Jeden zwyky bochenek

S t o j w k u c h n i z zacignitymi zasonami. Marie-Laure cigle przepenia uniesienie, które poczua po wyjciu z piekarni z ciepym bochenkiem w tornistrze.

Étienne przeamuje chleb.

– Prosz. – Kadzie na doni Marie-Laure mikroskopijny rulonik papieru, nie wikszy od muszelki kauri.

– Co jest na nim napisane?

– Liczby. Mnóstwo liczb. Pierwsze trzy mog oznacza czstotliwoci, nie jestem pewien. Czwarta – dwa tysice trzysta – to moe godzina.

– Co teraz zrobimy?

– Zaczekamy, a si ciemni.

Étienne przeciga w domu przewody, prowadzc je za cianami, i podcza do dzwonka na drugim pitrze, za stolikiem telefonicznym. Drugi przewód biegnie na poddasze, a trzeci do frontowej bramy. Trzykrotnie kae Marie-Laure wypróbowa alarm: dziewczynka stoi na ulicy i otwiera bram, a we wntrzu domu rozlegaj si dwa ledwo syszalne dzwonki.

Póniej Étienne instaluje w szafie ukryte tylne drzwi przesuwajce si na prowadnicy, aby mona je byo otwiera z obu stron. O zmierzchu pij herbat i jedz mczysty, ciki chleb z piekarni pastwa Ruelle’ów. Kiedy jest ju zupenie ciemno, Marie-Laure wspina si za stryjecznym dziadkiem po schodach; przechodz przez drzwi szafy na pitym pitrze i docieraj po drabinie na poddasze. Étienne wysuwa wzdu komina cik teleskopow anten. Przekrca przeczniki i w pomieszczeniu rozlegaj si ciche trzaski.

– Gotowa? – Mówi jak ojciec, gdy zamierza powiedzie jej co niemdrego.

Marie-Laure przypomina sobie sowa dwóch andarmów: Aresztowano ju ludzi za mniejsze przewinienia. I pytanie madame Manec: Nie chce pan troch poy przed mierci?

– Tak.

Étienne odchrzkuje. Wcza mikrofon i mówi:

– Pidziesit sze, trzydzieci dwa, trzy tysice jedenacie, dwadziecia trzy tysice, sto dziesi, dziewidziesit, sto czterdzieci sze, siedem tysicy siedemset pidziesit jeden.

Liczby lec w eter, pdz nad dachami, nad oceanem, podajc do niewiadomych miejsc. Do Anglii, Parya, umarych.

Étienne zmienia czstotliwo i powtarza transmisj. Póniej odczytuje liczby po raz trzeci i wycza nadajnik. Urzdzenie stygnie, poskrzypujc cicho.

– Co znacz te liczby, dziadku?

– Nie wiem.

– Mona je zmieni w sowa?

– Na pewno.

Schodz po drabinie i przeciskaj si przez drzwi szafy.

W korytarzu nie czekaj na nich onierze z broni gotow do strzau. Wydaje si, e zupenie nic si nie zmienio. Marie-Laure przypomina sobie zdanie z jednej z powieci Juliusza Verne’a: Nauka, mój kochany, skada si z wielu podobnych bdów, ale naley je popenia, gdy prowadz one stopniowo do prawdy12.

Étienne mieje si do siebie.

– Pamitasz, co madame mówia o gotowaniu aby?

– Tak, dziadku.

– Zastanawiam si, kto mia by ab: madame czy Niemcy?

 

Volkheimer

T e c h n i k t o m i l c z c y, obcesowy mczyzna o nazwisku Walter Bernd, cierpicy na zeza. Funkcj szofera peni trzydziestojednolatek ze szpar midzy przednimi zbami, nazywany Neumannem Pierwszym. Werner wie, e Volkheimer, sierant, nie moe mie wicej ni dwadziecia lat, lecz w surowym wietle witu o barwie cyny wyglda dwa razy starzej.

– Partyzanci atakuj pocigi – wyjania Volkheimer. – S dobrze zorganizowani i kapitan uwaa, e koordynuj ataki przez radio.

– Ostatni radiowiec niczego nie znalaz – dodaje Neumann Pierwszy.

– To dobre odbiorniki – mówi Werner. – Powinienem je uruchomi w godzin.

Oczy Volkheimera agodniej na chwil.

– Werner jest zupenie niepodobny do naszego ostatniego radiowca – odzywa si, patrzc na koleg ze szkoy.

Ruszaj. Opel podskakuje na wybojach, podajc polnymi drogami przypominajcymi cieki dla byda. Co kilka kilometrów staj i lokuj odbiornik na pagórku lub wzniesieniu. Zostawiaj Bernda i kocistego, zoliwego Neumanna Drugiego – pierwszego z karabinem, a drugiego ze suchawkami na uszach. Póniej przejedaj kilkaset metrów, dostatecznie daleko, by stworzy podstaw trójkta. Przez ca drog obliczaj odlego i Werner wcza pierwszy odbiornik. Wysuwa anten opla, wkada suchawki i przeszukuje czstotliwoci, próbujc znale nielegaln transmisj. Gos, któremu nie wolno mówi w eterze.

Na paskim, niezmierzonym widnokrgu zawsze ponie kilka poarów. Werner najczciej jedzie zwrócony twarz do tyu, w stron Polski, w stron Rzeszy.

Nikt do nich nie strzela. Wród biaego szumu rozlegaj si nieliczne gosy mówice po niemiecku. W nocy Neumann Pierwszy wyjmuje ze skrzynek amunicyjnych puszki z kiebaskami, a Neumann Drugi opowiada kiepskie dowcipy, które pamita lub które wymyli, zawsze o kurwach. Werner widzi w koszmarnych snach sylwetki kadetów zbliajcych si do Fredericka, chocia kiedy podchodzi bliej, Frederick zmienia si w Jutt, która patrzy na niego oskarycielsko, gdy chopcy po kolei odcinaj jej rce i nogi.

Volkheimer co godzin wsadza gow do budy opla i spoglda Wernerowi w oczy.

– Nic?

Werner krci gow. Manipuluje przy akumulatorach, zmienia kt anten, kilkakrotnie sprawdza bezpieczniki. W Schulpforcie, z doktorem Hauptmannem, bya to gra. Móg odgadn, na jakiej czstotliwoci nadaje Volkheimer, zawsze wiedzia, czy jego radio dziaa. Tutaj, na Ukrainie, nie ma pojcia, kiedy, skd ani na jakich czstotliwociach nadaj partyzanci; nie wie nawet, czy w ogóle to robi; ugania si za widmami. Zuywaj coraz wicej benzyny, przejedaj obok dymicych chat, zniszczonych armat i nieoznakowanych grobów, a Volkheimer gadzi olbrzymi rk krótko przycite wosy i codziennie staje si coraz bardziej niespokojny. Z odlegoci wielu kilometrów dobiega grzmot potnych dzia; niemieckie pocigi transportowe s cigle atakowane. Partyzanci niszcz tory, wysadzaj wagony towarowe, zabijaj onierzy Führera i doprowadzaj do wciekoci dowódców.

Czy starzec cinajcy pi drzewo to partyzant? A moe partyzantem jest czowiek oparty o mask samochodu? Albo trzy kobiety czerpice wod ze strumienia?

Nocami pojawiaj si przymrozki i okolic pokrywa srebrzysta warstwa szronu. Werner budzi si w ciarówce, z domi pod pachami; z jego ust bucha para, a lampy odbiornika pon bkitnym wiatem. Jak gboki bdzie nieg? Dwa metry? Trzydzieci?

Gboki na kilometry, myli Werner. Bdziemy jecha przez zasypany wiat.

 

Jesie

N i e b o , p l a e i u l i c e s opukiwane przez burze; zachodzce soce tonie w morzu, oblewajc czerwonaw powiat granitowy przyldek, na którym wznosi si Saint-Malo, a tymczasem rue de la Crosse nadjedaj bezszelestnie trzy limuzyny z osonitymi rurami wydechowymi. Wygldaj jak upiory. Schodami prowadzcymi do Bastion de la Hollande wspina si kilkunastu niemieckich oficerów, którym towarzysz onierze nioscy reflektory i kamery filmowe. Po chwili caa grupa zaczyna spacerowa po murach obronnych, owiewana chodnym wiatrem.

Étienne obserwuje j przez mosiny teleskop z okna czwartego pitra. Niemców jest blisko dwudziestu: kapitanowie, majorowie, a nawet podpukownik, który trzyma jedn rk pod szyj, a drug wskazuje forty na wyspach od strony morza. Jeden z szeregowych usiuje zapali papierosa na wietrze; inni wybuchaj miechem, gdy jego furaerka leci nad murami obronnymi, porwana przez wiatr.

Po drugiej stronie ulicy z frontowych drzwi domu Claude’a Levitte’a wychodz trzy rozemiane kobiety. W oknach Claude’a pali si wiato, cho ssiedzi nie maj prdu. Kto otwiera okno na drugim pitrze i wyrzuca kieliszek do wódki, który leci, wirujc, w stron rue Vauborel i znika.

Étienne zapala wiec i wspina si na pite pitro. Marie-Laure zasna. Étienne wyjmuje z kieszeni zwitek papieru i rozprostowuje go. Zrezygnowa ju z prób amania szyfru: wypisa wszystkie liczby, umieci je w kwadracie, doda, przemnoy przez siebie i niczego nie osign. A jednak osign. Przesta odczuwa mdoci po poudniu, zachowuje jasno widzenia, nie drczy go niepokój. Tak naprawd ju od przeszo miesica nie musi kuli si pod cian swojego gabinetu i modli, by przez mury znowu nie zaczy przenika widma. Kiedy frontowymi drzwiami wchodzi z chlebem Marie-Laure, a on rozprostowuje w palcach niewielki zwitek i odczytuje cyfry do mikrofonu, czuje si niepokonany, czuje, e yje.

56778. 21. 4567. 1094. 467813.

Póniej czas i czstotliwo nastpnej transmisji.

Zajmuj si tym od kilku miesicy, co par dni w bochenkach chleba pojawiaj si nowe zwitki papieru. Ostatnio Étienne nadaje muzyk. Zawsze w nocy i zaledwie fragment utworu: co najwyej szedziesit lub dziewidziesit sekund. Debussy, Ravel, Massenet albo Charpentier. Wkada mikrofon do tuby patefonu, podobnie jak przed laty, i puszcza pyt.

Kto jej sucha? Étienne wyobraa sobie odbiorniki krótkofalowe udajce skrzynki z mk owsian, ukryte pod deskami podogi; nadajniki zakopane pod pytami chodnikowymi albo schowane w wiklinowych koyskach. Wyobraa sobie, e na wybrzeu sucha go kilkadziesit osób – moe wicej na morzu, przez radiostacje statków wiozcych pomidory, uchodców albo bro – oraz Anglicy, którzy spodziewaj si liczb, lecz nie muzyki, i musz si zastanawia: Dlaczego?

Dzi wieczorem odtwarza Vivaldiego. Allegro koncertu Jesie z cyklu Cztery pory roku. Pyt, któr czterdzieci lat wczeniej jego brat kupi w sklepie na rue Sante-Marguerite za pidziesit pi centymów.

Sycha tony harfy, potne, barokowe pasae grane przez sekcj skrzypcow – niskie poddasze o pochyych cianach kipi dwikami. Za murami, przecznic dalej, trzydzieci metrów w dole, pozuje z umiechem do fotografii tuzin niemieckich oficerów.

Posuchajcie tego, myli Étienne. Oto prawdziwa muzyka.

Kto dotyka jego ramienia. Musi si oprze o skon cian, by nie upa. Stoi za nim Marie-Laure w koszuli nocnej.

Skrzypce graj ciszej, potem znowu gono. Étienne bierze Marie-Laure za rk i zaczynaj razem taczy pod niskim, pochyym dachem – pyta wiruje na patefonie, a radiostacja wysya muzyk nad murami obronnymi, prosto przez ciaa Niemców, w stron morza. Étienne obraca Marie-Laure, jej palce przepywaj przez powietrze. W blasku wiecy wyglda jak istota z innego wiata, ca jej twarz pokrywaj piegi, a wród piegów nieruchome oczy przypominaj kokony jajowe pajków. Nie patrz na Étienne’a, lecz nie wytrcaj go z równowagi, wydaj si spoglda na inn krain pooon gdzie w gbi, wiat utworzony tylko z muzyki.

Pena gracji. Szczupa. Porusza si zrcznie, cho Étienne nie ma pojcia, skd bratanica wie, czym jest taniec.

Muzyka gra dalej. Étienne zbyt dugo na to pozwala. Antena jest cigle wysunita, prawdopodobnie niewyranie widoczna na tle nieba; poddasze z pewnoci rzuca si w oczy, jak latarnia morska. Ale w blasku wiecy, przy sodkich dwikach muzyki, wida Marie-Laure przygryzajc doln warg i jej twarz emanuje blaskiem, który Étienne’owi kojarzy si z rozlewiskami za murami miasta w zimowe wieczory, gdy soce czciowo skryo si za horyzontem, a wielkie kpy trzcin pon na czerwono – chodzi tam niegdy ze swoim bratem, wieki temu.

To wanie znacz liczby, myli.

Koncert si koczy. O sufit obija si pszczoa – puk, puk, puk. Nadajnik jest w dalszym cigu wczony, mikrofon ley w tubie patefonu, a iga kry w ostatnim rowku. Marie-Laure ciko dyszy, umiechnita.

Kiedy dziewczynka idzie spa, Étienne zdmuchuje wiec i dugo klczy przy swoim óku. Ulicami w dole kry na koniu mier, zatrzymuje od czasu do czasu rumaka i zaglda do okien. Jedziec ma ogniste rogi, z jego nozdrzy sczy si dym i trzyma w doni zoonej z samych koci now list adresów. Najpierw spoglda na grup oficerów, którzy wysiadaj z limuzyn i wchodz do château.

Póniej na rozjarzone okna waciciela perfumerii Claude’a Levitte’a.

Póniej na ciemn, wysok kamienic Étienne’a LeBlanca.

Mi nas, nie wstrzymuj konia! Omi nasz dom i jed!13

 

Soneczniki

J a d d r o g o t o c z o n niezmierzonymi polami widncych soneczników, tak wysokich, e przypominaj drzewa. odygi uschy i zesztywniay, a dojrzae kwiaty pochylaj si jak gowy rozmodlonych ludzi. Kiedy opel poda z warkotem przez pole, Werner ma wraenie, e obserwuje ich dziesi tysicy jednookich cyklopów. Neumann Pierwszy zatrzymuje ciarówk, po czym Bernd zdejmuje z ramienia karabin, bierze drugi odbiornik i wchodzi midzy soneczniki, by go uruchomi. Werner wysuwa anten i pozostaje na swoim zwykym miejscu w budzie opla, ze suchawkami na uszach.

– Nigdy jej nie pierdolie, prawiczku! – odzywa si w szoferce Neumann Drugi.

– Zamknij si! – odpowiada Neumann Pierwszy.

– Wieczorami trzepiesz konia przed zaniciem. Masujesz kutasa. Grzejesz ciotk.

– Tak samo jak poowa armii. I Niemcy, i Rosjanie.

– Twoja sodka, niedojrzaa Aryjka w Rzeszy to drobna kurewka.

Bernd, pochylony nad odbiornikiem, odczytuje czstotliwoci. Nic, nic, nic.

– Prawdziwy Aryjczyk jest jasnowosy jak Hitler, szczupy jak Göring i wysoki jak Goebbels – mówi Neumann Pierwszy.

Neumann Drugi wybucha miechem.

– Ja pierdol…

– Dosy! – przerywa Volkheimer.

Jest póne popoudnie. Przez cay dzie jedzili po tej dziwnej, bezludnej okolicy i widzieli tylko soneczniki. Werner obraca pokrto strojenia, zmienia zakresy fal, znów reguluje odbiornik, lecz syszy tylko biay szum. Potny, smutny, zowrogi biay szum Ukrainy, obecny w eterze w dzie i w nocy, jakby istnia dugo przedtem, zanim ludzie nauczyli si go sysze.

Volkheimer wysiada z ciarówki, spuszcza spodnie i sra midzy sonecznikami, a Werner postanawia zmieni kt nachylenia anteny, ale zanim to robi, w suchawkach rozlega si salwa rosyjskich sów, czystych, wyranych i gronych jak ostrze noa byskajce w socu – odin, szest', wosiem. Werner czuje, jak przez kady nerw jego mózgu nagle przepywa prd elektryczny.

Maksymalnie zwiksza gono i przyciska suchawki do uszu. Znowu to samo: Ponie-bla-bla-bla-fieszki, szer-bla-bla-bla-doroszoj… Volkheimer patrzy na niego przez otwarte drzwi budy na platformie ciarówki, jakby wyczuwa, e co si dzieje, jakby po raz pierwszy od miesicy si budzi, podobnie jak w nocy na niegu, gdy Hauptmann strzeli z pistoletu, stwierdziwszy, e odbiorniki Wernera dziaaj.

Werner powolutku obraca pokrto dokadnej regulacji czstotliwoci i nagle w suchawkach rozlegaj si gone dwiki: Dwienadcat', szestnadcat', dwadcat' odin, nonsens, straszliwy nonsens, docierajcy prosto do jego mózgu; przypomina to woenie rki do worka z bawen i natknicie si na ostrze brzytwy, wszystko wydaje si stae, niezmienne, a pojawia si co gronego, tak ostrego, e czowiek nawet nie czuje, e przecina mu skór.

Volkheimer wali ogromn pici w bok ciarówki, by uciszy Neumannów, a Werner przekazuje namiar Berndowi przy drugim odbiorniku. Bernd mierzy kt i przekazuje dane, po czym Werner zaczyna rozwizywa równanie. Suwak logarytmiczny, trygonometria, mapa. Rosjanin cigle mówi, kiedy Werner zdejmuje suchawki i wiesza je na szyi.

– Pónocny pónocny wschód.

– Jak daleko?

Tylko liczby. Czysta matematyka.

– Pótora kilometra.

– Cigle nadaj?

Werner przykada do ucha jedn ze suchawek. Kiwa gow. Neumann Pierwszy zapuszcza z rykiem silnik opla, Bernd biegnie midzy sonecznikami z pierwszym nadajnikiem, a Werner chowa anten, po czym skrcaj z drogi i jad prosto przez pole soneczników, miadc je koami. Najwysze s prawie tak wysokie jak ciarówka; wielkie suche dyski uderzaj w szoferk i boki budy na platformie.

Neumann Pierwszy patrzy na licznik przejechanych kilometrów i podaje odlegoci. Volkheimer rozdaje bro. Dwa karabinki 98k. Póautomatyczny karabin snajperski Walther z celownikiem optycznym. Obok niego Bernd aduje pociski do magazynka mauzera. Bong! – padaj soneczniki. Bong! Bong! Kiedy Neumann Pierwszy przejeda przez pytkie rowy, ciarówka koysze si jak okrt na morzu.

– Tysic sto metrów! – woa Neumann Pierwszy, a Neumann Drugi gramoli si na mask i lustruje okolic przez lornetk.

Na poudniu wida poletko poronite spltanymi krzewami ogórków, a za nim adn, pobielan, kryt strzech chat, otoczon krgiem nagiej ziemi.

– Dom. Koniec pola.

Volkheimer unosi lornetk.

– Dym?

– Nie.

– Antena?

– Trudno powiedzie.

– Wycz silnik. Dalej idziemy na piechot.

Zapada cisza.

Volkheimer, Neumann Drugi i Bernd bior bro i znikaj wród soneczników. Neumann Pierwszy zostaje za kierownic, a Werner w budzie na platformie. Nie eksploduj miny. Wokó opla skrzypi soneczniki, kiwajc wielkimi wiatolubnymi kwiatami jak na znak smutnej zgody.

– Sukinsyny si zdziwi – szepce Neumann Pierwszy. Jego prawe udo podskakuje kilka razy na sekund.

Werner unosi anten jak najwyej, zakada suchawki i wcza odbiornik. Pie e ka cze ju miagkij znak. Wydaje si, e Rosjanin odczytuje litery alfabetu. W gowie Wernera rozlegaj si kolejne sowa i cichn. Szybkie ruchy nogi Neumanna Pierwszego lekko koysz ciarówk, jaskrawe soce owietla rozsmarowane na przedniej szybie resztki owadów, soneczniki szeleszcz poruszane chodnym wiatrem.

Czy maj wartowników? Posterunki obserwacyjne? Czy w stron ciarówki skradaj si w tej chwili od tyu uzbrojeni partyzanci? Gos Rosjanina w suchawkach przypomina brzczenie szerszenia – zwu kaz wukaow – kto wie, jakie straszliwe informacje przekazuje? Pozycje wojsk, rozkady jazdy pocigów, moe wanie podaje artylerzystom koordynaty ciarówki? Volkheimer wychodzi sporód soneczników, stanowi bardzo atwy cel, trzyma karabin jak pak. Chyba niemoliwe, by zmieci si w chacie; jest tak ogromny, e dom sprawia przy nim wraenie dziecinnej zabawki.

Pierwsze strzay rozlegaj si w oddali, obok chaty. Po uamku sekundy sycha je przez radio; s tak gone, e Werner o mao nie zrywa suchawek. Póniej znika nawet biay szum i cisza panujca w suchawkach wydaje si czym ogromnym, co porusza si w powietrzu, widmowym zeppelinem powoli ldujcym na ziemi. Neumann Pierwszy otwiera i zamyka zamek karabinu.

Werner przypomina sobie, jak siedzia skulony obok pryczy Jutty po zakoczeniu audycji Francuza. Przejedajcy pocig z wglem wprawia szyby w drenie, a w powietrzu unosio si przez chwil echo transmisji; mia wraenie, e mógby wycign rk i chwyci je w donie.

Volkheimer wraca z twarz poplamion atramentem. Unosi do czoa dwa ogromne palce, przesuwa hem do tyu i Werner widzi, e to nie atrament.

– Spalcie chat – mówi Volkheimer. – Szybko. Nie marnujcie benzyny. – Jego gos jest agodny, wrcz melancholijny. – Zabierzcie radiostacj.

Werner zdejmuje suchawki i wkada hem. Nad sonecznikami migaj jaskóki. Pole zatacza powoli krgi przed jego oczami, jakby co zaburzyo jego poczucie równowagi. Neumann Pierwszy idzie przodem, niosc kanister benzyny i nucc cicho. Przedzieraj si przez soneczniki, depcz dziewann, dzik marchew, licie zbrzowiae od mrozu. Koo drzwi ley w kurzu pies z bem na przednich apach i Werner myli przez chwil, e tylko pi.

Pierwszy zabity ley na pododze, przygniatajc wasne rami; zamiast gowy ma czerwon miazg. Drugi siedzi przy stole z gow na blacie, jakby spa oparty o niego uchem; wida tylko krawdzie rany, purpurowe jak majtki dziwki. Krew, która rozlaa si na stole, krzepnie niczym stygncy wosk. Wydaje si prawie czarna. Dziwnie jest myle o gosie cigle leccym w powietrzu, znajdujcym si ju w innym kraju, sabncym z kadym kilometrem.

Podarte spodnie, brudne kufajki, jeden z mczyzn nosi szelki: partyzanci nie uywaj mundurów.

Neumann Pierwszy zdziera zason z pótna workowego i wynosi na dwór. Werner syszy, jak polewa j benzyn. Neumann Drugi ciga szelki z martwego Rosjanina, zdejmuje z nadproa kilka warkoczy czosnku, wie je i wychodzi.

Na stole w kuchni ley nadjedzony kawaek sera i nó z wypowia drewnian rczk. Werner otwiera kredens. W rodku znajduje si magazyn znachora: soiki z ciemnymi pynami, nieoznakowane rodki przeciwbólowe, butelki z melas, yeczki przyklejone do drewna, flakon z aciskim napisem Belladonna, inny flakon oznaczony liter X.

Kiepskiej jakoci radiostacja dziaa na wysokich czstotliwociach: prawdopodobnie wymontowano j z rosyjskiego czogu. Pozioma antena wijca si na ziemi koo chaty moe nadawa co najwyej na odlego pidziesiciu kilometrów.

Werner obchodzi dom i oglda go od tyu: w wieczornym wietle ciany wydaj si biae jak ko. Myli o kredensie kuchennym z dziwnymi miksturami. O psie, który nie speni swojego zadania. Ci partyzanci mogli uprawia mroczn len magi, lecz nie powinni byli si zajmowa wysz form czarodziejskiej sztuki – radiem. Zarzuca karabin na rami i niesie wielki, odrapany nadajnik – przewody, ndzny mikrofon – do opla czekajcego z zapuszczonym silnikiem wród soneczników. Neumann Drugi i Volkheimer siedz ju w szoferce. Werner przypomina sobie sowa doktora Hauptmanna: Na prac naukow wpywaj dwa czynniki, kadecie. Zainteresowania naukowca i zainteresowania epoki. Wszystko do tego prowadzio: mier ojca; niespokojne godziny, gdy na poddaszu sucha z Jutt radia krysztakowego; Hans i Herribert noszcy pod koszulami czerwone opaski ze swastykami, by nie spostrzega ich Frau Elena; czterysta mrocznych, rozgwiedonych nocy w Schulpforcie, kiedy konstruowa odbiorniki dla doktora Hauptmanna. Zmasakrowanie Fredericka. Wszystko prowadzio do tej chwili. Werner upycha w budzie ciarówki róne czci rosyjskiego ekwipunku, siada oparty plecami o awk i obserwuje un poncej chaty widoczn nad polem soneczników. Obok zajmuje miejsce Bernd z karabinem na kolanach, a kiedy opel rusza, aden z nich nie zawraca sobie gowy zamykaniem tylnych drzwi.

 

Kamienie

S t a r s z y s i e r a n t v o n R u m p e l zostaje wysany do magazynu pod odzi. Udaje si w pierwsz podró po zakoczeniu kuracji w Stuttgarcie i ma wraenie, e gsto jego koci si zmniejszya. Za drutami kolczastymi stoi szeciu straników w hemach bojowych. Nastpuje dusza ceremonia trzaskania obcasami i salutowania. Von Rumpel zdejmuje paszcz i wkada jednoczciowy kombinezon, bez kieszeni, zapinany na zamek byskawiczny. Stranicy odsuwaj trzy rygle. Za drzwiami wida czterech szeregowców w identycznych kombinezonach; stoj przy stoach owietlonych lampami jubilerskimi. Okna s zabite arkuszami sklejki.

Ciemnowosy gefrajter wyjania zasady. Pierwszy onierz wyjmuje kamienie z opraw, drugi myje je po kolei w kuwecie z detergentem, trzeci way i podaje mas w karatach. Zadanie von Rumpla polega na zbadaniu klejnotów przez lup i okreleniu stopnia czystoci – prawie nieskazitelny, bardzo nieliczne inkluzje, z inkluzjami. Pity onierz, gefrajter, ma zanotowa wyniki bada.

– Bdziemy pracowa w systemie zmianowym, a skoczymy. Zmiana trwa dziesi godzin.

Von Rumpel kiwa gow. Ju w tej chwili ma wraenie, e za chwil pknie mu krgosup. Gefrajter wyciga spod stou worek spity acuchem z kódk, otwiera go i wysypuje zawarto na tac wyoon aksamitem. Z worka wylewaj si tysice klejnotów: szmaragdy, szafiry, rubiny. Cytryny. Perydoty. Chryzoberyle. Wród nich byszcz setki, tysice niewielkich brylantów, wikszo cigle w oprawach: koliach, bransoletkach, spinkach do mankietów albo kolczykach.

Pierwszy onierz niesie tac na swój stó, umieszcza w imadle piercionek zarczynowy, rozchyla pset apki trzymajce brylant, po czym przekazuje kamie koledze. Von Rumpel liczy worki znajdujce si pod stoem: jest ich dziewi. Na usta cinie mu si pytanie, skd si wzio tyle klejnotów, ale go nie zadaje.

Wie, skd pochodz.

 

Grota

W i e l e m i e s i c y p o m i e r c i madame Manec Marie-Laure w dalszym cigu spodziewa si, e usyszy na schodach kroki starej kobiety, jej ciki oddech i ochrypy gos: Jezus Maria, dziecko, jak zimno! Ale madame nigdy nie przychodzi.

Buty w nogach óka, pod modelem. W kcie laska. Na dó, na parter, gdzie na koku wisi tornister. Na zewntrz. Dwadziecia dwa kroki rue Vauborel. Póniej w prawo, szesnacie kratek ciekowych. Skrt w lewo w rue Robert-Surcouf. Nastpnych dziewi kratek do piekarni.

Prosz jeden zwyky bochenek.

Jak si miewa twój stryj?

Stryj czuje si wietnie, dzikuj.

Czasami w bochenku znajduje si biay zwitek papieru, czasem nie. Niekiedy madame Ruelle robi zakupy dla Marie-Laure: kapusta, czerwona papryka, mydo. Powrót do skrzyowania z rue d’Estrées. Zamiast skrci w lewo w rue Vauborel, Marie-Laure poda prosto. Pidziesit kroków do murów obronnych i okoo stu u ich podnóa a do wylotu zauka, który staje si coraz wszy.

Odnajduje palcami zamek, wyjmuje z paszcza elazny klucz otrzymany rok wczeniej od Huberta Bazina. Lodowato zimna woda siga do pó ydki, natychmiast drtwiej w niej palce. Ale grota stanowi wasny, zamknity wszechwiat, w którym wiruj niezliczone galaktyki. W odwróconej poówce muszli maa yje pkla, a w malekiej wrzecionowatej muszli mieszka jeszcze mniejszy rak pustelnik. A na muszli kraba? Jeszcze mniejsza pkla. A na pkli?

W starej, wilgotnej grocie szum morza zagusza wszystkie inne dwiki, a Marie-Laure opiekuje si limakami jak rolinami w ogrodzie. Przypyw po przypywie, chwila po chwili: przychodzi sucha, jak pezaj, szuraj i piszcz, myle o ojcu zamknitym w celi, o madame Manec na polu dzikiej marchwi, o stryju uwizionym w domu od dwudziestu lat.

Póniej wraca po omacku do bramy i zamyka j za sob na klucz.

Tej zimy elektryczno bardzo czsto nie dziaa; Étienne podcza do radiostacji dwa akumulatory z kutrów rybackich, by móc nadawa, gdy nie ma prdu. eby si ogrza, pal drewniane skrzynki, papiery, a nawet zabytkowe meble. Marie-Laure zabiera ciki dywan z podogi pokoju madame Manec, wciga na pite pitro i kadzie na kodrze swojego óka. Noc w jej pokoju panuje taki zib, e czasami dziewczynka ma wraenie, i syszy szron osiadajcy na pododze.

Kroki na ulicy mog oznacza nadejcie andarma, a warkot motoru przybycie oddziau onierzy, którzy maj ich aresztowa.

Na poddaszu Étienne znowu nadaje i Marie-Laure myli: Powinnam stan koo frontowych drzwi na wypadek, gdyby przyszli. Ale jest zbyt zimno. Znacznie przyjemniej lee w óku pod cikim dywanem. Marzy, e jest z powrotem w muzeum, przesuwa palce po znajomych cianach, poda Wielk Galeri w stron magazynu kluczy, suchajc echa wasnych kroków. Musi tylko przej przez posadzk wyoon kamiennymi pytami, skrci w lewo i oto za kontuarem bdzie sta przy tokarce ojciec.

Dlaczego tak dugo to trwao, sikorko? – spyta.

Nigdy ci nie opuszcz, nawet za milion lat – powie.

 

Polowanie

W s t y c z n i u 1 9 4 3 r o k u Werner odnajduje drug partyzanck radiostacj, nadajc z sadu trafionego pociskiem, którego wybuch ci wikszo drzew w poowie wysokoci. Dwa tygodnie póniej lokalizuje trzeci i czwart. Kada nowa transmisja wydaje si odmian poprzedniej, trójkt si zmniejsza, boki staj si krótsze, wierzchoki zbliaj si do siebie, a wreszcie zmieniaj si w jeden punkt, stodo, chaup, piwnic fabryki albo aosne obozowisko na polu lodowym.

– Nadaje w tej chwili?

– Tak.

– Z tamtej szopy?

– Widzisz anten na wschodniej cianie?

Werner w miar moliwoci rejestruje transmisje partyzantów na tamie magnetycznej. Uczy si, e wszyscy lubi sucha wasnego gosu. Hybris, jak w staroytnych mitach. Zbyt wysoko ustawiaj anten, nadaj zbyt dugo, zakadaj, e wiat jest bezpieczny i racjonalny, cho oczywicie to nieprawda.

Kapitan jest zachwycony efektami pelengacji; obiecuje urlopy, steki, koniak. Opel przez ca zim kry po terytoriach okupowanych i nagle pojawiaj si nazwy miast, które Jutta zapisywaa przy skali jego radia – Praga, Misk, Lublana.

Czasami ciarówka mija grup jeców i Volkheimer prosi Neumanna Pierwszego, by zwolni. Prostuje si, wypatrujc czowieka równie wielkiego jak on sam. Kiedy zauwaa kogo odpowiedniego, stuka w desk rozdzielcz. Neumann Pierwszy hamuje, a Volkheimer zeskakuje na nieg i przeciska si midzy jecami, nie zwaajc na chód, zwykle ubrany tylko w koszul.

– Jego karabin jest w ciarówce – mówi Neumann Pierwszy. – Zostawi swój pieprzony karabin.

Czasami Volkheimer jest za daleko. W innych momentach Werner doskonale go syszy.

– Ausziehen! – rozkazuje sierant. Z jego ust buchaj kby pary i wielki Rosjanin prawie zawsze rozumie, o co chodzi. Zdejmuj. Barczysty rosyjski chopak o twarzy czowieka, którego nie moe zdziwi ju nic na wiecie. Nic oprócz jednego: e w jego stron brnie w niegu inny olbrzym.

Jecy zdejmuj mitenki, weniane koszule, brudne kouchy. Ich twarze zmieniaj si dopiero wtedy, gdy Volkheimer domaga si butów: krc gowami, spogldaj w gór lub wbijaj wzrok w ziemi, przewracaj oczami jak sposzone konie. Werner rozumie, e utrata butów oznacza mier. Ale Volkheimer stoi i czeka, olbrzym naprzeciwko olbrzyma, i jeniec zawsze ustpuje. Stoi w podartych skarpetkach na niegu i usiuje nawiza kontakt wzrokowy z innymi winiami, ale nikt na niego nie patrzy. Volkheimer bierze róne czci garderoby, przymierza, oddaje, jeli nie pasuj. Póniej wraca do ciarówki i Neumann Pierwszy uruchamia motor.

Skrzypicy lód, ponce wioski w lasach, noce, gdy jest tak zimno, e nawet nie pada nieg – zima to dziwna, niesamowita pora roku, a Werner wdruje przez biay szum, jak niegdy wdrowa z Jutt, cignc j w wózku uliczkami Zollverein. W suchawkach wród trzasków materializuje si gos, potem znika, a Werner zaczyna na niego polowa. To ty, myli, gdy go znowu znajduje, to ty – ma wraenie, e poda z zamknitymi oczami wzdu kilometrowej nici, a wreszcie paznokcie natrafiaj na mikroskopijny wze.

Czasami midzy pierwsz transmisj a odnalezieniem nastpnej mija kilka dni; gosy Rosjan staj si amigówk, czym, czym mona zaj umys; z pewnoci jest to lepsze od walki w mierdzcym, zamarznitym okopie penym lodu, jak w czasie pierwszej wojny wiatowej prowadzili wykadowcy z Schulpforty. Tutaj walka jest czystsza, bardziej mechaniczna, prowadzona w eterze, niewidzialna, a linie frontu s wszdzie. Czy takie polowanie nie jest ródem ekstatycznej radoci? Ciarówka podskakuje na wybojach, pdzc w mroku, a nad drzewami pojawia si zarys anteny.

Sysz ci.

Iga w stogu siana. Cier w apie lwa. Werner go odnajduje, a Volkheimer wyciga.

Przez ca zim tymi samymi drogami cign niemieckie konie, sanie, czogi i ciarówki, ubijajc nieg, zmieniajc go w liski cement pokryty plamami krwi. Kiedy w kocu przychodzi kwiecie, niosc wo trocin i trupów, z poboczy znikaj wysokie zaspy, lecz drogi w dalszym cigu pokrywa lód, lnica, mordercza sie inwazji: zapis ukrzyowania Rosji.

Której nocy przejedaj przez most na Dnieprze, z przodu wznosz si kopuy kijowskich cerkwi, wiatr niesie popió, w zaukach kul si prostytutki. W kawiarni Werner siedzi z kolegami o dwa stoliki od niewiele ode starszego onierza piechoty. Chopak czyta gazet, poruszajc gakami ocznymi, popija kaw i wydaje si czym zdziwiony. Kompletnie zaskoczony.

Werner nie moe oderwa od niego wzroku. W kocu Neumann Pierwszy mówi szeptem:

– Wiesz, dlaczego tak wyglda?

Werner krci gow.

– Straci powieki wskutek odmroenia.

Nie dociera do nich poczta. Mijaj miesice i Werner nie pisze do siostry.

 

Wiadomoci

W a d z e o k u p a c y j n e z a r z d z a j , e na drzwiach kadego domu musi by wywieszona lista mieszkaców: M. Étienne LeBlanc, 62 lata. Mlle Marie-Laure LeBlanc, 15 lat. Marie-Laure torturuje si marzeniami o wspaniaych potrawach stojcych na dugich stoach: pómiskach z patami schabu wieprzowego, pieczonych jabkach, bananach flambé, ananasach z bit mietan.

Pewnego ranka latem 1943 roku idzie do piekarni w czasie mawki. Kolejka siga na ulic. Kiedy w kocu Marie-Laure dochodzi do lady, madame Ruelle bierze j za rk i mówi bardzo cichym gosem:

– Spytaj, czy moe to przeczyta.

Pod bochenkiem znajduje si zoona karteczka. Marie-Laure chowa chleb do tornistra i ciska papier w doni. Oddaje kartk ywnociow, wraca prosto do domu i rygluje za sob drzwi. Étienne czapie na parter.

– Co tu jest napisane, stryju?

– Monsieur Droguet informuje swoj córk w Saint-Coulomb, e odzyskuje zdrowie.

– Powiedziaa, e to wane.

– Co to znaczy?

Marie-Laure zdejmuje plecak, siga do rodka i odrywa kawaek chleba.

– Zdaje si, e monsieur Droguet chce przekaza córce, e czuje si lepiej.

W nastpnych tygodniach pojawiaj si nowe wiadomoci. Narodziny w Saint-Vincent. Umierajca babcia w La Mare. Madame Gardinier z La Rabinais informuje syna, e mu przebacza. Étienne nie wie, czy w tych frazach kryj si sekretne komunikaty, czy zdanie Monsieur Fayou mia atak serca i spokojnie odszed z tego wiata znaczy Wysadzi stacj rozrzdow w Rennes. Najwaniejsze, e kto na pewno tego sucha, e zwykli obywatele maj radia, e chc si ze sob komunikowa. Nigdy nie wychodzi z domu, spotyka si tylko z Marie-Laure, a jednak w jaki sposób znajduje si w samym rodku pajczej sieci zoonej z informacji.

Wcza mikrofon i odczytuje liczby, póniej wiadomoci. Nadaje je na rónych zakresach fal, podaje wskazówki dotyczce nastpnej transmisji i odtwarza fragment starej pyty gramofonowej. Caa procedura zajmuje co najwyej sze minut.

Za dugo. Prawie na pewno za dugo.

A jednak nikt si nie pojawia. Nie dzwoni dwa dzwonki. Po schodach nie wchodz niemieccy onierze, nie wal w drzwi i nie strzelaj im w gowy.

Chocia Marie-Laure zna na pami listy ojca, prosi Étienne’a, by je gono czyta. Dzi stryjeczny dziadek siedzi na skraju jej óka.

Dzisiaj widziaem db udajcy kasztanowiec.

Wiem, e postpisz susznie.

Jeli kiedykolwiek zechcesz zrozumie, zajrzyj do domu Étienne’a, do rodka.

– Co tata mia na myli, gdy napisa „do rodka”, jak sdzisz, stryjku?

– Tak czsto ju o tym rozmawialimy, Marie.

– Co w tej chwili robi, jak mylisz?

– pi, dziecko. Jestem tego pewny.

Marie-Laure przewraca si na bok, a Étienne przykrywa j kodr a po szyj, zdmuchuje wiec i wpatruje si w miniaturowe dachy i kominy modelu stojcego w nogach óka. Pojawia si wspomnienie: by kiedy z bratem na polu na wschód od miasta. Tego lata w Saint-Malo pojawiy si robaczki witojaskie i bardzo podekscytowany ojciec przygotowa dla synów siatki na dugich kijach i soje z drucianymi wieczkami. Étienne i Henri biegali w wysokiej trawie, a wietliki unosiy si nad nimi i uciekay, zawsze pozostajc tu poza zasigiem rk. Chopcy mieli wraenie, e stpaj po rozarzonym wglu i e byskajce robaczki to iskry wyrzucone w powietrze przez stopy.

Henri powiedzia, e chce umieci w swoim oknie tak duo wietlików, by mogy je widzie statki przepywajce w odlegoci wielu kilometrów.

Jeli w Saint-Malo s tego lata robaczki witojaskie, nie pojawiaj si na rue Vauborel. Jest tylko pómrok i cisza. Cisza to skutek okupacji – wisi w gaziach drzew, sczy si z rynsztoków. Madame Guiboux, matka szewca, wyjechaa z miasta. Podobnie stara madame Blanchard. Wiele okien jest ciemnych. Wydaje si, e Saint-Malo stao si bibliotek pen ksiek napisanych w nieznanym jzyku, e domy to wielkie póki z niezrozumiaymi tomami, e pogaszono wszystkie lampy.

Ale na strychu znowu dziaa maszyna. Iskra w ciemnoci.

Z ulicy dobiega lekki stukot. Étienne wyglda przez szpary w okiennicach, patrzy pi piter w dó i widzi w wietle ksiyca widmo madame Manec. Madame wyciga do, po czym na jej rkach siadaj jeden po drugim wróble, a ona chowa je pod paszcz.

 

Loudenvielle

P i r e n e j e l n i . Nad szczytami gór wisi dziobaty ksiyc, jak wbity na pal. Starszy sierant von Rumpel jedzie taksówk przez platynowy blask, dociera do prefektury i staje naprzeciwko kapitana policji, który nieustannie gadzi sumiaste wsy dwoma palcami lewej rki.

Policja francuska dokonaa aresztowania. Kto wama si do domu letniskowego bogatego filantropa powizanego z Paryskim Muzeum Przyrodniczym, po czym przestpc zatrzymano z walizeczk pen klejnotów.

Von Rumpel musi dugo czeka. Kapitan oglda paznokcie lewej rki, póniej prawej, potem znowu lewej. Von Rumpel czuje si dzi wieczorem bardzo saby, ma mdoci. Lekarz twierdzi, e kuracja jest zakoczona, e zaatakowali nowotwór i teraz musz czeka, ale w niektóre ranki Von Rumpel nie moe si wyprostowa, gdy koczy wiza sznurowada.

Nadjeda samochód. Kapitan wychodzi, by powita swoich kolegów. Von Rumpel patrzy przez okno.

Dwóch andarmów wyprowadza z auta szczupego mczyzn w beowym garniturze, z idealnie okrgym fioletowym siniakiem wokó lewego oka. Delikwent ma skute rce. Krople krwi na konierzyku. Wyglda jak aktor grajcy przestpc w filmie. Policjanci wprowadzaj winia do rodka, a kapitan wyjmuje z baganika teczk.

Von Rumpel wyciga z kieszeni biae rkawiczki. Kapitan zamyka drzwi swojego gabinetu, stawia teczk na biurku i zasania okna aluzjami. Przekrzywia abaur lampki. Von Rumpel syszy w gbi budynku szczk zatrzaskiwanych drzwi celi. Kapitan wyjmuje z teczki ksik adresow, plik listów i damsk torebk. Póniej usuwa ukryte dno i wyciga sze aksamitnych zawinitek.

Rozwija je po kolei. Pierwsze zawiera trzy wspaniae beryle: róowe, ogromne, w ksztacie szeciokta. W drugim znajduje si naturalne skupisko krysztaów amazonitu o barwie wody morskiej, pokrytych delikatnymi biaymi prkami. Po otwarciu trzeciego ukazuje si brylant o gruszkowatym ksztacie.

Von Rumpel czuje dreszcz, który dociera do czubków jego palców. Kapitan wyjmuje z kieszeni lup; na jego obliczu rozkwita wyraz nagiej chciwoci. Oglda brylant przez dugi czas, obracajc w róne strony. W wyobrani von Rumpla przepywaj obrazy Führermuseum, lnicych gablotek, arkad, klejnotów za szybami – i czego jeszcze: ledwo dostrzegalnej siy podobnej do sabego prdu elektrycznego, emanujcej z kamienia. Szepccej do von Rumpla, obiecujcej wyleczy jego chorob.

W kocu kapitan unosi wzrok; wokó jego oka wida róowy lad lupy. Wilgotne wargi byszcz w wietle lampy. Kadzie klejnot z powrotem na rczniku.

Von Rumpel, siedzcy po przeciwnej stronie biurka, bierze brylant. Ale kiedy przykada lup do oka, widzi, e kamie nie róni si od tego, który dwa lata wczeniej oglda w muzeum. Odkada klejnot na biurko.

Kapitanowi rzednie mina.

– Ale przynajmniej powinnimy wykona zdjcie rentgenowskie, prawda? – pyta po francusku.

– Prosz robi z tym kamieniem, na co ma pan ochot. Ja wezm listy, jeli to moliwe.

Wraca do hotelu przed pónoc. Dwie kopie. To pewien postp. Odnalaz dwa egzemplarze, pozostay do odnalezienia jeszcze dwa, z których jeden musi by prawdziwy. Na kolacj zamawia gotowanego dzika ze wieymi grzybami. I ca butelk bordo. Takie rzeczy s szczególnie wane podczas wojny. To one odróniaj cywilizowanego czowieka od barbarzycy.

W hotelu wieje po nogach, a jadalnia jest pusta, lecz kelner okazuje si znakomity. Nalewa z gracj wino i odchodzi. Kiedy ciemne jak krew bordo znajdzie si w kieliszku, wydaje si prawie yw istot. Von Rumplowi sprawia przyjemno myl, e bdzie ostatnim czowiekiem na wiecie, którego spotka przywilej smakowania tego wina, nim przestanie ono istnie.

 

Szaro

G r u d z i e 1 9 4 3 r o k u . Lodowate wwozy midzy kamienicami. Jedyny opa to wieo cite krzewy i cae miasto pachnie dymem palonych krzewów. Idc do piekarni, pitnastoletnia Marie-Laure jest przemarznita do szpiku koci. W domu jest troch lepiej. Wydaje si, e w pokojach fruwaj zabkane patki niegu, które wpady do rodka przez szczeliny w murze.

Sucha odgosu kroków stryjecznego dziadka na poddaszu, póniej jego gosu – trzysta dziesi, tysic czterysta szedziesit siedem, piset siedem, dwa tysice dwadziecia dwa, piset siedemdziesit sze tysicy osiemset osiemdziesit jeden. W kocu rozlega si melodia dziadka, Clair de lune, otaczajc j jak bkitna mgieka.

Nisko nad miastem leniwie przelatuj samoloty. Czasami warkot jest tak bliski, e Marie-Laure czuje lk, i mog uderzy w dachy, zawadzi brzuchami o kominy. Ale adne samoloty si nie rozbijaj, adne domy nie eksploduj. Jedyna zmiana polega na tym, e Marie-Laure ronie: nie pasuj ju na ni ubrania przyniesione przez ojca w plecaku trzy lata wczeniej. Buty uwieraj, wic zaczyna nosi trzy pary skarpet i stare póbuty Étienne’a.

Kr plotki, e w Saint-Malo bd mogli zosta tylko urzdnicy niezbdni do funkcjonowania miasta.

– Nie wyjedziemy – mówi Étienne. – Nie teraz, gdy wreszcie moemy zrobi co dobrego. Jeli lekarz nie da nam zawiadcze, kupimy je na czarnym rynku.

Marie-Laure codziennie spdza cz dnia w krainie wspomnie: przypomina sobie obrazy widzialnego wiata, gdy nie miaa jeszcze szeciu lat, kiedy Pary przypomina gigantyczn kuchni. Wszdzie wznosiy si piramidy kapusty i marchewek, na straganach piekarzy leay góry ciastek, a obok, na stoiskach z rybami, dorsze, ledzie i karpie. Rynsztoki byy wypenione srebrzystymi uskami, a z nieba nurkoway mewy, biae jak alabaster, by porywa wntrznoci. Wszystko, na co Marie-Laure patrzya, pulsowao kolorami: ziele porów, lnicy fiolet bakaanów.

Teraz wiat sta si szary. Szare twarze, szara cisza i szara, nerwowa trwoga wiszca nad kolejk do piekarni. Krótkotrwaa feeria barw pojawia si tylko w chwili, gdy Étienne wdrapuje si po schodach na strych, poskrzypujc kolanami, by wysya w eter kolejne cigi liczb, nadawa nowe wiadomoci od madame Ruelle, puszcza muzyk. Przez pi minut w niewielkim pomieszczeniu eksploduj kolory, karmazyn, morski bkit i zoto, a póniej nadajnik milknie, powraca szaro i stryjeczny dziadek czapie schodami na dó.

 

Febra

M o e p r z y c z y n b y g u l a s z zjedzony w jakiej bezimiennej ukraiskiej kuchni, moe partyzanci zatruli wod, moe Werner po prostu siedzi zbyt dugo w wilgotnych miejscach ze suchawkami na uszach. Tak czy inaczej dostaje febry, a wraz z ni straszliwej biegunki. Kiedy kuca w bocie za oplem, ma wraenie, e sra resztkami cywilizacji. Przez dugie godziny przyciska policzek do ciany ciarówki, próbujc si ochodzi. Póniej znów zaczynaj si dreszcze, niepowstrzymane, bezlitosne, i Werner najchtniej skoczyby w ogie.

Volkheimer proponuje kaw, a Neumann Drugi tabletki, o których Werner ju wie, e nie s lekarstwem na ból pleców. Odrzuca obie propozycje i rok 1943 zmienia si w 1944. Nie pisa do Jutty od prawie dwunastu miesicy. Ostatni list od siostry nadszed pó roku wczeniej i zaczyna si pytaniem: Dlaczego nie piszesz?

Mimo to udaje mu si namierza nielegalne transmisje przecitnie raz na dwa tygodnie. Zbiera kiepskie sowieckie radia, wykonane z podych materiaów, niezgrabnie zlutowane. Wszystko wydaje si zupenie nielogiczne. Jak mog toczy wojn, posugujc si takim ndznym sprztem? Propaganda gosi, e partyzanci s wietnie zorganizowani, e to niebezpieczni, zdyscyplinowani bojownicy, e suchaj rozkazów dzikich, bezwzgldnych przywódców. Werner widzi jednak na wasne oczy, e nie umiej dziaa efektywnie wskutek braku koordynacji – s godni, brudni, mieszkaj w doach wygrzebanych w ziemi. Stanowi przypadkow zbieranin straceców.

Nigdy nie potrafi si zorientowa, która teoria jest blisza prawdy. Uwaa, e wszyscy ludzie, których spotykaj, to w gruncie rzeczy partyzanci, bojownicy. Kady, kto nie jest Niemcem, yczy Niemcom mierci, nawet ci Rosjanie i Ukraicy, którzy najbardziej im si podlizuj. Kryj si po ktach na widok ciarówki wjedajcej z turkotem do miasta; ukrywaj swoje twarze, rodziny, a w ich sklepikach le stosy butów zdartych z trupów.

Patrz na nich.

W najgorszych dniach bezlitosnej zimy – gdy ciarówk, karabiny i sprzt radiowy atakuje rdza, gdy wszdzie dokoa wycofuj si niemieckie dywizje – Werner czuje gbok pogard dla wszystkich mijanych istot ludzkich. Dymice, zburzone wsie, odamki cegie na ulicach, zamarznite trupy, zdruzgotane mury, przewrócone samochody, szczekajce psy, biegajce szczury, wszy: jak oni mog y w taki sposób? Tu, w Rosji, w lasach, górach, wsiach, niemieccy onierze maj bezlitonie wprowadza porzdek. Poziom entropii ukadu zmniejsza si tylko wtedy, gdy wzrasta poziom entropii innego ukadu – tak mówi doktor Hauptmann. Natura da symetrii. Ordnung muss sein.

A jednak jaki porzdek wprowadzaj na wschodzie? Walizki, kolejki, paczce niemowlta, przechodzce przez miasta tumy wycofujcych si onierzy z oczami wypenionymi wiecznoci, – w jakim ukadzie wzrasta stopie uporzdkowania? Na pewno nie w Kijowie, Lwowie ani Warszawie. To wszystko Hades. Po prostu niezliczone rzesze istot ludzkich, jakby ogromne rosyjskie fabryki bez przerwy produkoway nowych ludzi. Zabijcie tysic, a my stworzymy dziesi tysicy.

Luty spdzaj w górach. Werner dygoce z zimna w budzie na platformie ciarówki, gdy tymczasem Neumann Pierwszy wspina si po serpentynach. Nad dolin unosz si grube supy dymu, od czasu do czasu na niebie wida lnice tory pocisków z dzia.

Volkheimer rozwija koc i zarzuca na ramiona Wernera, który czuje, e krew przelewa si w nim do przodu i do tyu, jak rt. Za oknami, w luce we mgle, wida przez chwil bardzo wyranie sie okopów i stanowisk dzia, a Werner ma wraenie, e patrzy na obwody elektryczne olbrzymiego radia, e kady onierz to elektron podajcy wasn ciek, majcy tyle do powiedzenia co elektron. Póniej pokonuj zakrt i czuje obok siebie jedynie obecno Volkheimera. Chodny zmierzch za oknami, kolejne mosty, kolejne góry, przez cay czas jad w dó. Drog owietla metaliczny, poszarpany blask ksiyca, na polu pasie si biay ko, po niebie przesuwa si snop wiata reflektora, a kiedy przejedaj obok górskiej chaty, Werner widzi przez uamek sekundy Jutt siedzc przy stole, umiechnite twarze otaczajcych j dzieci, haft Frau Eleny nad zlewem i trupy tuzina niemowlt w beczce za piecem.

 

Trzeci kamie

V o n R u m p e l s t o i w château na przedmieciach Amiens, na pónoc od Parya. Wielki stary dwór jczy w ciemnoci. Naley do emerytowanego paleontologa i von Rumpel uwaa, e po inwazji na Francj trzy lata temu to wanie tutaj uciek szef ochrony muzeum. Spokojne miejsce, otoczone polami i sieci ywopotów. Wchodzi po schodach do biblioteki. Jedna z póek obraca si na zawiasach, znajduje si za ni sejf. Wamywacz pracujcy dla gestapo jest dobry: posuguje si stetoskopem, nie wcza latarki. Otwiera kas po kilku minutach.

Stary pistolet, pudeko z dokumentami, stos spatynowanych srebrnych monet. I bkitny brylant o gruszkowatym ksztacie w pudeeczku wyoonym aksamitem.

Wewntrz kamienia wida przez sekund czerwone serce, które nastpnie znika. Von Rumpel czuje nadziej i rozpacz; prawie dotar do celu. Ma ogromne szanse na sukces, prawda? Ale domyla si wszystkiego jeszcze przed obejrzeniem klejnotu w wietle lampy. Opuszcza go uniesienie. Brylant nie jest prawdziwy, on take jest dzieem Duponta.

Znalaz wszystkie trzy podróbki. Opucio go szczcie. Lekarz twierdzi, e nowotwór znowu si rozrasta. Wojna przybiera fatalny obrót – Niemcy cofaj si w Rosji, na Ukrainie, we Woszech. Lada dzie wszyscy czonkowie Einsatzstab Reichsleiter Rosenberg – ludzie przeszukujcy kontynent w poszukiwaniu ukrytych bibliotek, zamurowanych zwojów modlitewnych, obrazów impresjonistów – dostan do rk karabiny i zostan wysani na front. Równie von Rumpel.

Waciciel kamienia bdzie y wiecznie

Nie moe si podda. Ale jego rce staj si takie cikie. Gowa zmienia si w gaz.