Zniknicie Huberta Bazina

M a r i e - L a u r e i d z i e przez place aux Herbes za zapachem zupy madame Manec. Potem trzyma ciepy rondel przed alkow za bibliotek, gdy madame puka do drzwi i pyta:

– Gdzie jest monsieur Bazin?

– Musia si wyprowadzi – odpowiada bibliotekarz, prawie nie ukrywajc powtpiewania, które brzmi w jego gosie.

– Gdzie Hubert Bazin mógby si wyprowadzi?

– Nie wiem, madame. Prosz. Zupa stygnie.

Drzwi si zamykaj. Madame Manec klnie. Marie-Laure przypomina sobie opowieci Huberta Bazina: pospne potwory z morskiej piany, syreny z rybimi genitaliami, romanse z czasów, gdy Anglicy oblegali miasto.

– Wróci – mówi madame Manec, troch do siebie, a troch do Marie-Laure.

Ale nazajutrz rano Huberta Bazina nadal nie ma. Podobnie jak nastpnego dnia.

Na kolejnym spotkaniu zjawia si tylko poowa starszych pa.

– Podejrzewaj, e nam pomaga? – szepce madame Hébrard.

– Mylaam, e przenosi wiadomoci.

– Jakie wiadomoci?

– To si staje zbyt niebezpieczne.

Madame Manec spaceruje tam i z powrotem po kuchni. Marie-Laure z przeciwlegego kraca pomieszczenia prawie wyczuwa ciepo jej frustracji.

– A wic wyjdcie, wszystkie! – rzuca gniewnie madame Manec.

– Nie postpuj pochopnie – mówi madame Ruelle. – Zróbmy sobie przerw na tydzie albo dwa tygodnie. Zaczekajmy, a sytuacja si uspokoi.

Hubert Bazin ze swoj miedzian mask, chopic zachannoci i oddechem o woni rozgniecionych pluskiew. Marie-Laure zastanawia si, gdzie Niemcy wywo ludzi? Czym jest Gasthaus, w którym znalaz si ojciec? Skd wysya listy do domu o wspaniaym jedzeniu i bajkowych drzewach? Piekarzowa twierdzi, e ludzie trafiaj do obozów w górach, a ona sklepikarza – e do fabryk nylonu w Rosji. Marie-Laure za równie prawdopodobne uwaa, e po prostu znikaj. onierze zakadaj worek na gow osoby, któr chc usun, przepuszczaj przez ni prd elektryczny, po czym czowiek znika, nie ma po nim ladu. Zosta przeniesiony do innego wiata.

Ma wraenie, e Saint-Malo stopniowo upodabnia si do modelu w jej pokoju. Ulice po kolei pustoszej. Kiedy opuszcza dom, czuje nad swoj gow okna. Cisza jest niepokojca, nienaturalna. Myli, e wanie tak czuje si mysz, która wychodzi z nory na k poronit traw i nigdy nie wie, jaki ptak kry w górze.

 

Wszystko jest zatrute

N a d s t o a m i w r e f e k t a r z u wisz nowe jedwabne transparenty z wielkimi hasami propagandowymi:

Nie poraka jest hab, lecz kamstwo.

Bdcie szczupli i zwinni, szybcy jak charty, odporni jak garbowana skóra, twardzi jak stal Kruppa.

Co kilka tygodni znika kolejny nauczyciel, wessany przez maszyneri wojny. Pojawiaj si nowi wykadowcy, starsi mczyni, mieszczuchy, na których nie mona polega, podejrzani o skonno do naduywania alkoholu. Werner zauwaa, e wszyscy maj jakie wady fizyczne: kulej, s lepi na jedno oko, ich twarze znieksztacia poprzednia wojna. Kadeci odnosz si do nowych nauczycieli z mniejszym szacunkiem, ci za atwiej wpadaj w gniew i wkrótce Werner czuje, e szkoa zaczyna przypomina odbezpieczony granat.

Elektryczno dziwnie si zachowuje. wiata gasn na kwadrans, po czym nastpuje nagy skok napicia. Zegary zaczynaj si pieszy, arówki jarz si olepiajco i pkaj, na korytarze spada cichy deszcz odamków szka. Póniej przez wiele dni panuje mrok, sie energetyczna nie dziaa. W sypialniach i aniach panuje lodowaty chód, owietlenie stanowi pochodnie i wiece. Caa benzyna idzie na front i do szkoy rzadko przyjedaj samochody. ywno dostarcza wóz cignity przez starego mua o zapadnitych bokach.

Kilkakrotnie zdarza si, e Werner kroi na talerzu kiebas i znajduje w rodku róowe robaki. Mundury nowych kadetów s sztywniejsze i brzydsze ni jego wasny; podczas wicze strzeleckich uczniowie nie mog ju korzysta z ostrej amunicji. Werner nie zdziwiby si, gdyby Bastian zacz rozdawa kadetom kamienie i paki.

A jednak stale nadchodz dobre wiadomoci. Nasze wojska dotary do bram Kaukazu – oznajmia radio Hauptmanna. Zajlimy pola naftowe, zdobdziemy Svalbard. Posuwamy si naprzód ze zdumiewajc szybkoci. Polego pi tysicy siedmiuset Rosjan i czterdziestu dziewiciu Niemców.

Co sze, siedem dni do refektarza wchodzi dwóch bladolicych podoficerów przekazujcych informacje o zabitych czonkach rodzin, a czterystu kadetów sinieje z wysiku, starajc si nie odwraca gowy i nie patrze. Poruszaj si tylko ich oczy, gdy ledz drog dwóch wojskowych idcych midzy stoami do nastpnego osieroconego chopca.

Kadet, za którym si zatrzymuj, czsto usiuje udawa, e nie zauwaa ich obecnoci. Wkada widelec do ust i porusza szczkami, a wyszy podoficer, sierant, zwykle kadzie mu rk na ramieniu. Chopiec spoglda na podoficerów z penymi ustami i niepewnym wyrazem twarzy, po czym wychodzi za nimi z sali. Zamykaj si wielkie dwuskrzydowe drzwi z dbiny, a wszyscy obecni w refektarzu wzdychaj i powoli zaczynaj si zachowywa normalnie.

Ginie ojciec Reinharda Wöhlmanna. Ginie ojciec Karla Westerholzera. Ginie ojciec Martina Burkharda, a Martin mówi wszystkim – tego samego wieczoru, gdy dotknito jego ramienia – e jest szczliwy.

– Wszyscy w kocu umieraj i zawsze nastpuje to przedwczenie – oznajmia. – mier w subie ojczyzny to zaszczyt. Kto nie chciaby powici ycia w imi ostatecznego zwycistwa?

Werner szuka w oczach Martina oznak niepewnoci, lecz ich nie znajduje.

Sam regularnie zmaga si z wtpliwociami. Czysto rasowa, czysto polityczna – Bastian mówi ze zgroz o skaeniu, lecz Werner zastanawia si w rodku nocy, czy ycie nie jest rodzajem skaenia? Po narodzinach dziecko staje si czci wiata, nieustannie wymienia z nim materi. Kady ks jedzenia, kady foton wiata wnikajcy do oczu – ciao nigdy nie moe by czyste. Ale wanie na tym najbardziej zaley komendantowi, wanie po to Rzesza mierzy ich nosy, sprawdza kolor wosów.

W zamknitym ukadzie entropia nigdy si nie zmniejsza.

W nocy Werner wpatruje si w prycz Fredericka, w wskie deseczki, aosny, poplamiony materac. pi tam nowy kadet, Dieter Ferdinand, niski, muskularny chopiec z Frankfurtu, który robi wszystko, co mu ka, z przeraajc zajadoci.

Kto kaszle, kto inny jczy. W dali, za jeziorami rozlega si nostalgiczny gwizd lokomotywy. Na wschód, pocigi zawsze jad na wschód, za grzbiety wzgórz, podaj w stron frontu, do ogromnej krainy na granicach wiata. Znajduj si w ruchu nawet wtedy, gdy Werner pi. Wokó wiszcz katapulty historii.

Werner sznuruje buty, piewa pieni i maszeruje. Nie kieruje nim poczucie obowizku, lecz raczej znuona rutyna. Podczas kolacji Bastian spaceruje wzdu rzdów kadetów.

– Co jest gorsze od mierci, chopcy?

– Tchórzostwo! – woa jaki biedny dzieciak, zrywajc si na baczno.

– Tak, tchórzostwo – zgadza si Bastian.

Chopiec siada, a komendant rusza naprzód, kiwajc z zadowoleniem gow. Ostatnio coraz czciej mówi o Führerze i o tym, czego w tej chwili najbardziej potrzebuje: modlitw, benzyny, lojalnoci. Führer potrzebuje zaufania, elektrycznoci, skóry na buty. Zbliaj si szesnaste urodziny Wernera, który zaczyna rozumie, e tak naprawd Führer najbardziej potrzebuje chopców. Dugich rzdów chopców wchodzcych na suncy tamocig. Oszczdzajcie mietan dla Führera, pijcie dla Führera, produkujcie aluminium dla Führera. Powicie ojca Reinharda Wöhlmanna, ojca Karla Westerholzera i ojca Martina Burkharda.

W marcu 1942 roku doktor Hauptmann wzywa Wernera do swojego gabinetu. Na pododze stoj do poowy spakowane skrzynki. Nigdzie nie wida ogarów. Niski mczyzna chodzi tam i z powrotem po pokoju; zatrzymuje si dopiero, gdy syszy Wernera oznajmiajcego swoje przybycie. Wyglda, jakby stopniowo pochaniao go co, nad czym nie panuje.

– Zostaem wezwany do Berlina. Chc, ebym kontynuowa swoj prac w stolicy. – Hauptmann zdejmuje z póki klepsydr i wkada do jednej ze skrzynek. Jego blade palce, zakoczone srebrzystymi paznokciami, przez chwil wisz nieruchomo w powietrzu.

– Speni si pana marzenia, panie doktorze. Najlepsze laboratoria, najlepsze umysy.

– To wszystko – odpowiada doktor Hauptmann.

Werner wychodzi na korytarz. Na zanieonym dziedzicu biega w miejscu trzydziestu nowicjuszy, z ich ust buchaj kby pary. Pulchny, wstrtny Bastian o cofnitym podbródku wykrzykuje rozkazy. Daje znak krótkim ramieniem i chopcy obracaj si na picie, unosz karabiny nad gow i jeszcze szybciej biegn w miejscu, byskajc kolanami w wietle ksiyca.

 

Gocie

W d o m u n a r u e V a u b o r e l numer 4 brzczy dzwonek elektryczny. Étienne LeBlanc, madame Manec i Marie-Laure jednoczenie przestaj je i kade myli: Znaleli mnie. Nadajnik na poddaszu, kobiety w kuchni, sto wycieczek na pla.

– Spodziewacie si kogo? – pyta Étienne.

– Nikogo – odpowiada madame Manec. – Ssiadki wchodz od tyu.

Znów rozlega si dzwonek. Wszyscy troje id do sieni i madame Manec otwiera drzwi.

Dwaj francuscy andarmi. Wyjaniaj, e przyszli na polecenie Paryskiego Muzeum Przyrodniczego. Stukot ich butów na deskach korytarza jest tak gony, e wydaje si, i za chwil popkaj szyby w oknach. Jeden z policjantów co je – Marie-Laure dochodzi do wniosku, e jabko. Drugi pachnie wod po goleniu. I pieczonym misem. Jakby wraca z obiadu.

Caa pitka – Étienne, Marie-Laure, madame Manec i dwaj andarmi – siedzi w kuchni wokó kwadratowego stou. Funkcjonariusze nie chc si poczstowa gulaszem. Pierwszy odchrzkuje.

– Susznie czy niesusznie, pana LeBlanca skazano za kradzie i udzia w spisku – mówi.

– Wszyscy winiowie, zarówno polityczni, jak i kryminalni, musz pracowa, nawet jeli wyrok o tym nie wspomina – dodaje drugi.

– Muzeum pisao do komendantów obozów i dyrektorów wizie w caych Niemczech.

– Nie wiemy dokadnie, w którym wizieniu przebywa.

– Uwaamy, e moe w Breitenau.

– Jestemy pewni, e rozprawa sdowa nie zostaa przeprowadzona waciwie.

Obok Marie-Laure rozlega si gos Étienne’a:

– Czy to dobre wizienie? To znaczy jedno z lepszych?

– Obawiam si, e nie ma dobrych niemieckich wizie.

Ulic przejeda ciarówka. W odlegoci pidziesiciu metrów sycha szum fal na play du Môle. Marie-Laure myli: To tylko sowa, a czym s sowa, jeli nie dwikami uksztatowanymi z ludzkiego oddechu, niewakimi obokami powietrza, które pyn przez kuchni, rozpraszaj si i nikn.

– Przyszli panowie powiedzie nam rzeczy, o których ju wiemy? – odzywa si.

Madame Manec bierze j za rk.

– Nie wiedzielimy, e jest w Breitenau – mruczy Étienne.

– Poinformowali pastwo muzeum, e udao mu si przeszmuglowa dwa listy? – pyta pierwszy andarm.

– Moemy je zobaczy? – dodaje drugi.

Étienne wychodzi, zadowolony, e interesuj ich tylko listy. Marie-Laure równie powinna by szczliwa, lecz co wywouje w niej podejrzenia. Przypomina sobie sowa ojca wypowiedziane w Paryu pierwszego wieczoru po ataku Niemców, kiedy czekali na pocig. Kady troszczy si o siebie.

Pierwszy andarm wbija zby w jabko. Czy na ni patrz? Ich blisko sprawia, e robi jej si sabo. Étienne wraca z dwoma listami i Marie-Laure syszy, jak policjanci przekazuj sobie kartki papieru.

– Mówi co przed odjazdem?

– O jakich szczególnych czynnociach lub zadaniach, o których powinnimy wiedzie?

Doskonale mówi po francusku z paryskim akcentem, ale kto wie, wobec kogo s lojalni? Nie mona ufa adnemu czowiekowi, w którego yach nie pynie ta sama krew. Marie-Laure ma wraenie, e wszystkie osoby obecne w kuchni znajduj si pod wod, na ciemnym dnie akwarium, i e trcaj ich petwami przepywajce ryby.

– Mój ojciec nie jest zodziejem – mówi.

Madame Manec ciska jej do.

– Niepokoi si o swoj prac, córk – odzywa si Étienne. – I oczywicie o Francj. Tak jak wszyscy, prawda?

– Mademoiselle – odzywa si pierwszy andarm. Zwraca si bezporednio do Marie-Laure. – Czy pani ojciec wspomina o czym konkretnym?

– Nie.

– Mia w muzeum wiele kluczy.

– Zwróci je wszystkie przed wyjazdem.

– Czy moemy obejrze rzeczy, które ze sob przywióz?

– Na przykad walizki? – dodaje drugi andarm.

– Kiedy dyrektor poprosi go o powrót do Parya, zabra ze sob swój plecak – odpowiada Marie-Laure.

– A jednak czy moglibymy si rozejrze?

Marie-Laure czuje, e grawitacja w pokoju nabiera siy. Co maj nadziej znale? Wyobraa sobie sprzt radiowy wysoko na górze, mikrofon, nadajnik, wszystkie pokrta, przeczniki i przewody.

– Prosz – mówi Étienne.

andarmi wchodz do kadego pokoju. Drugie, trzecie, czwarte pitro. Na pitym otwieraj cikie drzwi ogromnej szafy w dawnej sypialni dziadka, po czym przechodz na drug stron korytarza, stoj nad modelem Saint-Malo, szepc do siebie i podaj na dó.

Zadaj jeszcze jedno pytanie na temat trzech zwinitych flag Wolnej Francji w garderobie na pierwszym pitrze. Po co Étienne je trzyma?

– Naraa si pan na niebezpieczestwo, przechowujc te flagi – mówi drugi andarm.

– Nie chce pan, by wadze uznay was za terrorystów – dodaje pierwszy. – Aresztowano ju ludzi za mniejsze przewinienia. – Nie jest jasne, czy to yczliwa rada, czy groba. Marie-Laure zastanawia si, czy maj na myli ojca.

Policjanci kocz rewizj, grzecznie ycz wszystkim dobrej nocy i wychodz.

Madame Manec zapala papierosa.

Gulasz Marie-Laure wystyg.

Étienne otwiera drzwiczki pieca. Po kolei wrzuca flagi do ognia.

– Koniec. Koniec – powtarza goniej. – Nie tutaj.

Gos madame Manec:

– Nic nie znaleli. Nie ma nic do znalezienia.

Kuchni wypenia kwany odór poncej baweny.

– Moe pani robi ze swoim yciem, co pani chce, madame – mówi stryjeczny dziadek. – Zawsze mnie pani wspieraa i ja te spróbuj pani wspiera. Ale prosz nie zajmowa si tymi rzeczami w moim domu. I wciga w to mojej bratanicy.

Droga Siostro!

Jest nam bardzo ciko. Nawet papier trudno XXXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXXX Mielimy XXXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXXX brak ogrzewania XXXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXXX Frederick mówi, e nie ma czego takiego jak wolna wola i e bieg ycia kadego czowieka jest ustalony z góry, podobnie jak XXXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXXX a mój bd polega na tym, e XXXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXXX ZAMAZANE PRZEZ CENZUR XXX Mam nadziej, e kiedy to zrozumiesz. Pozdrawiam Ciebie i Frau Elen. Sieg heil!

 

Aba si gotuje

W n a s t p n y c h t y g o d n i a c h madame Manec zachowuje si bardzo serdecznie, w wikszo poranków chodzi z Marie-Laure na pla, zabiera j na targ. Ale kiedy pyta uprzejmie j i Étienne’a, jak si czuj, wydaje si nieobecna; pozdrawia ich jak nieznajomych. Czsto znika na pó dnia.

Popoudnia Marie-Laure staj si dusze, bardziej samotne. Pewnego wieczoru siedzi przy stole w kuchni, a stryjeczny dziadek czyta na gos:

ywotno jaj limaków jest niewiarygodna […] Widzielimy pewne gatunki zamarznite w bryach lodu, które zaczynay normalnie funkcjonowa pod wpywem ciepa9.

Étienne milknie.

– Powinnimy przygotowa kolacj. Wyglda na to, e madame nie wróci dzi wieczorem.

adne z nich si nie porusza. Étienne czyta kolejn stron.

Trzymano je latami w pojemnikach aptecznych, a jednak oywaj pod wpywem wilgoci i zaczynaj si porusza równie sprawnie jak poprzednio […] Muszla moe by pknita, nawet czciowo usunita, a jednak po pewnym czasie uszkodzone fragmenty zostaj naprawione dziki wydzielaniu substancji wapnistej w miejscach pkni10.

– A wic jeszcze nie wszystko stracone! – mówi Étienne i parska miechem, a Marie-Laure przypomina sobie, e stryjeczny dziadek nie zawsze by taki lkliwy, e przed wybuchem wojny prowadzi normalne ycie, e by kiedy modym czowiekiem, który obraca si wród ludzi i kocha wiat podobnie jak ona.

W kocu do kuchni wchodzi madame Manec i zamyka za sob drzwi na klucz. Étienne wita j do chodnym tonem; po chwili madame odwzajemnia powitanie. Gdzie w miecie Niemcy aduj bro lub pij koniak, a historia zmienia si w koszmar, z którego Marie-Laure rozpaczliwie chciaaby si obudzi.

Madame Manec zdejmuje rondel z wieszaka na cianie i napenia go wod. Sdzc po dwiku, kroi ziemniaki; sycha uderzenia noa w drewnian desk.

– Pomog pani, madame – mówi Étienne. – Jest pani zmczona.

Ale nie wstaje, a madame Manec w dalszym cigu szatkuje ziemniaki. Po chwili Marie-Laure syszy, e madame Manec zgarnia je do wody grzbietem noa. Napicie w pokoju sprawia, e Marie-Laure krci si w gowie, jakby odczuwaa wirowanie Ziemi wokó wasnej osi.

– Zatopia dzi pani jakie U-Booty? – mruczy Étienne. – Wysadzia kilka niemieckich czogów?

Madame Manec gwatownie otwiera drzwiczki pojemnika na lód. Marie-Laure syszy odgosy grzebania w szufladzie. Trzask zapalanej zapaki, dym z papierosa. Wkrótce potem staje przed ni miska z niedogotowanymi ziemniakami. Szuka na blacie stou widelca, ale go nie znajduje.

– Wie pan, Étienne, co si dzieje, kiedy wrzucimy ab do garnka z gotujc si wod? – pyta madame Manec z drugiej strony kuchni.

– Na pewno nam pani powie.

– Wyskakuje z wody. A wie pan, co si dzieje, gdy wkadamy ab do garnka z zimn wod, a potem powoli doprowadzamy j do wrzenia? Wie pan, co si wtedy dzieje?

Marie-Laure czeka. Ziemniaki paruj.

– aba si gotuje – mówi madame Manec.

 

Rozkazy

J e d e n a s t o l a t e k w g a l o w y m m u n d u r z e wzywa Wernera do gabinetu komendanta. Werner czeka na drewnianej awie, czujc narastajc powoli panik. Musz co podejrzewa. Moe odkryli jaki fakt na temat jego pochodzenia, o którym nic nie wie, co kompromitujcego? Przypomina sobie modszego kaprala, który przyszed do domu dziecka, by odprowadzi go do domu Herr Siedlera: jest pewny, e funkcjonariusze Rzeszy potrafi widzie przez mury, przez skór, zajrze w gb duszy kadego poddanego.

Po kilku godzinach Werner zostaje wezwany do gabinetu. Siedzi w nim zastpca komendanta; odkada dugopis i spoglda nad biurkiem, jakby Werner stanowi jeden z niezliczonych trywialnych problemów, które naley rozwiza.

– Doszo do naszej wiadomoci, kadecie, e w aktach bdnie podano wasz wiek.

– Panie komendancie?

– Macie osiemnacie lat, a nie szesnacie, jak utrzymywalicie.

Werner jest zdumiony. Absurdalno tego twierdzenia wydaje si oczywista: jest niszy od wikszoci czternastolatków.

– Uwag na t nieciso zwróci nasz dawny wykadowca nauk technicznych, doktor Hauptmann. Podj starania, by wysano was do specjalnej jednostki technicznej Wehrmachtu.

– Jednostki technicznej, panie komendancie?

– Wstpilicie do szkoy, stosujc podstp. – Zastpca komendanta mówi mikkim, zadowolonym gosem; ma cofnity podbródek.

Za oknem orkiestra szkolna wiczy marsz triumfalny. Werner obserwuje chopca o nordyckim wygldzie uginajcego si pod ciarem tuby.

– Komendant chcia podj kroki dyscyplinarne, ale doktor Hauptmann zasugerowa, e chtnie wykorzystacie swoje umiejtnoci dla dobra Rzeszy. – Zastpca wyjmuje zza biurka zoony mundur: jasnoszary, z orem na piersi i Litzen na konierzu. Póniej czarno-zielony hem bojowy, wyranie za obszerny.

Orkiestra gra fanfary, po czym milknie. Kapelmistrz wykrzykuje nazwiska.

– Macie wielkie szczcie, kadecie. Suba w wojsku to zaszczyt.

– Kiedy, panie komendancie?

– Otrzymacie instrukcje w cigu dwóch tygodni. To wszystko.

 

Zapalenie puc

W y b r z e e a t a k u j e b r e t o s k a w i o s n a i gigantyczne masy wilgoci. Mga nad morzem, mga na ulicach, mga w umyle. Madame Manec zaczyna le si czu. Kiedy Marie-Laure przykada do do jej mostka, ma wraenie, e bije od niego gorco, jakby madame gotowaa si w rodku. Kobieta ciko dyszy, a potem przeraliwie kaszle.

– Patrz na sardynki, termity i kruki… – mruczy.

Étienne wzywa lekarza, który zaleca odpoczynek, aspiryn i aromatyczne kandyzowane owoce. Marie-Laure siedzi przy madame w najgorszych chwilach, dziwnych godzinach, gdy rce starej kobiety staj si lodowato zimne, a ona sama zaczyna mówi, e panuje nad wiatem. Ma wadz nad wszystkim, tylko nikt o tym nie wie. Mówi, e ponosi odpowiedzialno za kad najdrobniejsz rzecz, za kady li spadajcy z kadego drzewa, za kad fal rozbijajc si na play, za kad wdrujc mrówk. Twierdzi, e to wszystko jest straszliwym brzemieniem.

Marie-Laure syszy wod w gosie madame: atole, archipelagi, laguny i fiordy.

Étienne okazuje si dobr pielgniark. Zimne okady, rosó, od czasu do czasu strona Pasteura lub Rousseau. Przebacza jej wszystkie grzechy, przesze i teraniejsze. Owija madame kodrami, ale w kocu wstrzsaj ni tak straszliwe dreszcze, e przykrywa j cikim dywanem z podogi.

Najdrosza Marie-Laure!

Przyszy Twoje paczki, dwie, wysane w odstpie miesica. Rado to za sabe sowo, by opisa moje uczucia. Pozwolili mi zatrzyma szczoteczk do zbów, ale nie papier, w który bya zawinita. I nie mydo. Jaka szkoda, e nie pozwalaj nam uywa myda! Powiedzieli, e przenios nas do fabryki czekolady, ale okazao si, e to karton. Od rana do wieczora produkujemy karton. Co robi z tak mas kartonu?

Przez cae ycie, Marie-Laure, nosiem w kieszeni klucze. Teraz, kiedy rankiem po nas przychodz, sysz ich brzk, a gdy wkadam rk do kieszeni, okazuje si pusta.

W nocy ni mi si, e jestem w muzeum.

Pamitasz swoje urodziny? Kiedy si budzia, na stole zawsze stay dwie rzeczy. Przykro mi, e wszystko tak si potoczyo. Jeli kiedykolwiek zechcesz zrozumie, zajrzyj do domu Étienne’a, do rodka. Wiem, e postpisz susznie. Chocia auj, e podarunek nie jest lepszy.

Mój anio wyjeda, wic spróbuj przekaza Ci ten list. Nie martwi si o Ciebie, bo wiem, e jeste bardzo inteligentna i e nie naraasz si na niebezpieczestwa. Ja te jestem bezpieczny, wic nie powinna si martwi. Podzikuj Étienne’owi za przeczytanie tego listu. Podzikuj w gbi serca odwanemu czowiekowi, który wemie ode mnie ten list i zawiezie go do Was.

Twój tata

 

Kuracja

L e k a r z v o n R u m p l a t w i e r d z i, e naukowcy prowadz fascynujce badania nad pochodnymi gazu musztardowego. Studiuj waciwoci przeciwnowotworowe wielu substancji chemicznych. Rokowanie si poprawia: u chorych poddanych eksperymentom zaobserwowano zmniejszenie si choniaków. Ale zastrzyki sprawiaj, e von Rumpel jest osabiony i ma zawroty gowy. W nastpnych dniach ledwo moe si uczesa albo zmusi palce do zapicia paszcza. Umys równie pata figle: sierant wchodzi do pokoju i zapomina, po co przyszed. Patrzy na przeoonego i nie pamita, co ten przed chwil powiedzia. Warkot przejedajcych samochodów dziaa mu na nerwy, jakby kto je drapa zbami widelca.

Dzi owija si kocami hotelowymi, zamawia zup i otwiera przesyk z Wiednia. Bibliotekarka podobna do brzowej myszy przysaa wybrane fragmenty Taverniera, Streetera, a nawet – zdumiewajce – wykonane przez kalk kopie Gemmarum et lapidum historia de Boodta z 1604 roku, w caoci po acinie. Wszystko, co znalaza na temat Morza Ognia. cznie dziewi rozdziaów.

Skupienie si na tekcie wymaga ogromnego wysiku. Bogini Ziemi zakochaa si w Bogu Morza. Ksi wyzdrowia mimo cikich ran i wada otoczony wietlist aureol. Von Rumpel zamyka oczy i wyobraa sobie rudowos bogini kroczc podziemnymi tunelami, zostawiajc za sob krople ognia. Syszy gos kapana, któremu wyrwano jzyk: Waciciel kamienia bdzie y wiecznie. Syszy gos swojego ojca: Traktuj przeszkody jako okazje, Reinholdzie. Niechaj bd dla ciebie ródem inspiracji.

 

Niebo

P o k i l k u t y g o d n i a c h madame Manec zaczyna wraca do zdrowia. Obiecuje Étienne’owi, e bdzie pamita, ile ma lat, e przestanie wszystkim si zajmowa i zaniecha prywatnej wojny z Niemcami. Którego dnia na pocztku lipca, prawie dwa lata po napaci Niemiec na Francj, madame i Marie-Laure id przez poronite dzik marchwi pole na wschód od Saint-Malo. Madame Manec powiedziaa Étienne’owi, e zamierzaj sprawdzi, czy na rynku w Saint-Servan mona dosta truskawki, ale Marie-Laure jest pewna, e kiedy zatrzymay si po drodze, by pozdrowi jak kobiet, madame upucia na ziemi kopert i podniosa inn.

Na propozycj staruszki kad si na ce. Marie-Laure sucha pszczó krcych wród kwiatów i usiuje sobie wyobrazi ich wdrówki. Étienne mówi, e kada robotnica poda za zapachami, szuka widocznych w ultrafiolecie wzorów na kwiatach, wypenia drobinkami pyku koszyczki na tylnych nogach, a potem leci do domu, cika, upojona nektarem.

Skd malekie pszczoy wiedz, jakie role powinny odgrywa?

Madame Manec zdejmuje buty, zapala papierosa i mruczy z zadowoleniem. Brzcz owady: osy, bzykowate, przelatujca waka – Étienne nauczy Marie-Laure rozrónia je po dwiku.

– Co to jest roneo, madame?

– Urzdzenie pozwalajce drukowa ulotki.

– Co ma wspólnego roneo z kobiet, któr spotkaymy?

– Nie powinna si tym przejmowa, moja droga.

R konie, od morza wieje agodny, chodny wiatr peen zapachów.

– Madame, jak ja waciwie wygldam?

– Masz tysice piegów.

– Tata mówi, e s jak gwiazdy na niebie. Jak jabka na jaboni.

– To mae brzowe kropeczki, dziecko. Tysice maych brzowych kropeczek.

– To brzmi, jakby byy brzydkie.

– Na tobie wygldaj piknie.

– Myli pani, madame, e w niebie zobaczymy Boga? Staniemy z nim twarz w twarz?

– Moliwe.

– A jeli kto jest niewidomy?

– Sdz, e jeli Bóg chce, bymy go zobaczyli, tak si stanie.

– Stryj Étienne mówi, e niebo to bajeczka dla dzieci. Twierdzi, e ludzie lataj samolotami dziesi kilometrów nad ziemi i nie widzieli Królestwa Niebieskiego. adnych bram, adnych anioów.

Madame Manec kaszle ochryple, co sprawia, e Marie-Laure przeszywa dreszcz strachu.

– Mylisz o swoim ojcu – odzywa si w kocu. – Musisz wierzy, e wróci.

– Wiara pani wystarcza, madame? Nigdy nie chce pani mie dowodów?

Staruszka kadzie rk na czole Marie-Laure. Tward rk, która kiedy kojarzya si jej z doni ogrodnika albo geologa.

– Nigdy nie wolno przesta wierzy. To najwaniejsze.

Wokó chwiej si odygi marchwi, pszczoy spokojnie zbieraj pyek. Gdyby tylko ycie przypominao powie Juliusza Verne’a, myli Marie-Laure, i w którym momencie mona by przerzuci stronice i dowiedzie si, co bdzie dalej.

– Madame?

– Tak, Marie?

– Co je si w niebie, jak pani myli?

– Nie jestem pewna, czy w niebie trzeba co je.

– y bez jedzenia?! Na pewno byaby pani niezadowolona, prawda?

Marie-Laure si spodziewaa, e madame Manec si rozemieje. Ona jednak tylko oddycha powoli. Nic nie mówi.

– Obraziam pani, madame?

– Nie, dziecko.

– Grozi nam niebezpieczestwo?

– Nie wiksze ni kadego innego dnia.

Trawy si koysz, faluj. R konie.

– Kiedy si nad tym zastanawiam, moja droga, myl, e niebo wyglda bardzo podobnie jak ta ka – mówi prawie szeptem madame Manec.

 

Frederick

W e r n e r w y d a j e r e s z t k p i e n i d z y na bilet do metra. Popoudnie jest do jasne, ale odnosi si wraenie, e Berlin nie przyjmuje wiata sonecznego, jakby od ostatniej wizyty Wernera budynki stay si bardziej ponure, brudne i poplamione. Cho moe tak naprawd zmieniy si tylko ogldajce je oczy.

Werner nie dzwoni natychmiast do drzwi, lecz trzy razy okra budynek. Wszystkie okna s ciemne; nie mona si zorientowa, czy w mieszkaniach zgaszono wiato, czy to efekt zaciemnienia. Obchodzc budynek, mija wystaw sklepow wypenion rozebranymi manekinami i chocia za kadym razem wie, e to tylko zudzenie, mimo woli wyobraa je sobie jako trupy wiszce na drutach kolczastych.

W kocu dzwoni do mieszkania numer 2. Nikt nie odpowiada. Po chwili zauwaa na tabliczkach z nazwiskami, e rodzice Fredericka nie mieszkaj ju pod numerem 2. Ich nazwisko znajduje si przy numerze 4.

Dzwoni. Rozlega si brzczyk otwieranych drzwi.

Winda jest zepsuta, wic Werner wspina si po schodach.

Drzwi si otwieraj. Fanni. Ponura twarz i obwisa skóra pod pachami. Spoglda na Wernera zaszczutym wzrokiem, gdy z pokoju obok wychodzi matka Fredericka. Ma na sobie strój tenisowy.

– Ale, Wernerze…

Zamyla si na chwil, otoczona opywowymi meblami, których cz przykrywaj weniane koce. Czy go wini? Czy uwaa, e Werner ponosi cz odpowiedzialnoci za to, co si stao? A moe rzeczywicie ponosi? Lecz nagle matka Fredericka budzi si ze snu na jawie i cauje gocia w oba policzki. Jej dolna warga dry lekko, jakby pojawienie si kolegi syna uniemoliwiao jej obron przed cieniami, które j przeladuj.

– Nie pozna ci. Nie próbuj mu przypomina. Tylko wytrcisz go z równowagi. Ale skoro tu jeste, to ju co. Za chwil wychodz, przykro mi, e nie mog zosta. Wprowad go, Fanni…

Suca wchodzi z Wernerem do wspaniaego salonu z gipsowymi plafonami na suficie i cianami pomalowanymi na delikatny bladoniebieski kolor. Nie powieszono jeszcze obrazów; póki s cigle puste, a na pododze stoj otwarte kartonowe puda. Frederick siedzi w tylnej czci pomieszczenia przy stole ze szklanym blatem; zarówno on, jak i stó wydaj si mali wród rozrzuconych rzeczy. Wosy ma zaczesane na bok, luna baweniana koszula wybrzusza si midzy ramionami, a konierzyk jest przekrzywiony. Nie podnosi oczu, by spojrze na gocia.

Nosi te same okulary w czarnych oprawkach. Kto go karmi; na szklanym blacie stou ley yka, a do policzków Fredericka przylepiy si krople owsianki. Pokrywaj take wenian podstawk na talerz z wizerunkami szczliwych, rumianych dzieci w drewnianych chodakach. Werner nie moe na nie patrze.

Fanni zgina si, wsuwa do ust Fredericka trzy yki owsianki, po czym wyciera mu podbródek, zwija podstawk i przez uchylne drzwi wychodzi do ssiedniego pomieszczenia, prawdopodobnie kuchni. Werner stoi z rkami skrzyowanymi na brzuchu.

Rok, nawet wicej. Werner zdaje sobie spraw, e Frederick musi si teraz goli. Albo kto go goli.

– Cze, Fredericku!

Frederick odwraca gow i spoglda przez brudne okulary w stron Wernera.

– Jestem Werner. Twoja mama mówia, e moesz nie pamita. Przyjanilimy si w szkole.

Frederick patrzy nie tyle na Wernera, ile przez niego. Na stole ley stos arkuszy; na pierwszym wida niezgrabnie nabazgran spiral.

– To twój rysunek? – Werner bierze do rki arkusz z wierzchu. Pod spodem znajduje si kolejna spirala, potem jeszcze jedna, razem trzydzieci lub czterdzieci spiral, kada zajmujca cay arkusz, kada narysowana w ten sam niezgrabny sposób. Frederick opiera brod na piersi, moe kiwa gow. Werner rozglda si po pokoju: kufer, pojemnik na pociel, bladobkitne ciany i nienobiaa lamperia.

Przez wysokie okna balkonowe wpada popoudniowe wiato, powietrze ma smak pynu do polerowania sreber. Mieszkanie na czwartym pitrze jest rzeczywicie adniejsze od poprzedniego, usytuowanego na drugim – sufity s wysze, ozdobione plafonami przedstawiajcymi owoce, kwiaty, licie bananowców.

Frederick rozchyla wargi, wida jego górne zby, na podbródku wisi ni liny, która dotyka papieru. Werner nie jest w stanie tego znie ani chwili duej i woa suc. W uchylnych drzwiach pojawia si gowa Fanni.

– Gdzie s te ksiki? – pyta Werner. – O ptakach, w zotych pokrowcach?

– Chyba nigdy nie mielimy takich ksiek.

– Przecie…

Fanni krci w milczeniu gow i wyciera palce o fartuch. Werner zaczyna otwiera kartonowe puda i zaglda do rodka.

– Musz tu gdzie by…

Frederick rysuje now spiral na pustej kartce.

– Moe tutaj?

Fanni staje obok Wernera, chwyta go za nadgarstek i nie pozwala unie klapy drewnianej skrzyni.

– Chyba nigdy nie mielimy takich ksiek – powtarza.

Werner czuje swdzenie caego ciaa. Za wielkimi oknami koysz si lipy. Zaczyna zapada zmrok. Dwie przecznice dalej na budynku wisi zgaszony neon: Berlin pali papierosy marki Juno.

Fanni wycofaa si do kuchni.

Werner patrzy, jak Frederick, trzymajc oówek w zacinitej pici, rysuje nastpn prymitywn spiral.

– Opuszczam Schulpfort, Fredericku. Zmienili mi dat urodzenia i wysyaj mnie na front.

Frederick unosi oówek, patrzy na rysunek, po czym znów zaczyna maza na kartce.

– Za niespena tydzie.

Frederick porusza wargami, jakby sprawdza smak powietrza.

– adnie wygldasz – mówi. Nie patrzy na Wernera, a jego sowa przypominaj jki. – Wygldasz adnie, bardzo adnie, mamo.

– Nie jestem twoj mam! – syczy Werner. – Daj spokój!

Wyraz twarzy Fredericka jest zupenie niewinny. Gdzie w kuchni nasuchuje suca. Nie rozlegaj si adne inne dwiki, nie sycha warkotu aut ani samolotów, nie turkoc pocigi, nie graj radia, w windzie nie brzczy acuchami duch Frau Schwartzenberger. Nikt nie nuci, nie piewa, nie furkoc jedwabne sztandary, nie graj orkiestry ani trbki, nie ma matki, ojca ani komendanta dotykajcego lepkimi palcami pleców Wernera. Miasto wydaje si absolutnie nieme, jakby wszyscy wytali such, czekali na czyj pomyk.

Werner spoglda na bkitne ciany i myli o Ptakach Ameryki, o lepowronie ótoczelnym, cytrynce czarnouzdej, tanagrze czerwonej, pirandze szkaratnej, kolejnych piknych ptakach, a tymczasem wzrok Fredericka ugrzz w jakiej straszliwej strefie poredniej: jego oczy przypominaj stche bajora i Werner nie moe si zmusi, by w nie spojrze.

 

Nawrót choroby

P o d k o n i e c c z e r w c a 1 9 4 2 r o k u, po raz pierwszy od zapalenia puc, madame Manec nie krzta si rano w kuchni, gdy Marie-Laure si budzi. Czyby posza na targ? Marie-Laure stuka do drzwi sypialni staruszki, liczy uderzenia wasnego serca, a dochodzi do stu. Otwiera tylne drzwi, rozglda si po zauku i zaczyna nawoywa. Pikny, ciepy wit w czerwcu. Gobie i koty. Ochrypy miech w niedalekim oknie.

– Madame? – Serce Marie-Laure bije szybciej. Znowu puka do drzwi sypialni. – Madame?

Kiedy wchodzi do rodka, najpierw syszy grzechot. Jakby leniwy prd morski porusza w pucach starej kobiety drobnymi kamykami. óko otacza kwany odór potu i moczu. Marie-Laure dotyka domi twarzy madame; policzek starej kobiety okazuje si tak gorcy, e palce odruchowo cofaj si jak oparzone.

Wspina si na pitro, potyka si, woa:

– Stryju! Stryju!

W wyobrani Marie-Laure kamienic ogarnia poar, z dachu buchaj kby dymu, ciany li pomienie.

Étienne przyklka na kocistych kolanach obok madame, po czym biegnie do telefonu i wypowiada kilka sów. Wraca truchtem do óka. W cigu nastpnej godziny kuchnia wypenia si kobietami: pojawiaj si madame Ruelle, madame Fontineau, madame Hébrard. Na parterze jest peno ludzi, Marie-Laure chodzi po schodach w gór i w dó, w gór i w dó, jakby krya wewntrz gigantycznej muszli limaka. Przychodzi i odchodzi lekarz, od czasu do czasu kobiety kad kociste donie na ramionach dziewczynki, a dokadnie o drugiej, przy dwikach dzwonów katedry, lekarz wraca z jakim mczyzn, który mówi tylko: „Dzie dobry!”. Pachnie ziemi i koniczyn, wynosi madame Manec na ulic jak worek prosa i kadzie na wozie cignitym przez konia. Powoli cichnie stukot koskich kopyt, lekarz zdejmuje z óka przecierada, a Marie-Laure syszy, jak Étienne szepce w rogu kuchni:

– Madame nie yje, madame nie yje…

 

Sze

Sierpnia 1944

 

Kto w domu

O b e c n o , p o w i e w. Marie-Laure skupia wszystkie zmysy na wejciu do domu dwa pitra niej. Westchnienie zamykanej bramy od ulicy, a póniej drzwi frontowych.

W jej gowie rozlega si gos ojca: Brama zamkna si przed drzwiami, nie po nich. Co oznacza, e kto najpierw zamkn bram, a potem drzwi. Wszed do domu.

Marie-Laure czuje, e je jej si wosy na gowie.

Étienne nacisnby guzik dzwonka. Étienne ju by ci zawoa.

Kroki w sieni. Buty miadce odamki naczy.

To nie Étienne.

Lk jest przeszywajcy, prawie nie do zniesienia. Marie-Laure próbuje si uspokoi, skoncentrowa na obrazie pomyka wiecy poncego w jej klatce piersiowej, limaka zamknitego w zwojach muszli, ale mocno bije jej serce, a w krgosupie pulsuje strach. Nagle zaczyna si zastanawia, czy normalnie widzcy czowiek znajdujcy si w sieni moe spojrze w gór krconej klatki schodowej i zauway j na drugim pitrze. Przypomina sobie sowa stryjecznego dziadka, e powinni uwaa na szabrowników. Marie-Laure syszy niewyrane szelesty i wyobraa sobie, e wbiega do penej pajczyn azienki na drugim pitrze i rzuca si z okna.

Kroki w sieni. Odgos kopnitego naczynia przesuwajcego si po pododze. Straak, ssiad, niemiecki onierz szukajcy jedzenia?

Straak zawoaby, eby sprawdzi, czy w domu jest kto ywy, ma chérie. Musisz co zrobi. Musisz si ukry.

Kroki zmierzaj w stron pokoju madame Manec. S powolne, moe jest ciemno? Czy zapada noc?

Serce uderza cztery, pi, sze razy, a moe milion? Marie-Laure ma lask, paszcz Étienne’a, dwie puszki, nó, ceg. Model kamienicy w kieszeni sukienki. W rodku jest kamie. Na kocu korytarza stoi wanna pena wody.

Ruszaj. Id.

Po posadzce kuchni toczy si z brzkiem garnek albo patelnia, która prawdopodobnie spada ze ciany w czasie bombardowania. Intruz wychodzi z kuchni. Wraca do sieni. Stój, ma chérie. Teraz stój.

Marie-Laure czeka. Praw doni odszukuje porcz. Nieznajomy jest u podnóa schodów. Marie-Laure omal nie zaczyna krzycze. Ale kiedy syszy odgos stawiania stopy na pierwszym stopniu, zauwaa, e rytm kroków jest nierówny. Jeden krok, pauza, dwa kroki, pauza. Jeden krok, pauza, dwa kroki, pauza. Ju syszaa te dwiki. Tak chodzi kulejcy niemiecki starszy sierant o martwym gosie.

Id.

Marie-Laure stara si stpa jak najostroniej. Cieszy si teraz, e nie ma butów. Tak mocno bije jej serce, e jest pewna, i usyszy je mczyzna znajdujcy si na dole.

Wchodzi na trzecie pitro. Kady krok to szept. Czwarte pitro. Na pitym przystaje pod yrandolem i nasuchuje. Niemiec pokonuje kolejne trzy lub cztery stopnie, po czym zatrzymuje si na chwil, dyszc astmatycznie. Znowu rusza. Pod jego stop skrzypi drewniany stopie; Marie-Laure ma wraenie, e to jk rozdeptanego zwierzcia.

Niemiec przystaje; Marie-Laure przypuszcza, e dotar na drugie pitro. Przed chwil tam siedziaa. Deski podogi koo stolika telefonicznego na pewno s jeszcze ciepe, w powietrzu rozpywa si jej oddech.

Dokd uciec?

Ukryj si.

Po lewej stronie znajduje si dawny pokój dziadka. Po prawej niewielka sypialnia Marie-Laure z oknem o wybitych szybach. Na wprost jest toaleta. Wszdzie w dalszym cigu czu lekki zapach dymu.

Niemiec idzie korytarzem. Jeden krok, pauza, dwa kroki, pauza. Jeden krok, pauza, dwa kroki, pauza. Sapie. Znowu si wspina.

Jeli mnie dotknie, wydrapi mu oczy, myli Marie-Laure.

Otwiera drzwi do sypialni dziadka i przystaje. Pitro niej intruz znowu si zatrzymuje. Czy j usysza? Czy wspina si ciszej? Na dworze czeka mnóstwo kryjówek – ogrody pene jasnozielonego wiatru, królestwa ywopotów, gbokie jeziora lenego cienia, gdzie fruwaj motyle, mylc tylko o nektarze. Marie-Laure nie moe tam dotrze.

Na kocu pokoju Henriego znajduje ogromn szaf, otwiera drzwi z dwoma lustrami, rozsuwa stare koszule wiszce w rodku, po czym uchyla ukryte drzwiczki zbudowane z tyu przez Étienne’a. Wciska si do malekiej klitki, skd mona wej po drabinie na poddasze. Póniej wyciga rk, odnajduje drzwi szafy i je zamyka.

Chro mnie teraz, kamieniu, jeli potrafisz chroni ludzi.

Cicho! – odzywa si gos ojca. Nie haasuj.

Jedn rk odnajduje uchwyt zamontowany z tyu na sekretnych drzwiczkach. Zamyka je powoli, centymetr po centymetrze, a syszy szczknicie zatrzasku, a póniej nabiera powietrza w puca i jak najduej wstrzymuje oddech.

 

Mier Waltera Bernda

B e r n d p r z e z g o d z i n m a m r o t a bez sensu. Kiedy umilk, Volkheimer powiedzia:

– Boe, zmiuj si nad swoim sug.

Ale teraz Bernd siada i prosi o wiato. Poj go resztk wody z pierwszej manierki. Werner patrzy, jak jej strumyczek spywa mu po brodzie i kapie na ziemi.

Bernd siedzi w sabym wietle latarki. Spoglda na Volkheimera i Wernera.

– W zeszym roku odwiedziem ojca podczas urlopu – mówi. – By stary, stary przez cae moje ycie. Ale wtedy wydawa si wyjtkowo stary. Przejcie przez kuchni zajo mu mnóstwo czasu. Trzyma w rku paczk ciasteczek, niewielkich ciasteczek z migdaami. Pooy j na ukos na talerzu. aden z nas nie zjad ani jednego. „Nie musisz zostawa – powiedzia. – Chciabym, eby zosta, ale rób, co chcesz. Moesz odjecha ze swoimi przyjaciómi, jeli masz ochot”. Stale to powtarza.

Volkheimer wycza wiato, a Werner dostrzega w mroku co przeraajcego, przed czym naley si broni.

– Zostawiem go – mówi Bernd. – Zszedem na dó schodami i znalazem si na ulicy. Nie miaem dokd i. Nikogo nie znaem. Nie miaem przyjació w tym miecie. Przez cay dzie jechaem rónymi cholernymi pocigami, eby zobaczy si z ojcem. Ale odszedem, tak po prostu.

Milknie. Volkheimer kadzie go na pododze, przykrywa kocem Wernera i wkrótce potem Bernd umiera.

Werner zajmuje si radiem. Moe robi to dla Jutty, jak sugerowa Volkheimer, a moe po to, by zapomnie, e Volkheimer zaniós Bernda w kt piwnicy, potem za uoy cegy na jego rkach, piersi i twarzy. Werner trzyma w ustach latark i zbiera wszystkie niezbdne rzeczy: niewielki motek, trzy soiki ze rubami, przewód o rednicy 0,8 milimetra i uszkodzon lamp stoow. W rozbitej szufladzie szafki jakim cudem odkrywa jedenastowoltowy akumulator cynkowo-wglowy z czarnym kotem namalowanym na boku. Amerykaski, reklamowany sloganem o kocie, który potrafi si narodzi dziewi razy. Werner ze zdumieniem patrzy na urzdzenie w mdym, ótawym wietle. Sprawdza kocówki. Cigle mnóstwo energii. Kiedy wyczerpie si bateria latarki, bd móg wykorzysta akumulator, myli.

Podnosi przewrócony stó i ustawia go prosto. Umieszcza na blacie zmiadony odbiornik. Jeszcze nie wierzy, e co z tego wyjdzie, ale przynajmniej moe zaj czym umys, ma problem do rozwizania. Poprawia latark Volkheimera, któr trzyma w zbach. Stara si nie myle o godzie i pragnieniu, pustce w lewym uchu, Berndzie w kcie, Austriakach na górze, Fredericku, Frau Elenie, Jutcie, czymkolwiek.

Antena. Strojenie. Kondensator. Kiedy pracuje, jest prawie spokojny, wyciszony. To akt pamici.