DOCHODZENIE W MINISTERSTWIE MAGII

Artur Weasley, kierownik Urzdu Niewaciwego Uycia Produktów Mugoli, zosta dzisiaj ukarany grzywn w wysokoci pidziesiciu galeonów za zaczarowanie mugolskiego samochodu. Pan Lucjusz Malfoy, przewodniczcy rady nadzorczej Szkoy Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, wezwa pana Weasleya do rezygnacji ze stanowi­ska. „Weasley okry hab ministerstwo”, powie­dzia pan Malfoy naszemu reporterowi. „To oczy­wiste, e nie nadaje si na stranika naszego prawa, a jego aosna Ustawa o Ochronie Mugoli powinna by natychmiast anulowana”.

Pan Weasley uchyli si od komentarza, a jego ona powiedziaa reporterom, eby opucili jej dom, bo poszczuje na nich rodzinnego ghula.

 

- No i co? - zapyta niecierpliwie Malfoy, kiedy Harry odda mu wycinek. - Ale ubaw, co?

- Ha, ha - mrukn Harry.

- Artur Weasley tak uwielbia mugoli, e powinien przeama swoj ródk i przyczy si do tych gnojków - powiedzia Malfoy pogardliwym tonem. - Sdzc po zachowaniu Weasleyów, nigdy bym nie powiedzia, e s czystej krwi.

Twarz Rona - a raczej Crabbe’a - wykrzywi gry­mas wciekoci.

- Co jest z tob, Crabbe? - warkn Malfoy.

- Brzuch mnie rozbola - odpowiedzia chrapliwie Ron.

- No to id do skrzyda szpitalnego i przykop ode mnie tym wszystkim szlamom – powiedzia Malfoy, parskajc miechem. - Wiecie co? Dziwi si, dlaczego „Prorok Codzienny” nie donosi o tych napaciach w naszej budzie. Zao si, e Dumbledore próbuje wszystko zatuszowa. Jak dojdzie do nowych ataków, bdzie wykoczony. Ojciec zawsze powtarza, e Dumbledore to klska dla szkoy. Szla­my to jego pupilki. Przyzwoity dyrektor Hogwartu nie powinien pozwoli, by pltay si tutaj takie szlamy jak ten

Creevey.

Malfoy zacz udawa, e pstryka zdjcia i zapiszcza gosem Colina:

- Potter, mog ci zrobi zdjcie, co? Mógbym dosta twój autograf? A moe mógbym wyliza ci buty, co, Pot­ter? Bagam...

Opuci rce i spojrza na Harry’ego i Rona.

- Co jest z wami, chopaki?

Harry i Ron zmusili si do mocno spónionego miechu, ale Malfoyowi najwyraniej to wystarczyo. Prawdopodob­nie Crabbe i Goyle zawsze potrzebowali troch czasu, aby zareagowa.

- wity Potter, przyjaciel szlam - wycedzi Mal­foy. - Nie ma za grosz instynktu prawdziwego czaro­dzieja, bo gdyby mia, to by nie chodzi z t porban szlam Granger. A ludzie myl, e to on jest dziedzicem Slytherina!

Harry i Ron czekali, wstrzymujc oddech. Malfoy na pewno zaraz im powie, e to on jest prawdziwym dziedzi­cem...

- Bardzo bym chcia wiedzie, kto nim jest - po­wiedzia Malfoy ze zoci. - Mógbym im pomóc.

Ronowi opada szczka, tak e twarz Crabbe’a wygldaa jeszcze bardziej gupkowato ni zazwyczaj. Na szczcie

Malfoy niczego nie zauway, a Harry wypali bez zastano­wienia:

- Przecie musisz podejrzewa, kto si za tym wszyst­kim kryje...

- Wiesz dobrze, Goyle, e nie mam pojcia. Ile razy mam ci to powtarza? - warkn Malfoy. - A ojciec nie powiedzia mi nic o tym ostatnim otwarciu Komnaty. Tak, to byo pidziesit lat temu, nie jego czasy, ale dosko­nale wie, co si wtedy wydarzyo. Zawsze powtarza, e byoby podejrzane, gdybym wiedzia za duo. Ale wiem jedno: ostatnim razem, kiedy Komnata Tajemnic zostaa otwarta, musiaa zgin jaka szlama. I dlatego mog si zaoy, e i tym razem prdzej czy póniej stanie si to samo... Mam nadziej, e to bdzie Granger.

Ron zaciska wielkie pici Crabbe’a. Gdyby rbn Malfoya, mogoby to pokrzyowa ich plany, wic Harry rzuci mu ostrzegawcze spojrzenie i zapyta:

- A zapano tego, kto otworzy Komnat?

- No pewnie... Nie wiem, kto to by, ale go wywalono ze szkoy - odpowiedzia Malfoy. - Pewnie nadal jest w Azkabanie.

- W Azkabanie? - powtórzy Harry.

- W Azkabanie, Goyle... w wizieniu dla czarodziejów

- powiedzia Malfoy, patrzc na niego z politowaniem.

- Wiesz co, gdyby jeszcze troch wolniej myla, to za­czby si cofa.

Uniós si niespokojnie w krzele i doda: - Ojciec wci mi mówi, ebym siedzia cicho i pozwoli dziaa dziedzicowi Slytherina. Mówi, e trzeba oczyci szko z tego caego szlamu, ale ebym si do tego nie miesza. Ma swoje kopoty. Wiecie, e Ministerstwo Magii zrobio u niego rewizj?

Harry stara si za wszelk cen przywoa zainteresowa­nie na gupkowat twarz Goyle’a.

- Taak... - rzek Malfoy. - Wiele im si nie uda­o znale. Mój stary ma bardzo cenne czarnoksiskie przed­mioty. Ale, na szczcie, mamy wasn tajn komnat pod salonem...

- Ach! - krzykn Ron.

Malfoy spojrza na niego. To samo zrobi Harry. Ron zaczerwieni si. Czerwone zrobiy mu si nawet wosy. Nos powoli mu si wydua - mija okres dziaania eliksiru. Ron zamienia si z powrotem w Rona, a po przeraonej minie, jak zrobi, patrzc na Harry’ego, Harry pozna, e i on wraca do swojej wasnej postaci.

Obaj zerwali si na nogi.

- Nie wytrzymam, musz ykn jakie prochy albo inne wistwo! - krzykn Ron i obaj przebiegli pokój wspólny lizgonów, rzucili si na kamienn cian i wypadli na korytarz, majc rozpaczliw nadziej, e Malfoy niczego nie zauway. Harry poczu, e stopy lizgaj mu si w ol­brzymich butach Goyle’a, a luna szata opada mu z ramion. Wbiegli po schodach do ciemnej sali wejciowej i usyszeli omotanie w drzwi komórki, w której zamknli Crabbe’a i Goyle’a. Zostawili buty pod drzwiami i pomknli w skar­petkach do toalety Jczcej Marty.

- No, ale nie bya to cakowita strata czasu - wydysza Ron, zamykajc drzwi toalety. - Tak, wiem, e nie odkrylimy, kto si kryje za tymi napaciami, ale jutro napisz do taty, eby zbada, co Malfoy ukrywa pod podog salonu.

Harry sprawdzi, jak wyglda, w popkanym lustrze. Znowu by sob. Zaoy okulary, a Ron zabbni w drzwi kabiny Hermiony.

- Hermiono, wya, mamy ci kup do opowiadania...

- Zostawcie mnie! - zapiszczaa Hermiona. Harry i Ron spojrzeli po sobie.

- O co ci chodzi? - zapyta Ron. - Przecie mu­sisz ju wraca do siebie, my obaj...

Przez drzwi ostatniej kabiny przepyna nagle posta Jczcej Marty. Harry jeszcze nigdy nie widzia jej tak uradowanej.

- Ooooooch! Poczekajcie, a sami zobaczycie - po­wiedziaa. - To jest straszne!

Usyszeli szczk zamka i pojawia si Hermiona. kaa gono i miaa szat zarzucon na gow.

- Co jest? - zapyta niepewnie Ron. - Wci masz nos Milicenty?

Hermiona pozwolia, by szata opada. Ron cofn si gwatownie.

Jej twarz pokrywao czarne futerko. Miaa óte oczy, a spomidzy wosów na gowie wystaway ostro zakoczone uszy.

- To by... wos k-kota! - zawya. - M-milicenta Bulstrode m-musi mie kota! A t-tego eliksiru nie uywa si do t-transmutacji zwierzt!

- Uau! - wykrzykn Ron.

- Ale si bd wymiewa z takiej szkarady - cieszy­a si Marta.

- Hermiono, uspokój si - powiedzia szybko Har­ry. - Zaraz ci zaprowadzimy do skrzyda szpitalnego. Pani Pomfrey nigdy nie zadaje wielu pyta...

Dugo trwao, zanim zdoali nakoni Hermion, by opu­cia azienk. Jczca Marta poszybowaa za nimi, zanoszc si miechem.

- Poczekajcie, a wszyscy zobacz, e ona ma ogon!


ROZDZIA TRZYNASTY

Bardzo sekretny dziennik

 

Hermiona spdzia w skrzydle szpitalnym kilka tygod­ni. Kiedy reszta szkoy powrócia z ferii boonarodze­niowych, natychmiast zaczo kry mnóstwo pogosek na temat jej zniknicia, bo oczywicie wszyscy pomyleli, e pada ofiar kolejnej napaci. Wokó skrzyda szpitalnego krcio si tyle osób, eby zajrze do rodka i cho przez chwil zobaczy Hermion, e pani Pomfrey znowu wy­cigna swój parawan i ustawia go wokó jej óka, aby oszczdzi jej wstydu.

Harry i Ron odwiedzali j co wieczór. Kiedy zacz si nowy semestr, przynosili jej codziennie ksiki i tematy prac domowych.

- Gdyby mnie wyrosy kocie wsy, to przestabym si uczy - powiedzia pewnego wieczoru Ron, kadc stos ksiek na stoliku przy óku Hermiony.

- Nie bd gupi, Ron, musz si jako trzyma - odpowiedziaa dziarsko Hermiona. - Bya w o wiele lep­szym nastroju, bo z jej twarzy znikna ju sier, a oczy powoli przybieray dawny brzowy kolor. - No i co - dodaa szeptem, eby pani Pomfrey nie usyszaa - wci nie macie adnych nowych ladów?

- Nic - przyzna ponuro Harry.

- A taki byem pewny, e to Malfoy - powiedzia po raz setny Ron.

- Co to jest? - zapyta Harry, wskazujc na co zo­tego, co wystawao spod poduszki Hermiony.

- A... to tylko kartka z yczeniami powrotu do zdrowia - odpowiedziaa szybko Hermiona, próbujc j schowa, ale Ron by szybszy. Wycign zoony kartonik, otworzy go i przeczyta na gos:

 

Dla Panny Granger, z yczeniami szybkiego powrotu do zdrowia od jej zatroskanego nauczyciela, profesora Gilderoya Lockharta, kawalera Orderu Merlina Trzeciej Klasy, Honorowego Czonka Ligi Obrony przed Czarnymi Mocami i piciokrotnego laureata Nagrody Czarujcego Umiechu tygodnika „Czarownica”

 

Ron spojrza na Hermion z niesmakiem.

- Spisz z tym pod poduszk?

Na szczcie pani Pomfrey oszczdzia Hermionie mki odpowiedzi na to pytanie, bo wkroczya z wieczorn porcj leków i oznajmia, e to koniec wizyty.

- Suchaj, czy ten Lockhart to najwikszy lizus, jakiego spotkae w yciu, czy moe znasz wikszego? - zapyta Ron Harry’ego, kiedy opucili dormitorium i szli ku wiey Gryffindoru.

Snape zada im tyle pracy domowej, e Harry nie wierzy, by udao mu si z ni upora przed ukoczeniem szkoy. Ron wanie opowiada, jak mu al, e nie zapyta Hermiony, ile ogonów szczurzych trzeba doda do Eliksiru Bujnego Owosienia, kiedy usyszeli jaki rozgniewany gos docho­dzcy z górnego pitra.

- To Filch - mrukn Harry.

Pomknli po schodach i zatrzymali si za wgem, nasu­chujc.

- Ale chyba nie mylisz, e kto znowu zosta napad­nity?

Stali nieruchomo, wycigajc gowy w stron gosu Filcha, który dosta prawdziwego ataku histerii.

- ...i znowu harówka! Co, moe wyobraaj sobie, e bd zmywa podog przez ca noc, jakbym nie mia do roboty przez cay dzie?! O nie, mam ju tego do, id do Dumbledore’a...

Usyszeli oddalajce si kroki, a po chwili trzasny gdzie drzwi.

Wychylili gowy zza wga. Filch najwidoczniej zamie­rza zaj swój zwyky posterunek obserwacyjny: byo to miejsce, gdzie Pani Norris pada ofiar napaci zych mocy. Natychmiast spostrzegli, co go tak rozelio. Poow pod­ogi korytarza pokrywaa woda, która wci wypywaa spod drzwi do azienki Jczcej Marty. Teraz, kiedy Filch przesta wrzeszcze, usyszeli jej donone zawodzenia.

- Co jej si stao? - zapyta Ron.

- Wejdmy tam i zobaczmy - odrzek Harry.

Podkasali szaty i przeszli przez wielk kau a do drzwi z napisem „Nieczynna”, i weszli do rodka.

Jczca Marta zawodzia jeszcze goniej i namitniej ni zwykle, jeli to w ogóle moliwe, ukryta w swojej kabinie. W toalecie byo ciemno, bo wiece pogasy; mokra bya nie tylko posadzka, ale i ciany.

- Marto, co si stao? - zapyta Harry.

- Kto ty? - zachlipaa Marta. - Przyszede, e­by znowu we mnie czym rzuci, tak?

Harry podszed do kabiny. W butach mia peno wody.

- Dlaczego miabym czym w ciebie rzuca?

- Odczep si! - krzykna Marta i przenikna przez drzwi kabiny wraz z now fal wody, która chlusna na ju zalan podog. - Ja pilnuj wasnego nosa, a kto uwaa, e to wspaniaa zabawa, rzuca we mnie ksik...

- Ale przecie nie mona ci skrzywdzi, rzucajc czym w ciebie - powiedzia Harry, nie tracc rozsdku. - To znaczy... przecie wszystko przez ciebie przelatuje, prawda?

Uwaga moe i bya rozsdna, ale okazaa si nie do koca przemylana. Marta nada si i wrzasna:

- Tak, niech wszyscy rzucaj w Mart ksikami, bo ona przecie nic nie czuje! Dziesi punktów za przerzucenie ksiki przez jej odek! Pidziesit, jeli przeleci przez jej gow! Ha ha ha! Wspaniaa gra, nie ma co!

- No dobrze, ale kto rzuci w ciebie ksik? - za­pyta Harry.

- A skd mam wiedzie? Siedziaam sobie w kolanku odpywu, rozmylajc o mierci, kiedy nagle ta ksika przeleciaa mi przez gow - odpowiedziaa Marta, patrzc na nich ze zoci. - Jest tam, musiaa wypyn.

Harry i Ron spojrzeli pod umywalk, tam, gdzie poka­zywaa Marta. Leaa tam maa, cienka ksieczka. Miaa postrzpion czarn okadk i bya mokra, jak zreszt wszy­stko w toalecie. Harry zrobi krok, eby j podnie, ale Ron nagle zapa go z tyu za szat.

- Co jest? - zapyta Harry.

- Zwariowae? To moe by niebezpieczne.

- Niebezpieczne? - powtórzy Harry, parskajc miechem. - Nie wygupiaj si, niby w jaki sposób?

- Moesz si narazi na przykr niespodziank - odpowiedzia Ron, wpatrujc si w ksik. - Niektóre z ksiek skonfiskowanych przez ministerstwo... tata mi mówi... bya taka, która wypalaa oczy. A kady, kto prze­czyta Sonety czarnoksinika, mówi limerykami a do mier­ci. A jedna stara wiedma w Bath miaa ksik, której nigdy nie mona byo przesta czyta, jak si raz zaczo! Trzeba byo chodzi wszdzie z nosem w tej ksice... a jak si chciao co zrobi, to tylko jedn rk i na olep. A...

- No dobra, ju przesta, zrozumiaem - przerwa mu Harry.

Ksieczka leaa na pododze, mokra, postrzpiona i ta­jemnicza.

- Ale nie dowiemy si, co to za ksika, jeli do niej nie zajrzymy - doda i byskawicznie porwa j z podogi.

Natychmiast pozna, e ma w rku czyj dziennik. Z wy­blakych cyfr na okadce wynikao, e pochodzi sprzed pi­dziesiciu lat. Otworzy go skwapliwie. Z trudem odczyta nazwisko na pierwszej stronie, bo atrament si rozmaza: T.M. Riddle.

- Znam to nazwisko - powiedzia Ron, który zbli­y si ostronie i zajrza mu przez rami. - T.M. Riddle dosta nagrod za specjalne zasugi dla szkoy pidziesit lat temu.

- A niech ci! A ty skd o tym wiesz? - zdumia si Harry.

- Bo Filch kaza mi polerowa jego pamitkowy me­dalion chyba przez godzin, jak dostaem szlaban - od­powiedzia Ron ze wstrtem. - Akurat odbio mi si li­makami i wszystko poleciao na t zot tarcz. Gdyby musia przez godzin wyciera limaczy luz z czyjego nazwiska, to by te je zapamita, uwierz mi na sowo.

Harry zacz przewraca mokre kartki. Byy idealnie czyste, bez najmniejszego ladu atramentu czy oówka, bez takich choby zapisków, jak „urodziny cioci Mabel” albo „dentysta 15.30”.

- Nic nie zapisywa - rzek Harry, bardzo zawie­dziony.

- Ale dlaczego kto chcia go si pozby, spuszczajc z wod do klozetu? - zapyta Ron.

Harry spojrza na tyln okadk i zobaczy wydrukowane nazwisko waciciela sklepiku z gazetami w Londynie, przy Vauxhall Road.

- Musia urodzi si w rodzinie mugoli - powiedzia z namysem Harry - skoro kupi sobie notes na Vauxhall Road...

- W kadym razie niczego si z niego nie dowiemy - rzek Ron. - Pidziesit punktów, jeli rzucisz nim przez nos Marty - doda ciszonym gosem.

Ale Harry schowa mokry dziennik do kieszeni.

 

Na pocztku lutego Hermiona opucia skrzydo szpitalne odwsowiona, odogoniona i odfuterkowana. W pierwszy wieczór po jej powrocie do wiey Gryffindoru Harry pokaza jej dziennik T.M. Riddle’a i opowiedzia, jak go znaleli.

- Ooooch... moe ukrywa tajemne moce... - wy­szeptaa podniecona Hermiona i chwycia dziennik, by mu si bliej przyjrze.

- Jeli tak, to musi je bardzo dobrze ukrywa - za­uway Ron. - Moe jest niemiay. Bardzo jestem cie­kaw, Harry, dlaczego go nie wyrzucie.

- A ja bardzo bym chcia wiedzie, dlaczego kto pró­bowa go wyrzuci - odrzek Harry. - I chtnie bym si dowiedzia, za co Riddle dosta specjaln nagrod.

- Czy ja wiem? Móg dosta za wszystko. Moe zarobi trzydzieci punktów, albo uratowa jakiego nauczyciela przed wielkim pajkiem. Moe zamordowa Mart, co wszyscy przyjli z wielk ulg...

Po minie Hermiony Harry pozna jednak, e i ona myli o tym samym, co on.

- Co? - zapyta Ron, spogldajc to na niego, to na ni.

- Sam pomyl... Komnata Tajemnic zostaa otwarta wanie pidziesit lat temu, prawda? Tak nam powiedzia Malfoy.

- No taak - przyzna Ron.

- A ten dziennik pochodzi sprzed pidziesiciu lat, prawda? - dodaa Hermiona, stukajc palcem w okadk.

- Wic?

- Och, Ron, obud si wreszcie! - warkna Her­miona. - Wiemy, e osoba, która ostatnio otworzya Komnat, zostaa wyrzucona ze szkoy pidziesit lat te­mu. Wiemy, e T.M. Riddle dosta nagrod za specjalne zasugi dla szkoy pidziesit lat temu. A moe ten Riddle dosta specjaln nagrod za schwytanie dziedzica Slytherina? Jego dziennik mógby nam powiedzie wszystko: gdzie jest ta Komnata, jak j otworzy i co za potwór w niej mieszka. Osoba, która kryje si za ostatnimi napaciami, nie chciaaby, eby co takiego wpado komu w rce, prawda?

- To naprawd olniewajca hipoteza, Hermiono - powiedzia Ron. - Ma tylko jeden saby punkt. W tym dzienniku nikt niczego nie zapisa.

Ale Hermiona ju wycigaa ródk z torby.

- To móg by niewidzialny atrament! - wyszepta­a z przejciem.

Stukna w dziennik trzykrotnie i powiedziaa:

- Aperacjum!

Nic si nie wydarzyo. Nie zraona tym Hermiona sig­na ponownie do torby i wyja co, co wygldao jak jaskrawoczerwona gumka do wycierania.

- To ujawniacz, kupiam go na ulicy Poktnej - wyjania.

Potara mocno puste miejsce pod napisem: „l stycznia”. Nic si nie wydarzyo.

- Mówi wam, tu nic nie ma - upiera si Ron. - Riddle po prostu dosta dziennik na Boe Narodzenie i nie chciao mu si go prowadzi.

 

Harry nie potrafi wyjani, nawet samemu sobie, dlaczego po prostu nie wyrzuci dziennika Riddle’a. Mao tego, cho wiedzia, e wszystkie strony s czyste, wci bra dziennik do rki i przewraca je, jakby to bya powie, któr chce skoczy. I cho by pewny, e nigdy przedtem nie sysza nazwiska T.M. Riddle, mia niejasne poczucie, e ono co dla niego znaczy, jakby ten Riddle by jego przyjacielem, kiedy Harry by bardzo may i prawie go nie pamita. Oczywicie, byo to absurdalne. Nigdy nie mia przyjació przed pójciem do Hogwartu. Dudley o to zadba.

Harry postanowi jednak dowiedzie si czego wicej o Riddle’u, wic nastpnego dnia, w czasie przerwy w lek­cjach, uda si do izby pamici, eby zbada jego specjaln nagrod. Towarzyszya mu równie zaciekawiona Hermiona i cakowicie sceptyczny Ron, który powiedzia im, e w izbie pamici przebywa ju na tyle dugo, e wystarczy mu do koca ycia.

Zoty medalion Riddle’a schowany by w naronej gab­lotce. Nie byo na nim ani sowa, za co zosta przyznany („I Bogu dziki, bo byby wikszy i polerowabym go do tej pory”, powiedzia Ron). Nazwisko Riddle’a znaleli jednak równie na starym medalu „Za zasugi na polu magii” i na licie dawnych prefektów szkoy.

- Zaleciao mi Percym - owiadczy Ron, marsz­czc nos z odraz. - Prefekt, prymus, na pewno pierwszy we wszystkim.

- Jakby byo w tym co zego - powiedziaa Her­miona nieco uraonym tonem.

 

Soce, cho blade, znowu zajaniao nad Hogwartem. We­wntrz zamku atmosfera nieco si polepszya. Od czasu napaci na Justyna i Prawie Bezgowego Nicka nie wy­darzyo si nic zowrogiego, a pani Pomfrey miaa przy­jemno zameldowa, e mandragory zrobiy si markotne i jakie tajemnicze, co oznaczao, e wychodz z okresu dziecistwa.

- Jak tylko zejd im pryszcze, bd gotowe do rozsady - powiedziaa kiedy Filchowi. - A potem tylko pa­trze, jak je wytniemy i wrzucimy do kocioka. Jeszcze troch cierpliwoci, a Pani Norris wróci do siebie.

Harry przypuszcza, e dziedzic - lub dziedziczka - Slytherina móg - lub moga - straci odwag. Otwarcie Komnaty Tajemnic w okresie, gdy w szkole huczao od podejrze, stawao si coraz bardziej ryzykowne. Moe na­wet ów potwór, czymkolwiek by, zapad ju w sen na kolejne pidziesit lat...

Ernie Macmillan z Hufflepuffu nie podziela tego opty­mizmu. Wci by przekonany, e to Harry jest owym dziedzicem i e „puci farb” podczas nauki pojedynków. Irytek te dba o podgrzewanie nastroju: wci wóczy si po korytarzach, podpiewujc: „Potter, diaba kumoter...” i wykonujc przy tym skomplikowany taniec w powietrzu.

Gilderoy Lockhart sprawia wraenie, jakby by wicie przekonany, e to on przerwa seri zowrogich napaci. Harry podsucha, jak przechwala si przed profesor McGonagall, kiedy Gryfoni zbierali si na lekcj transmutacji.

- Nie sdz, by co podobnego znowu si miao wyda­rzy, Minerwo - owiadczy, pukajc si palcem po nosie i mrugajc znaczco. - Uwaam, e tym razem Komnata zostaa zamknita na zawsze. Ten zoczyca musia zrozu­mie, e schwytanie go to dla mnie tylko kwestia czasu. Wic da spokój, bo w kocu to jedyne rozsdne wyjcie w jego sytuacji. Teraz szkole potrzebne jest co, co wzmocni jej morale. Trzeba czym spuka ze wspomnienia z poprze­dniego semestru. Nie powiem na razie nic wicej, ale myl, e wiem, jak tego dokona...

Jeszcze raz popuka si znaczco po nosie i odszed.

Pomys Lockharta na wzmocnienie morale szkoy sta si znany 14 lutego w porze niadania. Poprzedniego wieczoru Gryfoni trenowali quidditcha do póniej nocy i Harry nie wyspa si jak naley, wic spóni si troch na niadanie. Kiedy wszed do Wielkiej Sali, przez chwil myla, e wybra niewaciwe drzwi.

ciany pokryte byy wielkimi, bladoróowymi kwiatami. Co gorsza, z bladoniebieskiego sklepienia spada deszcz konfetti w ksztacie serduszek. Harry ruszy ku stoowi Gryfonów, gdzie zasta Rona wygldajcego, jakby go okro­pnie mdlio, i Hermion, która bya troch rozchichotana.

- Co si dzieje? - zapyta Harry, siadajc i zdmu­chujc konfetti z bekonu.

Ron wskaza bez sowa na stó nauczycielski; by najwyraniej zbyt zdegustowany, by co powiedzie. Lock­hart, ubrany w okropn bladoróow szat, znakomicie pasujc do dekoracji, macha rk, aby uciszy sal. Reszta nauczycieli miaa grobowe miny. Pani profesor McGonagall nerwowo drga policzek. Snape wyglda, jakby przed chwi­l wypi wielki kubek Szkiele-Wzro.

- Witajcie w walentynki! - krzykn Lockhart. - I niech mi bdzie wolno podzikowa tym czterdziestu szeciu osobom, które przysay mi kartki! Tak, pozwoliem sobie na zaaranowanie tej maej niespodzianki... ale nie koniec na tym!

Klasn w donie i do sali wkroczy tuzin do gburowato wygldajcych krasnoludów. Nie byy to jednak byle jakie krasnoludy. Lockhart podoczepia im zote skrzydeka; ka­dy niós te harf.

- Moje sodkie kupidyny, niebiascy posacy! - zawoa rozpromieniony Lockhart. - Dzisiaj bd kry po szkole, rozdajc wam walentynkowe kartki! I na tym nie koniec zabawy! Jestem pewny, e moi szanowni koledzy chtnie si do niej przycz! Dalej, modziey, nie wahaj si poprosi profesora Snape’a, by puci w obieg Eliksir Mio­ci! A jeli ju jestemy przy tym temacie, to zapewniam was, e profesor Flitwick wie wicej o zaklciach wprawiajcych w upojny trans ni jakikolwiek inny czarodziej! Nue, stary szelmo, poka im, co potrafisz!

Profesor Flitwick ukry twarz w doniach. Snape wygl­da, jakby zamierza poda trucizn pierwszej osobie, która go poprosi o Eliksir Mioci.

- Hermiono, bagam ci, powiedz, e nie bya jedn z tych czterdziestu szeciu osób, które mu posay kartki - powiedzia Ron, kiedy wyszli z Wielkiej Sali, udajc si na pierwsz lekcj.

Hermiona zacza nagle gorczkowo przetrzsa swoj torb w poszukiwaniu rozkadu zaj i w zwizku z tym nic nie odpowiedziaa.

Przez cay dzie, ku zgrozie nauczycieli, krasnoludy wó­czyy si po klasach, wrczajc kartki walentynkowe. Pó­nym popoudniem jeden z nich wypatrzy Harry’ego, który razem z innymi Gryfonami szed po schodach na lekcj zakl.

- Hej, ty! Arry Potter! - krzykn, a wyglda na wyjtkowego gbura.

I ruszy ku Harry’emu, roztrcajc innych uczniów ok­ciami. Na myl o tym, e zaraz dostanie kartk walentynkow na oczach tumu pierwszoroczniaków (tak si zoyo, e bya wród nich Ginny), Harry’emu zrobio si gorco. Karze zrcznie torowa sobie drog, kopic ludzi w golenie i dopad go, zanim Harry zrobi dwa kroki.

- Mam wiadomo muzyczn, któr musz osobicie przekaza Arry’emu Porterowi - oznajmi, szarpic stru­ny harfy w bardzo niebezpieczny sposób.

- Nie tutaj - sykn Harry, próbujc uciec.

- Stój! - rykn krasnolud, chwytajc torb Harry’ego i cignc go z powrotem.

- Pu mnie! - warkn Harry, wyrywajc mu torb.

Torba rozdara si z gonym trzaskiem. Ksiki, ród­ka, pergamin i pióro wysypay si na podog, a na to wszystko upad kaamarz i roztrzaska si na drobne ka­waki.

Harry pad na kolana, eby to pozbiera, zanim krasno­lud zacznie piewa. Na korytarzu zrobi si okropny korek.

- Co tu si dzieje? - rozleg si zimny gos Dracona Malfoya.

Harry zacz gorczkowo zgarnia wszystko do rozdartej torby, pragnc za wszelk cen opuci t scen, zanim Malfoy usyszy jego muzyczn walentynk.

- Co to za zbiegowisko? - zapyta inny znajomy gos. Na scen wkroczy Percy Weasley. Harry straci gow i rzuci si do ucieczki, ale krasnolud zapa go za nogi i powali na posadzk.

- Sied cicho - mrukn, przygniatajc mu stopy. - Oto twoja piewajca walentynka.

 

Ma oczy zielone jak pikle z ropuchy

Jego wosy s czarne jak tablica.

O, gdyby moim zosta, bohater mych snów,

Suyabym mu jak diablica.

 

Harry oddaby cae zoto Gringotta, gdyby móg wypa­rowa z tego miejsca. Starajc si dzielnie mia razem z wszystkimi, wsta, chwiejc si na nogach zdrtwiaych od ciaru krasnoluda. Percy Weasley robi, co móg, eby rozpdzi zbiegowisko. Wikszo ryczaa z uciechy.

- Rozej si, rozej si, ju pi minut po dzwonku, do klasy, no ju! - nawoywa Percy, zaganiajc stadko modszych uczniów. - Ty te, Malfoy.

Harry zobaczy, e Malfoy pochyla si i szybko podnosi co z podogi, a potem pokazuje to Crabbe'owi i Goyle'owi, patrzc na nich znaczco. Pozna dziennik Riddle’a.

- Oddaj to - wycedzi przez zby Harry.

- Ciekawe, co te Potter w nim zapisa - powiedzia wolno Malfoy, który najwidoczniej nie zauway roku na okadce i by pewien, e to dziennik Harry’ego.

W tumie rozleg si szmer i zapada cisza. Ginny spo­gldaa to na dziennik, to na Harry’ego, wyranie przera­ona.

- Oddaj to, Malfoy - powiedzia Percy gronym to­nem.

- Oddam, tylko sobie popatrz - odrzek Malfoy, wymachujc czarnym notesem.

- Jako prefekt szkoy... - zacz Percy, ale Harry straci ju cierpliwo. Wycign ródk i krzykn:

- Expelliarmus!

Czujc si jak Lockhart rozbrojony przez Snape’a, Mal­foy zobaczy, jak czarna ksieczka wymyka mu si z rki i wzlatuje w powietrze. Ron zapa j, miejc si trium­falnie.

- Harry! - krzykn Percy. - adnych czarów na korytarzach. Bd musia zoy raport, wiesz o tym!

Ale Harry mia to w nosie. Zdoby punkt w rozgrywce z Malfoyem, a to byo warte pi punktów odjtych Gryffindorowi. Malfoy by wcieky. Kiedy Ginny mijaa go, idc do klasy, zawoa:

- Nie sdz, eby Porterowi spodobaa si twoja walentynka!

Ginny zakrya twarz rkami i wbiega do klasy. Ron wyda zduszony okrzyk i te wycign ródk, ale Harry odcign go na bok. Nie zamierza pozwoli, eby Ron wymiotowa limakami przez ca lekcj zakl.

Dopiero kiedy doszli do klasy profesora Flitwicka, Harry zauway co dziwnego. Wszystkie ksiki powalane byy szkaratnym atramentem, a dziennik Riddle’a pozosta zu­penie czysty. Chcia o tym powiedzie Ronowi, ale Ron mia znowu trudnoci ze swoj ródk: z jej koca wydymay si wielkie purpurowe bble.

 

***

Tego wieczoru nikt nie poszed do óka tak wczenie jak Harry. Czciowo dlatego, e mia ju dosy wypiewywania przez Freda i George’a: „Ma oczy zielone jak pikle z ropu­chy”, a czciowo dlatego, e chcia jeszcze raz zbada dzien­nik Riddle’a, a wiedzia, e Ron uzna to za strat czasu.

Usiadszy na swoim ou pod baldachimem, zacz prze­rzuca czyste kartki. Na adnej nie byo ani ladu czerwo­nego atramentu. Wyj pen butelk z szafki przy óku, zanurzy w niej pióro i zrobi wielki kleks na pierwszej stronie.

Atrament zalni czerwieni, ale po sekundzie znikn, jakby cakowicie wsikn w papier. Harry, podekscytowa­ny tym odkryciem, ponownie umoczy pióro i szybko napi­sa: „Nazywam si Harry Potter”.

Litery zabysy przez chwil i zniky bez ladu. A potem co si wreszcie wydarzyo.

Na czystej stronicy pojawiy si sowa wypisane jego czerwonym tuszem, ale na pewno nie przez niego:

- Witaj, Harry. Nazywam si Tom Riddle. Skd masz mój dziennik?

Te sowa równie natychmiast zniky, ale Harry zdy odpisa:

- Kto próbowa utopi go w toalecie. Czeka niecierpliwie na odpowied Riddle’a.

- Cale szczcie, e zanotowaem swoje wspomnienia czym trwalszym od czerwonego atramentu. Ale zawsze wiedziaem, e znajd si tacy, którzy nie bd chcieli, eby kto przeczyta mój dziennik.

- Co masz na myli? - naskroba Harry, robic wielkiego kleksa.

- To, e dziennik zawiera opis strasznych wydarze. Wy­darze, które zrcznie zatuszowano. Wydarze, które miay miej­sce w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.

- Wanie w niej jestem - odpisa szybko Harry. - Jestem w Hogwarcie i dziej si tu straszne rzeczy. Czy wiesz co o Komnacie Tajemnic?

Serce bio mu jak motem. Riddle natychmiast odpowie­dzia, a jego pismo stao si niechlujne, jakby si spieszy, eby powiedzie wszystko, co wie.

- Oczywicie, wiem o Komnacie Tajemnic. Za moich czasów mówiono nam, e to legenda, e Komnata nie istnieje. To kamstwo. Kiedy byem w pitej klasie, kto j otworzy i potwór zaatakowa kilkanacie osób, a tu kocu jedn umierci. Wykryem, kto otwo­rzy Komnat, i wyrzucono go ze szkoy, ale dyrektor, profesor Dippet zawstydzony, e co takiego wydarzyo si w Hogwarcie, zakaza mi mówienia prawdy. Wedug oficjalnej wersji dziew­czynka zgina iv nieszczliwym wypadku. Dali mi adny, bysz­czcy medalion z wygrawerowanym nazwiskiem i kazali siedzie cicho. Wiem jednak, e to si moe powtórzy. Potwór przey, a tego, kto go uwolni, nie uwiziono.

Harry tak si spieszy, e o mao co nie rozla butelki z atramentem.

- To si znowu zaczo. Byy ju trzy ataki i nikt nie wie, kto za tym si kryje. Kto to by za twoich czasów?

- Mog ci pokaza, jeli chcesz. Do tego niepotrzebne s sowa. Mog ci pokaza moje wspomnienie tej nocy, w której go schwytaem.

Harry zawaha si, zatrzymujc pióro w powietrzu. Co Riddle ma na myli? Jak mona pokaza komu drugiemu swoje wspomnienia? Zerkn nerwowo na drzwi dormitorium. Robio si coraz ciemniej. Kiedy znowu spojrza na dziennik, ujrza wiey zapis.

- Pozwól, ebym ci pokaza.

Tym razem Harry zawaha si tylko przez uamek sekun­dy i odpisa:

- OK.

Strony dziennika zaczy si szybko przewraca, jakby powia na nie silny wiatr, i zatrzymay si na czerwcu. Harry’emu szczka opada, bo may kwadrat oznaczajcy dat 13 czerwca zamieni si w co w rodzaju malekiego ekranu telewizyjnego. Drcymi rkami podniós dziennik, eby przycisn oko do tego okienka i zanim zorientowa si, co si dzieje, co go pocigno do przodu, okienko rozszerzyo si, poczu, jak jego ciao odrywa si od óka i nagle zosta wcignity gow naprzód w wir barw i cieni.

Wyldowa na czym twardym. Sta, dygocc na caym ciele, a zamazane ksztaty wokó niego nagle zyskay ostro.

Natychmiast pozna, gdzie si znajduje. Ten okrgy pokój ze picymi portretami na cianach to przecie gabi­net Dumbledore’a... ale to nie Dumbledore siedzia za biur­kiem. By to pomarszczony, wty staruszek, prawie cako­wicie ysy, z paroma kpkami siwych wosów. Czyta jaki list przy wiecy. Harry nigdy wczeniej go nie widzia.

- Przepraszam - wybka. - Nie chciaem tak nagle wpada...

Ale stary czarodziej nawet nie podniós gowy. Dalej czyta list, marszczc czoo. Harry przysun si bliej i wy­jka:

- Ee... mam ju sobie i, tak?

Czarodziej nadal go ignorowa. Sprawia wraenie, jakby go w ogóle nie sysza. Mylc, e moe staruszek jest guchy, Harry prawie krzykn:

- Przepraszam, e przeszkodziem, ju sobie id. Czarodziej zoy list, westchn, wsta i przeszed obok

Harry’ego, nawet na niego nie spojrzawszy, a potem pod­szed do okna i rozsun kotary.

Harry zdy zauway, e niebo miao rubinowy kolor; zapewne zachodzio soce. Czarodziej wróci do biurka, usiad i zacz krci mynka kciukami, wpatrzony w drzwi.

Harry rozejrza si po gabinecie. Nie dostrzeg nigdzie feniksa Fawkesa, nie byo te wirujcych srebrnych mecha­nizmów. To by Hogwart z czasów Riddle’a, a dyrektorem nie by Dumbledore, tylko ten zasuszony staruszek o niezna­nym nazwisku, tymczasem on, Harry, by tylko fantomem, cakowicie niewidzialnym dla ludzi sprzed pidziesiciu lat.

Rozlego si pukanie do drzwi.

- Prosz wej - powiedzia staruszek sabym go­sem.

Wszed chopiec w wieku okoo szesnastu lat, zdejmujc spiczast tiar. Na jego piersi byszczaa srebrna odznaka prefekta. By o wiele wyszy od Harry’ego, ale te mia kruczoczarne wosy.

- Ach, to ty, Riddle - powiedzia dyrektor.

- Wzywa mnie pan, panie profesorze Dippet? - zapyta Riddle. Wyglda na przestraszonego.

- Usid - rzek Dippet. - Wanie przeczytaem list, który mi przysae.

- Aha - mrukn Riddle i usiad, ciskajc mocno donie.

- Mój drogi chopcze - rzek agodnie Dippet - chyba nie bd móg pozwoli ci zosta w szkole przez cae lato. Nie chcesz wróci do domu na wakacje?

- Nie - odpowiedzia szybko Riddle. - Na pew­no wol zosta w Hogwarcie, ni wróci do tego... tego...

- O ile wiem, podczas wakacji mieszkasz w mugolskim sierocicu, tak?

- Tak, panie profesorze - odpowiedzia Riddle, czerwienic si lekko.

- Twoi rodzice byli mugolami?

- Pó na pó. Ojciec by mugolem, matka czarownic.

- A rodzice...

- Matka umara tu po moim narodzeniu. W sieroci­cu powiedzieli mi, e zdya nada mi imiona: Tom po moim ojcu i Marvolo po moim dziadku.

Dippet zacmoka wspóczujco.

- Rzecz w tym, Tom - westchn - e waciwie mona by ci tu co zorganizowa, ale w obecnych okolicz­nociach...

- Ma pan na myli te napaci, panie profesorze? - zapyta Riddle, a Harry’emu serce zabio i przysun si bliej, nie chcc uroni ani jednego sowa.

- Tak, wanie to - odpowiedzia dyrektor. - Mój drogi chopcze, musisz zrozumie, e bybym gupcem, gdybym pozwoli ci pozosta w zamku po zakoczeniu semestru. Zwaszcza w wietle ostatniej tragedii... po mier­ci tej biednej dziewczynki... W sierocicu bdziesz o wiele bezpieczniejszy. Prawd mówic, Ministerstwo Magii roz­waa nawet moliwo zamknicia szkoy. Nie przybliy­limy si ani o wos do znalezienia... ee... róda tych nie­miych...

Oczy Riddle’a rozszerzyy si gwatownie.

- Panie profesorze... a gdyby ten kto zosta schwyta­ny... gdyby to wszystko si skoczyo...

- Co masz na myli? - zapyta Dippet piskliwym gosem, prostujc si w fotelu. - Riddle, czyby co wie­dzia o tych napaciach?

- Nie, panie profesorze - odpowiedzia szybko Riddle.

Harry czu jednak, e byo to takie samo „nie” jak to, które on skierowa do Dumbledore’a.

Dippet zgarbi si w fotelu, sprawiajc wraenie nieco zawiedzionego.

- Moesz odej, Tom...

Riddle zelizn si z fotela i wyszed z pokoju. Harry ruszy za nim.

Zeszli spiralnymi schodami. Tu obok chimery, u wylotu ciemnego korytarza, Riddle zatrzyma si, wic Harry zrobi to samo, obserwujc go. By pewny, e Riddle zastanawia si nad czym gboko, bo przygryza wargi i marszczy czoo.

Po chwili, jakby nagle co postanowi, cofn si i szybko odszed. Harry poszybowa za nim. Nie spotkali nikogo po drodze a do sali wejciowej, gdzie wysoki czarodziej z du­gimi kasztanowymi wosami zawoa do Riddle’a z marmurowych schodów:

- Co tutaj robisz o tak pónej porze, Tom? Harry wytrzeszczy na niego oczy. To by Dumbledore, tyle e o pidziesit lat modszy!

- Pan dyrektor mnie wezwa, panie profesorze.

- No dobrze, a teraz biegiem do óka - odrzek Dumbledore, obdarzajc Riddle’a tym samym badawczym spojrzeniem, które Harry tak dobrze zna. - Lepiej nie wóczy si po korytarzach... od czasu...

Westchn ciko, powiedzia Riddle’owi dobranoc i od­szed. Riddle odczeka, a Dumbledore zniknie mu z oczu, a wtedy szybko wbieg na kamienne schody wiodce do lochów. Harry ledwo za nim zdy.

Ku zaskoczeniu Harry’ego, Riddle nie powiód go jed­nak do jakiego ukrytego przejcia czy tajnego tunelu, tylko do piwnicy, w której obecnie Snape naucza eliksirów. Pochodnie nie pony i kiedy Riddle pchn przymknite drzwi, Harry ledwo go widzia. Stan przy drzwiach, lekko je uchyli i zamar bez ruchu, wpatrzony w mroczny ko­rytarz.

Harry odniós wraenie, e stali tam z godzin. Widzia tylko nieruchom jak posg posta Riddle’a na tle ciemnych drzwi. I wanie wówczas, kiedy Harry uspokoi si ju i rozluni, a nawet zacz tskni za powrotem do rzeczy­wistoci, usysza, e co si za drzwiami poruszyo.

Kto skrada si korytarzem. Kto min drzwi, za któ­rymi by ukryty Riddle. Po chwili Riddle wyjrza przez nie i ruszy za oddalajcymi si krokami. Harry pobieg za nim na palcach, zapominajc, e jest niewidzialny.

Szli tak z pi minut, a w kocu Riddle nagle si zatrzyma, wycigajc gow w kierunku nowych odgosów. Harry usysza skrzypienie otwieranych drzwi i czyj ochry­py szept:

- No wa... musisz se pobiega... no chod... wa do puda...

W tym gosie byo co znajomego.

Riddle nagle wyskoczy zza wga. Harry poszybowa za nim. Zobaczy ciemny zarys wielkiego chopca, skulonego w otwartych drzwiach, a tu obok niego spor skrzyni.

- Dobry wieczór, Rubeusie - powiedzia Riddle ostrym tonem.

Chopiec zatrzasn drzwi i wyprostowa si.

- Co tutaj robisz, Tom? Riddle podszed bliej.

- To ju koniec - powiedzia. - Zamierzam ci wyda, Rubeusie. Jeli te napaci nie ustan, zamkn szko.

- Co ty mi...

- Wiem, e nie chcesz nikogo zabi. Ale potwory nie s domowymi zwierztkami, które si trzyma dla przyjem­noci. Wypuszczasz go, eby sobie pobiega, a on...

- Nigdy nikogo nie zabiem! - krzykn wielki chopiec, zasaniajc sob drzwi.

Zza drzwi dobiegao jakie dziwne skrobanie i mlaskanie.

- Daj spokój, Rubeusie - powiedzia Riddle, pod­chodzc jeszcze bliej. - Jutro przyjad rodzice tej dziew­czynki. Jedyne, co szkoa moe zrobi, to upewni si, e ten potwór nie zabije ju nikogo...

- To nie on! - rykn chopiec, a jego gos odbi si echem po ciemnym korytarzu. - On by tego nie zrobi! Nie on!

- Odsu si - rzek Riddle, wycigajc ródk.

Jego zaklcie rozjanio korytarz nagym wybuchem po­mienistego wiata. Drzwi rozwary si z tak si, e stojcy przed nimi chopiec run na przeciwleg cian. A z cie­mnego lochu za drzwiami wylazo co tak strasznego, e Harry wyda z siebie dugi, przenikliwy okrzyk, którego na szczcie nie usysza nikt prócz niego.

Ogromne owosione cielsko i pltanina czarnych odnóy, blask wielu lepi i para ostrych jak brzytwy szczypców... Riddle ponownie uniós ródk, ale zrobi to za póno. Potwór powali go na podog i pomkn w ciemno jak olbrzymi pajk z rozdtym tuowiem. Riddle dwign si na nogi, rozgldajc si za nim, podniós ródk, wycelo­wa, ale wielki chopak skoczy na niego, wyrwa mu j i ponownie powali go na podog, ryczc:

- NIEEEEEE!

Caa scena zawirowaa, ciemno zgstniaa, Harry po­czu, e zapada si w ni i nagle spad na plecy z rozoonymi rkami i nogami na swoje oe w dormitorium Gryffindoru. Na jego brzuchu lea otwarty dziennik Riddle’a.

Zanim zdy odzyska oddech, drzwi si otworzyy i wszed Ron.

- A, tu jeste - powiedzia.

Harry usiad. By zlany potem i dygota.

- Co ci jest? - zapyta Ron, przygldajc mu si z niepokojem.

- Ron, to by Hagrid. To Hagrid otworzy Komnat Tajemnic pidziesit lat temu.


ROZDZIA CZTERNASTY

Korneliusz Knot

 

Harry, Ron i Hermiona od dawna wiedzieli, e Hagrid odczuwa niestety pocig do wielkich i strasznych stworze. Podczas pierwszego roku ich pobytu w Hogwarcie próbowa wyhodowa smoka w swojej maej chatce, a z pewnoci dugo nie zapomn olbrzymiego trójgowego psa, którego nazwa Puszkiem. Dla Harry’ego byo oczywi­ste, e jeli Hagrid jako chopiec dowiedzia si o uwizio­nym gdzie w podziemiach zamku potworze, to nie spocz, póki go nie zobaczy. Prawdopodobnie uzna za nieludzkie trzymanie takiego uroczego stworzenia w zamkniciu i po­stanowi stworzy mu moliwo rozprostowania tak wielu nóg. Harry potrafi bez trudu wyobrazi sobie trzynastolet­niego Hagrida, jak próbuje dopasowa potworowi obro i smycz. By jednak pewny, e Hagrid nie zamierza nikogo umierci. Prawd mówic, Harry zacz aowa, e odkry sekret dziennika Riddle’a. Ron i Hermiona wci i wci prosili go, eby im jeszcze raz wszystko opowiedzia, a w kocu mia ju tego do, podobnie jak rozmowy, która si potem wywizaa.

- Riddle móg zapa niewaciw osob - powie­dziaa Hermiona. - Moe jaki inny potwór atakowa ludzi...

- A ile, wedug ciebie, jest potworów w tym zamku?

- zapyta Ron.

- Od dawna wiedzielimy, e Hagrida wyrzucono ze szkoy - tumaczy im po raz który Harry. - No i te ataki musiay usta, od kiedy go wylano. Bo gdyby nie ustay, Riddle nie dostaby nagrody.

Ron spróbowa od innej strony.

- Ten Riddle bardzo przypomina Percy’ego... Kto go prosi, by wyszpiegowa Hagrida i zapa go na gorcym uczynku?

- Ron, przecie ten potwór kogo zabi - jkna Hermiona.

- No i gdyby zamknito szko, Riddle mia wróci do jakiego mugolskiego sierocica - przypomnia Harry.

- Wcale si nie dziwi, e chcia tu zosta...

Ron przygryz wargi, a potem rzuci niedbaym tonem:

- Harry, spotkae Hagrida na ulicy miertelnego No­kturnu, tak?

- Kupowa jaki rodek na limaki zerajce mu saat - odpowiedzia szybko Harry.

Przez jaki czas wszyscy milczeli. Potem Hermiona za­daa najbardziej drczce ich pytanie:

- Nie sdzicie, e powinnimy i do Hagrida i zapyta go o to wszystko?

- To bd wesoe odwiedziny, nie ma co - zauway Ron. - Cze, Hagrid, powiedz nam, czy moe widziae ostatnio co okropnego i wochatego wóczcego si po zamku?

W kocu postanowili, e nie powiedz nic Hagridowi, chyba e dojdzie do kolejnej napaci, a kiedy mija dzie po dniu i bezcielesny gos ju si nie odzywa, zaczli mie nadziej, e moe nigdy nie bd musieli z nim rozma­wia na temat powodów wyrzucenia go ze szkoy. Miny prawie cztery miesice od spetryfikowania Justyna i Prawie Bezgowego Nicka i niemal wszyscy uwaali, e napastnik, kimkolwiek by, da szkole spokój na dobre. Irytka znudzi­o w kocu podpiewywanie „Potter, diaba kumoter”, Er-nie Macmillan pewnego dnia poprosi Harry’ego na zielarstwie, eby poda mu cebrzyk ze skaczcymi muchomo­rami, a w marcu kilkanacie mandragor zaczo wydziera si ochryple w cieplarni numer trzy. Profesor Sprout bya z siebie bardzo dumna.

- Od momentu, kiedy zaczn przeskakiwa do siebie z doniczki do doniczki, bdziemy mieli pewno, e s ju dojrzae - powiedziaa Harry’emu. - A wtedy bdzie­my w stanie przywróci ycie tym biedakom ze szpitalnego skrzyda.

 

Drugoklasici mieli si nad czym zastanawia podczas ferii wielkanocnych. Nadszed czas wyboru przedmiotów, któ­rych bd si uczy w trzeciej klasie, co Hermiona potrakto­waa bardzo powanie.

- To moe wpyn na ca nasz przyszo - stwier­dzia uroczycie, kiedy wraz z Harrym i Ronem przegldali list nowych przedmiotów, stawiajc przy nich ptaszki.

- Ja po prostu mam dosy eliksirów - owiadczy Harry.

- Tego nam nie wolno - powiedzia ponuro Ron. - Musimy zachowa stare przedmioty... oprócz obrony przed czarn magi, bo ja to olewam.

- Ale to jest bardzo wane! - krzykna Hermiona, naprawd wstrznita.

- Mam to w nosie, dopóki uczy tego Lockhart - rzek Ron. - Jak dotd nauczy mnie tylko jednego: eby nie wypuszcza chochlików.

Neville Longbottom dosta listy od wszystkich czarow­nic i czarodziejów ze swojej rodziny; kady zawiera inne rady co do wyboru nowych przedmiotów. Zaniepokojony i oszoomiony, wci lcza nad list przedmiotów i zada­wa wszystkim dziwne pytania, na przykad, czy wedug nich numerologia jest trudniejsza od staroytnych runów. Dean Thomas, który, podobnie jak Harry, wychowa si wród mugoli, po dugich namysach zamkn oczy i zacz dziaba ródk w list, wybierajc te przedmioty, na któ­rych wyldowa jej koniec. Hermiona nikogo nie prosia o rad i po prostu wybraa wszystko.

Harry umiecha si pospnie w duchu na myl, co by powiedzieli Dursleyowie, gdyby spróbowa przedyskuto­wa z nimi swoj karier czarodzieja. Znalaz jednak dorad­c: Percy Weasley by gotów podzieli si z nim swoim dowiadczeniem.

- Wszystko zaley od tego, co chcesz osign, Harry, i gdzie zamierzasz y. Nigdy nie jest za wczenie, eby pomyle o przyszoci, wic doradzabym ci wróbiarstwo. Mówi, e mugoloznawstwo jest bezsensowne, ale ja osobi­cie uwaam, e czarodzieje powinni bardzo dobrze zna spoeczno mugoli, zwaszcza jeli zamierzaj pracowa w bliskim z nimi kontakcie. Na przykad mój ojciec... wci ma do czynienia z produktami mugoli. Mój brat Charlie zawsze wola prac w terenie, wic wybra opiek nad ma­gicznymi stworzeniami. Przymierz si do swoich uzdolnie i moliwoci, Harry.

Ale jedynym „przedmiotem”, w którym Harry czu si, naprawd dobry, by quidditch. W kocu wybra te same nowe przedmioty, co Ron, czujc, e jeli bdzie mia z nimi trudnoci, to przynajmniej w towarzystwie przyjaciela, któ­ry mu pomoe.