Zostae powoany

K a d y c h c e s u c h a W e r n e r a. Jak wyglday egzaminy, co kazali robi, wszystko nam opowiedz. Modsze dzieci szarpi go za rkawy, starsze patrz na niego jak w obraz. Marzyciel o biaych wosach wycignity z sadzy.

– Powiedzieli, e przyjm tylko dwóch kandydatów z mojej grupy wiekowej. Moe trzech.

Werner czuje ciepo zainteresowania Jutty siedzcej na kocu stou. Za reszt pienidzy od Herr Siedlera kupi odbiornik ludowy kosztujcy trzydzieci cztery marki osiemdziesit fenigów: dwulampowe radio na bateri, jeszcze tasze od dotowanych przez pastwo odbiorników Volksempfänger, które naprawia w domach ssiadów. Bez przeróbek odbiornik pozwala sucha tylko audycji nadawanych na falach dugich przez rozgoni Deutschlandsender. Nic innego. Nic zagranicznego.

Kiedy go wyjmuje, uszczliwione dzieci zaczynaj krzycze. Jutta nie okazuje zainteresowania.

– Byo mnóstwo matematyki? – pyta Martin Sachse.

– Dawali wam ser? Albo ciastka?

– Pozwalali wam strzela z karabinów?

– Jedzilicie czogami? Zao si, e jedzilicie czogami.

– Nie znaem odpowiedzi na poow pyta – mówi Werner. – Nigdy mnie nie przyjm.

Ale zostaje przyjty. Pi dni po jego powrocie z Essen posaniec dostarcza list do domu dziecka. wiea koperta z orem i swastyk. Bez znaczka. Jak wiadomo od Boga.

Frau Elena robi pranie. Wokó nowego radia zebrali si modsi chopcy: pógodzinna audycja pod tytuem Dziecicy klubik. Jutta i Claudia Förster zabray kilka mniejszych dziewczynek na przedstawienie kukiekowe na rynku. Od powrotu Wernera Jutta zamienia z nim zaledwie kilka sów.

Zostae powoany – gosi list. Werner ma si stawi w VI Narodowym Instytucie Edukacji Politycznej w Schulpforcie. Stoi w salonie domu dziecka, usiujc zrozumie, co si stao. Popkane ciany, wybrzuszony sufit, bliniacze awy, na których siadaj kolejne dzieci uczynione przez kopalni sierotami. Znalaz drog ucieczki.

Schulpforta. Mikroskopijny punkcik na mapie w pobliu Naumburga w Saksonii. Trzysta kilometrów na wschód. Tylko w najmielszych marzeniach pozwala sobie na nadziej, e moe pojecha tak daleko. W oszoomieniu zanosi kartk papieru do zauka, gdzie w kbach pary kierowniczka gotuje przecierada.

Frau Elena czyta list kilka razy.

– Nie sta nas na czesne.

– Nie musimy paci.

– Jak daleko jest ta szkoa?

– Pi godzin jazdy pocigiem. Ju kupili bilety.

– Kiedy?

– Za dwa tygodnie.

Frau Elena: pasemka wosów przyklejone do policzków, czerwonobrzowe krgi pod oczami, róowe obwódki wokó dziurek od nosa. Cienki krzyyk na wilgotnej szyi. Czy jest dumna? Przeciera oczy i kiwa z roztargnieniem gow.

– Bd si cieszy. – Oddaje Wernerowi list i spoglda na zauek z niezliczonymi rzdami pojemników na wgiel i sznurów z suszc si bielizn.

– Kto, Frau?

– Wszyscy. Ssiedzi. – Nagle wybucha niepokojcym miechem. – Ludzie lubi wiceministra, który zabra twoj ksik.

– Ale Jutta nie bdzie zadowolona.

– Nie, Jutta nie.

Werner powtarza w gowie argumenty, które przedstawi siostrze. Pflicht. Powinno. Obowizek. Kady Niemiec wypenia swoj rol. Ein Volk, ein Reich, ein Führer. Wszyscy musimy wykonywa swoje zadania, siostrzyczko. Ale przed powrotem dziewczt wiadomo o licie do Wernera rozchodzi si po caej ulicy. Po kolei zjawiaj si ssiedzi, gratuluj i paplaj. ony górników przynosz golonk i ser; ogldaj list z informacj o przyjciu Wernera do szkoy; te, które potrafi czyta, odczytuj go analfabetkom. Kiedy Jutta wraca do domu, zastaje w salonie tum wesoych kobiet. Bliniaczki – Hannah i Susanne Gerlitz – biegaj wokó kanapy, piszczc z podniecenia, a szecioletni Rolf Hupfauer zaczyna piewa: Powstacie! Powstacie! Chwaa ojczynie!, po czym przycza si do niego kilkoro innych dzieci. Werner nie zauwaa, e Frau Elena rozmawia z Jutt w kcie salonu, nie widzi, e siostra biegnie na gór.

Kiedy rozlega si dzwonek na kolacj, Jutta nie schodzi na dó. Frau Elena prosi Hannah Gerlitz, by poprowadzia modlitw, i mówi Wernerowi, e porozmawia z Jutt, e powinien zosta na dole, e wszyscy przyszli dzi dla niego. Co kilka sekund w jego gowie rozbrzmiewaj sowa, które przypominaj lnice iskry: Zostae powoany. Kada upywajca minuta przyblia kres jego pobytu w domu dziecka. Koniec tego ycia.

Po kolacji may Siegfried Fischer, zaledwie picioletni, obchodzi stó, pociga Wernera za rkaw i wrcza mu fotografi wyrwan z gazety. Na zdjciu wida sze myliwców bombardujcych, leccych nad awic chmur. Na kadubach samolotów zastygy odbyski soca. Piloci maj rozwiane szaliki.

– Pokaesz im, prawda? – mówi Siegfried Fischer. Na jego twarzy maluje si wcieka wiara; wydaje si zatacza krg wokó wszystkich godzin, które Werner spdzi w domu dziecka, majc nadziej na co lepszego.

– Poka – odpowiada Werner. Zwracaj si na niego oczy wszystkich dzieci. – Jasne, e poka.

 

Occuper

M a r i e - L a u r e b u d z k o c i e l n e dzwony: dwa, trzy, cztery, pi. Lekki zapach pleni. Stare puchowe poduszki ze zuytymi poszewkami. Jedwabna tapeta za gruzowatym ókiem, na którym siedzi. Kiedy wyciga obie rce na boki, prawie moe dotkn przeciwlegych cian.

Dwiki dzwonów cichn. Przespaa wikszo dnia. Co to za przytumiony ryk, który syszy? Tumy ludzi? Czy cigle morze?

Stawia stopy na pododze. Czuje pulsowanie ran w tylnych czciach pit. Gdzie jest laska? Idzie powoli, szurajc nogami, by nie uderzy w co goleni. Za zasonami znajduje si okno, lecz nie moe go dosign. Naprzeciwko okna natrafia na komod, której szuflady wysuwaj si tylko czciowo, gdy blokuje je óko.

Pogoda w tym miecie: mona j wyczu palcami.

Ostronie wychodzi za drzwi, dotykajc domi cian. Czy to korytarz? Ryk staje si cichszy, jest zaledwie mruczeniem.

– Halo?

Cisza. Póniej haas gdzie daleko w dole, sycha cikie chodaki madame Manec, która wspina si po wskich, ukowatych stopniach. Sapicy oddech naogowej palaczki rozlega si coraz bliej, na drugim, trzecim pitrze – jak wysoka jest ta kamienica? – po czym madame woa:

– Mademoiselle! – Bierze Marie-Laure za rk, wprowadza z powrotem do sypialni i sadza na brzegu óka. – Czy chciaaby skorzysta z toalety? Na pewno, a potem kpiel, bardzo dugo spaa, twój ojciec jest w miecie, próbuje wysa depesz, cho mu mówiam, e równie dobrze mógby próbowa szuka zota na plaach Saint-Malo. Jeste godna?

Madame Manec klepie poduszki, poprawia kodr. Marie-Laure próbuje si skupi na czym drobnym, konkretnym. Na modelu znajdujcym si w Paryu. Pojedynczej muszli w laboratorium doktora Geffarda.

– Cay ten dom naley do stryjecznego dziadka Étienne’a?

– Calutki.

– Za co go kupi?

Madame Manec wybucha miechem.

– Od razu chcesz wszystko wiedzie, prawda? Twój stryjeczny dziadek odziedziczy ten dom po swoim ojcu, twoim pradziadku. Pradziadkowi wietnie si powodzio i mia mnóstwo pienidzy.

– Znaa go pani?

– Pracuj tu od czasu, gdy panicz Étienne by maym chopcem.

– Znaa pani równie mojego dziadka?

– Tak.

– Poznam stryja Étienne’a?

Madame Manec si waha.

– Chyba nie.

– Ale jest tutaj?

– Tak, dziecko. Zawsze jest w domu.

– Zawsze?

Madame Manec obejmuje Marie-Laure wielkimi, pulchnymi domi.

– Zajmijmy si kpiel. Ojciec wszystko ci wytumaczy po powrocie.

– Tata nie chce mi nic powiedzie. Mówi tylko, e stryj by z dziadkiem na wojnie.

– To prawda. Ale kiedy wróci do domu… – madame Manec szuka odpowiednich sów – nie by taki sam jak w chwili odjazdu.

– Zacz si ba rónych rzeczy? To ma pani na myli?

– Sta si zagubiony. Jak mysz w puapce. Widzia umarych przechodzcych przez ciany. Straszne sceny na rogach ulic. Teraz twój stryj nie wychodzi z domu.

– Nigdy?

– Od wielu lat. Ale Étienne to niezwyky czowiek, sama si przekonasz. Wie wszystko.

Marie-Laure sucha skrzypu belek w domu, pisku mew i cichego szumu oceanu za oknem.

– Jestemy wysoko nad ziemi, madame?

– Na pitym pitrze. óka s wygodne, prawda? Pomylaam, e ty i twój tata bdziecie mogli tu wypocz.

– Mona otworzy okno?

– Tak, kochanie. Ale prawdopodobnie lepiej, eby byo zamknite, kiedy…

Marie-Laure staje na óku i przesuwa donie wzdu ciany.

– Wida z niego ocean?

– Powinnimy mie zamknite okna i okiennice. Ale moe tylko na chwil…

Madame Manec obraca klamk, otwiera do wewntrz dwa skrzyda okna, potem odchyla okiennice. Wiatr: natychmiastowy, rzeki, sodki, sony, wietlisty. Ryk na przemian nasila si i cichnie.

– S tam limaki, madame?

– limaki? W oceanie? – Znów ten sam miech. – Cae mnóstwo! Interesujesz si limakami?

– Tak, tak, tak! Znajdowaam limaki yjce na drzewach i w ogrodach. Ale nigdy nie trzymaam w rku limaka morskiego.

– Có, jest ich tu bez liku – odpowiada madame Manec.

Madame przygotowuje ciep kpiel na drugim pitrze. Marie-Laure ley w wannie i syszy, jak zamykaj si drzwi. Ciasna azienka stka pod ciarem wody; ciany skrzypi, jakby znajdowaa si w kabinie na pokadzie „Nautilusa” kapitana Nemo. Ból pit ustpuje. Marie-Laure zanurza gow w wodzie. Nigdy nie wychodzi na dwór! Przez dziesitki lat kry si w tym dziwnym, wskim domu!

Na kolacj wkada sztywn od krochmalu sukienk z minionej dekady. Siedz przy kwadratowym stole kuchennym, ojciec i madame Manec po przeciwnych stronach, stykajc si kolanami. Okna i okiennice s szczelnie zamknite. Z radia dobiegaj nazwiska polityków wypowiadane napitym, ostrym gosem – de Gaulle jest w Londynie, Pétain zastpuje Reynauda. Jedz gotowane ryby z zielonymi pomidorami. Ojciec mówi, e przez trzy dni nie dostarczano ani nie odbierano listów. Nie dziaaj linie telegraficzne. Ostatnia gazeta ukazaa si przed szecioma dniami. Spiker radiowy odczytuje prywatne ogoszenia:

Monsieur Cheminoux, uchodca przebywajcy w Orange, poszukuje trójki dzieci pozostawionych z bagaami w Ivry-sur-Seine.

Francis w Genewie prosi o jakiekolwiek informacje o Marie-Jeanne, ostatnio widzianej w Gentilly.

Matka modli si za zdrowie Luca i Alberta, gdziekolwiek s.

L. Rabier szuka kontaktu z on, ostatnio widzian na dworcu d’Orsay.

A. Cotteret informuje swoj matk, e jest bezpieczny w Laval.

Madame Meyzieu poszukuje kontaktu z szecioma córkami wysanymi pocigiem do Redon.

– Kady ma zaginionych krewnych – mruczy madame Manec, a ojciec wycza radio.

Stygnce lampy wydaj trzeszczce dwiki. Marie-Laure syszy, jak madame Manec wstaje i zbiera talerze ze stou. Ojciec wydmuchuje dym z papierosa, jakby zalega mu w pucach i wreszcie z ulg si go pozby.

Wieczorem Marie-Laure i ojciec wspinaj si krconymi schodami i pi obok siebie na nierównym óku w sypialni na pitym pitrze, której ciany pokrywa postrzpiona jedwabna tapeta. Ojciec otwiera plecak, krci klamk okienn, wyjmuje zapaki. Gauloises Bleues. Marie-Laure syszy stkanie drewna, gdy ojciec otwiera okno. Rozlega si miy szum wiatru albo szum fal zmieszany z szumem wiatru; uszy Marie-Laure nie potrafi odróni obu tych dwików. Pokój wypenia zapach soli, siana, targów rybnych i odlegych mokrade; nic nie pachnie wojn.

– Moemy i jutro nad ocean, tato?

– Prawdopodobnie jutro nie.

– Gdzie jest stryj Étienne?

– Myl, e w swoim pokoju na czwartym pitrze.

– Widzi rzeczy, które nie istniej?

– Cieszmy si, e go mamy.

– I madame Manec. Jest genialn kuchark, prawda, tato? Moe nawet gotuje troch lepiej od ciebie!

– Tylko odrobin lepiej.

Marie-Laure cieszy si, e ojciec si umiecha. Ale wyczuwa jego myli trzepocce skrzydami jak ptaki zamknite w klatce.

– Co to znaczy, tato, e bdziemy pod okupacj?

– To znaczy, e Niemcy zaparkuj ciarówki na placach.

– Ka nam mówi swoim jzykiem?

– Mog nas zmusi, bymy przesunli zegary o godzin.

Dom skrzypi. Sycha pisk mew. Ojciec zapala nastpnego papierosa.

– Okupacja, tato? Co to waciwie znaczy?

– Co w rodzaju wadzy sprawowanej przez wojsko. Do tych pyta na dzi.

Milczenie. Dwadziecia uderze serca. Trzydzieci.

– Jak jeden kraj moe zmusi drugi do przesunicia zegarów? A jeli wszyscy odmówi?

– Wtedy wielu ludzi bdzie si spónia do pracy. Albo przychodzi za wczenie.

– Pamitasz nasze mieszkanie, tato? Moje ksiki, model i szyszki stojce na parapecie?

– Oczywicie.

– Ustawiam szyszki od najwikszej do najmniejszej.

– Cigle tam s.

– Tak sdzisz?

– Wiem, e tak jest.

– Nie moesz wiedzie.

– Po prostu w to wierz.

– Czy w naszych ókach pi w tej chwili niemieccy onierze, tato?

– Nie.

Marie-Laure próbuje lee zupenie nieruchomo. Prawie syszy, jak w mózgu ojca obracaj si kóka zbate.

– Wszystko dobrze si skoczy – szepce. Dotyka doni przedramienia ojca. – Zostaniemy tutaj przez pewien czas, a potem wrócimy do naszego mieszkania i znajdziemy szyszki dokadnie w tym samym miejscu, gdzie je zostawilimy. 20 000 mil podmorskiej eglugi bdzie dalej lee na pododze magazynu kluczy i nikt nie bdzie spa w naszych ókach.

Daleki hymn morza. Stukot czyich butów na kocich bach daleko w dole. Marie-Laure bardzo chciaaby, by ojciec powiedzia: „Tak, absolutnie tak, ma chérie”, lecz ojciec milczy.

 

Nie kam

W e r n e r n i e p o t r a f i si skupi na odrabianiu lekcji, banalnych rozmowach ani na nudnych pracach zlecanych przez Frau Elen. Kiedy zamyka oczy, w jego wyobrani pojawia si dojmujco wyrazista wizja szkoy w Schulpforcie: czerwone flagi ze swastykami, muskularne konie, lnice laboratoria. W niektórych chwilach wyobraa sobie, e jest symbolem yciowej szansy, e spogldaj na niego wszystkie oczy. Jednak w innych momentach przypomina sobie egzamin wstpny i tgiego chopca, który stoi z kredowoblad twarz na szczycie platformy nad sal taneczn. Spada. Nikt mu nie pomaga.

Dlaczego Jutta nie cieszy si z sukcesu brata? Dlaczego, nawet w chwili jego ucieczki, w jakim odlegym zaktku umysu Wernera musi si pojawia ostrzegawczy gos?

– Opowiedz nam jeszcze raz o granatach rcznych! – mówi Martin Sachse.

– I wolierach z sokoami! – dodaje Siegfried Fischer.

Werner trzykrotnie opisuje to, co widzia, i za kadym razem Jutta odwraca si na picie i odchodzi. Przez wiele godzin pomaga Frau Elenie w opiece nad modszymi dziemi, idzie na rynek, znajduje pretekst, by co zrobi, czym si zaj, wyj do miasta.

– Jutta nie chce mnie sucha – mówi Werner do Frau Eleny.

– Próbuj dalej.

Werner nagle si orientuje, e nazajutrz musi wyjecha. Budzi si przed witem i odszukuje Jutt pic na pryczy w sypialni dziewczt. Siostra obejmuje gow rkami, ma brzuch owinity wenianym kocem, a jej poduszka jest wcinita midzy materac a cian – nawet we nie Jutta wydaje si niespokojna. Nad jej posaniem wisz fantastyczne rysunki oówkiem przedstawiajce wiosk Frau Eleny i Pary z tysicem biaych wie otoczonych wirujcymi stadami ptaków.

Werner wypowiada imi siostry. Jutta okrca si cianiej kocem.

– Pójdziesz ze mn na spacer?

Ku zaskoczeniu Wernera Jutta siada. Wychodz na dwór, nim budzi si reszta mieszkaców domu. Werner prowadzi siostr w milczeniu. Przechodz przez jedno ogrodzenie, póniej przez drugie. Za Jutt cign si sznurowada, których nie zawizaa. W kolana drapi ich osty. Na horyzoncie pojawia si kropka wschodzcego soca.

Zatrzymuj si na brzegu kanau irygacyjnego. W poprzednich latach Werner cign zim siostr na wózku wanie do tego miejsca i patrzyli na ywiarzy lizgajcych si na zamarznitym kanale, rolników z ywami przymocowanymi do butów i brodami pokrytymi szronem. Piciu lub szeciu ludzi ruszao jednoczenie z linii startowej, w ciasnej grupie, uczestniczc w kilkunastokilometrowym wycigu midzy dwoma miastami. Wyrazem oczu ywiarze przypominali konie majce do przebiegnicia dug drog i Werner zawsze patrzy na nich z podnieceniem; czu pd powietrza wywoany przez ich ruchy, sysza cichncy powoli zgrzyt yew na lodzie – mia w takich chwilach wraenie, e jego dusza chce si wyrwa z ciaa i pody za nimi. Ale gdy znikali za zakrtem i pozostaway po nich tylko biae rysy na lodowej tafli, podniecenie opadao i cign Jutt z powrotem do domu dziecka, czujc si samotny, nieszczliwy i jeszcze bardziej uwiziony we wasnym yciu.

– Poprzedniej zimy ywiarze si nie pojawili – mówi.

Siostra spoglda na kana. Ma biaoliliowe oczy i potargane wosy, które nie daj si uczesa, jeszcze bielsze ni wosy Wernera. Schnee.

– W tym roku te ich nie bdzie – odpowiada Jutta.

Za jej plecami wida kompleks górniczy przypominajcy acuch czarnych, poncych wulkanów. Nawet teraz Werner syszy w oddali mechaniczny warkot: pod ziemi zjeda pierwsza szychta górników, a tymczasem na powierzchni powraca nocna zmiana – chopcy o zmczonych oczach i twarzach pokrytych pyem wglowym jad szybami do góry na spotkanie soca. Przez chwil czuje, e w ciszy poranka czai si co ogromnego, zowrogiego.

– Wiem, e jeste wcieka…

– Staniesz si taki sam jak Hans i Herribert.

– Nie.

– Tak, jeli spdzisz troch czasu z podobnymi chopcami.

– Wic chcesz, ebym zosta? Zacz pracowa w kopalni?

Patrz na rowerzyst jadcego ciek. Jutta wkada donie pod pachy.

– Wiesz, czego kiedy suchaam? Przez radio. Nim zniszczye odbiornik.

– Cicho, Jutto, prosz!

– Audycji z Parya. Mówi zupenie co innego ni Deutschlandsender. e jestemy potworami. e popeniamy zbrodnie wojenne. Wiesz, co to znaczy?

– Prosz, Jutto!

– Czy naley co robi tylko dlatego, e wszyscy inni to robi?

Wtpliwoci: wciskaj si do mózgu jak wgorze. Werner je odpdza. Jutta ma zaledwie dwanacie lat, to jeszcze dziecko.

– Bd do ciebie pisa raz na tydzie. Dwa razy w tygodniu, jeli mi pozwol. Nie musisz pokazywa tych listów Frau Elenie, jeeli nie masz ochoty.

Jutta zamyka oczy.

– Nie wyjedam na zawsze, Jutto. Moe na dwa lata. Poowa przyjtych chopców nie koczy szkoy. Ale moe zdobd troch wiedzy, stan si prawdziwym inynierem. Moe naucz mnie pilotowa samolot, jak mówi may Siegfried. Nie kr gow, zawsze chcielimy zobaczy kabin samolotu, prawda? Polecimy razem na zachód, równie Frau Elena, jeli zechce. Albo pojedziemy pocigiem. Przez lasy i villages de montagne, przez wszystkie miejsca, o których opowiadaa nam w dziecistwie. Moe uda nam si odwiedzi Pary.

Pczkujce wiato. agodny szelest trawy. Jutta otwiera oczy, lecz nie patrzy na Wernera.

– Nie kam. Moesz oszukiwa samego siebie, Wernerze, ale nie mnie.

Dziesi godzin póniej Werner jest ju w pocigu.

 

Eacute;tienne

P r z e z t r z y d n i M a r i e - L a u r e nie spotyka stryjecznego dziadka. Póniej, rankiem czwartego dnia po przybyciu do Saint-Malo, idzie po omacku do toalety i natrafia nog na co maego i twardego. Kuca i bierze przedmiot do rki.

Gadki, stokowaty. Zwajca si spirala zoona z wypukych zwojów. Szerokie, owalne ujcie.

– Trbik – szepce Marie-Laure.

Krok dalej na pododze ley nastpna muszla. Póniej trzecia i czwarta. Szlak zoony z muszli limaków mija ukiem toalet i biegnie w dó po schodach do drzwi na czwartym pitrze, za którymi znajduje si pokój stryjecznego dziadka. Z wntrza dobiegaj ciche dwiki fortepianu.

– Wejd – odzywa si mski gos.

Marie-Laure spodziewa si zapachu stchlizny, woni staroci, lecz pokój pachnie mydem, ksikami i zasuszonymi wodorostami. Nieco podobnie jak laboratorium doktora Geffarda.

– Stryju?

– Marie-Laure. – Étienne mówi cichym, agodnym gosem, który kojarzy si z kawakiem jedwabiu trzymanym w szufladzie i wyjmowanym od czasu do czasu, by poczu go w palcach. Marie-Laure wyciga do przed siebie i ujmuje chodn rk o delikatnych, ptasich kociach. – Przykro mi, e nie mogem ci wczeniej pozna.

Wokó rozlegaj si ciche dwiki muzyki fortepianowej. Dobiegaj ze wszystkich stron pokoju, jakby stao w nim kilkanacie aparatów radiowych.

– Ile masz odbiorników, stryju?

– Poka ci. – Étienne prowadzi do Marie-Laure w stron póki. – To radio stereofoniczne. Heterodyna. Sam je zmontowaem. – Marie-Laure wyobraa sobie mikroskopijnego pianist ubranego w smoking grajcego wewntrz urzdzenia. Póniej Étienne kadzie jej donie na duym radiu szafkowym, a nastpnie na trzecim, maym odbiorniku, nie wikszym od pudeka. Jedenacie aparatów, mówi Étienne i w jego gosie brzmi chopica duma. – Sysz statki na morzu. Madryt, Brazyli, Londyn. Raz zapaem Indie. Tutaj, w wysokiej kamienicy na skraju miasta, jest znakomity odbiór.

Pozwala jej zanurzy rce w skrzynce penej bezpieczników, a take drugiej, w której s przeczniki. Póniej prowadzi j do póek z ksikami: grzbiety setek tomów, klatka na ptaki, chrzszcze w pudekach od zapaek, elektryczna puapka na myszy, szklany przycisk do papieru, w którym, jak mówi Étienne, znajduje si zatopiony skorpion, soje z czciami radiowymi, setki przedmiotów, których Marie-Laure nie potrafi zidentyfikowa.

Étienne zajmuje cae czwarte pitro – jeden wielki pokój, z wyjtkiem korytarza. Trzy okna od frontu wychodz na rue Vauborel, trzy pozostae na zauek na tyach. Jest tu te niewielkie starowieckie óko przykryte idealnie wygadzon kodr. Uporzdkowane biurko, ozdobny stolik.

– Tak to wanie wyglda – mówi Étienne prawie szeptem.

Stryjeczny dziadek wydaje si dobry, ciekawy i zupenie normalny. Bezruch: oto jego gówna cecha. Jest nieruchomy jak drzewo. Albo mysz przyczajona w ciemnoci.

Madame Manec przynosi kanapki. Étienne nie ma ksiek Juliusza Verne’a, ale posiada dziea Darwina i czyta Marie-Laure fragmenty Podróy na okrcie „Beagle”, tumaczc z angielskiego na francuski: Rónorodno gatunków wród pajków skaczcych wydaje si wprost nieskoczona…7 Z odbiorników radiowych dobiega muzyka, mio jest drzema przy biurku, mie peny odek, czu ciepo, sucha zda, które przenosz czowieka do innej krainy.

Sze przecznic dalej, w urzdzie telegraficznym, ojciec Marie-Laure przyciska twarz do szyby i obserwuje dwa niemieckie motocykle z koszami pdzce z rykiem Porte Saint-Vincent. Okna s zasonite okiennicami lub aluzjami, ale midzy drewnianymi deszczukami, znad parapetów, patrz tysice oczu. Za motocyklami podaj dwie ciarówki. Na kocu jedzie jeden czarny mercedes. Soce odbija si od chromowanych ozdób maski; niewielki konwój zatrzymuje si na okrgym, pokrytym wirem podjedzie przed wysokimi, omszaymi murami Château de Saint-Malo. Przed budynkiem stoi starszy, nienaturalnie opalony mczyzna – burmistrz, wyjania kto. Ma wielkie rce marynarza i trzyma w nich bia chusteczk; jego nadgarstki dr leciutko.

Niemcy wysiadaj z pojazdów, jest ich kilkunastu. Maj lnice buty i schludne mundury. Dwóch trzyma godziki, jeden prowadzi na smyczy psa rasy beagle. Kilku spoglda z otwartymi ustami na fasad château.

Z tylnego siedzenia mercedesa wysiada niski mczyzna w mundurze polowym z dystynkcjami kapitana i strzepuje z rkawa paszcza niewidzialny pyek. Zamienia kilka sów z adiutantem, który tumaczy jego wypowied burmistrzowi. Burmistrz kiwa gow. Póniej niski mczyzna znika za ogromnymi drzwiami. Po kilku minutach adiutant otwiera okiennice jednego z pokoi na pitrze, spoglda przez chwil na dachy miasta, po czym wiesza na ceglanym murze czerwon flag ze swastyk i przywizuje j do parapetu.

 

Jungmänner

T o z a m e k j a k z k s i k i z baniami: osiem lub dziewi kamiennych budynków na stokach wzgórz, dachy koloru rdzy, wskie okna, wiee i baszty, chwasty rosnce midzy dachówkami. Wród pól, gdzie odbywaj si wiczenia sportowe, wije si adna rzeczka. W Zollverein nawet w najpikniejsze, najczystsze dni Werner nigdy nie oddycha powietrzem tak cakowicie wolnym od kurzu.

Jednorki pomocnik komendanta wojowniczym tonem streszcza regulamin obowizujcy kadetów:

– To wasze mundury galowe, to polowe, te su do wicze sportowych. Szelki z tyu skrzyowane, z przodu równolegle. Rkawy podwinite do okci. Kady chopiec nosi sztylet w pochwie po prawej stronie pasa. Unocie praw rk, kiedy chcecie si odezwa. Zbiórki w dziesicioosobowych szeregach. adnych ksiek, papierosów, rzeczy osobistych; w szafkach wolno mie tylko mundury, sztylet, buty i past do butów. adnych rozmów po zgaszeniu wiate. Listy do domu bd wysyane w rody. Musicie si pozby saboci, tchórzostwa, waha. Staniecie si podobni do wodospadu albo salwy pocisków: bdziecie pdzi w tym samym kierunku, z t sam szybkoci, ku temu samemu celowi. Zapomnicie o wygodach, sensem waszego ycia stanie si obowizek. Bdziecie je ojczyzn i oddycha narodem.

Czy rozumiej?

Chopcy krzycz, e tak. Jest ich czterystu, a do tego trzydziestu instruktorów i pidziesiciu czonków personelu pomocniczego: podoficerów, kucharzy, stajennych i ogrodników. Niektórzy kadeci maj zaledwie dziewi lat. Najstarsi skoczyli siedemnacie. Gotyckie twarze, ostre nosy, spiczaste podbródki. Wszyscy maj niebieskie oczy.

Werner pi w niewielkiej sali wraz z siedmioma innymi czternastolatkami. Górn prycz zajmuje chudy Frederick, cienki jak dbo trawy, o skórze biaej jak mleko. Frederick równie jest nowy. Pochodzi z Berlina. Jego ojciec jest sekretarzem ambasadora. Kiedy Frederick mówi, spoglda w gór, jakby wypatrywa czego na niebie.

Frederick i Werner, ubrani w nowe wykrochmalone mundury, jedz pierwszy posiek przy dugim drewnianym stole w refektarzu. Niektórzy chopcy szepc, inni siedz sami, jeszcze inni jedz apczywie, jakby od kilku dni nie mieli nic w ustach. Przez trzy ukowate okna wpadaj do sali zociste snopy wiata poranku.

Frederick porusza nerwowo palcami i pyta:

– Lubisz ptaki?

– Jasne.

– Wiesz, co robi wrony siwe?

Werner krci gow.

– Wrony siwe s inteligentniejsze od wikszoci ssaków. Nawet map. Widziaem, jak kad na szosie orzechy, których nie potrafi rozupa, i czekaj, a przejedzie je samochód. Zostaniemy wielkimi przyjaciómi, Wernerze, jestem pewien.

W kadej klasie na cianie wisi portret Führera. Kadeci siedz na awach bez opar, przy drewnianych stoach porysowanych przez niezliczonych chopców przed nimi – synów wacicieli ziemskich, mnichów, poborowych, uczniów. Pierwszego dnia Werner przechodzi obok otwartych drzwi laboratorium technicznego i widzi sal wielk jak apteka w Zollverein, z nowiutkimi zlewami i przeszklonymi szafkami, w których czekaj lnice kolby, cylindry z podziakami, wagi i palniki. Frederick kae mu i do przodu.

Drugiego dnia pomarszczony frenolog wygasza wykad dla wszystkich uczniów. wiata w refektarzu zostaj przygaszone, zaczyna warcze projektor filmowy i na odlegej cianie pojawia si schemat pokryty koami. Stary czowiek stoi pod ekranem i dotyka kóek czubkiem dugiego wskanika.

– Biae koa oznaczaj czyst niemieck krew, a czciowo zaczernione niemieck krew z domieszk obcej. Zwrócie uwag na koa numer dwa i numer pi. – Stuka w ekran wskanikiem i pótno zaczyna falowa. – Maestwo midzy czystym Niemcem a osob o jednej czwartej krwi ydowskiej jest jeszcze dozwolone, rozumiecie?

Pó godziny póniej Werner i Frederick czytaj Goethego na lekcji poetyki. Magnesuj igy kompasów podczas wicze polowych. Pomocnik komendanta przedstawia program nauki, który okazuje si niesychanie rozbudowany. W poniedziaek odbywaj si zajcia z mechaniki, historii Niemiec, nauki o rasach. We wtorki jazda konna, biegi na orientacj, historia wojskowoci. Kady, z dziewicioletnimi chopcami wcznie, nauczy si rozbiera i czyci mauzera, a take z niego strzela.

Popoudniami kadeci wkadaj pasy amunicyjne i biegaj. Biegaj wokó stajni, biegaj midzy flagami, biegaj pod gór. Biegaj, niosc si nawzajem na plecach, biegaj z karabinami nad gow. Biegaj, czogaj si, pywaj. Potem znowu biegaj.

Gwiadziste noce, poranki wilgotne od rosy, milczce spacery, wymuszony ascetyzm – Werner jeszcze nigdy nie nalea do tak zwartej grupy ludzi. Nigdy nie czu tak gbokiego pragnienia, by sta si jej penoprawnym czonkiem. W salach sypialnych kadeci rozmawiaj o narciarstwie alpejskim, pojedynkach, klubach jazzowych, guwernantkach i polowaniach na dziki. Niektórzy potrafi po mistrzowsku przeklina; inni rozmawiaj o papierosach noszcych nazwy na cze gwiazd filmowych, o „telefonach do pukownika”, o swoich matkach, które s baronowymi. Cz uczniów przyjto do szkoy nie z powodu jakich specjalnych umiejtnoci, lecz dlatego, e ich ojcowie pracuj w ministerstwach. A ich jzyk! „Osty nie rodz fig!” „Zapyliem j w mgnieniu oka, durniu!” „Trzymajcie si, chopcy!” Cz kadetów zachowuje si wzorowo – doskonaa postawa, wietne wyniki w strzelaniu, buty wyglansowane tak dokadnie, e odbija si w nich niebo. Niektórzy kadeci maj kremow skór, szafirowe tczówki i delikatn sie bkitnych yek na wierzchu doni. Jednak teraz, poddani rygorom regulaminu, wszyscy s tym samym: Jungmänner. Przechodz razem przez bram, razem poykaj jajecznic w refektarzu, uczestnicz w apelach, oddaj honory sztandarowi, strzelaj z karabinów, biegaj, kpi si i cierpi. Wszyscy s grudami gliny, a garncarz, tgi komendant o lnicej twarzy, lepi z nich czterysta identycznych garnków.

Jestemy modzi – piewaj. Jestemy niezomni, nigdy si nie cofamy, tak wiele zamków zdoby jeszcze nam trzeba!

Werner czuje na przemian uniesienie, wyczerpanie, zamt. Jest zdumiony, e jego ycie tak cakowicie si zmienio. Odpdza wtpliwoci, uczc si na pami tekstów pieni i tras do sal lekcyjnych albo wyobraajc sobie laboratorium techniczne: dziewi stoów, trzydzieci stoków, cewki, kondensatory nastawne, wzmacniacze, akumulatory, lutownice zamknite w lnicych szafkach.

Na górnej pryczy klczy Frederick ze starowieck lornetk przyoon do oczu, spoglda przez otwarte okno i zaznacza na porczy zauwaone ptaki. Perkoz rdzawoszyi, jedno nacicie; sowik szary, sze naci. Na dziedzicu wida grup dziesiciolatków maszerujcych w stron rzeki; nios flagi ze swastyk i pochodnie. Procesja zatrzymuje si na chwil, pomienie pochodni chwiej si w podmuchach wiatru. Póniej chopcy maszeruj dalej, a przez okno sycha ich piew, który pynie w powietrzu jak jasny, pulsujcy obok:

Ach, pozwól mi stan w szeregu,

bym nie sczez jak robak marny!

Nie chc umrze na próno, lecz pragn

swe ycie rzuci na stos ofiarny!

 

Wiede

S t a r s z y s i e r a n t R e i n h o l d v o n R u m p e l ma czterdzieci jeden lat i nie jest jeszcze za stary, by awansowa. Ma wilgotne, czerwone wargi, blade, prawie przezroczyste policzki, przypominajce surowe filety z soli, i instynktowne zamiowanie do poprawnoci, które rzadko go zawodzi. ona bez sowa skargi znosi jego wyjazdy i spdza czas w salonie mieszkania w Stuttgarcie, ustawiajc na dwóch pókach porcelanowe figurki kotków, które rozmieszcza wedug koloru, od najjaniejszych do najciemniejszych. Von Rumpel ma równie dwie córki, których nie widzia od dziewiciu miesicy. Najstarsza, Veronika, jest bardzo zaangaowana politycznie. W jej listach pojawiaj si zwroty w rodzaju wita determinacja, dumne osignicia oraz najwiksze w dziejach.

Von Rumpel jest wybitnym znawc brylantów: jednym z najlepszych aryjskich szlifierzy kamieni szlachetnych w Europie. Czsto rozpoznaje imitacj na pierwszy rzut oka. Studiowa krystalografi w Monachium, terminowa jako szlifierz w Antwerpii, a pewnego cudownego popoudnia odwiedzi nieoznakowany budynek na Charterhouse Street w Londynie, siedzib firmy zajmujcej si handlem diamentami, gdzie kazano mu wywróci kieszenie, przeprowadzono przez trzy klatki schodowe i trzy pary zamknitych drzwi, a nastpnie posadzono przy stole naprzeciwko mczyzny ze spiczastymi, nawoskowanymi wsami i poproszono o wycen surowego poudniowoafrykaskiego diamentu wacego dziewidziesit dwa karaty.

Przed wojn Reinhold von Rumpel prowadzi do przyjemne ycie: by gemmologiem i pracowa jako rzeczoznawca w biurze usytuowanym na pierwszym pitrze budynku za Star Kancelari w Stuttgarcie. Klienci pokazywali mu kamienie, a on ustala, ile s warte. Czasami przeszlifowywa brylanty lub udziela konsultacji w sprawie projektów nadania nowych szlifów cennym kamieniom. Jeli czasem oszukiwa klienta, tumaczy sobie, e to cz gry.

Wojna sprawia, e pojawio si wicej zaj. Teraz starszy sierant von Rumpel ma szans osign co, czego od wieków nie udao si osign nikomu – ani od czasów imperium Mogoów, ani epoki Czyngis-chana. Moe nigdy w caych dziejach. Francja skapitulowaa zaledwie kilka tygodni wczeniej i von Rumpel widzia ju rzeczy, o których nawet mu si nie nio. Siedemnastowieczny globus wielkoci niewielkiego samochodu, na którym wulkany oznaczono rubinami, bieguny szafirami, a stolice pastw brylantami. Trzyma w rku – naprawd trzyma w rku! – rkoje sztyletu sprzed co najmniej czterystu lat, wykonan z jadeitu i wysadzan szmaragdami. Wczoraj, w drodze do Wiednia, wszed w posiadanie porcelanowego serwisu zoonego z czterystu siedemdziesiciu naczy; na krawdzi kadego wprawiono brylant o szlifie markizowym. Nie pyta, gdzie i komu policja skonfiskowaa te skarby. Spakowa serwis do skrzy, zamkn je, oznaczy bia farb, po czym kaza zaadowa do wagonu kolejowego pilnowanego ca dob przez straników.

Wagon ma odjecha do dowództwa. Na razie czeka na kolejne skarby.

Tego letniego popoudnia, w penej kurzu bibliotece geologicznej w Wiedniu, starszy sierant von Rumpel idzie za wychudzon sekretark ubran w brzowe buty, brzowe poczochy, brzow spódnic i brzow bluzk. Mijaj regay wypenione czasopismami, po czym kobieta bierze drabink, wchodzi na ni i wyjmuje kilka ksiek.

Sze podróy Taverniera z 1676 roku.

Podró po poudniowych guberniach Imperium Rosyjskiego Petera Simona Pallasa z 1793 roku.

Kamienie szlachetne i mineray Streetera z 1898 roku.

Kr plotki, e Führer tworzy list bezcennych dzie sztuki znajdujcych si w caej Europie i w Rosji. Podobno zamierza przeksztaci Linz w Austrii w miasto cesarskie, kulturaln stolic wiata. Ogromna promenada, mauzoleum, akropol, planetarium, biblioteka, opera – wszystko z marmuru i granitu, wszystko idealnie czyste. W centrum ma si znajdowa muzeum o dugoci kilometra zawierajce najwiksze skarby kultury ludzkiej.

Von Rumpel sysza, e taki dokument naprawd istnieje. Ma czterysta stron.

Siedzi przy stole wród regaów z ksikami. Próbuje skrzyowa nogi, lecz w jego pachwinie pojawia si dzi niewielka opuchlizna, przykra, cho niebolesna. Bibliotekarka przynosi ksiki. Von Rumpel powoli przeglda Taverniera, Streetera, Szkice perskie Murraya. Czyta opisy trzystukaratowego brylantu Orow z Moskwy, Nur-al-Aina, Zielonego Brylantu z Drezna o wadze czterdziestu omiu i pó karata. Pod wieczór znajduje to, czego szuka. Opowie o ksiciu, którego nie mona byo zabi, o kapanie ostrzegajcym przed gniewem bogini, o francuskim arystokracie, który wierzy, e kupi ten sam kamie wieki póniej.

Morze Ognia. Szarobkitny brylant z czerwon iskr w rodku. O wadze stu trzydziestu trzech karatów. Albo zaginiony, albo w 1738 roku przekazany królowi Francji pod warunkiem, e ma przez dwiecie lat przebywa w zamkniciu.

Von Rumpel podnosi oczy. Lampy wiszce pod sufitem, rzdy grzbietów ksiek z powiejcymi zotymi napisami. Zamierza odnale niewielki kamyk ukryty gdzie w Europie.

 

Bosze

O j c i e c M a r i e - L a u r e m ó w i, e bro Niemców lni, jakby nigdy z niej nie strzelano. Twierdzi, e maj czyste buty i nieskazitelne mundury. Podobno wygldaj, jakby przed chwil wysiedli z klimatyzowanych wagonów kolejowych.

Kobiety, które pojedynczo lub parami zatrzymuj si przy kuchennych drzwiach madame Manec, opowiadaj, e Niemcy (nazywaj ich boszami) wykupuj wszystkie pocztówki dostpne w drogeriach; kupuj lalki ze somy, kandyzowane morele i stare torty z wystawy cukierni. Bosze kupuj koszule od monsieur Verdiera i damsk bielizn od monsieur Morvana. Bosze zuywaj absurdalne iloci masa i sera, wypili wszystkie butelki szampana, które móg sprzeda caviste.

Kobiety szepc, e Hitler oglda zabytki Parya.

Wadze okupacyjne wprowadzaj godzin policyjn. Nie wolno puszcza gonej muzyki. Zabrania si organizowania zabaw tanecznych. Burmistrz ogasza, e kraj pogry si w aobie i e naley si zachowywa powanie. Jednak nie wiadomo, czy ma jeszcze jak wadz.

Kiedy Marie-Laure zblia si do ojca, za kadym razem syszy syk zapaki. Monsieur LeBlanc cigle nerwowo siga do kieszeni. Rankiem odwiedza kuchni madame Manec, trafik i poczt, gdzie czeka w dugich kolejkach do telefonu. Po poudniu naprawia rzeczy w domu Étienne’a – obluzowane drzwiczki szafki, skrzypicy stopie na schodach. Bez przerwy otwiera i zamyka torb z narzdziami, a Marie-Laure prosi, by przesta.

Pewnego dnia Étienne siedzi z Marie-Laure i czyta jej cichym gosem, lecz nagle zaczyna go bole gowa – tak to nazywa – i zamyka si na klucz w swoim gabinecie. Madame Manec przynosi Marie-Laure tabliczki czekolady i kawaki ciasta; tego ranka wyciskaj cytryny do szklanek, nalewaj wody, sypi cukier i Marie-Laure moe pi lemoniad.

– Jak dugo nie wychodzi z pokoju, madame?

– Czasami dzie lub dwa – odpowiada madame Manec. – Czasami duej.

Marie-Laure mieszka w Saint-Malo ju dwa tygodnie. Zaczyna czu, e jej ycie, podobnie jak 20 000 mil podmorskiej eglugi, zostao przerwane w poowie. W pierwszym tomie ojciec Marie-Laure mieszka w Paryu i chodzi do pracy, a teraz zacz si tom drugi, w którym dziwnymi, wskimi uliczkami jed niemieckie motocykle, stryj za znika we wasnym domu.

– Kiedy std wyjedziemy, tato?

– Kiedy dostan wiadomo z Parya.

– Dlaczego musimy spa w tym maym pokoju?

– Na pewno moemy doprowadzi do porzdku jaki pokój na dole, jeli masz ochot.

– A co z pokojem po przeciwnej stronie korytarza?

– Umówiem si z Étienne’em, e nie bdziemy z niego korzysta.

– Dlaczego?

– Nalea do twojego dziadka.

– Kiedy bd moga i nad morze?

– Nie dzi, Marie.

– Nie moemy wybra si na spacer wokó domu?

– To zbyt niebezpieczne.

Marie-Laure ma ochot zacz krzycze. Co im grozi? Kiedy otwiera okno sypialni, nie syszy wrzasków, wybuchów, tylko piski ptaków, które stryjeczny dziadek nazywa guptakami, szum morza i od czasu do czasu warkot samolotu przelatujcego wysoko w górze.

Spdza czas, uczc si topografii domu. Parter naley do madame Manec: czysty, atwy w nawigacji, peen kobiet, które wchodz kuchennymi drzwiami i opowiadaj maomiasteczkowe plotki. Jest tam jadalnia i sie, a w niej stoi skrzynia ze starymi talerzami, które grzechocz, gdy kto przechodzi obok. Obok kuchni znajduje si wejcie do pokoiku madame: óko, zlew i nocnik.

Jedenacie stopni prowadzi na pierwsze pitro, gdzie wida lady niegdysiejszego splendoru: jest tam dawna szwalnia i pokój sucej. Madame Manec mówi Marie-Laure, e na podecie schodów karawaniarze upucili trumn ze zwokami stryjecznej ciotki Étienne’a.

– Trumna si przewrócia i ciotka zjechaa pó pitra po schodach. Wszyscy byli przeraeni, ale na niej nie zrobio to adnego wraenia!

Na drugim pitrze panuje wikszy baagan: pudeka ze soikami, metalowe tarcze, zardzewiae piy, wiadra z czciami elektrycznymi, sterty podrczników inynieryjnych w toalecie. Na trzecim pitrze wszdzie wida stosy gratów, w pokojach, korytarzach i na schodach: kosze z czciami urzdze mechanicznych, pudeka po butach pene rub, starowieckie domki dla lalek zbudowane przez prapradziadka Marie-Laure. Cae czwarte pitro zajmuje ogromny gabinet Étienne’a; panuje w nim na przemian gboka cisza i haas: sycha ludzkie gosy, muzyk lub szum i trzaski dobiegajce z goników radiowych.

Wyej znajduje si pite pitro: po lewej stronie schludny pokój dziadka Marie-Laure, na wprost toaleta, a po prawej sypialnia, gdzie Marie-Laure pi z ojcem. Kiedy wieje wiatr, czyli prawie zawsze, w domu sycha skrzypienie cian i trzask okiennic. Przeadowane meblami pokoje w centrum budynku i krcone schody s jakby odpowiednikiem psychiki stryjecznego dziadka: pene lku, izolowane, ale urzekajce starowieckimi dziwami.

W kuchni przyjacióki madame Manec ekscytuj si wosami i piegami Marie-Laure. Kobiety mówi, e w Paryu ludzie czekaj pi godzin na bochenek chleba. Ludzie zjadaj zwierzta domowe, przyrzdzaj zup z gobi i mielonych cegie. Nie ma wieprzowiny, królików, kalafiorów. Podobno reflektory samochodów s pomalowane na niebiesko, a w nocy miasto jest ciche jak cmentarz: nie jed autobusy ani pocigi, prawie nie ma benzyny. Marie-Laure siedzi przy kwadratowym stole przed pater z ciasteczkami i wyobraa sobie staruszki z ykowatymi domi, zamglonymi oczyma i zbyt wielkimi uszami. Za oknem kuchni sycha witwitwit jaskóki dymówki, kroki na murach obronnych, fay uderzajce w maszty, w porcie skrzypi zawiasy i brzcz acuchy. Duchy. Niemcy. limaki.

 

Hauptmann

W y k a d o w c n a u k t e c h n i c z n y c h jest doktor Hauptmann, drobny mczyzna o róowych policzkach. Zdejmuje paszcz zapinany na mosine guziki, wiesza go na oparciu krzesa i rozkazuje kadetom z klasy Wernera wyj z zamknitej szafki stojcej w tylnej czci laboratorium metalowe skrzynki.

Po uniesieniu wieka na zawiasach okazuje si, e w kadej skrzynce znajduj si zbatki, soczewki, bezpieczniki, spryny, sworznie i oporniki. Jest gruby zwój miedzianego drutu, niewielki moteczek i duy akumulator z dwiema kocówkami – Werner jeszcze nigdy nie mia w rkach tak doskonaego wyposaenia. Niski profesor stoi przy tablicy i rysuje schemat prostego obwodu pozwalajcego nadawa wiadomoci alfabetem Morse’a. Odkada kred, czy czubki szczupych palców i z czci znajdujcych si w skrzynkach kae chopcom zmontowa urzdzenie.

– Macie godzin.

Wikszo chopców blednie. Wysypuj czci na stoy i dotykaj ich ostronie, jakby byy tajemniczymi przyrzdami przywiezionymi z epoki, która dopiero nadejdzie. Frederick wyjmuje ze swojej skrzynki przypadkowe elementy i unosi je do wiata.

Werner ma przez chwil wraenie, e jest z powrotem w pokoju na poddaszu w domu dziecka, a w jego gowie kbi si pytania: Czym jest piorun? Jak wysoko mona skoczy na Marsie? Jaka jest rónica midzy dwukrotnoci dwudziestu piciu i dwukrotnoci piciu doda dwadziecia? Póniej wyjmuje ze skrzynki akumulator, dwa prostoktne kawaki blachy, kilka gwodzi i motek. W niespena minut konstruuje oscylator przedstawiony na schemacie.

Niski profesor marszczy brwi. Sprawdza, czy obwód dziaa.

– W porzdku – mówi, staje naprzeciwko awki Wernera i splata donie za plecami. – Teraz wecie ze swojego zestawu kolisty magnes, drut, rub i akumulator. – Chocia kieruje polecenie do caej klasy, spoglda tylko na Wernera. – Moecie si posugiwa tylko tymi akcesoriami. Kto potrafi zbudowa prosty silnik?

Niektórzy chopcy bez entuzjazmu przestawiaj czci w swoich zestawach. Inni po prostu patrz.

Werner ma wraenie, e uwaga doktora Hauptmanna skupia si na nim jak wiato reflektora. Dotyka magnesem gówki ruby i przykada jej kocówk do dodatniego bieguna akumulatora. Kiedy czy drutem ujemny biegun akumulatora z gówk ruby, magnes i ruba zaczynaj si obraca. Caa operacja zajmuje mu zaledwie pitnacie sekund.

Doktor Hauptmann ma lekko rozchylone usta. Jego twarz jest zaróowiona, podniecona.

– Jak si nazywasz, kadecie?

– Pfennig, panie doktorze.

– Co jeszcze potrafisz zbudowa?

Werner spoglda na czci lece na stole.

– Dzwonek do drzwi, panie doktorze? Telegraf? Omomierz?

Pozostali chopcy wycigaj szyje. Doktor Hauptmann ma róowe wargi, a jego powieki s niewiarygodnie cienkie. Wydaje si patrze na Wernera nawet wtedy, gdy ma zamknite oczy.

– Zbuduj je wszystkie – mówi.

 

Latajca kanapa

N a t a r g u , p n i a c h d r z e w i na place Chateaubriand pojawiaj si plakaty. Nakaz wydania broni palnej. Kady, kto si nie podporzdkuje, zostanie rozstrzelany. Nazajutrz w poudnie przybywaj odda swoj bro tumy Bretoczyków: rolnicy, którzy pokonali wiele kilometrów w wozach cignitych przez muy, znueni starzy marynarze z archaicznymi pistoletami, kilku myliwych, którzy przekazujc swoje dubeltówki, wbijaj wcieky wzrok w ziemi.

W kocu tworzy si aosny stos, jakie trzysta sztuk broni palnej, poowa zardzewiaa. Dwaj modzi andarmi wrzucaj to wszystko do ciarówki, po czym jad pod gór wsk ulic, docieraj do grobli i znikaj. adnych przemówie, adnych wyjanie.

– Prosz, tato, czy mogabym wyj?

– Ju niedugo, gobeczko.

Ale ojciec jest zdenerwowany, pali tak duo, jakby chcia si zmieni w popió. Ostatnio siedzi do pónej nocy, popiesznie budujc dla Marie-Laure model Saint-Malo: codziennie dodaje nowe domy, konstruuje mury obronne, wytycza ulice, aby moga si nauczy topografii miasta w taki sam sposób jak okolicy ich domu w Paryu. Drewno, gwodziki, papier cierny: odgosy i zapachy obsesyjnej pracy ojca nie uspokajaj Marie-Laure, lecz wywouj w niej niepokój. Dlaczego musi si uczy ulic Saint-Malo? Jak dugo tu zostan?

W gabinecie na czwartym pitrze Marie-Laure sucha stryjecznego dziadka, który czyta kolejn stronic Podróy na okrcie „Beagle”. Darwin polowa na nandu w Patagonii, bada sowy w pobliu Buenos Aires i wspi si na wodospad na Tahiti. Opisuje niewolników, skay, byskawice, ziby i ceremoni dotykania si nosami w Nowej Zelandii. Marie-Laure szczególnie lubi sucha o ciemnych wybrzeach Ameryki Poudniowej poronitych nieprzeniknion dungl, gdzie wiej wiatry niosce wo gnijcych listownic i gdzie sycha krzyki fok rodzcych mode. Uwielbia wyobraa sobie Darwina, jak wychyla si noc przez reling, patrzy na fosforyzujce fale i obserwuje pynce pingwiny, które pozostawiaj w wodzie ogniste zielone lady.

– Bonsoir – mówi Marie-Laure do Étienne’a, stojc na kanapie w jego gabinecie. – Moe mam tylko dwanacie lat, ale jestem dzieln francusk podróniczk, która przybya, by uczestniczy w paskich przygodach.

Étienne zaczyna mówi z angielskim akcentem.

– Dobry wieczór, mademoiselle, czy nie poszaby pani ze mn do dungli i nie zjada kilku motyli? S due jak talerze i moe nawet nietrujce, kto wie?

– Chtnie zjem troch motyli, monsieur Darwin, ale najpierw poczstuj si ciasteczkami.

Czasami bawi si w latajc kanap. Siadaj na niej obok siebie i Étienne pyta:

– Gdzie lecimy dzi wieczorem, mademoiselle?

– Do dungli! – Albo: – Na Tahiti! – Albo: – Do Mozambiku!

– Ach, tym razem czeka nas bardzo duga podró – odpowiada Étienne jak prezenter na scenie zupenie nowym gosem, gadkim, aksamitnym. – W dole wida Atlantyk, lni w wietle ksiyca, czujesz jego zapach? Czujesz zimno? Czujesz wiatr we wosach?

– Gdzie teraz jestemy, stryju?

– Nad Borneo, nie zauwaya? Lecimy tu nad wierzchokami drzew, w dole lni wielkie licie, a tam znajduje si plantacja kawy. Czujesz jej zapach? – Marie-Laure rzeczywicie co czuje, cho nie próbuje rozstrzygn, czy stryj przesuwa jej pod nosem zmielon kaw, czy rzeczywicie lec nad plantacj kawy na Borneo.

Odwiedzaj Szkocj, Nowy Jork, Santiago. Kilka razy wkadaj zimowe paszcze i lec na Ksiyc.

– Zauwaya, jaka jeste lekka, Marie? Moemy si porusza prawie bez wysiku! – Stryj sadza j w krconym fotelu koo biurka i wprawia go w ruch wirowy, a dziewczynka nie moe ju si mia z powodu zawrotów gowy.

– Poczstuj si wieym, smacznym ksiycowym misem – mówi Étienne i wkada do ust Marie-Laure co, co bardzo przypomina smakiem ser.