Szlifierz klejnotów

W c i g u t r z e c h m i e s i c y starszy sierant von Rumpel podróowa do Berlina i Stuttgartu, wyceni sto skonfiskowanych piercionków, tuzin bransoletek wysadzanych brylantami, otewsk papieronic z rombem z bkitnych topazów. Teraz, znalazszy si z powrotem w Paryu, od tygodnia mieszka w Grand Hotelu i rozsya zapytania jak ptaki. Kadej nocy przypomina sobie chwil, gdy uj kciukiem i palcem wskazujcym kamie o gruszkowatym ksztacie, spojrza na niego przez lup jubilersk i przez chwil wierzy, e trzyma w rku Morze Ognia o wadze stu trzydziestu trzech karatów.

Patrzy na wntrze kamienia o bkitnej barwie lodu i widzia miniaturowe acuchy górskie, z których buchaj pomienie i skry; kiedy obraca kamie, przed jego oczami mieniy si szkaratne, koralowoczerwone i fioletowe wielokty. By ju prawie przekonany, e legendy s prawdziwe, e setki lat wczeniej syn sutana nosi koron, która olepiaa dworzan, e waciciel brylantu nie móg umrze, e trzyma w rce bajeczny klejnot z kart historii.

Ogarna go wtedy rado – triumf. Ale towarzyszy im niespodziewany lk: kamie wyglda jak zaczarowany, nieprzeznaczony dla ludzkich oczu. Jak co, czego nigdy nie mona zapomnie, gdy raz si to ujrzao. W kocu jednak zwyciy rozsdek. Krawdzie faset nie byy tak ostre, jak powinny. Kolet wydawa si leciutko asymetryczny. Co najwaniejsze, kamie nie zawiera mikroskopijnych spka napreniowych, wrostków krystalicznych, ani jednej inkluzji. Prawdziwy brylant zawsze zawiera inkluzje – mawia ojciec von Rumpla. Prawdziwy diament nigdy nie jest doskonay. Czy von Rumpel spodziewa si, e to orygina? e jest przechowywany dokadnie tam, gdzie chcia? e odniesie takie zwycistwo w cigu jednego dnia?

Naturalnie, e nie.

Kto mógby pomyle, e von Rumpel bdzie sfrustrowany, ale tak nie byo. Wrcz przeciwnie, jego nadzieje wzrosy. Muzeum nigdy nie zamówioby tak doskonaej kopii, gdyby nie posiadao oryginau. W cigu ostatnich tygodni spdzonych w Paryu, w godzinach wolnych od innych zaj, studiowa list szlifierzy kamieni szlachetnych, eliminujc kolejne osoby. Najpierw figurowao na niej siedmiu ludzi, póniej trzech, a w kocu jeden – pókrwi Algierczyk nazwiskiem Dupont, który ju jako nastolatek zajmowa si szlifowaniem opali. Wydaje si, e przed wojn zarabia mnóstwo pienidzy, wykonujc ze spineli imitacje brylantów dla bogatych wdów i baronowych. A take dla muzeów.

Pewnej nocy w lutym von Rumpel wamuje si do schludnej pracowni jubilerskiej Duponta niedaleko Sacré-Coeur. Oglda egzemplarz Kamieni szlachetnych i mineraów Streetera, rysunki struktur krystalicznych mineraów, tablice trygonometryczne wykorzystywane w czasie fasetowania. Kiedy natrafia na kilka niezwykle starannie wykonanych odlewów kamienia o ksztacie i szlifie identycznym z imitacj przechowywan w muzeum, wie, e odnalaz waciwego czowieka.

Na prob von Rumpla Dupontowi podsunito faszywe kartki ywnociowe. Von Rumpel zaczyna czeka. Przygotowuje pytania: Czy wykonae pozostae kopie? Ile? Czy wiesz, kto je teraz ma?

Ostatniego dnia lutego 1941 roku niski, elegancki gestapowiec przynosi von Rumplowi wiadomo, e Dupont próbowa wykorzysta faszywe kartki. Zosta aresztowany. Kinderleicht: dziecinnie proste.

Jest adna zimowa noc z lekk mawk, na skraju place de la Concorde le paty topniejcego niegu, miasto wyglda widmowo, na szybach okiennych lni kropelki wody. Ostrzyony na jea kapral sprawdza dokumenty von Rumpla i kae mu i nie do celi, lecz do wysokiego gabinetu na drugim pitrze, w którym siedzi za biurkiem maszynistka. Na cianie za jej plecami wida tapet przedstawiajc spltane pdy wisterii; modernistyczna feeria kolorów sprawia, e von Rumpel czuje niepokój.

Dupont jest przykuty kajdankami do taniego krzesa z jadalni, stojcego na rodku pomieszczenia. Jego twarz ma kolor i poysk tropikalnego drewna. Von Rumpel spodziewa si mieszaniny strachu, gniewu i godu, ale Dupont siedzi wyprostowany. Jedno ze szkie okularów jest ju pknite, lecz poza tym wyglda do dobrze.

Maszynistka gasi w popielniczce papierosa z ustnikiem pomazanym jasnoczerwon szmink. Popielniczka jest pena: pidziesit rozgniecionych niedopaków, powyginanych, wygldajcych jak zakrwawione.

– Moe pani i – mówi von Rumpel, kiwajc gow w stron kobiety, i skupia uwag na szlifierzu kamieni.

– Nie zna niemieckiego, prosz pana.

– Jako si dogadamy – odpowiada po francusku von Rumpel.

Dupont unosi wzrok i jaki gruczo jego ciaa wydziela do krwi hormon dajcy odwag. Von Rumpel nawet nie zmusza si do umiechu; przychodzi mu on z atwoci. Ma nadziej pozna nazwiska, ale tak naprawd zaley mu na liczbie.

Najdrosza Marie-Laure!

Jestemy teraz w Niemczech i czujemy si wietnie. Udao mi si znale anioa, który spróbuje przekaza Ci ten list. Jody i olchy s tu zim bardzo pikne. I – nie uwierzysz, ale musisz mi zaufa – karmi nas fantastycznie! Pyszne potrawy: przepiórki, kaczki i duszone króliki. Udka kurczaków, ziemniaki smaone na boczku i ciastka z morelami. Duszona woowina z marchewk. Coq au vin na ryu. Ciasto ze liwkami. Owoce i crème glacée. Moemy je do woli. Wprost nie mog si doczeka posików! Odno si grzecznie do stryja i madame. Podzikuj, e Ci przeczytali ten list. I wiedz, e jestem zawsze z Tob, e jestem tu koo Ciebie.

Twój tata

 

Entropia

M a r t w y w i z i e przez tydzie stoi przywizany do supa na dziedzicu, zamarznity na kamie. Chopcy zatrzymuj si przy nim i pytaj o drog; kto woy mu pas z adownicami i hem. Po kilku dniach na ramionach trupa zaczynaj siada dwa kruki i dziobi mu twarz; w kocu przychodzi dozorca z dwoma uczniami trzeciej klasy, cikim motem wyrbuj z lodu stopy winia, wrzucaj zwoki na wóz i wywo.

W cigu dziewiciu dni komendant trzy razy uzna Fredericka za najsabszego uczestnika wicze polowych. Bastian odchodzi dalej ni kiedykolwiek, liczy szybciej ni kiedykolwiek, tote Frederick musi przebiega czterysta lub piset metrów, czsto w gbokim niegu, a pozostali chopcy pdz za nim, jakby od tego zaleao ich ycie. Kiedy zostaje schwytany i przyjmuje ciosy, Werner, obserwowany przez Bastiana, nie próbuje przyjacielowi pomóc.

Frederick wytrzymuje siedem uderze, nim upadnie. Potem sze. Potem trzy. Nigdy nie krzyczy i nigdy nie prosi o lito, co wydaje si doprowadza komendanta do morderczej furii. Marzycielstwo Fredericka, jego inno dziaaj na jak pachta na byka i wszyscy to wyczuwaj.

Werner usiuje si zatraci w pracy w laboratorium Hauptmanna. Skonstruowa prototyp odbiornika, testuje bezpieczniki, lampy elektronowe, mikrotelefony, wtyczki – ale nawet póno w nocy ma wraenie, e niebo pociemniao, a szkoa staa si mrocznym, diabolicznym miejscem. Ma kopoty z odkiem. Dostaje biegunki. Budzi si w rodku nocy i widzi Fredericka w jego sypialni w Berlinie, w okularach i krawacie, jak uwalnia ptaki uwizione midzy stronicami ogromnej ksigi.

Bystry z ciebie chopiec. Na pewno dasz sobie rad.

Pewnego wieczoru, gdy Hauptmann siedzi w swoim gabinecie po drugiej stronie korytarza, Werner zerka na wadczego, sennego Volkheimera w kcie i mówi:

– Ten wizie…

Volkheimer mruga, kamie zmienia si z powrotem w czowieka.

– Robi to co roku. – Zdejmuje czapk i przesuwa do po gstych, krótko ostrzyonych wosach. – Mówi, e to Polak, bolszewik, Kozak. Ukrad alkohol, naft albo pienidze. Co roku to samo.

Pod ciegami czasu na kilkunastu rónych arenach walcz ze sob chopcy. Czterysta dzieci pezncych po ostrzu brzytwy.

– I zawsze to samo sowo: kompost – dodaje Volkheimer.

– Ale czy wypadao go tam zostawia, kiedy ju nie y? Czy to przyzwoite?

– Oni maj w nosie przyzwoito.

Rozlega si rytmiczny stukot oficerek Hauptmanna, który wchodzi do laboratorium. Volkheimer cofa si do kta, jego oczodoy znów wypeniaj si mrokiem i Werner nie ma okazji spyta, kogo mia na myli, mówic „oni”.

Chopcy podrzucaj do butów Fredericka zdeche myszy. Nazywaj go padalcem, ciot, niezliczonymi innymi sowami, obraliwymi w opinii dzieci. Jeden z uczniów pitej klasy dwukrotnie smaruje kaem soczewki lornetki Fredericka.

Werner powtarza sobie, e robi wszystko co moliwe. Kadego wieczoru pucuje Frederickowi buty, a lni jak lustro – dziki temu pomocnik komendanta, Bastian lub starsi uczniowie maj mniej powodów, by si go czepia. W niedzielne poranki siedz razem w refektarzu owietlonym promieniami soca i Werner pomaga przyjacielowi odrabia lekcje. Frederick szepce, e wiosn ma nadziej znale gniazda skowronków w trawie za murami szkoy. Pewnego dnia unosi oówek, patrzy w przestrze i mówi: „Dzicioek”. W tej samej chwili Werner syszy trzepot skrzyde ptaka przelatujcego nad dziedzicem i murami zamku.

Na zajciach z nauk technicznych doktor Hauptmann opowiada o prawach termodynamiki.

– Wiecie, czym jest entropia?

Chopcy garbi si nad awkami. Nikt nie podnosi rki. Hauptmann chodzi po klasie. Werner próbuje siedzie w absolutnym bezruchu.

– Pfennig.

– Entropia to miara nieokrelonoci lub nieuporzdkowania systemu, panie doktorze.

Hauptmann na moment wbija w Wernera spojrzenie, ciepe, a jednoczenie mroce krew w yach.

– Baagan. Syszycie, jak komendant uywa tego sowa. Syszycie, jak posuguj si nim jego pomocnicy. Najwaniejszy jest porzdek. ycie to chaos, panowie. A nasza misja to wprowadzanie porzdku. Nawet w sferze genetycznej. Porzdkujemy ewolucj gatunku. Usuwamy gorszy materia ludzki, buntowników, plewy. Oto wielkie zadanie Rzeszy, najwikszy projekt, jaki kiedykolwiek podja ludzko.

Hauptmann pisze na tablicy. Kadeci notuj w zeszytach jego sowa. W zamknitym ukadzie entropia nigdy si nie zmniejsza. Zgodnie z zasadami termodynamiki kady proces prowadzi do rozpadu.

 

Spacery

C h o c i a É t i e n n e c i g l e s i s p r z e c i w i a, madame Manec co rano prowadzi Marie-Laure na pla. Dziewczynka sama zawizuje sobie buty, schodzi po schodach i czeka w sieni, z lask w rku, a madame Manec skoczy prac w kuchni.

– Sama trafi nad morze – mówi Marie-Laure, gdy wychodz po raz pity. – Nie musi mnie pani prowadzi.

Dwadziecia dwa kroki do skrzyowania z rue d’Estrées. Kolejne czterdzieci do niewielkiej bramy. Dziewi schodków w dó i Marie-Laure stoi na piasku, po czym otacza j dwadziecia tysicy dwików oceanu.

Zbiera szyszki sosen, które rosn gdzie bardzo daleko. Grube kawaki lin. liskie, kuliste polipy wyrzucone na brzeg. Raz znajduje utopionego wróbla. Najwiksz przyjemno sprawiaj jej spacery na pónocny kraniec play podczas odpywu – kuca za wysepk, któr madame Manec nazywa Le Grand Bé, i zanurza do w jeziorkach sonej wody. Dopiero wtedy, z palcami nóg i rk w zimnym morzu, jest w stanie zupenie zapomnie o ojcu, dopiero wtedy przestaje si zastanawia, co w jego licie jest prawd, kiedy znowu napisze, dlaczego go uwiziono. Po prostu sucha, syszy, oddycha.

Sypialnia Marie-Laure wypenia si kamykami, wodorostami, kawakami obtoczonego szka, muszlami: czterdzieci przegrzebków na parapecie okna, szedziesit jeden trbików na szczycie szafy. Ukada je wedug gatunków, jeli potrafi; potem wedug rozmiaru. Najmniejsze po lewej, najwiksze po prawej. Napenia muszlami soje, wiadra, ukada je na tacach; pokój zaczyna pachnie morzem.

Prawie kadego ranka po wizycie na play robi sprawunki z madame Manec. Id na targ warzywny, czasami do rzenika, po czym dostarczaj jedzenie ssiadkom, które madame Manec uznaje za najbardziej potrzebujce. Wspinaj si krconymi schodami, na których rozlega si echo kroków, po czym pukaj do drzwi i zaprasza ich stara kobieta, pyta o nowiny, nalega, by wszyscy troje wypili mikroskopijny kieliszek sherry. Marie-Laure dowiaduje si, e madame Manec ma w sobie niewiarygodne zasoby energii: kwitnie, wypuszcza pdy, budzi si wczesnym rankiem, pracuje do póna, gotuje zupy z may bez kropelki mietany, piecze chleb ze szklanki mki. Chodz razem wskimi uliczkami, Marie-Laure ciska pasek fartucha madame Manec, czuje bijce od niej zapachy gulaszu i ciasta. W takich chwilach madame wydaje si wielkim ruchomym ywopotem z ró, kolczastym, wonnym, otoczonym rojem brzczcych pszczó.

wieo wypieczony chleb dla starej wdowy, madame Blanchard. Zupa dla monsieur Sagera. Umys Marie-Laure zmienia si powoli w trójwymiarow map, na której zaznaczono jasne punkty orientacyjne: gruby platan na place aux Herbes, dziewi rolin doniczkowych przed Hôtel Continental, sze stopni w zauku o nazwie rue du Connétable.

Kilka razy w tygodniu madame przynosi jedzenie Stuknitemu Hubertowi Bazinowi, weteranowi pierwszej wojny wiatowej, który niezalenie od pogody pi w alkowie za bibliotek. Straci nos, lewe ucho i oko wskutek ostrzau artyleryjskiego. Na poowie twarzy nosi emaliowan mosin mask.

Hubert Bazin uwielbia opowiada o murach obronnych, wojownikach i piratach z Saint-Malo. Mówi Marie-Laure, e przez wiele stuleci umocnienia pozwalay odpiera ataki krwioerczych rabusiów, Rzymian, Celtów, wikingów. Niektórzy twierdz, e take potworów morskich. Opowiada, e mury przez tysic trzysta lat powstrzymyway okrutnych brytyjskich eglarzy, którzy rzuciwszy kotwic w pewnej odlegoci od brzegu, ostrzeliwali domy pociskami zapalajcymi, próbujc zniszczy Saint-Malo i zagodzi mieszkaców: nie cofnliby si przed niczym, by wszystkich wymordowa.

– Matki z Saint-Malo mówiy swoim dzieciom: Nie garb si i zachowuj grzecznie, bo w nocy przyjdzie Anglik i podernie ci gardo – opowiada Hubert Bazin.

– Hubercie, prosz, nie strasz Marie-Laure! – protestuje madame Manec.

W marcu Étienne koczy szedziesit lat, a madame Manec dusi niewielkie mae – palourdes – z szalotkami i podaje z grzybami i wiartkami dwóch jajek na twardo. Mówi, e s to jedyne jajka, które znalaza w miecie. Étienne opowiada cichym gosem o wybuchu wulkanu Krakatau. Jedno z jego najwczeniejszych wspomnie to krwistoczerwone niebo w czasie zachodów soca nad Saint-Malo; popió wulkaniczny z Cieniny Sundajskiej sprawi, e kadego wieczoru nad morzem pojawiay si lnice szkaratne linie. Marie-Laure ma kieszenie wypenione piaskiem, twarz zaczerwienion od wiatru i na chwil zupenie zapomina o okupacji. Tskni za ojcem, Paryem, doktorem Geffardem, ogrodami, swoimi szyszkami – s to puste miejsca w jej yciu. Ale w cigu ostatnich tygodni jej egzystencja staa si moliwa do zniesienia. Przynajmniej tu, na play, wiatr, kolory i wiato spukuj z niej lk i poczucie straty.

W prawie kade popoudnie, obszedszy miasto z madame Manec, Marie-Laure siada na óku przy otwartym oknie i przesuwa domi po modelu miasta wykonanym przez ojca. Jej palce mijaj magazyny stoczni na rue de Chartres i piekarni madame Ruelle na rue Robert-Surcouf. Wyobraa sobie, e syszy piekarzy, którzy chodz po pododze liskiej od mki, nie odrywajc stóp, jakby jedzili na ywach, i piek bochenki chleba w czterystuletnim piecu uywanym przez prapradziadka monsieur Ruelle’a. Palce Marie-Laure mijaj schody katedry – w ogrodzie przycina krzaki ró jaki mczyzna, a koo biblioteki mruczy co do siebie Stuknity Hubert Bazin, wpatrujc si jednym okiem w butelk wina. To klasztor eski, to restauracja Chez Chuche w pobliu targu rybnego, to dom na rue Vauborel numer 4, z drzwiami we wnce w murze, gdzie na parterze klczy obok swojego óka madame Manec, bez butów, przesuwajc palcami paciorki róaca, modlc si za wszystkich mieszkaców miasta. Tutaj, w pokoju na czwartym pitrze, spaceruje obok pustych póek Étienne, dotykajc palcami miejsc, gdzie stay niegdy radia. A gdzie poza granicami modelu, poza granicami Francji, w miejscu, którego nie dosign palce, siedzi w celi ojciec Marie-Laure, z kilkunastoma wystruganymi modelami na parapecie, i zblia si do niego stranik z prawdziw uczt – przepiórki, kaczki i duszone króliki, udka kurczaków, ziemniaki smaone na boczku i ciastka z morelami – kilkanacie tac, kilkanacie pómisków, wicej, ni ojciec jest w stanie zje.

 

Nadel im Heuhaufen

P ó n o c . O g a r y d o k t o r a H a u p t m a n n a gnaj przez zamarznite pola wokó szkoy, kropelki rtci pdzce wród bieli. Za nimi poda wykadowca w futrzanej czapce, stawiajc krótkie kroki, jakby mierzy dugo jakiej ogromnej cieki. Pochód zamyka Werner, niosc dwa odbiorniki, które testuje od miesicy razem z doktorem.

Hauptmann obraca si z rozpromienion twarz.

– Dobre miejsce, nieza widoczno, rozstaw je tutaj, Pfennig. Wysaem twojego przyjaciela Volkheimera naprzód. Jest gdzie na wzgórzu. – Werner nie widzi adnych ladów, tylko pagórek lnicy w wietle ksiyca i rozcigajcy si za nim biay las. – Ma skrzynk amunicyjn z radiostacj KX – cignie Hauptmann. – Powinien si ukry i nadawa bez przerwy a do chwili, gdy go odnajdziemy lub wyczerpie si akumulator. Nawet ja nie wiem, gdzie jest Volkheimer. – Klaszcze domi w skórzanych rkawiczkach, wokó biegaj ogary, z ich pysków bucha para. – Dziesi kilometrów kwadratowych. Zlokalizuj nadajnik, zlokalizuj swojego przyjaciela.

Werner spoglda na dziesi tysicy drzew pokrytych niegiem.

– Tam, panie doktorze?

– Tam. – Hauptmann wyjmuje z kieszeni piersiówk i odkrca korek, nie spuszczajc oczu z drzew. – Wanie na tym polega caa zabawa, Pfennig.

Hauptmann przytupuje w niegu, a Werner rozstawia pierwszy odbiornik, odmierza tam dwiecie metrów i rozstawia drugi. Rozwija przewody uziemiajce, rozkada anteny i wcza odbiorniki. Ma ju zdrtwiae palce.

– Spróbuj na osiemdziesiciu metrach, Pfennig. Zwykle nie wiadomo, jakiej czstotliwoci trzeba szuka. Ale dzi w nocy, w czasie naszego pierwszego testu polowego, moemy troch oszukiwa.

Werner wkada suchawki i syszy biay szum. Reguluje wzmocnienie czstotliwoci, ustawia filtr. Wkrótce apie w obu odbiornikach piski radiostacji Volkheimera.

– Mam go, panie doktorze.

Hauptmann umiecha si coraz szerzej. Psy skacz i prychaj z podniecenia. Wyjmuje z paszcza oówek kopiowy.

– Oblicz wszystko na obudowie radia. Na froncie czasem nie ma papieru pod rk.

Werner pisze równanie na metalowej obudowie odbiornika i zaczyna podstawia liczby. Hauptmann podaje mu suwak logarytmiczny. Po dwóch minutach Werner ustala kierunek i odlego: dwa i pó kilometra.

– Teraz nanie wynik na map. – Drobna, arystokratyczna twarz Hauptmanna promienieje z zadowolenia.

Werner kreli linie, posugujc si ktomierzem i kompasem.

– Prowad, Pfennig.

Werner skada map, chowa j do kieszeni paszcza, pakuje odbiorniki i niesie w obu rkach jak dwie identyczne walizki. W wietle ksiyca wida mikroskopijne krysztaki niegu spadajce z nieba. Wkrótce szkoa i otaczajce j zabudowania wygldaj jak domek dla lalek na biaej równinie w dole. Ksiyc, przypominajcy oko do poowy zasonite powiek, przesuwa si w dó; ogary biegn koo swojego pana, z ich pysków bucha para, a Werner oblewa si potem.

Schodz do wwozu, a potem zaczynaj si wspina. Jeden kilometr. Dwa.

– Wznioso – mówi Hauptmann, dyszc ciko. – Wiesz, co to takiego, Pfennig? – Jest podchmielony, oywiony, wrcz gadatliwy. Werner jeszcze nigdy go takim nie widzia. – To chwila przemiany. Dzie zmienia si w noc, poczwarka w motyla. Jelonek staje si jeleniem, a chopiec mczyzn.

Po trzecim podejciu, wysoko na stoku wzgórza, Werner rozwija map i za pomoc kompasu starannie sprawdza kierunek marszu. Wokó lni nieme drzewa. Nie wida adnych ludzkich ladów, tylko odciski butów Wernera i Hauptmanna. Szkoa znika za wzgórzami.

– Czy mam znowu rozstawi odbiorniki, panie doktorze?

Hauptmann przykada palec do ust.

Werner jeszcze raz konstruuje trójkt i widzi, e s bardzo blisko punktu, który wyznaczy na pocztku – mniej ni pó kilometra. Ponownie pakuje odbiorniki i rusza naprzód, tym razem szybciej, zmieniajc si w owc podajcego tropem zwierzyny. Wszystkie trzy psy równie to wyczuwaj i Werner myli: Znalazem rozwizanie, zwyciyem, liczby staj si rzeczywistoci. Z drzew spadaj kaskady sypkiego niegu, ogary zastygaj i wsz, jakby wyczuy zapach baanta. Hauptmann unosi do, a Werner, idcy pod gór midzy drzewami, z cikimi walizkami w rkach, widzi w kocu sylwetk czowieka lecego na wznak w niegu. Koo jego stóp stoi radiostacja, a na nisko pooonych konarach drzewa wisi antena.

Olbrzym.

Ogary dygoc z podniecenia. Hauptmann w dalszym cigu unosi do. Drug rk rozpina kabur pistoletu.

– Kiedy jeste tak blisko, Pfennig, nie moesz si waha.

Znajduj si naprzeciwko lewego boku Volkheimera. Werner widzi kby wydychanej przez niego pary, które natychmiast si rozwiewaj. Hauptmann celuje do Volkheimera z walthera i przez dug, niepokojc chwil Werner jest pewien, e nauczyciel zastrzeli siedemnastolatka, e wszyscy s w miertelnym niebezpieczestwie, kady kadet, i mimo woli syszy sowa Jutty wypowiedziane nad kanaem: Czy naley co robi tylko dlatego, e wszyscy inni to robi? Co w duszy Wernera zamyka pokryte uskami lepia, a niski wykadowca unosi bro i strzela w niebo.

Volkheimer natychmiast kuca i odwraca gow w stron pdzcych ku niemu ogarów. Werner ma wraenie, e serce eksplodowao mu w piersi.

Ogromny chopak unosi rce przed atakujcymi go psami, ale ogary go znaj, skacz wokó niego przyjanie, szczekaj i biegaj. Werner obserwuje, jak wielkolud odrzuca od siebie zwierzta, jakby byy kocitami.

Doktor Hauptmann wybucha miechem. Z lufy pistoletu wydobywa si struka dymu. Wykadowca wyjmuje piersiówk i podaje Wernerowi, który przykada j do warg. Udao mu si wprawi doktora w dobry humor, odbiorniki dziaaj, wokó jest pikna, gwiadzista noc, a on sam czuje w odku piekcy koniak…

– Wanie do tego su nasze trójkty – mówi Hauptmann.

Wokó baraszkuj psy. Hauptmann oddaje mocz pod drzewem. Volkheimer idzie w stron Wernera, niosc cik radiostacj KX. Wydaje si jeszcze wikszy ni zwykle i kadzie na czapce Wernera ogromn do w rkawiczce.

– To tylko liczby – mówi cicho, by Hauptmann nie usysza.

– Czysta matematyka, kadecie – dodaje Werner, imitujc ostry ton wykadowcy nauk technicznych. czy czubki palców obu rk w rkawiczkach. – Musisz si przyzwyczai do takiego sposobu mylenia.

Werner po raz pierwszy syszy miech Volkheimera. Jego oblicze si zmienia, wydaje si mniej grony, przypomina wyronite, dobroduszne dziecko. Podobnie jak wtedy, gdy sucha muzyki.

Przez cay nastpny dzie Werner odczuwa satysfakcj z sukcesu, pamita, e kiedy wraca obok wielkiego Volkheimera do zamku, miao to w sobie co niemal witego. Kroczyli midzy zamarznitymi drzewami, mijali sale pene picych chopców – skarbce wyadowane zotymi sztabkami. Kiedy Werner rozbiera si obok swojej pryczy, przepeniaa go wrcz ojcowska opiekuczo wobec rówieników, a tymczasem Volkheimer pody w stron sypialni starszych kadetów, ogr wród anioów, stranik idcy noc przez pole pokryte nagrobkami.

 

Propozycja

M a r i e - L a u r e s i e d z i w swoim zwykym miejscu w rogu kuchni i sucha skarg przyjacióek madame Manec.

– Ceny makreli! – mówi madame Fontineau. – Mona by pomyle, e musz pywa do Japonii, by je owi!

– Ju nie pamitam, jak smakuj prawdziwe liwki – dodaje madame Hébrard, ona kierownika poczty.

– I te mieszne kartki na buty! – prycha madame Ruelle, piekarzowa. – Theo ma kartk numer trzy tysice piset jeden, a nie doszli nawet do czterystu!

– Burdele s teraz nie tylko na rue Thévenard. Wszystkie letnie pokoje wynajmuj dziwki.

– Wielki Claude i jego ona dostaj dodatkowe przydziay tuszczu.

– Ci cholerni bosze pal lampy przez cay dzie!

– Nie znios kolejnego wieczoru z mem w domu.

Wokó kwadratowego stou siedzi dziewi kobiet, stykajc si kolanami. Utyskuj na rzeczy, które wydaj im si straszliwymi zbrodniami: restrykcje zwizane z racjonowaniem ywnoci, koszmarn jako kaszanki, coraz gorszy lakier do paznokci. Jest ich w kuchni tyle, e podniecona Marie-Laure ma mtlik w gowie: artuj, cho powinny by powane, szybko powaniej, madame Hébrard skary si, e nigdzie nie mona dosta brzowego cukru z Gujany; inna kobieta narzeka na jako tytoniu, po czym przerywa w pó zdania i histerycznym tonem komentuje wielko tyka waciciela perfumerii. Pachn czerstwym chlebem i dusznymi pokojami wypenionymi masywnymi bretoskimi meblami.

– Córka Gautierów chce wyj za m – mówi madame Ruelle. – Rodzina musi przetopi ca swoj biuteri na obrczk lubn. Wadze okupacyjne naoyy trzydziestoprocentowy podatek na zoto. Póniej jubiler równie musi odda trzydzieci procent jako podatek. Po zapaceniu z obrczki nic nie zostaje.

Kurs wymiany to farsa, cena marchwi woa o pomst do nieba, wszyscy oszukuj. W kocu madame Manec rygluje drzwi kuchni i odchrzkuje. Kobiety milkn.

– To my sprawiamy, e wiat si krci – mówi madame Manec. – Madame Guiboux, pani syn naprawia Niemcom buty. Madame Hébrard, sortuje pani razem z córk poczt Niemców. A pani piekarnia, madame Ruelle, wypieka wikszo chleba jedzonego przez Niemców.

W kuchni panuje napicie; Marie-Laure ma wraenie, e kobiety patrz na kogo wchodzcego na tafl cienkiego lodu albo trzymajcego do nad pomieniem.

– Co pani ma na myli?

– e powinnymy co zrobi.

– Wkada im bomby do butów?

– Sra do mki, z której pieczemy chleb?

Niepewne miechy.

– Nic tak spektakularnego. Moemy robi rzeczy mniej rzucajce si w oczy, prostsze.

– Na przykad?

– Najpierw musz wiedzie, czy macie na to ochot.

Zapada pena napicia cisza. Marie-Laure czuje, e wszystkie kobiety spogldaj na madame Manec. Dziewi osób powoli skupia uwag na tej samej kwestii. Marie-Laure myli o swoim ojcu – uwizionym za co? – i czuje ból.

Dwie kobiety wychodz, twierdzc, e musz si zaj wnukami. Inne obcigaj bluzki i wierc si na krzesach, jakby temperatura w kuchni si podniosa. Zostaje sze. Marie-Laure nasuchuje, zastanawiajc si, kto si przestraszy, kto zacznie papla, kto okae si najodwaniejszy. Kto padnie na wznak na ziemi i przeklnie najedców, wydajc ostatnie tchnienie.

 

Masz innych przyjació

– U w a a j , c i p o ! – ryczy Martin Burkhard, gdy Frederick przechodzi przez dziedziniec. – Przyjd do ciebie dzi w nocy! – Lubienie porusza biodrami.

Kto sra na prycz Fredericka. Werner syszy gos Volkheimera: Oni maj w nosie przyzwoito.

– Srasz do óka, wic przynie mi buty! – prycha jeden z chopców.

Frederick udaje, e nie syszy.

Kadej nocy Werner odwiedza laboratorium Hauptmanna. Ju trzy razy wychodzili midzy zaspy, by wyledzi radiostacj Volkheimera, i za kadym razem odnajdywali go szybciej. Podczas ostatniego testu w terenie Werner zdoa w niespena pi minut ustawi odbiorniki, odnale transmisj i okreli na mapie pooenie Volkheimera. Hauptmann obiecuje podró do Berlina; rozwija schematy otrzymane z fabryki elektronicznej w Austrii i mówi:

– Kilka ministerstw wyraa si z entuzjazmem o naszym projekcie.

Werner odnosi sukcesy. Jest lojalny. Wszyscy si zgadzaj, e zachowuje si w sposób idealny, a jednak za kadym razem, gdy budzi si ze snu, wstaje i zapina mundur, czuje si jak zdrajca.

Którego wieczoru Werner i Volkheimer wlok si przez topniejcy nieg. Volkheimer niesie radiostacj, oba odbiorniki i zoon anten wsunit pod pach. Werner poda z tyu, w cieniu ogromnego chopaka. Z drzew kapie woda, wydaje si, e na gaziach za chwil pojawi si pki kwiatów. Wiosna. Za dwa miesice Werner skoczy szko i pójdzie na wojn.

Zatrzymuj si na chwil, by Volkheimer móg odpocz, a Werner pochyla si i oglda jeden z odbiorników. Po chwili wyjmuje z kieszeni niewielki rubokrt i dokrca obluzowan pokryw. Volkheimer spoglda na z wielk czuoci.

– Kim ty mógby by…

Tego wieczoru Werner kadzie si na pryczy i spoglda na spód materaca Fredericka. Zamek owiewaj podmuchy ciepego wiatru, gdzie trzaska okiennica i w rynnach ciurka woda z topniejcego niegu.

– Nie pisz? – szepce najciszej, jak to moliwe.

Frederick wystawia gow znad pryczy i w prawie zupenej ciemnoci Werner wierzy przez chwil, e w kocu powiedz sobie to, czego dotd nie potrafili powiedzie.

– Mógby wróci do domu, wiesz, do Berlina. Opuci szko.

Frederick patrzy w milczeniu na Wernera.

– Twoja matka nie miaaby nic przeciwko temu. Prawdopodobnie byaby zadowolona, e jeste z ni. Fanni take. Wyjed na miesic. Choby na tydzie. Kiedy wyjedziesz, kadeci o tobie zapomn, a jak wrócisz, bd si zajmowa kim innym. Twój ojciec nawet nie musi o tym wiedzie.

Ale Frederick kadzie si z powrotem na pryczy i Werner ju go nie widzi. Gos przyjaciela odbija si od sufitu.

– Moe lepiej by byo, gdybymy przestali si przyjani, Werner. – Za gono, niebezpiecznie gono. – Wiem, e to niebezpieczne: chodzi ze mn, je ze mn, skada moje ubrania, czyci buty i pomaga mi w lekcjach. Musisz myle o swoich studiach.

Werner zaciska powieki. Nagle przypomina sobie swoj sypialni na poddaszu: szuranie mysich apek w cianach, nieg z deszczem uderzajcy w szyby. Sufit jest tak pochyy, e mona sta tylko przy samych drzwiach. I ma poczucie, e gdzie tu poza zasigiem jego wzroku, niczym widzowie na galerii, stoj matka, ojciec i Francuz z audycji radiowych, którzy obserwuj go przez grzechocce okno, by zobaczy, co zrobi.

Widzi przygnbion twarz Jutty pochylon nad rozbitym radiem. Ma wraenie, e zamierza ich wszystkich pore co ogromnego i pustego.

– Nie to miaem na myli – mówi, przykadajc usta do swojego koca.

Ale Frederick ju si nie odzywa; obaj chopcy przez dugi czas le bez ruchu, patrzc na bkitne szprychy wiata ksiyca toczce si po sali.

 

Klub ruchu oporu starszych pa

M a d a m e R u e l l e , o n a p i e k a r z a – kobieta o miym gosie, która najczciej pachnie drodami, lecz niekiedy równie pudrem do twarzy lub sodkimi, krojonymi jabkami – przywizuje drabin do dachu samochodu ma i wraz z madame Guiboux jedzie o zmroku Route de Carentan, eby za pomoc podrcznego zestawu narzdzi przestawia znaki drogowe. Wracaj pijane do kuchni domu na rue Vauborel numer 4, zanoszc si od miechu.

– Dinan jest teraz dwadziecia kilometrów na pónoc! – mówi madame Ruelle.

– W rodku morza!

Trzy dni póniej madame Fontineau podsuchuje, e niemiecki komendant jest uczulony na nawo. Madame Carré, kwiaciarka, umieszcza wielkie pki nawoci w bukiecie przeznaczonym dla château.

Kobiety kieruj adunek rayonu w niewaciwe miejsce. Celowo wprowadzaj bdy drukarskie do rozkadu jazdy pocigów. Madame Hébrard, kierowniczka poczty, wsuwa sobie do majtek wane urzdowe pismo z Berlina, zabiera je do domu i rozpala nim wieczorem ogie pod kuchni.

Przychodz do kuchni Étienne’a z radosnymi meldunkami, e kto sysza kichanie komendanta garnizonu albo e psie gówno umieszczone przed drzwiami burdelu zgodnie z planem trafio pod podeszw niemieckiego buta. Madame Manec nalewa sherry, cydru albo muscadeta; kto czuwa na warcie koo drzwi. Madame Fontineau, niska i przygarbiona, chwali si, e przez godzin blokowaa central château, a zaniedbana, barczysta madame Guiboux mówi, e razem ze swoimi wnukami namalowaa na bezdomnym psie francusk flag narodow i wypucia go na place Chateaubriand.

Kobiety wybuchaj miechem, zachwycone.

– A ja? – pyta stara, owdowiaa madame Blanchard. – Ja te chc co robi.

Madame Manec prosi wszystkie kobiety, by odday madame Blanchard swoje pienidze.

– Dostaniecie je z powrotem, nie martwcie si – mówi. – Madame Blanchard, zawsze potrafia pani piknie, kaligraficznie pisa. Prosz wzi wieczne pióro pana Étienne’a i napisa na kadym banknocie piciofrankowym: Wolno dla Francji! Nikogo nie sta na niszczenie pienidzy, prawda? Kiedy wszyscy wydadz swoje banknoty, nasza wiadomo rozejdzie si po caej Bretanii.

Kobiety klaszcz. Madame Blanchard ciska do madame Manec i radonie mruga szklistymi oczami.

Czasami na dó schodzi Étienne w jednym bucie i zaczyna gdera. W kuchni zapada cisza, a madame Manec parzy herbat i stawia j na tacy, po czym Étienne zabiera j na gór. Póniej kobiety znów zaczynaj spiskowa i papla. Madame Manec czesze Marie-Laure dugimi, roztargnionymi pocigniciami szczotki.

– Siedemdziesit sze lat i cigle potrafi si czu jak moda dziewczyna z gwiazdami w oczach – szepce.

 

Diagnoza

L e k a r z w o j s k o w y m i e r z y starszemu sierantowi temperatur. Nadyma rkaw cinieniomierza. Oglda gardo, owietlajc je niewielk latark. Tego ranka von Rumpel obejrza pitnastowieczn kanap i nadzorowa jej zaadunek do wagonu towarowego, który mia j przetransportowa do zameczku myliwskiego marszaka Göringa. Szeregowiec, który dostarczy mebel, opisa grabie willi, nazywajc to „zakupami”.

Kanapa przypomina von Rumplowi o osiemnastowiecznym holenderskim pojemniku na tyto wykonanym z mosidzu i miedzi, inkrustowanym malekimi brylantami, który oglda kilka dni wczeniej, a pojemnik nieubaganie jak grawitacja sprowadza jego myli z powrotem na Morze Ognia. W chwilach saboci von Rumpel wyobraa sobie, jak za kilka lat kroczy wród kolumn i arkad w wielkim Führermuseum w Linzu. Jego obcasy sprycie stukaj w marmurow posadzk, a przez wysokie okna wpada wiato zachodzcego soca. Starszy sierant widzi tysic gablotek z krysztau, tak czystego, e zdaj si unosi w powietrzu, a wewntrz znajduj si skarby mineralogiczne z caego wiata, zebrane we wszystkich zaktkach globu: dioptazy, topazy, ametysty i rubelity z Kalifornii.

Jak brzmiao to porównanie? Jak gwiazdy, które spady z czó archanioów. A w samym rodku galerii zawieszony pod sufitem i skierowany w dó reflektor owietla szecienn szklan gablotk, w której lni niewielki bkitny kamie…

Lekarz kae von Rumplowi opuci spodnie. Chocia von Rumpel ju od miesicy nie ma ani jednego wolnego dnia z powodu nawau zaj zwizanych z wojn, jest szczliwym czowiekiem. Zajmuje si coraz bardziej odpowiedzialnymi zadaniami, bo okazuje si, e w Rzeszy nie ma zbyt wielu aryjskich specjalistów od brylantów. Zaledwie trzy tygodnie wczeniej w pobliu niewielkiego, zalanego socem dworca na zachód od Bratysawy oglda kopert pen idealnie czystych, piknie oszlifowanych kamieni; za jego plecami przejechaa ciarówka wyadowana obrazami owinitymi w papier i zapakowanymi w som. Stranicy szeptali, e jest wród nich dzieo Rembrandta i fragmenty sawnego otarza z Krakowa. Wszystko wysyano do kopalni soli gboko pod austriack wiosk Altaussee, gdzie pótorakilometrowy szyb prowadzi do lnicych komór podziemnych wypenionych stelaami o wysokoci trzech piter. Naczelne dowództwo gromadzi tam najwspanialsze dziea sztuki europejskiej, umieszczajc je wszystkie w niezdobytym skarbcu. Ludzie odwiedzajcy podziemne muzeum bd podziwia te zbiory przez tysic lat.

Lekarz obmacuje pachwin von Rumpla.

– Nie czuje pan bólu?

– adnego.

– A tutaj?

– Te nie.

Trudno byo liczy na wydobycie jakich nazwisk od paryskiego szlifierza. Dupont nie móg wiedzie, kto otrzyma kopie brylantu; nie mia pojcia o zabezpieczeniach stosowanych przez muzeum. Jednak okaza si mimo wszystko przydatny; von Rumpel chcia pozna liczb i szlifierz j poda.

Trzy.

– Moe si pan ubra – mówi lekarz i myje rce w umywalce.

W cigu dwóch miesicy przed inwazj wojsk niemieckich na Francj Dupont przygotowa dla muzeum trzy kopie. Czy korzysta z prawdziwego okazu? Nie, z odlewów. Nigdy nie widzia prawdziwego brylantu. Von Rumpel mu wierzy.

Trzy kopie. Plus prawdziwy kamie. Gdzie na tej planecie wród septyliona ziaren piasku.

Cztery kamienie, jeden w podziemiach muzeum, zamknity w sejfie. Naley odnale pozostae trzy. Bywaj chwile, gdy von Rumpel czuje narastajc niecierpliwo, która jest jak ó podchodzca do garda, ale zmusza si, by j przekn. Odnajdzie kamie.

Zapina pasek od spodni.

– Musimy zrobi biopsj – mówi lekarz. – Powinien pan zatelefonowa do ony.

 

Najsabszy (#3)

S z a l a o k r u c i e s t w a o p a d a. Moe Bastian dokonuje ostatecznego aktu zemsty, moe Frederick próbuje odnale jedyn drog ucieczki. Werner wie tylko, e kiedy budzi si rankiem pewnego dnia w kwietniu, ziemi pokrywa kilkucentymetrowa warstwa wody zmieszanej ze niegiem, a Frederick znik ze swojej pryczy.

Nie przychodzi na niadanie, na zajcia z poetyki ani na poranne wiczenia polowe. Kada z historii, któr syszy Werner, zawiera bdy i sprzecznoci, jakby prawda bya maszyneri, której koa zbate nie pasuj do siebie. Najpierw syszy, e grupa kadetów wyprowadzia Fredericka na dwór, wbia pochodnie w nieg i kazaa mu do nich strzela z karabinu, by udowodni, e ma dobry wzrok. Póniej syszy, e chopcy przynieli tablice do badania wzroku, a kiedy nie potrafi ich odczyta, zmusili go, by je zjad.

Ale co w Schulpforcie znaczy prawda? Werner wyobraa sobie dwudziestu chopców zbliajcych si do Fredericka niczym szczury; widzi tust, lnic twarz komendanta z podbródkiem wylewajcym si z konierzyka. Bastian siedzi rozwalony jak król na dbowym tronie z wysokim oparciem, a tymczasem podog zalewa krew, siga powyej kostek, kolan…

Werner rezygnuje z drugiego niadania i oszoomiony idzie do szkolnej izby chorych. Naraa si na areszt lub co jeszcze gorszego; jest soneczne, jasne poudnie, ale na jego sercu stopniowo zaciska si imado; wszystko odbywa si w powolnym, hipnotycznym tempie; obserwuje wasn rk otwierajc drzwi, jakby patrzy przez metrow cian niebieskiej wody.

Wszdzie krew. Na poduszce, na kodrze i nawet na emaliowanym szkielecie óka. Róowe szmaty w miednicy. Czciowo rozwinity banda na pododze. Pojawia si pielgniarka i umiecha si do Wernera. To jedyna kobieta w szkole, nie liczc kucharek.

– Skd tyle krwi? – pyta Werner.

Pielgniarka przykada cztery palce do ust. Moe si zastanawia, czy mu powiedzie, czy te udawa, e o niczym nie wie. Oskarenie, rezygnacja albo wspóudzia.

– Gdzie on jest?

– W Lipsku. Pojecha na operacj. – Drcym palcem dotyka duego okrgego guzika przy swoim fartuchu. Poza tym zachowuje surowo.

– Co si stao?

– Nie powiniene i na poudniowy posiek?

Kiedy Werner mruga, widzi w wyobrani mczyzn zapamitanych z dziecistwa, bezrobotnych górników wóczcych si po zaukach, ludzi ze szponiastymi palcami i pustk w oczach; widzi Bastiana stojcego nad rzek dymu. Führer, naród, ojczyzna. Zahartujcie swoje ciao, zahartujcie dusz.

– Kiedy wróci?

– Och – wzdycha cicho pielgniarka i krci gow.

Na stole ley niebieska mydelniczka. Wyej wisi w zniszczonej ramie portret jakiego zapomnianego oficera. Chopca, który uczy si tu kiedy i zosta wysany na mier.

– Kadecie?

Werner musi usi na óku. Ma wraenie, e twarz pielgniarki znajduje si w rónych odlegociach jednoczenie, jest mask naoon na inn mask, a ta z kolei na jeszcze jedn mask. Co robi w tej chwili Jutta? Wyciera nos paczcego niemowlcia, zbiera stare gazety, sucha wykadów sanitariuszek wojskowych albo ceruje skarpetki? Modli si za brata? Wierzy w niego?

Werner myli: Nie bd móg jej o tym nigdy opowiedzie.

Najdrosza Marie-Laure!

Wikszo kolegów z mojej celi jest sympatyczna. Niektórzy opowiadaj kaway. Oto jeden z nich: Syszaa o nowym programie wicze fizycznych Wehrmachtu? Kadego ranka trzeba podnie rce do góry i tak je trzyma!

Ha, ha… Mój anio obieca dostarczy ten list, cho wie si to z wielkim ryzykiem. Mio i bezpiecznie jest opuci na pewien czas Gasthaus. Budujemy teraz drog i praca jest dobra. Staj si coraz silniejszy. Dzisiaj widziaem db udajcy kasztanowiec. Zdaje si, e takie drzewo jest nazywane kasztanowym dbem. Kiedy wrócimy do domu, bardzo chciabym zapyta o to botaników z ogrodu przy muzeum.

Mam nadziej, e Ty, madame i Étienne bdziecie dalej wysya mi paczki. Podobno kady z nas ma prawo otrzyma jedn, wic w kocu powinienem co dosta. Wtpi, czy pozwoliliby mi zatrzyma jakie narzdzia, ale byoby to cudowne. Nigdy by nie uwierzya, jak tu jest piknie, ma chérie, i absolutnie nic nam nie grozi. Jestem cakowicie bezpieczny, najbezpieczniejszy na wiecie.

Twój tata

 

Grota

J e s t l a t o i M a r i e - L a u r e siedzi w alkowie za bibliotek z madame Manec i Stuknitym Hubertem Bazinem.

– Chc wam co pokaza – mówi Hubert poprzez mosin mask, pijc zup.

Prowadzi Marie-Laure i madame Manec rue de Boyer, a moe jest to rue Vincent-de-Gournay albo rue des Hautes–Salles? Marie-Laure nie jest pewna. Docieraj do podnóa murów obronnych i skrcaj w prawo, po czym id zaukiem, w którym Marie-Laure jeszcze nigdy nie bya. Schodz po dwóch stopniach i przedzieraj si przez zason ze zwisajcych pdów bluszczu.

– Gdzie jestemy, Hubercie? – pyta madame Manec.

Zauek stopniowo si zwa, a wreszcie musz i gsiego. ciany s coraz bliej; po chwili Hubert staje. Marie-Laure czuje, e po obu stronach wznosz si pionowo kamienne bloki, dotykaj jej ramion i wydaj si nieskoczenie wysokie. Jeli jej ojciec umieci ten przesmyk w modelu miasta, jeszcze go nie odkrya.

Hubert grzebie w brudnych spodniach, ciko oddychajc za mask. Po prawej stronie, gdzie powinna si znajdowa ciana, rozlega si szczk klucza. Skrzypi otwierana brama.

– Uwaajcie na gowy – mówi Hubert i pomaga Marie-Laure wej do rodka. Docieraj do ciasnego, wilgotnego korytarza silnie pachncego morzem. – Jestemy pod murami obronnymi. Nad nami wznosi si dwadziecia metrów granitu.

– Doprawdy, Hubercie, ponuro tu jak na cmentarzu – mówi madame, ale Marie-Laure wchodzi gbiej.

lizga si na kamiennej posadzce, idzie chodnikiem w dó i po chwili staje na skraju wody.

– Dotknij tutaj – mówi Hubert Bazin. Kuca i kadzie do Marie-Laure na zakrzywionej cianie cakowicie pokrytej limakami. S ich setki. Tysice.

– Tak wiele… – szepce Marie-Laure.

– Nie wiem, dlaczego si tu gromadz. Moe nie zagraaj im mewy? O, albo to, dotknij, przewróc j na grzbiet. – Setki malekich, ruchliwych, wodnistych nóg i twardy, nierówny grzbiet: rozgwiazda. – Niebieskie muszle i krab skalny, czujesz jego szczypce? Teraz uwaaj na gow.

Niedaleko rozbijaj si fale; Marie-Laure syszy chlupot wody wokó swoich butów. Wchodzi gbiej do jeziorka, dno jest piaszczyste, woda siga zaledwie do kostek. Grota wydaje si do niska, ma moe cztery metry dugoci i dwa metry szerokoci, przypomina ksztatem bochenek chleba. Na kocu znajduje si krata z grubych prtów, przez któr wieje rzeki, czysty morski wiatr. Palce Marie-Laure natrafiaj na pkle, wodorosty, kolejne tysice limaków.

– Co to za grota?

– Pamitasz, jak opowiadaem o psach straniczych? Dawno temu trzymano tu mastyfy, psy wielkie jak konie. W nocy bito w dzwony i wypuszczano brytany na pla, by rozszarpay kadego eglarza, który omieliby si wyj na brzeg. Gdzie pod tymi maami jest kamie z wydrapan liczb: tysic sto szedziesit pi. To data.

– A woda?

– Nawet w apogeum przypywu siga zaledwie do pasa. W dawnych czasach przypywy mogy by sabsze. Bawilimy si tutaj jako chopcy. Ja i twój dziadek. Czasem take twój stryjeczny dziadek.

Woda zaczyna si podnosi. Wszdzie szczkaj i wzdychaj mae. Marie-Laure myli o dawnych, dzikich eglarzach, którzy mieszkali w Saint-Malo, przemytnikach i piratach pywajcych po ciemnym morzu, prowadzcych swoje statki midzy dziesitkami tysicy raf.

– Powinnimy ju i, Hubercie! – woa madame Manec. Jej gos odbija si echem od cian groty. – To nie miejsce dla modej panienki!

– Wszystko w porzdku, madame! – odpowiada Marie-Laure.

Raki pustelniki. Ukwiay wyrzucajce z siebie mikroskopijne strumyczki wody, gdy si ich dotknie. Galaktyki limaków. Kady nosi w sobie histori ycia.

Madame Manec skania ich w kocu do wyjcia z groty. Stuknity Hubert prowadzi Marie-Laure z powrotem przez bram i zamyka j na klucz. Madame Manec idzie z przodu. Zanim docieraj do place Broussais, Hubert klepie Marie-Laure w rami. Dziewczynka syszy w lewym uchu jego szept, owiewa j oddech o zapachu rozdeptanych pluskiew.

– Mylisz, e potrafiaby znowu znale to miejsce?

– Chyba tak.

Wsuwa jej do rki kawaek elaza.

– Wiesz, co to takiego?

Marie-Laure zaciska do.

– Klucz.

 

Upojenie

C o d z i e n n i e n a d c h o d z i w i a d o m o o kolejnym zwycistwie, kolejnym sukcesie. Rosja skada si w harmonijk jak akordeon. W padzierniku kadeci gromadz si wokó wielkiego radia, by wysucha przemówienia Führera, który ogasza pocztek operacji „Tajfun”. Niemieckie oddziay zatykaj sztandary niedaleko od Moskwy, Rosja wkrótce upadnie.

Werner ma pitnacie lat. Na pryczy Fredericka pi nowy chopiec. W nocy Werner czasami widzi w tym miejscu nieobecnego przyjaciela, jak wystawia twarz z górnej pryczy albo przyciska lornetk do okna. Frederick, który nie umar, lecz równie nie wyzdrowia. Zamana szczka, pknita czaszka, uszkodzenie mózgu. Nikogo nie ukarano, nikogo nie przesuchano. Do szkoy przyjecha granatowy samochód, wysiada z niego matka Fredericka, wesza do rezydencji komendanta i wkrótce potem j opucia, zgarbiona pod ciarem plecaka syna, bardzo drobna. Wsiada z powrotem do auta i odjechaa.

Volkheimer znikn; kr plotki, e zosta siejcym postrach sierantem Wehrmachtu. e dowodzony przez niego pluton pierwszy wkroczy do miasta tu pod Moskw. e Olbrzym obcina palce martwym Rosjanom i pali je w fajce.

Nowi kadeci rozpaczliwie pragn udowodni swoj warto. Biegaj, wrzeszcz, skacz przez przeszkody, w czasie wicze polowych tocz rozgrywk, w której dziesiciu chopców nosi czerwone opaski na rkawach, a dziesiciu czarne. Gra si koczy, gdy jedna druyna zdobdzie wszystkie opaski.

Werner ma wraenie, e wszyscy otaczajcy go chopcy s dziwnie upojeni. Jakby przy kadym posiku napeniali swoje cynowe kubki nie chodn wod mineraln ze róde Schulpforty, ale trunkiem, który sprawia, e maj szkliste oczy, s oszoomieni i próbuj zaguszy nieunikniony lk dyscyplin, gimnastyk i pastowaniem skórzanych butów.

W oczach najbardziej upartych kadetów plonie niezomna determinacja: caa ich uwaga skupia si na tropieniu saboci. Obserwuj podejrzliwie Wernera, gdy wraca z laboratorium Hauptmanna. Nie ufaj mu, bo jest sierot, bo czsto przebywa samotnie, bo mówi z leciutkim francuskim akcentem, którego naby w dziecistwie.

Jestemy salw pocisków! – piewaj najmodsi kadeci. Jestemy kulami armatnimi! Jestemy ostrzem miecza!

Werner nieustannie myli o domu. Tskni za deszczem bbnicym w blaszany dach nad sypialni, za dzik energi sierot z domu dziecka, ochrypym piewem Frau Eleny, gdy koysze niemowl w salonie. Zapachem dymu koksowni rozchodzcym si przed witem, pierwsz wiarygodn woni pojawiajc si kadego dnia. Najbardziej tskni za Jutt: jej lojalnoci, uporem, umiejtnoci odróniania dobra od za.