ROZDZIA DZIESITY 3 страница
Harry i Hermiona byli tego samego zdania, wic o ósmej wieczorem udali si do Wielkiej Sali. Dugie stoy jadalne zniky, a wzdu jednej ze cian pojawio si zote podwyszenie owietlone tysicami wiszcych w powietrzu wiec. Sklepienie byo aksamitnie czarne. Zebraa si pod nim prawie caa szkoa. Wszyscy mieli ródki i byli bardzo podnieceni.
- Ciekaw jestem, kto bdzie nas uczy - powiedziaa Hermiona, kiedy weszli w rozgadany tum. - Kto mi mówi, e Flitwick by mistrzem pojedynków za swoich modych lat, moe to bdzie on.
- Jeli tylko nie bdzie to... - zacz Harry, ale urwa i jkn.
Na podium wkracza Gilderoy Lockhart we wspaniaej szacie koloru dojrzaej liwki, a towarzyszy mu nie kto inny jak Snape, jak zwykle ubrany na czarno.
Lockhart pomacha rk, aby uciszy sal i zawoa:
- Przyblicie si! Przyblicie! Czy kady mnie widzi? Czy wszyscy mnie sysz? Wspaniale! Otó profesor Dumbledore udzieli mi pozwolenia na zorganizowanie tego maego klubu pojedynków, ebycie potrafili si obroni tak, jak mnie si to tyle razy udao... Jeli chodzi o szczegóy, wystarczy zajrze do moich ksiek.
Umiechn si szeroko, ukazujc swoje dorodne zby, i spojrza na Snape’a.
- Pozwólcie mi przedstawi mojego asystenta, profesora Snape’a. Powiedzia mi, e troch si zna na pojedynkach i zgodzi si, jako prawdziwy dentelmen, pomóc mi w krótkim pokazie, zanim przejdziemy do wicze. I prosz was, modziecy i dziewczta, nie lkajcie si o waszego mistrza eliksirów. Kiedy z nim skocz, bdzie nadal ywy i cay, nie bójcie si!
- A nie byoby lepiej, gdyby si nawzajem wykoczyli? - mrukn Ron do ucha Harry’emu.
Snape odsoni górne zby, jakby zamierza kogo ugry. Harry dziwi si, dlaczego Lockhart wci si umiecha; gdyby Snape spojrza w ten sposób na niego, czmychnby, gdzie pieprz ronie.
Lockhart i Snape stanli naprzeciw siebie i skonili si; w kadym razie na pewno uczyni to Lockhart, bo Snape tylko nieznacznie kiwn gow. A potem wycignli ku sobie ródki, jakby to byy miecze.
- Jak widzicie, trzymamy ródki w przyjtej pozycji bojowej - wyjani Lockhart. - Jak policz do trzech, rzucimy pierwsze zaklcia. Oczywicie aden z nas nie zamierza drugiego zabi.
- O to bym si nie zaoy - mrukn Harry, widzc, e Snape znowu obnaa zby.
- Raz... dwa... trzy...
Obaj równoczenie machnli ródkami. Snape zawoa:
- Expelliarmus!
Bysno olepiajce szkaratne wiato i Lockhart zosta zdmuchnity z podwyszenia. Uderzy o cian i zelizgn si po niej na podog, gdzie leg z rozcignitymi ramionami.
Malfoy i kilku innych lizgonów zawyo z radoci. Hermiona podskakiwaa na czubkach palców.
- Mylicie, e nic mu si nie stao? - piszczaa, zakrywajc sobie usta doni.
- A kogo to obchodzi? - odpowiedzieli jednoczenie Harry i Ron.
Lockhart dwiga si chwiejnie na nogi. Tiara spada mu z gowy, a faliste wosy stany dba.
- No wic sami widzielicie! - powiedzia, wracajc na podium. - To byo Zaklcie Rozbrajajce...Jak widzicie, utraciem ródk... Ach, dzikuj, panno Brown. Tak, to by wymienity pomys, eby im to pokaza, profesorze Snape, ale jeli wolno mi uczyni pewn uwag, z góry byo wiadomo, co pan zamierza zrobi. Gdybym chcia pana powstrzyma, byoby to zbyt atwe. Zgadzam si jednak, e dla modziey byo to bardzo pouczajce...
W oczach Snape’a pona dza mordu. By moe Lockhart to zauway, bo powiedzia:
- Do demonstracji! Teraz poustawiam was w pary. Profesorze Snape, mógby mi pan pomóc...
Ruszyli przez tum, dobierajc pary pojedynkowiczów. Lockhart ustawi Neville’a naprzeciw Justyna Finch-Fletchleya, ale Snape by szybszy i pierwszy doskoczy do Harry’ego i Rona.
- Czas, by podzieli druyn marze - zakpi. - Weasley, bdziesz partnerem Finnigana. Potter... Harry ruszy automatycznie w stron Hermiony.
- Nie, nie, Potter - powiedzia Snape, umiechajc si zimno. - Panie Malfoy, prosz tutaj. Zobaczymy, jak pan sobie poradzi ze synnym Potterem. A panna Granger moe si zmierzy... z pann Bulstrode.
Malfoy podszed, umiechajc si gupkowato. Za nim sza lizgoska dziewczyna, która przypominaa Harry’emu obrazek z ksiki Wakacje z wiedmami. Bya wielka, prostoktna, z potn doln szczk, któr zaczepnie wysuna do przodu. Hermiona umiechna si do niej na powitanie, ale tamta nie zamierzaa odwzajemni umiechu.
- Stacie naprzeciw swoich partnerów! - krzykn Lockhart, który wróci na podium. - Ukon!
Harry i Malfoy ledwo skinli gowami, nie spuszczajc si z oczu.
- Ródki w gotowoci! - rykn Lockhart. - Kiedy policz do trzech, rzucajcie zaklcia, eby rozbroi przeciwnika... tylko rozbroi... nie chcemy nowych wypadków. Raz... dwa... trzy...
Harry machn ródk, ale Malfoy rzuci zaklcie na „dwa”: ugodzio ono Harry’ego tak potnie, e poczu si, jakby dosta w gow sosjerk. Zachwia si, ale prócz tego nic mu si nie stao, wic wycelowa ródk prosto w Malfoy a i krzykn:
- Rictusempra!
Strumie ótego wiata ugodzi Malfoya w brzuch. Zgi si wpó i zrobi si siny na twarzy.
- Powiedziaem, tylko rozbroi! - krzykn Lockhart ponad gowami walczcych, kiedy Malfoy osun si na kolana.
Harry ugodzi go Zniewalajc askotk i Malfoy nie móg si wyprostowa ze miechu. Harry uzna, e nie byoby sportowo rozbroi Malfoya, póki ten tarza si ze miechu na pododze, wic cofn zaklcie. By to bd.
Malfoy wzi gboki oddech, wycelowa ródk w jego kolana i wykrztusi:
- Tarantallegra!
W nastpnej chwili nogi Harry’ego zaczy wbrew jego woli wykonywa dzikie plsy, jakby taczy charlestona.
- Dosy! Dosy! - wrzasn Lockhart, ale Snape przej inicjatyw.
- Finite Incantatem! - zawoa.
Nogi Harry’ego uspokoiy si, Malfoy przesta dusi si ze miechu i byli w stanie rozejrze si wokoo.
Nad podium unosia si zielonkawa mgieka. Neville i Justyn leeli na pododze, dyszc ciko, Ron podnosi szarego jak popió Seamusa, przepraszajc go za wyczyny swojej poamanej ródki, natomiast Hermiona i Milicenta Bulstrode nadal walczyy: Milicenta zaoya jej nelsona, a Hermiona skomlaa z bólu. Ich ródki leay bezuytecznie na pododze. Harry podskoczy i odcign Milicent. Nie byo to wcale atwe, bya od niego o wiele wiksza.
- No, no, no - pomrukiwa Lockhart, krc wród tumu i ogldajc skutki pojedynków. - Wstawaj, Macmillan... Ostronie, panno Fawcett... cinij to jak najmocniej, Boot, krwawienie zaraz ustanie...
Zatrzyma si porodku sali i pokrci gow.
- Myl, e bdzie lepiej, jak naucz was blokowania nieprzyjaznych zakl. - Spojrza na Snape’a, któremu rozbysy oczy, i szybko odwróci wzrok. - Potrzebna bdzie para ochotników... Longbottom i Finch-Fletchley, moe wy, co?
- To nie jest dobry pomys, profesorze - rzek Snape, zjawiajc si przy nich bezszelestnie jak wielki, zoliwy nietoperz. - Nawet najprostsze zaklcia w wykonaniu Longbottoma zawsze kocz si tragicznie. To, co zostaoby z Finch-Fletchleya, musielibymy odesa do szpitala w pudeku od zapaek. - Okrga buzia Neville’a pokrya si rumiecem wstydu. - Moe Malfoy i Potter? - zapyta z chytrym umiechem.
- Znakomity pomys! - ucieszy si Lockhart, zapraszajc gestem Harry’ego i Malfoya na rodek sali, kiedy tum rozstpi si, eby zrobi im miejsce.
- A teraz posuchaj, Harry - powiedzia Lockhart. - Kiedy Draco wyceluje w ciebie ródk, zrobisz tak.
Uniós wasn ródk i wykona ni seri skomplikowanych ruchów, co skoczyo si tym, e wyleciaa mu z rki. Snape umiechn si drwico, kiedy Lockhart szybko j podniós, mówic:
- Uups... moja ródka jest troch za bardzo rozochocona.
Snape zbliy si do Malfoya i szepn mu co do ucha. Malfoy te si umiechn zoliwie. Harry spojrza z niepokojem na Lockharta i poprosi:
- Panie profesorze, czy mógby mi pan jeszcze raz pokaza t blokad?
- Pkasz, co? - mrukn Malfoy, tak eby go Lockhart nie usysza.
- Chciaby - odpowiedzia Harry kcikiem warg. Lockhart poklepa go beztrosko po ramieniu.
- Zrób po prostu to, co ja zrobiem, Harry!
- Co, mam upuci ródk? Ale Lockhart go nie sucha.
- Raz... dwa... trzy... start! - krzykn. Malfoy szybko uniós ródk i rykn:
- Serpensortia!
Z koca ródki wystrzeli najpierw bysk, a potem, ku przeraeniu Harry’ego, dugi, czarny w, który spad ciko na posadzk midzy nimi i wypry si, gotów do ataku. Rozlegy si krzyki i tum cofn si w popochu.
- Nie ruszaj si, Potter - wycedzi Snape, wyranie ucieszony widokiem Harry’ego stojcego bez ruchu, oko w oko z syczcym gadem. - Zaraz go usun...
- Ja to zrobi! - krzykn Lockhart.
Machn ródk w kierunku wa i rozleg si donony huk; w, zamiast znikn, podskoczy na dziesi stóp w powietrze i spad z gonym pacniciem. Rozwcieczony, syczc gniewnie, popez prosto do Justyna Finch-Fletchley a i znowu uniós trójktny eb, ukazujc ky.
Harry nie wiedzia, co kazao mu to zrobi. Nie by nawet wiadom podjcia takiej decyzji. Wiedzia tylko, e nogi same prowadz go ku wowi. Zatrzyma si przed nim i krzykn:
- Zostaw go!
Stao si co zadziwiajcego, a dla Harry’ego zupenie nieoczekiwanego. W opad na podog, potulny jak gumowy w ogrodowy, i utkwi wzrok w Harrym. Harry poczu, e strach go opuszcza. W jaki niewytumaczalny sposób wiedzia, e w ju nikogo nie zaatakuje.
Spojrza na Justyna z umiechem, spodziewajc si, e ujrzy na jego twarzy ulg, zdumienie, moe nawet wdziczno - ale z pewnoci nie to, co ujrza: zo i strach.
- Pewno uwaasz, e to bardzo mieszne, co? - krzykn Justyn i zanim Harry zdy zareagowa, odwróci si i wybieg z sali.
Podszed Snape i machn ródk w kierunku wa, który zamieni si w strzp czarnego dymu. Snape te patrzy na Harry’ego jako dziwnie: byo to przenikliwe, badawcze spojrzenie, które Harry’emu wcale si nie podobao. Nie podoba mu si te zowieszczy szmer wród zgromadzonych uczniów. A potem poczu, e kto cignie go z tyu za szat.
- Chod - usysza w uchu gos Rona. - Rusz si... no, chod...
Ron wyprowadzi go z sali. Hermiona wysza za nimi. Kiedy przechodzili przez drzwi, ludzie rozstpili si gwatownie, jakby w obawie, e si czym zara. Harry nie mia pojcia, co to wszystko znaczy, a Ron i Hermiona nie kwapili si z wyjanieniami, dopóki nie zacignli go do pustego pokoju wspólnego Gryffindoru. Tam Ron pchn Harry’ego na fotel i powiedzia:
- Jeste wousty. Dlaczego nam nie powiedziae?
- Co ja jestem? - zapyta Harry.
- Wousty! - powtórzy Ron. - Potrafisz rozmawia z wami!
- Wiem - powiedzia Harry. - To znaczy... ju raz to zrobiem. Niechccy wypuciem z klatki boa dusiciela... w ogrodzie zoologicznym, to dusza opowie... a ten w powiedzia mi, e nigdy nie by w Brazylii... Zreszt ja go wypuciem, nie zdajc sobie z tego sprawy... To byo... no, kiedy jeszcze nie wiedziaem, e jestem czarodziejem.
- Boa dusiciel powiedzia ci, e nigdy nie by w Brazylii? - powtórzy Ron.
- No i co z tego? Zao si, e w Hogwarcie co drugi potrafi rozmawia z wami.
- Mylisz si - powiedzia Ron. - To rzadka umiejtno. Paskudna umiejtno, Harry.
- O co ci chodzi? - zapyta Harry, czujc, e ogarnia go zo. - Odbio wam wszystkim? Przecie gdybym nie powiedzia wowi, eby zostawi Justyna w spokoju...
- Ach, wic to mu powiedziae?
- Co jest z tob? Przecie bylicie tam... syszelicie.
- Syszaem, e mówisz mow wów - odpowiedzia Ron. - Nie miaem pojcia, co mówisz. Nic dziwnego, e Justyn spanikowa, moe pomyla, e dranisz wa czy co w tym rodzaju. To brzmiao bardzo nieprzyjemnie, Harry.
Harry wytrzeszczy na niego oczy.
- Ja mówiem w innym jzyku? Ale... ja sobie z tego nie zdawaem sprawy... Niby jak mogem mówi w obcym jzyku, nie wiedzc, e to robi?
Ron pokrci gow. Zarówno on, jak i Hermiona mieli miny, jakby kto umar. Harry nie móg zrozumie, co ich tak przerazio.
- Moe mi powiecie, co byo zego w tym, e przeszkodziem wielkiemu, ohydnemu wowi w odgryzieniu Justynowi gowy? Czy to takie wane, jak to zrobiem, skoro Justyn nie musia przyczy si do polowania bez gów?
- To jest wane - powiedziaa Hermiona przyciszonym gosem. - Bo... widzisz... z tego wanie syn Salazar Slytherin. Z rozmawiania z wami. To dlatego godem Slytherinu jest w.
Harry’emu szczka opada.
- Tak wanie byo - powiedzia Ron. - A teraz caa szkoa myli, e jeste jego pra-pra-pra-pra-wnukiem...
- Ale przecie nie jestem! - krzykn Harry ogarnity strachem, którego nie potrafi zrozumie.
- Trudno ci to bdzie udowodni - powiedziaa Hermiona. - Slytherin y okoo tysica lat temu. Z tego, co wiemy, wynika, e moesz by jego potomkiem.
Tej nocy Harry dugo nie móg zasn. Przez szpar w kotarach wokó óka widzia pierwsze patki niegu bkajce si za oknem wiey i rozmyla.
Czy to moliwe, e jest potomkiem Salazara Slytherina? Ostatecznie niewiele wiedzia o swojej rodzinie. Dursleyowie nie pozwalali mu pyta o krewnych.
Spróbowa powiedzie co w jzyku wów. Nic z tego nie wyszo, nie potrafi odnale adnego sowa. Moe trzeba do tego sta oko w oko z wem?
„Przecie jestem w Gryffindorze”, pomyla. „Tiara Przydziau nie umieciaby mnie tutaj, gdybym by potomkiem Slytherina...”
„Ale Tiara Przydziau chciaa ci umieci w Slytherinie, nie pamitasz?”, odezwa si wstrtny gosik w jego mózgu.
Harry przewróci si na bok. Jutro zobaczy si z Justynem na zielarstwie i wyjani mu, e wcale nie podjudza wa, przeciwnie, kaza mu zostawi go w spokoju. „Nawet gupi powinien zdawa sobie z tego spraw”, pomyla ze zoci, bijc pici w poduszk.
Jednak nastpnego ranka nieg, który zacz pada w nocy, zamieni si w nieyc tak gst, e odwoano ostatni w tym semestrze lekcj zielarstwa. Profesor Sprout zamierzaa pozakada na mandragory specjalne pokrywy i opaski - bya to delikatna operacja, której nie powierzyaby nikomu, zwaszcza teraz, kiedy od szybkiego wzrostu mandragor zaleao odpetryfikowanie Pani Norris i Colina Creeveya.
Harry gryz si tym przy kominku w salonie Gryffindoru, a Ron i Hermiona grali w czarodziejskie szachy.
- Na mio bosk, Harry - powiedziaa Hermiona rozdranionym tonem, kiedy jeden z goców Rona zwali jej rycerza z konia i zwlók go z szachownicy - jeli to takie dla ciebie wane, id i poszukaj Justyna!
Tak wic Harry wsta i wyszed przez dziur w portrecie, zastanawiajc si, gdzie moe by teraz Justyn.
W zamku byo ciemniej ni zwykle w cigu dnia, bo gsty szary nieg kbi si za kadym oknem. Harry szed korytarzami, mijajc klasy, w których toczyy si lekcje. Profesor McGonagall wymylaa komu, kto - sdzc po odgosach - zamieni koleg w bobra. Opierajc si pokusie, by zerkn na t scen, poszed dalej, mylc, e moe Justyn wykorzystuje czas wolny do odrobienia jakich zalegoci, warto wic najpierw sprawdzi, czy nie ma go w bibliotece.
W gbi biblioteki rzeczywicie siedziaa grupa Puchonów, ale nie wygldali na pogronych w nauce. Siedzieli przy jednym stole gowa przy gowie i o czym z przejciem dyskutowali. Z daleka trudno byo si zorientowa, czy jest wród nich Justyn. Harry ruszy w ich kierunku midzy dwoma rzdami póek, kiedy nagle dobiego go, o czym rozmawiaj, zatrzyma si wic, aby posucha, ukryty w Dziale Niewidzialnoci.
- W kadym razie - mówi jaki tgi chopak - powiedziaem Justynowi, eby si ukry w naszym dormitorium. No bo jeli Potter upatrzy go sobie na nastpn ofiar, to lepiej niech si nie wychyla, przynajmniej przez jaki czas. Justyn dobrze wiedzia, e co mu grozi od czasu, kiedy wygada si Porterowi, e jego rodzice to mugole. Gupi, powiedzia mu, e mia i do Eton. Przecie czego takiego nie mówi si dziedzicowi Slytherina, no nie?
- Ernie, naprawd mylisz, e to Potter? - zapytaa dziewczyna z jasnymi mysimi ogonkami.
- Hanno - odpowiedzia z powag gruby chopak - on jest wousty. Wszyscy wiedz, e to oznaka czarnoksinika. Syszaa o jakim normalnym, przyzwoitym czarodzieju, który by rozmawia z wami? Wiesz, jakie mia przezwisko Slytherin? Wowy Jzyk.
Rozleg si szmer podnieconych gosów, a potem Ernie znowu uciszy wszystkich, mówic:
- Pamitacie, co byo napisane na cianie? Strzecie si, wrogowie Dziedzica. Potter mia jakie starcie z Filchem. No i co? Kotk Filcha znajduj sztywn. Creevey, ten pierwszoroczniak, narazi si Porterowi podczas meczu quidditcha, robic mu zdjcia, kiedy ten lea w bocie. No i co? Creevey ley sztywny w szpitalu.
- Ale on zawsze by taki fajny - powiedziaa Hanna niepewnym tonem - no i... to on sprawi, e znikn Sam-Wiesz-Kto. Przecie nie moe by taki zy, prawda?
Ernie zniy gos, jakby zamierza im wyjawi jak tajemnic. Puchoni pochylili si ku sobie jeszcze bardziej, tak e Harry musia podkra si jeszcze bliej, eby usysze, co Ernie mówi.
- Nikt nie wie, w jaki sposób przey atak Sami-Wiecie-Kogo. Kiedy to si stao, by niemowlciem, no nie? Przecie Sami-Wiecie-Kto powinien z niego zrobi miazg. Tylko naprawd potny czarnoksinik mógby si oprze takiemu zaklciu. - Zniy gos do szeptu i doda: - Wanie dlatego Sami-Wiecie-Kto chcia go zabi. Zby nie mie rywala. Mówi wam, e ten Potter to diabelski czarnoksinik, i to obdarzony straszliw moc!
Harry nie móg ju duej tego wytrzyma. Odchrzkn gono i wyszed spomidzy póek z ksikami. Gdyby nie by tak wcieky, na pewno wybuchnby miechem na widok Puchonów: wszyscy wygldali, jakby ich spetryfikowano, a Ernie dodatkowo zrobi si blady jak ciana.
- Cze - powiedzia Harry. - Szukam Justyna Finch-Fletchleya.
Te sowa potwierdziy najgorsze obawy Puchonów. Spojrzeli ze strachem na Erniego.
- Czego od niego chcesz? - zapyta Ernie drcym gosem.
- Chciaem mu powiedzie, jak to naprawd byo z tym wem na zebraniu klubu pojedynków.
Ernie przygryz wargi, a potem wzi gboki oddech i powiedzia:
- Wszyscy tam bylimy. Widzielimy, co si stao.
- Wic zauwaylicie, e kiedy co powiedziaem, w da spokój Justynowi?
- Widzielimy tylko - odpowiedzia odwanie Ernie, cho cay dygota - e mówisz jzykiem wy i podpuszczasz tego gada, eby zaatakowa Justyna.
- Nikogo nie podpuszczaem! - krzykn Harry ze zoci. - Nawet go nie dotknem!
- Mao brakowao - powiedzia Ernie. - A na wypadek, gdyby ci co chodzio po gowie - doda szybko - to mog ci powiedzie, e moesz przeledzi moje pochodzenie do dziewiciu pokole wstecz i znajdziesz same czarownice i samych czarodziejów. Mam tak czyst krew, jak mao kto, wic...
- W nosie mam czysto twojej krwi! - zawoa Harry. - Niby dlaczego miabym co przeciwko tym, którzy urodzili si w mugolskich rodzinach?
- Syszaem, e nienawidzisz mugoli, u których mieszkasz.
- Jak by ty pomieszka z Dursleyami, to te by ich szybko znienawidzi - odpowiedzia Harry.
Odwróci si na picie i wybieg z biblioteki, egnany potpiajcym spojrzeniem pani Pince, która polerowaa pozacan okadk wielkiej ksigi z zaklciami.
Ruszy korytarzem, tak wcieky, e nie zdawa sobie sprawy z tego, dokd idzie. W rezultacie wpad na co wielkiego i twardego, co zwalio go z nóg.
- Oo... cze, Hagrid - wyjka Harry, patrzc na stojc nad nim posta.
Twarz Hagrida bya prawie cakowicie schowana pod pokryt niegiem wenian kominiark, ale nie móg by to kto inny, bo jego peleryna z kretów wypeniaa prawie cay korytarz. W potnej doni, okrytej rkawic, trzyma za nogi martwego koguta.
- W porzsiu, Harry? - zapyta, podwijajc kominiark. - Dlaczego nie jeste na lekcji?
- Odwoana - odpowiedzia Harry, wstajc z podogi. - A co ty tutaj robisz?
Hagrid uniós martwego koguta.
- Ju drugiego zagryzo w tym semestrze - wyjani. - Albo lisy, albo jaki popaprany wampir. Musz wydbi od dyrektora pozwolenie na otoczenie kurnika jakim solidnym zaklciem.
Przyjrza si uwaniej Harry’emu spod swoich gstych, onieonych brwi.
- Harry, naprawd nic ci nie jest? Wygldasz, jakby ci co wkurzyo.
Harry nie potrafi si zmusi do powtórzenia tego, co usysza od Erniego i reszty Puchonów.
- Ee, nic mi nie jest. No, ale lec, zaraz mamy transmutacj, musz jeszcze i po ksiki.
I odszed, a w gowie koatao mu to, co Ernie o nim powiedzia: Justyn dobrze wiedzia, e cos mu grozi, od czasu, kiedy wygada si Potterowi, e jego rodzice to mugole.