Aha, panie Weasley, panno Granger... dobrze by byo, gdybycie mu towarzyszyli... Nie martw si, Harry, pani Pomfrey na pewno zdoa... ee... doprowadzi ci do porzdku.

Harry dwign si na nogi, stan i poczu si jako dziwnie krzywy. Wzi gboki oddech i spojrza na swój prawy bok. To, co zobaczy, prawie go zwalio z nóg.

Z rkawa szaty zwisao co, co przypominao grub gu­mow rkawic koloru ludzkiej skóry. Spróbowa poruszy palcami. Bezskutecznie.

Lockhart nie wyleczy mu zamanych koci. Po prostu je usun. Pani Pomfrey nie bya zachwycona tym, co zoba­czya.

- Powiniene od razu przyj do mnie! - krzykna, podnoszc smtn, bezwadn pozostao czego, co jeszcze pó godziny wczeniej byo sprawn rk. - Zaman ko jestem w stanie wyleczy w cigu sekundy... ale spra­wi, eby odrosa...

- Ale zrobi to pani, prawda? - zapyta zrozpaczony Harry.

- Zrobi, oczywicie, ale bdzie troch bolao - owiadczya pani Pomfrey ponuro, rzucajc mu piam. - Bdziesz musia zosta tu na noc...

Hermiona czekaa za parawanami, którymi obstawiono óko Harry’ego, podczas gdy Ron pomaga mu woy piam. Dugo trwao, zanim udao mu si wepchn do rkawa sflacza, pozbawion koci rk.

- No i co, Hermiono, nadal jeste fank Lockharta? - zawoa Ron zza parawanu, kiedy w kocu przecign gumowe palce Harry’ego przez mankiet. - Gdyby Harry chcia, eby go wydrylowano, to by sam poprosi.