ROZDZIA PITNASTY 4 страница

- Co to znaczy, e ona si nie obudzi? - zapyta z rozpacz Harry. - Czy ona... czy ona jest...

- Ona wci yje - odpowiedzia Riddle. - Ale ledwo yje.

Harry wpatrywa si w niego uwanie. Tom Riddle by w Hogwarcie pidziesit lat temu, a oto sta przed nim jako szesnastoletni chopak, spowity dziwn mglist powiat.

- Jeste duchem? - zapyta niepewnie.

- Wspomnieniem - odrzek spokojnie Riddle. - Wspomnieniem zachowanym w dzienniku przez pidzie­sit lat.

Wskaza na posadzk przy olbrzymich stopach posgu. Lea tam may czarny notes, który Harry znalaz w azience Jczcej Marty. Przez chwil Harry zastanawia si, skd si wzi tutaj ten dziennik - ale teraz mia waniejsze spra­wy na gowie.

- Musisz mi pomóc, Tom - powiedzia Harry, uno­szc gow Ginny. - Musimy j std zabra. Ten bazyli­szek... Nie wiem, gdzie jest, ale moe si pojawi w kadej chwili. Bagam ci, pomó mi...

Riddle nie drgn. Harry, zlany potem, podcign Gin­ny za ramiona i schyli si po swoj ródk.

Ale ródka znikna.

- Moe widziae...

Spojrza w gór. Riddle wci go obserwowa... turlajc ródk Harry’ego midzy swoimi dugimi palcami.

- Dziki - powiedzia Harry, wycigajc rk. Na ustach Riddle’a bka si lekki umiech. Wci wpa­trywa si w Harry’ego, bawic si leniwie ródk.

- Suchaj - powiedzia Harry naglcym tonem, czujc jak kolana mdlej mu pod ciarem Ginny - musimy i! Jeli nadejdzie bazyliszek...

- Nie przyjdzie, dopóki nie zostanie wezwany - oznaj­mi spokojnie Riddle.

Harry zoy z powrotem Ginny na posadzce, bo nie by w stanie duej jej utrzyma.

- Co chcesz przez to powiedzie? Suchaj, Tom, oddaj mi ródk, mog jej potrzebowa. Riddle umiechn si.

- Nie bdzie ci potrzebna. Harry wytrzeszczy na niego oczy.

- Nie bdzie mi... Co to znaczy?

- Dugo czekaem na t chwil, Harry Porterze - powiedzia Riddle. - Na moliwo spotkania si z tob. Porozmawiania z tob.

- Posuchaj - powiedzia Harry, tracc cierpliwo - chyba nie zdajesz sobie sprawy z sytuacji. Jestemy w Komnacie Tajemnic. Moemy porozmawia póniej.

- Porozmawiamy teraz - rzek Riddle, wci szero­ko umiechnity, i schowa ródk Harry’ego do kieszeni.

Harry wpatrywa si w niego, nie mogc poj, co to za dziwna gra.

- Co si stao z Ginny? - zapyta powoli.

- Có, to bardzo interesujce pytanie - odpar uprzejmie Riddle. - I do duga opowie. Przypusz­czam, e prawdziw przyczyn stanu, w jakim znalaza si Ginny, bya jej naiwno i nieostrono. Otworzya swe serce i wyjawia wszystkie sekrety niewidzialnemu obcemu.

- O czym ty mówisz? - zapyta Harry.

- O dzienniku. O moim dzienniku. Maa Ginny pisaa w nim caymi miesicami, zdradzajc mi swoje wszystkie lki i ale: jak drczyli j bracia, jak musiaa pój do szkoy z uywanymi szatami i ksikami, jak... - oczy mu roz­bysy - jak synny, dobry, wielki Harry Potter nie zwra­ca na ni najmniejszej uwagi, ba, chyba jej nie lubi...

Przez cay czas Riddle nie spuszcza oczu z twarzy Harry’ego. By w nich jaki dziwny gód.

- To byo bardzo nudne, wysuchiwa tych wszystkich miesznych alów jedenastoletniej dziewczynki. Byem jed­nak cierpliwy. Odpisywaem jej, wspóczuem, byem uprzejmy. Ginny mnie uwielbiaa. Nikt nie rozumie mnie tak mu jak ty, Tom... Tak si ciesz, e mam ten dziennik, e zaufa... To tak, jakbym miaa przyjaciela, którego mog nosi ze sob w kieszeni...

Riddle rozemia si. By to piskliwy, zimny miech, który w ogóle do niego nie pasowa. Harry poczu, e wosy mu sztywniej i dreszcz przebiega po karku.

- Nie wstydz si przyzna, Harry, e zawsze potrafi­em oczarowa ludzi, którzy mi byli potrzebni. Ginny ob­naya przede mn sw dusz, a jej dusza okazaa si akurat tym, czego potrzebowaem. ywiem si jej najgbszymi lkami, najbardziej skrytymi tajemnicami i stawaem si coraz silniejszy. Stawaem si coraz potniejszy, Harry, o wiele potniejszy od maej panny Weasley. Na tyle po­tny, e zaczem karmi pann Weasley moimi sekretami, e zaczem przelewa swoj dusz w jej dusz...

- Co masz na myli? - zapyta Harry, któremu za­scho w ustach.

- Jeszcze si nie domylasz, Harry Potterze? - za­pyta agodnie Riddle. - To Ginny Weasley otworzya Komnat Tajemnic. To ona wydusia szkolne koguty i nabazgraa te grone napisy na cianach. To ona poszczua Wa Slytherina na szlamy i na kota tego charaka.

- Nie - wyszepta Harry.

- Tak - powiedzia spokojnie Riddle. - Oczywi­cie z pocztku nie wiedziaa, co robi. To byo bardzo zabawne. eby zobaczy jej ostatnie zapisy w dzienniku... Teraz s o wiele ciekawsze... Kochany Tomie - wyrecyto­wa, obserwujc przeraon twarz Harry’ego - wydaje mi si, e trac pami. Na mojej szacie znalazam peno koguciego pierza i nie mam pojcia, skd si wzio. Kochany Tomie, nie mog sobie przypomnie, co robiam w Noc Duchów, ale kto' napad na kota, a ja byam w pobliu, cala umazana czerwon farb.

Kochany Tomie, Percy wci mi mówi, e jestem blada i dziwnie si zachowuj. Myl, e mnie podejrzewa... Dzisiaj doszo do kolejnej napaci, a ja nie wiem, gdzie by lam. Tom, co mam robi? Wydaje mi si, e wariuj... Wydaje mi si, e to ja napadam na kadego... Tom!

Harry zaciska pici tak mocno, e paznokcie wbiy mu si w donie.

- Dugo trwao, zanim ta gupia Ginny przestaa ufa swojemu dziennikowi - rzek Riddle. - W kocu za­cza co podejrzewa i próbowaa pozby si go. I wanie wtedy ty wkroczye na scen, Harry. Ty znalaze mój dziennik, a mnie bardzo to odpowiadao. Och, jak bardzo, Harry... Kady móg si na niego natkn, ale to bye ty, osoba, któr tak bardzo chciaem spotka...

- A dlaczego chciae si ze mn spotka? - zapyta Harry. Kipia w nim gniew i trudno mu byo opanowa gos.

- Bo, widzisz, Ginny wszystko mi o tobie opowiedzia­a, Harry. Twoj ca fascynujc histori. - Omiót spoj­rzeniem blizn na czole Harry’ego, a gód w jego oczach sta si jeszcze bardziej przeraajcy. - Wiedziaem, e musz si o tobie dowiedzie wicej, musz z tob porozmawia, spotka si z tob, jeli tylko zdoam. Wic aby zdoby twoje zaufanie, postanowiem ci pokaza, jak wyprowadzi­em w pole tego kretyna Hagrida.

- Hagrid jest moim przyjacielem - powiedzia Har­ry drcym gosem. - A ty go wykorzystae, tak? My­laem, e popenie omyk, a...

Riddle znowu wybuchn piskliwym miechem.

- Moje sowo przeciw sowu Hagrida, Harry. Chyba rozumiesz, jak to musiao wyglda w oczach starego Armanda Dippeta. Po jednej stronie Tom Riddle, biedny, ale taki zdolny, sierota, ale taki dzielny, prefekt szkoy, idea ucznia; z drugiej strony wielki, nierozgarnity Hagrid, co tydzie wpadajcy w kopoty, próbujcy hodowa szczeni­ta wilkoaka pod ókiem, wymykajcy si do Zakazanego Lasu, eby siowa si z trollami. Musz jednak przyzna, e sam byem zaskoczony, jak bezbdnie dziaa ten plan. Obawiaem si, e kto musi w kocu zrozumie, i Hagrid nie moe by dziedzicem Slytherina. Mnie zajo a pi lat odkrycie prawdy o Komnacie Tajemnic i odnalezienie taj­nego wejcia do niej... a przecie Hagrid by pógówkiem, pozbawionym czarodziejskiej mocy! Jeden Dumbledore, nauczyciel transmutacji, by przekonany, e Hagrid jest niewinny. Zdoa przekona Dippeta, eby pozostawi Hagrida w Hogwarcie jako gajowego. Tak, myl, e Dumb­ledore co podejrzewa. Byem ulubiecem wszystkich na­uczycieli, tylko on jeden nigdy mnie nie lubi...

- Zao si, e ci przejrza - powiedzia Harry, zgrzytajc zbami.

- No, rzeczywicie, po wyrzuceniu Hagrida przyglda mi si bardzo uwanie - powiedzia beztrosko Riddle. - Wiedziaem, e nie byoby bezpiecznie otwiera Komnat ponownie, zanim opuszcz szko. Nie zamierzaem jednak marnowa tych lat, które spdziem na jej poszukiwaniu. Postanowiem pozostawi ten dziennik, w którym utrwali­em swoj szesnastoletni tosamo, tak aby pewnego dnia, przy odrobinie szczcia, poprowadzi kogo innego moimi ladami i zakoczy szlachetne dzieo Slytherina.

- No i go nie zakoczye - powiedzia Harry trium­falnym tonem. - Tym razem nie zgin nikt, nawet kot. Za kilka godzin dojrzej mandragory i wszyscy spetryfikowani odzyskaj zdrowie.

- Czy ju ci nie mówiem - powiedzia spokojnie Riddle - e umiercanie szlam ju mnie nie interesuje?

Od wielu miesicy mam nowy cel, a jest nim... jeste nim ty...

Harry wytrzeszczy na niego oczy.

- Moesz sobie wyobrazi, jak byem wcieky, kiedy dziennik wpad w rce Ginny i to ona do mnie pisaa, a nie ty. Potem zobaczya ciebie z dziennikiem i wpada w pa­nik. A jeli odkryjesz, jak on dziaa, a ja powtórz ci wszystkie jej sekrety? A jeli, co gorsza, powiem ci, kto wydusi koguty? No i ta gupia smarkula poczekaa, a w waszym dormitorium nie bdzie nikogo i wykrada dziennik. Ale ja wiedziaem, co mam zrobi. Byo jasne, e jeste na tropie dziedzica Slytherina. Z tego, co mi Ginny o tobie opowiedziaa, wynikao, e zrobisz wszystko, by wyjani t tajemnic... zwaszcza kiedy zostaa napadnita tak droga ci przyjacióka. A Ginny powiedziaa mi, e w ca­ej szkole a huczy, bo ty potrafisz mówi jzykiem wy... Nakoniem wic Ginny, eby napisaa na cianie swoje poegnanie i cignem j tutaj na dó, eby na ciebie czeka. Wyrywaa si i wrzeszczaa... prawd mówic, zro­bia si bardzo mczca... Nie pozostao w niej jednak wiele ycia: zbyt duo przelaa w mój dziennik, we mnie. Wy­starczyo, bym wreszcie móg opuci jego stronice. Wie­dziaem, e przyjdziesz. Mam do ciebie wiele pyta, Harry Potterze.

- Na przykad? - warkn Harry, wci zaciskajc pici.

- Na przykad - odrzek Riddle, umiechajc si z wdzikiem - jak to si stao, e nie obdarzonemu szcze­góln czarodziejsk moc niemowlciu udao si pokona najwikszego czarodzieja wszystkich czasów? W jaki sposób ocalae, z jedn zaledwie blizn, podczas gdy wielki Lord Voldemort utraci sw moc?

W jego wygodniaych oczach pojawi si dziwny czer­wony blask.

- Dlaczego tak ci obchodzi, jak ocalaem? - zapy­ta powoli Harry. - Voldemort by dawno po tobie.

- Voldemort - powiedzia cicho Riddle - jest moj przeszoci, teraniejszoci i przyszoci, Harry Pot-terze...

Wycign z kieszeni ródk Harry’ego i zacz ni wywija w powietrzu, wypisujc wietliste litery:

 

TOM MARVOLO RIDDLE

 

Potem ponownie machn ródk, a litery pozmieniay miejsca:

 

I AM LORD VOLDEMORT

 

- Widzisz? - wyszepta. - Tego nazwiska uywa­em ju w Hogwarcie, oczywicie wobec moich najbardziej zaufanych przyjació. Mylisz, e bd wiecznie uywa na­zwiska mojego ojca, ndznego mugola? Ja, w którego yach pynie krew samego Salazara Slytherina poprzez lini mojej matki? Ja mam nosi nazwisko zwykego plugawego mu­gola, który porzuci mnie, zanim si narodziem, bo si dowiedzia, e jego ona jest czarownic? Nie, Harry. Za­projektowaem sobie nowe nazwisko i wiedziaem, e bd si je bali wymawia wszyscy czarodzieje, kiedy stan si najwikszym czarownikiem na wiecie!

Harry czu si tak, jakby mózg zamieni mu si w mro­on galaretk. Wpatrywa si tpo w Riddle’a, chopca z sierocica, który dorós, by zamordowa rodziców Harry’ego i tylu innych... W kocu przeama niemoc i powie­dzia z nienawici:

- Nie jeste.

- Czym nie jestem? - prychn Riddle.

- Nie jeste najwikszym czarownikiem na wiecie - rzek Harry, oddychajc szybko. - Przykro mi, e musz ci rozczarowa, ale najwikszym czarodziejem na wiecie jest Albus Dumbledore. Kady ci to powie. Nawet kiedy bye silny, nie próbowae opanowa Hogwartu. Dumble­dore przejrza ci, kiedy bye w szkole i nadal go si boisz, gdziekolwiek si dzisiaj ukrywasz.

Umiech spez z twarzy Riddle’a, ustpujc plugawej wciekoci.

- Wystarczyo moje wspomnienie, eby Dumbledore zosta usunity z zamku - sykn.

- Nie odszed na zawsze, jak ci si wydaje! - krzyk­n Harry.

Chcia zrani Riddle’a, chcia mu dopiec do ywego, cho sam ju nie wierzy w to, co mówi.

Riddle otworzy usta, lecz nagle zamar.

Skd napyna muzyka. Riddle obróci si byskawicz­nie, by spojrze na pust komnat. Muzyka rozbrzmiewaa coraz goniej. Bya to dziwna, budzca dreszcze, nieziem­ska muzyka; Harry’emu wosy zjeyy si na gowie, serce mu nabrzmiao, tukc si w piersi. I kiedy muzyka osig­na tak moc, e czu j pod ebrami, na szczycie najbli­szego filaru buchny pomienie.

Pojawi si szkaratny ptak wielkoci abdzia - to on wypiewywa t dziwn melodi ku pogronemu w mroku sklepieniu. Mia poyskujcy zoty ogon, dugi jak ogon pawia, i zote szpony, w których trzyma jaki achman.

W chwil póniej ptak poszybowa prosto ku Harry’emu. Upuci szmat u jego stóp, a potem usiad ciko na je­go ramieniu. Kiedy zoy swoje wielkie skrzyda, Harry zerkn w gór i zobaczy, e ptak ma dugi, ostry, zoty dziób i oczy jak czarne paciorki.

Ptak przesta piewa. Siedzia cicho, wpatrujc si w Riddle’a. Harry czu jego ciepo na policzku.

- To jest feniks... - powiedzia Riddle, przygldajc mu si bystro.

- Fawkes? - szepn Harry i poczu, jak zote pazu­ry ptaka zaciskaj si delikatnie na jego ramieniu.

- A to... - rzek Riddle, patrzc teraz na szmat, któr Fawkes upuci - to jest stara szkolna Tiara Przydziau.

Tak byo. Poatana, postrzpiona i wywiechtana, leaa u stóp Harry’ego.

Riddle wybuchn miechem. mia si tak gono, e caa komnata dwiczaa tym miechem, jakby miao si z dziesiciu Riddle’ów naraz.

- A wic to Dumbledore przysya swojemu obrocy! piewajcego ptaka i stary kapelusz! Czujesz si dzielniej­szy, Harry Potterze? Czujesz si teraz bezpieczniejszy?

Harry nie odpowiedzia. Nie mia pojcia, jaki moe by poytek z Fawkesa czy Tiary Przydziau, ale nie by ju sam i z rosnc otuch w sercu czeka, a Riddle przestanie si mia.

- Do rzeczy, Harry - powiedzia Riddle, wci umiechnity. - Spotkalimy si dwukrotnie: w twojej przeszoci, w mojej przyszoci. I dwukrotnie nie udao mi si ciebie zabi. W jaki sposób przeye? Powiedz mi wszy­stko. Im duej rozmawiamy - doda agodnie - tym duej yjesz.

Harry myla gorczkowo, obliczajc szans. Riddle mia ródk. On, Harry, mia Fawkesa i Tiar Przydziau. W pojedynku niewiele mogli mu pomóc. Jego sytuacja nie przedstawiaa si najlepiej. Im duej jednak Riddle mówi, tym wicej ycia uchodzio z Ginny... a... sam Riddle... tak, Harry nagle to dostrzeg... kontury jego postaci robiy si coraz wyraniejsze, coraz bardziej realne. Jeli ma doj do walki, lepiej eby doszo do niej jak najprdzej.

- Nikt nie wie, dlaczego utracie sw moc, kiedy mnie zaatakowae - powiedzia. - Ja sam te tego nie wiem. Wiem jednak, dlaczego nie moge mnie zabi. A nie mo­ge mnie zabi, bo moja matka oddaa za mnie ycie. Moja zwyka, urodzona w mugolskiej rodzinie matka - doda, dygocc z wciekoci. - To ona powstrzymaa ci od odebrania mi ycia. A ja widziaem prawdziwego ciebie, zobaczyem ci w ubiegym roku. Jeste wrakiem. Jeste prawie trupem. Ukrywasz si w cudzej skórze. Jeste szpet­ny, plugawy!

Twarz Riddle’a wykrzywi ohydny grymas, lecz po chwili zmusi si do strasznego umiechu.

- A wic to tak. Twoja matka umara, aby ci ocali. Tak, to jest potne przeciwzaklcie. Teraz rozumiem... W tobie nie ma nic szczególnego, Harry. Dugo si nad tym zastanawiaem. Bo... widzisz, Harry, midzy nami jest dziwne podobiestwo. Nawet ty musiae to zauway. Obaj jestemy pókrwi czarodziejami, sierotami wychowa­nymi przez mugoli. Obaj znamy mow wów, chyba jako jedyni w dziejach Hogwartu od czasów samego wielkiego Slytherina. Nawet wygldamy troch podobnie... I oto oka­zuje si, e uratowa ci tylko szczliwy przypadek. To wszystko, co chciaem wiedzie.

Harry sta, cay napity, czekajc, a Riddle uniesie ró­dk. Ale Riddle znowu umiechn si szeroko.

- A teraz, Harry, udziel ci maej lekcji. Niech zmierzy si moc Lorda Voldemorta, Dziedzica Salazara Slytherina, z moc Harry’ego Pottera, wyposaonego w najlepszy or, na jaki byo sta starego Dumbledore’a.

Rzuci rozbawione spojrzenie na Fawkesa i Tiar Przy­dziau, po czym odszed. Harry, czujc strach paraliujcy mu nogi, patrzy, jak Riddle zatrzymuje si midzy wysoki­mi kolumnami i spoglda w kamienn twarz Slytherina, pitrzc si nad nim w pómroku. Otworzy szeroko usta i zasycza - lecz Harry zrozumia, co mówi.

- Przemów do mnie, Slytherinie, najwikszy z Czwórki Hogwartu.

Harry obróci si, eby spojrze na posg; Fawkes zakoysa si na jego ramieniu.

Kamienna twarz posgu drgna. Usta otwieray si co­raz szerzej i szerzej, tworzc olbrzymi dziur.

Co si kbio wewntrz tych ust. Co wylizgiwao si z czarnej czeluci.

Harry cofa si powoli, a uderzy plecami w cian Komnaty, a kiedy zacisn powieki, poczu, e skrzydo Fawkesa muska mu policzek, jakby ptak zamierza odlecie. Mia ochot zawoa: „Nie zostawiaj mnie!”... ale có za szans ma feniks w walce z królem wów?

Co wielkiego spado na kamienn posadzk: Harry po­czu, jak zadraa. Wiedzia, co si dzieje, wyczuwa to, prawie widzia olbrzymiego gada wysuwajcego si z ust Slytherina. A potem usysza syk Riddle’a:

- Zabij go.

Bazyliszek zblia si powoli. Harry sysza zowrogi sze­lest usek na zakurzonej posadzce. Zacz ucieka na olep, nie otwierajc oczu, wycigajc przed siebie rce jak lepiec, macajc nimi bezradnie. Riddle mia si przeraliwie...

Harry potkn si. Upad na kamienn posadzk i poczu smak krwi. W by ju blisko, sysza go, czu.

Gdzie w górze, nieco na prawo od niego, rozlego si nagle donone planicie i co cikiego ugodzio Harry’ego z tak si, e rzucio go na cian. Czekajc na ky, które zatopi si w jego ciele, usysza rozwcieczony syk i guchy oskot cielska walcego raz po raz w kamienne filary.

Nie móg ju duej wytrzyma. Rozchyli powieki na tyle, by rzuci okiem na to, co si dzieje.

Olbrzymi, jadowicie zielony w, gruby jak pie dbu, spry pionowo górn cz cielska, tak e jego wielki eb koysa si midzy kolumnami. Drc ze strachu, gotów natychmiast zacisn powieki, Harry dostrzeg wreszcie, co odcigno uwag wa od niego.

Nad potwornym bem kry Fawkes, a bazyliszek ata­kowa go wciekle, usiujc dosign kami dugimi i ostry­mi jak szable.

Fawkes zanurkowa. Jego dugi zoty dziób nagle znik­n, a po chwili na podog lun strumie czarnej krwi. Ogon gada przelecia ze wistem tu obok Harry’ego, ude­rzajc w posadzk. Zanim zdy zamkn oczy, potwór zwróci ku niemu eb. Harry ujrza, e wypuke óte oczy bazyliszka s przekute przez feniksa; krew tryskaa z nich na posadzk, a w plu jadem w bezsilnej wciekoci.

- Nie! - krzykn Riddle. - Zostaw ptaka! Zostaw ptaka! Za tob jest chopiec! Moesz go wyczu wchem! Zabij go!

Olepiony w zakoysa si, wci miertelnie grony. Fawkes kry nad jego bem, wypiewujc swoj dziwn pie i raz za razem zadajc mu potne ciosy zotym dzio­bem.

- Pomocy, pomocy - bekota Harry nieprzytom­nie. - Niech mi kto pomoe... ktokolwiek!

Ogon wa ponownie omiót posadzk. Harry zrobi unik. Co mikkiego uderzyo go w twarz.

Bazyliszek zagarn ogonem Tiar Przydziau i przypad­kowo cisn j w ramiona Harry’ego. Harry zapa j. To wszystko, co mu pozostao, jego ostatnia szansa. Woy j na gow i rozpaszczy si na pododze, kiedy bazyliszek ponownie machn ogonem.

Pomó mi...pomó mi... baga w mylach Harry, zaciskajc powieki wewntrz tiary. Pomó mi!

Nie usysza odpowiedzi, ale nagle tiara skurczya si gwatownie, jakby jaka niewidzialna rka cisna j z caej siy.

Co bardzo twardego i cikiego ugodzio go w gow, prawie zwalajc z nóg. Widzc gwiazdy przed oczami, za­pa koniec tiary, eby j cign z gowy, i wyczu pod ni co dugiego i twardego.

Spod tiary wyoni si byszczcy srebrny miecz, z rko­jeci wysadzan rubinami wielkoci kurzych jajek.

- Zabij chopca! Zostaw ptaka! Chopiec jest za tob! Wsz... wyczuj go wchem!

Harry sta ju na rozkraczonych nogach, gotów do walki. eb bazyliszka opada powoli, a potworne cielsko zwijao si w sploty. Widzia olbrzymie, krwawice oczodoy, widzia rozwarty szeroko pysk, do szeroki, by go pokn w cao­ci, widzia rzd ków dugich jak jego miecz, cienkich, poyskujcych, jadowitych...

eb wystrzeli ku niemu na olep. Harry cofn si i ude­rzy plecami w cian. Bazyliszek zaatakowa po raz drugi, a rozwidlony jzyk chlasn Harry’ego w bok. Zacisn mocno obie donie na rkojeci miecza i wzniós go nad gow.