ROZDZIA PITNASTY 3 страница

- Kto to jest? - zapytaa pani Hooch, opadajc na krzeso. - Czyja uczennica?

- Ginny Weasley - odpowiedziaa profesor McGo­nagall.

Harry poczu, e Ron osuwa si cicho na podog.

- Bdziemy musieli jutro wysa wszystkich uczniów do domu - owiadczya profesor McGonagall. - To koniec Hogwartu. Dumbledore zawsze mówi...

Drzwi do pokoju nauczycielskiego otworzyy si z hu­kiem. Przez chwil Harry by pewien, e to Dumbledore. Ale nie, wszed Lockhart, jak zwykle bardzo z siebie zado­wolony.

- Tak mi przykro... Co mnie omino?

Zdawa si nie dostrzega, e reszta nauczycieli patrzy na niego z wyran niechci. Snape zrobi kilka kroków w jego stron.

- Oto nasz czowiek - powiedzia. - Waciwy czowiek. Potwór porwa dziewczynk. Zawlók j do samej Komnaty Tajemnic. Nadesza chwila, aby zacz dziaa, Lockhart.

Lockhart zblad.

- Tak, Gilderoy - zaszczebiotaa profesor Sprout. - Czy to nie ty mówie wczoraj wieczorem, e doskonale wiesz, gdzie jest wejcie do Komnaty Tajemnic?

- Ja... tego... ja... - wybka Lockhart.

- Tak, czy nie mówie mi, e dobrze wiesz, co jest w tej Komnacie? - pisn profesor Flitwick.

- J-ja? Naprawd... nie pamitam...

- Ale ja bardzo dobrze pamitam, jak mówie, e aujesz, e nie rozwalie tego potwora, zanim aresztowano Hagrida - powiedzia Snape. - Nie mówie, e wszyst­ko spartaczono i e od samego pocztku powinni ci da woln rk w rozprawieniu si z potworem?

Lockhart wytrzeszczy oczy na kamienne twarze swoich kolegów.

- Ja... ja naprawd nigdy... Musiaem zosta le zrozu­miany...

- A wic teraz masz woln rk, Gilderoy - owiad­czya profesor McGonagall. - Dzi wieczorem nadarza si wietna okazja, aby to uczyni. Zadbamy, aby nikt nie wchodzi ci w drog. Bdziesz móg robi z potworem, co ci si spodoba. Masz pen swobod dziaania.

Lockhart rozejrza si rozpaczliwie, ale nikt nie kwapi si, by mu pomóc. Nie by ju owym przystojnym, pewnym siebie mczyzn z wiecznym szerokim umiechem na twa­rzy. Wargi mu dray, szczka opada, ramiona obwisy.

- N-n-no dobrze - wyjka. - B-b-bd w swo­im gabinecie, musz si przygotowa... I wyszed.

- wietnie - powiedziaa profesor McGonagall, któ­rej nozdrza drgay gronie. - Przynajmniej zszed nam z oczu. I sprzed naszych butów. Opiekunowie domów pójd poinformowa uczniów, co si stao. Powiedzcie im, e jutro rano wsid do ekspresu Hogwart-Londyn. Reszta niech zadba o to, eby aden ucze czy uczennica nie wystawili nosa spoza swojego dormitorium.

Nauczyciele powstali i jeden po drugim opucili pokój.

 

By to chyba najgorszy dzie w yciu Harry’ego. On, Ron, Fred i George siedzieli razem w kcie pokoju wspólnego Gryffindoru, niezdolni do rozmowy. Percy’ego z nimi nie byo. Poszed wysa sow do pastwa Weasleyów, a potem zamkn si w swoim dormitorium.

adne popoudnie nie cigno si tak dugo jak to i jesz­cze nigdy wiea Gryffindoru nie bya tak zatoczona, a jed­nak cicha. Fred i George poszli spa o zachodzie soca, nie mogc duej tak siedzie.

- Ona si czego dowiedziaa - powiedzia Ron, od­zywajc si po raz pierwszy od czasu, gdy ukryli si midzy paszczami w pokoju nauczycielskim. - Dlatego j porwano. I nie byy to adne gupoty o Percym. Wykrya co, co wie si z Komnat Tajemnic. To dlatego zostaa... - potar szybko oczy. - Przecie ona jest czystej krwi. Nie byo innego powodu.

Harry patrzy przez okno na krwawoczerwone soce, zachodzce za lini horyzontu. Jeszcze nigdy nie czu si tak okropnie. Gdyby tylko byo co, co mona by zrobi. Nic.

- Harry - powiedzia Ron - czy mylisz, e w ogóle s jakie szans, e ona nie... no wiesz...

Harry nie wiedzia, co powiedzie. Trudno mu byo zaoy, e Ginny nadal yje.

- Wiesz co? - powiedzia Ron. - Myl, e po­winnimy porozmawia z Lockhartem. Powiemy mu, co wiemy. Zamierza spróbowa dosta si do tej Komnaty. Moemy mu powiedzie o bazyliszku i o tym, gdzie, wedug nas, trzeba jej szuka.

Harry nie by w stanie wymyli nic innego, a sam bardzo chcia co zrobi, wic si zgodzi. Reszta Gryfonów wokó nich bya w tak aosnym stanie i tak wspóczua Weasleyom, e nikt nie próbowa ich zatrzymywa, kiedy wstali, przeszli przez pokój i opucili go przez dziur w portrecie.

Kiedy szli do gabinetu Lockharta, zapadaa ju ciemno. Zatrzymali si pod drzwiami, zza których dochodziy dziw­ne odgosy: jakie szurania, dudnienia, trzaski i pospieszne kroki.

Harry zapuka i nagle wszystko ucicho. Po chwili drzwi si uchyliy i zobaczyli jedno oko Lockharta ypice na nich przez bardzo wsk szpar.

- Och... pan Potter... pan Weasley... - wybka, uchylajc drzwi nieco szerzej. - Jestem akurat troch za­jty. Gdybycie mogli si streszcza...

- Panie profesorze, mamy dla pana pewne informacje - powiedzia Harry. - Sdzimy, e mog panu pomóc.

- Ee... no... to nie jest a tak... - Przynajmniej na tej stronie twarzy Lockharta, któr widzieli przez szpar, byo wida ogromne zmieszanie. - To znaczy... no... dobrze.

Otworzy drzwi i weszli do rodka.

Jego gabinet zosta prawie cakowicie ogoocony. Na pododze stay dwa wielkie kufry. Do jednego wrzucono w nieadzie ciemnozielone, jasnoróowe, liwkowe i grana­towe szaty, w drugim znajdoway si byle jak uoone ksi­ki. Fotografie, które zwykle wisiay na cianach, teraz leay w pudekach na biurku.

- Wybiera si pan gdzie? - zapyta Harry.

- Eee... no... tak - odpowiedzia Lockhart, zdziera­jc z drzwi plakat ze swoim zdjciem naturalnej wielkoci i zwijajc go w rulon. - Pilne wezwanie... nie mog odmówi... musz jecha...

- A co z moj siostr? - zapyta ostro Ron.

- No... jeli chodzi o to... niesychanie mi przykro...

- odpowiedzia Lockhart, unikajc ich spojrze i wysuwa­jc szuflad, której zawarto zacz przekada do torby.

- Chyba nikomu nie jest tak al, jak mnie...

- Jest pan nauczycielem obrony przed czarn magi!

- zawoa Harry. - Nie moe pan teraz odej! Tutaj si dziej straszne rzeczy!

- No có, musz powiedzie... kiedy przyjmowaem to stanowisko... - mrukn Lockhart, ukadajc stert skar­petek na swoich barwnych szatach - zakres obowizków nie wskazywa... nie mogem si spodziewa, e...

- Czy to znaczy, e pan po prostu daje nog? - zapyta z niedowierzaniem Harry. - Po tym wszystkim, co pan opisywa w swoich ksikach?

- Ksiki mona le zrozumie - powiedzia agod­nie Lockhart.

- Przecie to pan je napisa! - krzykn Harry.

- Mój drogi chopcze - rzek Lockhart, prostujc si i marszczc czoo. - Skorzystaj ze swojego zdrowego roz­sdku. Moje ksiki nie sprzedawayby si tak dobrze, gdy­by ludzie nie sdzili, e to wanie ja dokonaem tego wszy­stkiego. Nikt nie zechce czyta o jakim szpetnym armeskim czarowniku, nawet jeli uwolni wiosk od wilkoaków. Wygldaby okropnie na okadce. Bez smaku, stylu, le ubrany i w ogóle. A czarownica, która przepdzia zjaw z Bandon, miaa zajcz warg. Chodzi mi o to, e...

- To znaczy, e pan przypisuje sobie czyny, których dokonali inni? - zapyta Harry z niedowierzaniem.

- Harry, Harry - powiedzia Lockhart, krcc nie­cierpliwie gow - to nie jest takie proste, jak ci si wy­daje. Woyem w to mnóstwo pracy. Musiaem tych ludzi odnale. Zapyta ich, jak im si udao tego dokona. Rzuci na nich Zaklcie Zapomnienia, eby nie pamitali, e co takiego zrobili. Z czego jak z czego, ale z moich zakl pamici jestem naprawd dumny. Ciko na to wszystko zapracowaem, Harry. Tu nie chodzi o jakie tam rozdawa­nie autografów czy robienie sobie zdj. Jeli chcesz by sawny, musisz by przygotowany na dug, cik ork.

Zatrzasn wieka kufrów i zamkn je na klucz.

- Rozejrzyjmy si - powiedzia. - Chyba ju wszyst­ko. Tak. Pozostao tylko jedno.

Wycign ródk i odwróci si do nich.

- Okropnie mi przykro, chopcy, ale musz na was rzuci moje Zaklcie Zapomnienia. Nie mog pozwoli, ebycie azili po zamku i zdradzali wszystkim moje sekrety. Nie sprzedabym kolejnej ksiki...

Harry zdy wycign swoj ródk. Lockhart ju podnosi swoj, kiedy Harry rykn:

- Expelliarmus!

Lockharta odrzucio do tyu; upad, przewracajc si o swoje kufry. Jego ródka wyleciaa w powietrze; Ron zapa j i wyrzuci przez otwarte okno.

- Nie trzeba byo pozwoli, eby Snape nauczy nas tego zaklcia - powiedzia Harry ze zoci, odsuwajc kopniakiem kufer. Lockhart patrzy na niego z podogi, znowu aosny i jakby sflaczay. Harry wci celowa w nie­go ródk.

- Czego ode mnie chcecie? - jkn Lockhart. - Nie wiem, gdzie jest ta Komnata. Nic wam nie pomog.

- Ma pan szczcie - rzek Harry, zmuszajc go ko­cem ródki do powstania. - Tak si skada, e my wie­my, gdzie ona jest. I co jest w rodku. Idziemy.

Wyprowadzili Lockharta z gabinetu i zeszli po najbli­szych schodach, a potem, idc ciemnym korytarzem z ma­gicznymi napisami, doszli do drzwi azienki Jczcej Marty.

Kazali Lockhartowi wej pierwszemu. Wszed, dygocc na caym ciele, co Harry’emu sprawio dziwn satysfakcj.

Jczca Marta siedziaa na rezerwuarze w ostatniej ka­binie.

- Ach, to ty - powiedziaa, kiedy zobaczya Harry’ego. - Czego chcesz tym razem?

- Zapyta ci, jak umara - odpowiedzia Harry.

Marta nagle cakowicie si zmienia. Sprawiaa wraenie zachwyconej tym pytaniem, które najwyraniej poechtao jej próno.

- Oooooch, to byo straszne - powiedziaa z roz­kosz. - To stao si wanie tutaj. Umaram w tej oto kabinie. Pamitam to dobrze. Schowaam si tutaj, bo Oliwi Hornby dokuczaa mi z powodu moich okularów. Drzwi byy zamknite, ja ryczaam i nagle usyszaam, e kto wchodzi. Wchodzi i mówi co dziwnego. Chyba w jakim obcym jzyku. W kadym razie, wydawao mi si, e to mówi chopiec. Wic otworzyam drzwi, eby mu powiedzie, e to toaleta dla dziewczyn, i wtedy... - Marta zrobia wan min, twarz jej zajaniaa - wtedy umaram.

- Jak? - zapyta Harry.

- Nie mam pojcia - odpowiedziaa Marta przyci­szonym gosem. - Pamitam tylko, e zobaczyam par wielkich ótych oczu. Poczuam, jakby mi zdrtwiao cae ciao, a potem... potem ju szybowaam w powietrzu, odla­tywaam... - Spojrzaa na Harry ego rozmarzonym wzro­kiem. - A potem wróciam. Postanowiam nastraszy Oliwi Hornby. Och, bardzo aowaa, e wymiewaa si z moich okularów.

- Gdzie dokadnie zobaczya te oczy? - zapyta Harry.

- Gdzie tu - odpowiedziaa Marta, machajc rk w stron umywalki.

Harry i Ron podbiegli do umywalki. Lockhart sta nie­ruchomo, z twarz zastyg w przeraeniu.

Umywalka wygldaa zupenie zwyczajnie. Zbadali j dokadnie, cal po calu, wewntrz i na zewntrz, cznie z rurami pod spodem. I nagle Harry to zobaczy: na boku jednego z mosinych kranów wydrapany by maleki w.

- Ten kran nigdy nie dziaa - powiedziaa beztro­sko Marta, kiedy próbowa go odkrci.

- Harry - szepn Ron - powiedz co. W jzyku wów.

- Ale... - Harry zacz myle gorczkowo.

Do tej pory udawao mu si mówi tym jzykiem tylko wtedy, gdy mia do czynienia z prawdziwym wem. Wpa­trywa si w maleki rysunek, starajc si wyobrazi sobie, e to ywy w.

- Otwórz si - powiedzia.

Spojrza na Rona, który potrzsn gow i powiedzia:

- Po angielsku.

Harry znowu popatrzy na wa, ca si woli zmuszajc si do uwierzenia, e to ywy w. Kiedy poruszy gow, blask wiecy wywoa wraenie, jakby w drgn.

- Otwórz si - powtórzy.

Tym razem nie usysza wasnych sów, ale dziwny syk, a kran natychmiast rozjarzy si biaym blaskiem i zacz si obraca. W nastpnej sekundzie poruszya si caa umywal­ka. I nagle znika, ukazujc wylot olbrzymiej rury, tak szerokiej, e mógby si do niej wlizn czowiek.

Harry usysza zduszony okrzyk Rona. Podniós gow i spojrza na niego. Ju wiedzia, co teraz zrobi.

- Schodz tam - powiedzia.

Nie móg tego nie zrobi, teraz, kiedy wreszcie znalaz wejcie do Komnaty Tajemnic, nawet gdyby nie byo cho najmniejszej, najbardziej nieprawdopodobnej szansy, e Ginny moe jeszcze y.

- Ja te - powiedzia Ron. Zapanowao krótkie milczenie.

- No... chyba ju mnie nie potrzebujecie - rzeki Lockhart, a na jego pobladej twarzy pojawi si cie jego dawnego umiechu. - Wic ja po prostu...

Pooy rk na klamce, ale i Ron, i Harry wycelowali w niego ródki.

- Wejdziesz tam pierwszy - warkn Ron. Lockhart, biay jak kreda, pozbawiony swojej ródki, zbliy si do otworu.

- Chopcy... - wybka sabym gosem - cho­pcy, co nam to da?

Harry dgn go w plecy kocem ródki. Lockhart woy nogi do rury.

- Naprawd nie sdz... - zacz, ale Ron popchn go i Lockhart znikn im z oczu. Harry szybko wskoczy za nim.

Poczu si tak, jakby ze straszliw szybkoci pomkn nie koczc si, lisk, krt i ciemn zjedalni w parku wodnym. Raz po raz migay po bokach wyloty innych rur, ale ju nie tak szerokich jak ta, któr spada coraz niej i niej, gbiej ni lochy pod zamkiem. Za sob sysza Rona, obijajcego si na zakrtach.

A potem, kiedy ju zacz si niepokoi, co bdzie, jeeli w kocu wypadnie, rura zmienia kierunek na prawie po­ziomy i wylecia z niej z mokrym planiciem na dno cie­mnego tunelu, do wysokiego, by w nim stan. Tu obok Lockhart dwiga si na nogi, cay okryty szlamem i blady jak duch. Harry odsun si, bo usysza wylatujcego z rury Rona.

- Musimy by chyba par mil pod szko - powie­dzia Harry, a jego gos odbi si guchym echem po tunelu.

- Moe pod jeziorem - doda Ron, przygldajc si ciemnym, oblizgym cianom.

Wszyscy trzej wpatrzyli si w ciemno przed nimi.

- Lumos! - mrukn Harry do swojej ródki, a ta natychmiast zapona bladym wiatem. - Idziemy - rzek do Rona i Lockharta.

Ruszyli przed siebie, chlupocc nogami po mokrej posa­dzce.

Tunel by tak ciemny, e niewiele widzieli przed sob. Ich cienie na wilgotnych cianach poruszay si jak mroczne widma.

- Pamitajcie - powiedzia cicho Harry - kiedy tylko usyszycie lub zobaczycie jaki ruch, natychmiast za­mknijcie oczy...

Ale w tunelu byo cicho jak w grobie, a pierwszym nieoczekiwanym odgosem, jaki usyszeli, byo donone chrupnicie, kiedy Ron nadepn na co, co okazao si czaszk szczura. Harry opuci ródk, eby przyjrze si posadzce i zobaczy, e jest zasana komi maych zwierzt. Starajc si nie myle o tym, jak bdzie wyglda Ginny, kiedy j odnajd, prowadzi ich ciemnym tunelem, który zakrca teraz agodnie.

- Harry, tam co jest... - rozleg si ochrypy gos Rona, a potem poczu jego ucisk na ramieniu.

Zamarli, wbijajc oczy w ciemno. Harry dostrzeg za­rys czego wielkiego i poskrcanego, co leao przed nimi w tunelu. Nie poruszao si.

- Moe pi - wydysza, odwracajc si, eby spoj­rze na Rona i Lockharta.

Lockhart przyciska donie do oczu. Harry znowu odwró­ci gow w kierunku tego czego, a serce bio mu tak szybko, e a bolao.

Powoli, mruc oczy tak, e ledwo widzia przez wskie szparki powiek, ruszy naprzód, wycigajc przed sob ródk.

Jej wiato zelizno si po olbrzymiej, jadowicie zielonej skórze wa, spoczywajcej w splotach na pododze tunelu. Potwór, który j zrzuci, musia mie przynajmniej dwadzie­cia stóp.

- O rany... - szepn Ron.

Nagle co si za nimi poruszyo. Gilderoyowi Lockhartowi kolana odmówiy posuszestwa.

- Wstawaj - powiedzia ostro Ron, celujc w niego ródk.

Lockhart wsta... a potem rzuci si na Rona, zwalajc go z nóg.

Harry skoczy do przodu, ale zrobi to za póno. Lockhart zdy si wyprostowa. Dysza ciko, ale umiech wróci na jego twarz. W rku trzyma ródk Rona.

- Koniec przygody, chopcy! - powiedzia swoim daw­nym tonem. - Wezm kawaek tej skóry, powiem im, e byo za póno, eby uratowa t dziewczynk, a wy dwaj w tragiczny sposób postradalicie rozum na widok jej poszar­panego ciaa. Poegnajcie si ze swoimi wspomnieniami!

Uniós oklejon tam ródk Rona i rykn:

- Obliviate!

Ródka eksplodowaa z si maej bomby. Harry zapa si za gow i rzuci si do przodu. lizgajc si na skórze wa, zdy umkn przed wielkimi kawaami sufitu, które waliy si na podog. W nastpnej chwili sta samotnie, wpatrujc si w pitrzc si przed nim cian gruzu.

- Ron! - krzykn. - Nic ci nie jest? Ron!

- Jestem tutaj! - dobieg go zduszony gos Rona spoza zwaliska gruzu. - Nic mi si nie stao. Ale ten parszywiec... chyba go rozsadzio.

Rozleg si guchy omot, a potem gone „auu!” Spra­wiao to wraenie, jakby Ron z caej siy kopn Lockharta w gole.

- Co teraz? - rozleg si gos Rona, brzmicy raczej rozpaczliwie. - Nie przejdziemy. Potrwa cae wieki, za­nim si przekopiemy.

Harry spojrza na sklepienie tunelu. Pojawiy si na nim szerokie szczeliny. Jeszcze nigdy nie próbowa rozwali za pomoc magii czego tak solidnego, jak to zwalisko, a ta chwila wcale nie wydawaa si najodpowiedniejsza do prób. A jeli cay tunel si zawali?

Spoza ciany gruzu rozlego si kolejne guche upnicie i jeszcze jedno „auu!” Tracili czas. Ginny ju od wielu godzin jest w Komnacie Tajemnic. Harry zrozumia, e ma tylko jedno wyjcie.

- Poczekaj tutaj! - zawoa do Rona. - Czekaj tu z Lockhartem. Ja id dalej. Jeli nie wróc w cigu godziny. - zawiesi gos.

- Spróbuj usun troch tego gruzu - odezwa si Ron, starajc si, eby jego gos brzmia spokojnie. - Wic bdziesz móg... bdziesz móg wróci. I... Harry...

- Niedugo si zobaczymy - powiedzia Harry, sta­rajc si, eby zabrzmiao to przekonujco.

I ruszy samotnie naprzód, mijajc skór olbrzymiego wa.

Wkrótce umilk haas, jaki robi Ron, starajc si posze­rzy wyom w cianie gruzu. Tunel wci zmienia kierunek. Kady nerw w ciele Harry’ego by bolenie napity. Bardzo chcia, eby tunel ju si skoczy, a jednoczenie bardzo si ba, co spotka na kocu. I wreszcie, kiedy min jeszcze jeden zakrt, zobaczy przed sob solidny mur, na którym wyrzebione byy dwa splecione ze sob we z oczami z wielkich, poyskujcych szmaragdów.

Harry podszed do ciany, czujc dziwn sucho w gard­le. Nie byo potrzeby udawa, e kamienne we s ywe, bo ich oczy naprawd wyglday jak ywe.

Domyli si, co powinien zrobi. Odchrzkn i wydao mu si, e szmaragdowe oczy drgny.

- Otwórz si - rozkaza cichym sykiem.

We rozdzieliy si, pojawia si szczelina i dwie poowy muru rozsuny si gadko, ginc w cianie. Harry, dygocc od stóp do gów, wszed do rodka.


ROZDZIA SIEDEMNASTY

Dziedzic Slytherina

 

Sta na kocu bardzo dugiej komnaty wypenionej dziwn zielonkaw powiat. Wysokie kamienne kolumny, oz­dobione takimi samymi splecionymi wami, wspieray sklepienie gince w mroku, rzucajc dugie czarne cienie.

Serce bio mu mocno, kiedy tak sta wsuchany w przej­mujc dreszczem cisz. Moe bazyliszek czai si gdzie w mrocznym kcie albo za filarem? I gdzie jest Ginny?

Wycign ródk i zacz i midzy wowymi kolu­mnami. Kady ostrony krok rozbrzmiewa gonym echem odbijajcym si od pogronych w cieniu cian. Oczy mia zwone, gotów zacisn powieki, gdy tylko spostrzee jaki­kolwiek ruch lub usyszy dwik. Puste oczodoy kamien­nych wy zdaway si go ledzi, a kilka razy serce podsko­czyo mu do garda, bo by pewny, e które oko poruszyo si. A potem, kiedy doszed do ostatniej pary kolumn, ujrza na tle ciany posg wysoki jak sama komnata.

Musia odchyli gow, eby spojrze na olbrzymi twarz, osadzon gdzie pod sklepieniem Komnaty: bya bardzo stara, podobna do mapiej, z dug rzadk brod, która opadaa prawie do skraju pofadowanej kamiennej szaty czarodzieja, gdzie dwie ogromne stopy spoczyway na gad­kiej posadzce komnaty. A pomidzy stopami, twarz w dó, leaa maa posta w czarnej szacie, z pomienistymi rudymi wosami.

- Ginny! - wymamrota Harry, podbiegajc do niej i padajc na kolana. - Ginny! Nie bd martwa! Bagam ci, nie bd martwa!

Odrzuci ródk, chwyci Ginny za ramiona i przewróci j na plecy. Twarz bya biaa jak marmur i tak jak marmur zimna, ale oczy miaa zamknite, wic nie bya spetryfikowana. A skoro nie, to musi by...

- Ginny, obud si, prosz - powtarza, potrzsajc ni rozpaczliwie.

Jej gowa miotaa si bezwadnie to w jedn, to w drug stron.

- Ona si nie obudzi - powiedzia cichy gos.

Harry wzdrygn si i obróci na kolanach.

O najblisz kolumn opiera si wysoki, czarnowosy chopiec. Kontury jego postaci byy dziwnie zamazane, jak­by Harry patrzy na niego przez zamglon szyb. Ale nie móg si myli.

- Tom...Tom Riddle?

Riddle pokiwa gow, nie spuszczajc oczu z twarzy Harry’ego.