Mil podmorskiej eglugi 2 страница

 

Nadajnik

S t o i n a s t o l e o b o k k o m i n a. Pod spodem znajduj si dwa akumulatory wymontowane z kutrów rybackich. Dziwne urzdzenie, zbudowane przed wielu laty, by rozmawia z duchem. Marie-Laure bardzo ostronie podpeza do stoka od pianina i siada na nim. Kto musi mie radio – straacy, jeli s w pobliu; ruch oporu albo Amerykanie ostrzeliwujcy miasto. Niemcy w swoich podziemnych bunkrach. Moe sam Étienne. Usiuje sobie wyobrazi stryja skulonego gdzie wród gruzów, obracajcego palcami pokrta widmowego radia. Moe stryjeczny dziadek uwaa, e Marie-Laure nie yje? Moe czeka na wiadomo niosc promyk nadziei?

Marie-Laure dotyka opuszkami palców kamieni komina, a znajduje dwigni zainstalowan przez stryja. Napiera na ni caym ciaem i antena rozkada si nad dachem, wydajc cichy zgrzyt.

Za gono.

Marie-Laure czeka. Liczy do stu. Z dou nie dobiega aden dwik.

Wyciga rk pod stoem i jej palce natrafiaj na przeczniki mikrofonu i nadajnika, cho nie pamita, który jest który. Naciska pierwszy, póniej drugi. W wielkim urzdzeniu rozlega si dwik rozgrzewajcych si lamp.

Czy nie za gono, tato?

Nie goniej ni wiatr. Szum poarów.

Przesuwa palcami po przewodach, a jej do dociera do mikrofonu.

Jeli czowiek zamyka oczy, nie dowiaduje si niczego o lepocie. Poza wiatem nieba, twarzy i budynków istnieje surowszy, starszy wiat, miejsce, gdzie paszczyzny ulegaj dezintegracji, a w powietrzu pyn awice dwików. Marie-Laure siedzi na poddaszu wysoko nad ulic i syszy lilie szeleszczce na bagnach w odlegoci dwóch kilometrów. Syszy Amerykanów biegncych przez pola uprawne, kierujcych dziaa na pokryte dymem Saint-Malo, syszy znajomy syk lamp sztormowych w piwnicach, kruki skaczce z gazi na ga, muchy siadajce na trupach w przydronych rowach, syszy szelest tamaryszków, krzyki sójek, syszy traw na wydmach, syszy ogromn granitow pi, tkwic w gbinach skorupy ziemskiej i stanowic podstaw Saint-Malo, syszy ocean nacierajcy na miasto ze wszystkich czterech stron, syszy fale przypywu uderzajce w okoliczne wyspy, syszy krowy pijce z kamiennych koryt i delfiny pynce w ciemnych wodach kanau La Manche, syszy ruchy koci martwych wielorybów kilka kilometrów w dole, których szpik przez sto lat bdzie poywieniem dla kolonii istot nigdy niewidujcych wiata sonecznego. Syszy limaki w grocie, gdy pezn po kamieniach.

Pomylaem sobie, e zamiast czyta samemu, moe mógbym posucha, jak ty czytasz.

Woln rk otwiera powie lec na kolanach. Znajduje opuszkami palców tekst. Podnosi mikrofon do ust.

 

Gos

R a n k i e m c z w a r t e g o d n i a w puapce w ruinach Domu Pszczó Werner sucha naprawionego odbiornika, obracajc w obie strony gak strojenia, gdy nagle syszy w zdrowym uchu dziewczcy gos: O trzeciej nad ranem obudzi mnie gwatowny wstrzs. To gód, gorczka, myli Werner, co mi si przywidziao, mój umys przeksztaca biay szum w sowa…

Dziewczyna mówi: Usiadem na óku i zaczem nadsuchiwa w ciemnoci, gdy nagle cisno mn na rodek kabiny.

Mówi cicho po francusku, ma doskona dykcj, a jej akcent jest twardszy od akcentu Frau Eleny. Werner przyciska suchawk do ucha. Widocznie „Nautilus” zawadzi kilem i znacznie si przechyli…

Dziewczyna starannie wymawia „r”, przeciga „s”. Z kad sylab gos coraz gbiej wgryza si w mózg Wernera. Mody, wysoki, niewiele goniejszy od szeptu. Jeli to halucynacja, niechaj tak bdzie.

Jeden z takich wywracajcych si bloków uderzy „Nautilusa” pyncego pod wod, a potem, wlizgnwszy si pod kadub, uniós statek z nieprzepart moc ku górze, w warstwy nie tak gste…

Werner syszy, jak dziewczyna zwila jzykiem podniebienie. Kto wie jednak, czy wówczas nie uderzymy w awic, czy nie zostaniemy zgnieceni midzy dwoma lodowymi paszczyznami? Znów rozlegaj si trzaski zaguszajce gos dziewczyny i Werner rozpaczliwie próbuje je wyeliminowa. Jest dzieckiem w pokoiku na poddaszu, pragnie dalej ni, ale na ramieniu pooya mu rk Jutta i budzi go szeptem.

Jak ju powiedziaem, bylimy pod wod, ale z kadej strony „Nautilusa” wznosia si w odlegoci mniej wicej dziesiciu metrów olepiajco biaa ciana lodu. Nad nami i pod nami – taka sama ciana15.

Dziewczyna nagle przestaje czyta i znów rozlegaj si trzaski. Kiedy znowu si odzywa, jej gos zmienia si w niespokojny szept: On tu jest. Jest tu pode mn.

Póniej transmisja milknie. Werner krci gak strojenia, zmienia czstotliwoci: nic. Zdejmuje suchawki i w kompletnej ciemnoci idzie do miejsca, gdzie siedzi Volkheimer, po czym chwyta go za rami.

– Co usyszaem. Prosz…

Volkheimer si nie porusza; wydaje si wyciosany z drewna. Werner mocno szarpie go za rk, ale jest zbyt may, za saby; nagle opuszczaj go wszystkie siy.

– Dosy – rozlega si w mroku gos sieranta. – To nic nie da. – Werner siedzi na pododze. Gdzie w ruinach nad ich gowami miaucz koty. S godne. Tak samo jak on. Tak samo jak Volkheimer.

Jeden chopców z Schulpforty opisa raz Wernerowi wiec w Norymberdze: opowiada o oceanie proporców i sztandarów, masach chopców kbicych si w wietle i samym Führerze na otarzu w odlegoci omiuset metrów. Znajdujce si za nim kolumny byy owietlone reflektorami, panowaa witeczna atmosfera pena podniosoci i witego oburzenia. Hans Schilzer uwielbia te przedstawienia, uwielbia je Herribert Pomsel, uwielbiali wszyscy chopcy z Schulpforty i tylko modsza siostra bya jedyn znan Wernerowi osob, która potrafia przejrze ten teatr. Jak? Dziki czemu Jutta znacznie lepiej rozumiaa wiat? I dlaczego on wiedzia tak mao?

Kto wie jednak, czy wówczas nie uderzymy w awic, czy nie zostaniemy zgnieceni midzy dwoma lodowymi paszczyznami?

On tu jest. Jest tu pode mn.

Zrób co. Ocal j.

Ale Bóg to tylko chodne biae oko, sierp ksiyca nad obokami dymu. Wybuchy stopniowo zmieniaj miasto w py, a oko mruga, mruga…

 

Dziewi

Maj 1944

 

Kraniec wiata

W b u d z i e z t y u o p l a Volkheimer trzyma w olbrzymich apach list Jutty i czyta go na gos Wernerowi:

…Herr Siedler, urzdnik górniczy, przysa list, w którym gratuluje Ci sukcesów. Napisa, e ludzie s z Ciebie dumni. Czy to znaczy, e moesz przyjecha do domu? Hans Pfeffering kaza Ci przekaza, e „odwanych nie imaj si kule”, chocia moim zdaniem to za rada. Frau Elen mniej bol zby, ale nie moe pali, co wprawia j w zy humor. Czy pisaam, e Frau Elena zacza pali?…

Werner spoglda ponad ramieniem Volkheimera przez popkane tylne okno ciarówki i widzi rudowos dziewczynk w aksamitnej pelerynce unoszc si dwa metry nad szos. Przenika przez drzewa i znaki drogowe, gadko pokonuje zakrty, nie odstpuje opla równie nieubaganie jak ksiyc.

Neumann Pierwszy jedzie coraz dalej na zachód, a Werner ley skulony pod awk z tyu i nie rusza si caymi godzinami, owinity kocem. Nie chce pi herbaty ani je misa z puszki, cigle ciga go martwe dziecko. Martwa dziewczynka na niebie, martwa dziewczynka za oknem, martwa dziewczynka w odlegoci dziesiciu centymetrów. Dwoje wilgotnych oczu i dziura po kuli przypominajca trzecie oko, które nigdy si nie zamyka.

Jad przez cig miasteczek toncych w zieleni, gdzie wzdu sennych kanaów rosn przystrzyone wierzby. Z szosy zjedaj dwie kobiety na rowerach i spogldaj na mijajc je ciarówk: piekielny pojazd, wysany, by sprowadzi nieszczcie na ich miasto.

– Francja – mówi Bernd.

W górze przesuwaj si korony pczkujcych wini. Werner otwiera tylne drzwi i siada tyem do kierunku jazdy, ze stopami wiszcymi tu nad drog. Na trawie tarza si ko, po niebie przepywa pi biaych oboków.

Zatrzymuj si w miasteczku o nazwie Épernay; waciciel hotelu przynosi wino, udka kurczaka i rosó, który Werner jest w stanie utrzyma w odku. Ludzie siedzcy wokó przy stolikach mówi jzykiem, którym w dziecistwie szeptaa do Wernera Frau Elena. Neumann Pierwszy idzie po benzyn, a Neumann Drugi rozpoczyna z Berndem debat, czy w czasie pierwszej wojny wiatowej wykorzystywano w zeppelinach nadmuchiwane krowie jelita. Zza framugi drzwi wygldaj trzej chopcy w beretach, patrzc wielkimi oczyma na Volkheimera. Za nimi sze kwitncych nagietków przybiera w pómroku ksztat martwej dziewczynki, po czym znów powraca do dawnej postaci.

– Przynie jeszcze rosou? – pyta hotelarz.

Werner nie jest w stanie pokrci gow. W tej chwili boi si oprze rce na stole, by nie przeszy na wylot przez blat.

Jad przez ca noc i o wicie zatrzymuj si w punkcie kontrolnym na pónocnej granicy Bretanii. W dali wznosi si otoczona murami obronnymi twierdza Saint-Malo. Chmury to rozmyte pasma delikatnej szaroci i bkitu, podobnie jak ocean pod nimi.

Volkheimer pokazuje wartownikowi rozkaz podróny. Nie proszc o pozwolenie, Werner przechodzi przez niski kamienny murek oddzielajcy szos od play. Przeciska si midzy zasiekami i dochodzi do wody. Po prawej stronie znajduje si linia zapór przeciwdesantowych z rozpitym drutem kolczastym; przypominaj dziecice klocki i cign si wzdu brzegu przez co najmniej pótora kilometra.

adnych ladów stóp na piasku. Faliste linie kamyków i szcztków wodorostów. Na trzech wyspach na morzu wida niskie kamienne forty, na kocu mola pali si zielona latarnia. Werner dotar na skraj kontynentu, przed sob ma tylko wzburzony ocean i wydaje mu si to w jaki sposób waciwe. Jakby znalaz si u celu drogi, do którego zmierza od opuszczenia Zollverein.

Zanurza do w wodzie i przykada palce do warg, by poczu smak soli. Kto woa go po imieniu, ale Werner si nie odwraca. Chtnie staby tutaj przez cay ranek i patrzy na fale owietlone socem. Zaczynaj krzycze, Bernd, potem Neumann Drugi, a w kocu Werner spoglda do tyu i widzi, e do niego machaj. Idzie wic z powrotem przez pla, przekracza lini zasieków z drutu kolczastego i kieruje si do opla.

Obserwuje go kilkunastu ludzi. Wartownicy, garstka mieszkaców Saint-Malo.

– Id ostronie, chopcze! – wrzeszczy Bernd. – To pole minowe! Nie widziae tablic?!

Werner wchodzi do budy z tyu ciarówki i krzyuje ramiona ma piersi.

– Zupenie zwariowae? – pyta Neumann Drugi.

W miecie spotykaj tylko kilkoro ludzi, którzy przyciskaj plecy do ciany, by przepuci odrapanego opla. Neumann Pierwszy zatrzymuje si przed trzypitrowym budynkiem z bladobkitnymi okiennicami.

– Kreiskommandantur – oznajmia.

Volkheimer wchodzi do rodka i wraca w towarzystwie pukownika w mundurze polowym: paszcz Reichswehry, pas i wysokie czarne oficerki. Podaj za nim dwaj adiutanci.

– Sdzimy, e to dua siatka dywersyjna – mówi jeden z nich. – Po zaszyfrowanych wiadomociach odczytuj ogoszenia na temat narodzin, chrztów, zarczyn i pogrzebów.

– Póniej nadaj muzyk, prawie zawsze – dorzuca drugi adiutant. – Nie wiemy, co to znaczy.

Pukownik przesuwa dwa palce po piknie zarysowanym podbródku. Volkheimer spoglda na niego i adiutantów. Ma tak min, jakby chcia zapewni zatroskane dzieci, e niesprawiedliwo zostanie naprawiona.

– Znajdziemy ich – mówi. – To nie potrwa dugo.

 

Liczby

R e i n h o l d v o n R u m p e l odwiedza lekarza w Norymberdze. Doktor stwierdza, e guz w gardle starszego sieranta ma ju cztery centymetry rednicy. Nowotwór w jelicie cienkim trudniej zmierzy.

– Trzy miesice, moe cztery – mówi lekarz.

Godzin póniej von Rumpel idzie na wieczorne przyjcie. Cztery miesice. Sto dwadziecia wschodów soca, sto dwadziecia dni, które bdzie musia rozpoczyna zwlekaniem chorego ciaa z óka i zapinaniem munduru. Oficerowie siedzcy przy stole wymieniaj z oburzeniem inne liczby: we Woszech Ósma i Pita Armia znajduj si w odwrocie, Dziesitej Armii zagraa okrenie. Niemcy mog straci Rzym.

Ilu onierzy?

Sto tysicy.

Ile pojazdów.

Dwadziecia tysicy.

Kelnerzy podaj kwadratowe kawaki wtróbek. Przyprawione sol i pieprzem, polane fioletowym sosem. Von Rumpel nie zjada ani ksa i patrzy, jak zabieraj talerze. Zostao mu tylko trzy tysice czterysta marek. I trzy mae brylanty w kopercie w portfelu. Kady o wadze mniej wicej karata.

Jedna z siedzcych przy stole kobiet entuzjazmuje si wycigami chartów, opowiada o tym, jak j ekscytuje prdki bieg zwierzt. Von Rumpel ujmuje zakrzywione uszko filianki z kaw, usiujc ukry drenie rki. Czuje na ramieniu dotyk doni kelnera.

– Telefon do pana, panie sierancie. Z Francji.

Von Rumpel przechodzi na niepewnych nogach przez uchylne drzwi. Kelner stawia telefon na stoliku i oddala si.

– Pan sierant? Mówi Jean Brignon.

Von Rumpel z niczym nie kojarzy tego nazwiska.

– Mam informacje o lusarzu, o którego pyta pan w zeszym roku.

– LeBlancu.

– Tak, Danielu LeBlancu. Pamita pan mojego kuzyna, panie sierancie? Obieca pan pomóc, prawda? Powiedzia pan, e jeli zdobd jakie informacje, postara si pan mu pomóc.

Trzech kurierów, dwóch odnalezionych; pozostaa tylko jedna zagadka do rozwizania. Bogini ni si von Rumplowi prawie kadej nocy: gowa otoczona pomieniami, palce jak korzenie. Szalestwo. Nawet teraz, gdy stoi przy telefonie, wokó szyi owija mu si bluszcz, wpeza do uszu.

– Tak, paski kuzyn. Co pan odkry?

– LeBlanca oskarono o udzia w spisku, miao to jaki zwizek z château w Bretanii. W styczniu czterdziestego pierwszego roku zosta aresztowany po donosie jednego z miejscowych. Znaleziono przy nim rysunki, wytrychy. Sfotografowano go, gdy dokonywa pomiarów budynków w Saint-Malo.

– Obóz?

– Nie zdoaem tego ustali. System jest do szczelny.

– A informator?

– Mieszkaniec Saint-Malo o nazwisku Claude Levitte.

Von Rumpel myli. Niewidoma córka, mieszkanie na rue des Patriarches. Puste od 1940 roku, cho Paryskie Muzeum Przyrodnicze paci czynsz. Dokd uciekby, gdyby musia ucieka? Gdyby mia przy sobie co cennego? I musia si opiekowa niewidom córk? Skoro wybrae Saint-Malo, musiae tam mie kogo zaufanego.

– Pomoe pan mojemu kuzynowi? – pyta Jean Brignon.

– Bardzo panu dzikuj – odpowiada von Rumpel i odkada suchawk na wideki.

 

Maj

M a r i e - L a u r e m a w r a e n i e, e ostatnie dni maja 1944 roku w Saint-Malo przypominaj ostatnie dni maja 1940 roku w Paryu: s jak wielkie, okrge, pachnce owoce. Jakby wszystkie ywe istoty próboway czym prdzej rozkwitn, nim nadejdzie kataklizm. Kiedy idzie do piekarni madame Ruelle, czuje w powietrzu wo mirtu, magnolii i werbeny; na pdach wisterii pojawiaj si pki, wszdzie wisz draperie, zasony, kurtyny z kwiatów.

Liczy kratki ciekowe: przy dwudziestej pierwszej mija rzenika, syszc odgosy zmywania kafelków gumowym szlauchem; przy dwudziestej pitej dociera do piekarni. Kadzie na ladzie kartk ywnociow.

– Prosz jeden zwyky bochenek.

– Jak si miewa twój stryj? – Sowa s te same, ale gos madame Ruelle brzmi inaczej. Jakby skamieniaa.

– Stryj czuje si wietnie, dzikuj.

Madame Ruelle robi co, czego nigdy nie robia: wyciga rce i dotyka twarzy Marie-Laure domi pokrytymi mk.

– Jeste zdumiewajcym dzieckiem.

– Pani pacze, madame? Co si stao?

– Nie, nic, Marie-Laure. – Rce si cofaj i w stron dziewczynki przesuwa si bochenek chleba: ciki, ciepy, wikszy ni zwykle. – Powiedz stryjowi, e nadszed czas. e syreny wybieliy sobie wosy.

– Syreny, madame?

– Przypyn, kochanie. W cigu tygodnia. Wycignij rce.

Marie-Laure czuje, e madame Ruelle kadzie jej na rkach mokr, chodn gówk kapusty, wielk jak kula armatnia. Dziewczynka z trudem wkada ja do tornistra.

– Dzikuj, madame.

– Teraz id do domu.

– Nic mi nie grozi po drodze?

– Absolutnie nic. Jeste zupenie bezpieczna. Dzi jest pikny dzie. Godny zapamitania.

Nadszed czas. Les sirènes ont les cheveux décolorés. Stryjeczny dziadek sysza plotki, e po drugiej stronie kanau La Manche, w Anglii, gromadzi si olbrzymia flota, e rekwirowane s kolejne statki – e modernizuje si kutry rybackie i promy, wyposaa je w dziaa: pi tysicy jednostek pywajcych, jedenacie tysicy samolotów, pidziesit tysicy pojazdów.

Na skrzyowaniu z rue d’Estrées Marie-Laure nie skrca w lewo, w stron domu, tylko w prawo. Pidziesit metrów do murów obronnych, okoo stu wzdu ich podstawy; wyjmuje z kieszeni elazny klucz Huberta Bazina. Od kilku miesicy nie wolno wchodzi na plae, zaminowano je i zatarasowano zasiekami z drutu kolczastego, ale tutaj, w starej grocie, Marie-Laure moe siedzie samotnie wród limaków i marzy, e jest Piotrem Aronnaxem, znawc biologii morza, gociem honorowym i winiem na pokadzie zadziwiajcej odzi podwodnej kapitana Nemo, w wiecie wolnym od nacjonalizmu i polityki, i e podróuje, podziwiajc zmieniajce si jak w kalejdoskopie dziwy oceanu. Ach, by wolnym! Znowu lee z tat w Jardin des Plantes. Czu dotyk jego doni, sysze drenie patków tulipanów poruszanych przez wiatr. Ojciec uczyni j gorcym orodkiem swojego ycia, dziki niemu Marie-Laure czua, e kady jej krok jest wany. Gdzie jeste, tato?

Przypyn, kochanie. W cigu tygodnia.

 

Polowanie (znowu)

S z u k a j w d z i e i w n o c y. Saint-Malo, Dinard, Saint-Servan, Saint-Vincent. Neumann Pierwszy zmusza odrapanego opla do przeciskania si uliczkami tak wskimi, e boki wozu ocieraj si o mury. Mijaj niewielkie szare crêperies z rozbitymi oknami, boulangeries, puste bistra i grupy rosyjskich robotników przymusowych, którzy buduj umocnienia na wzgórzach, gdy tymczasem grubokociste prostytutki nosz wiadra wody na cement. Jednak Werner nie natrafia na transmisje opisane przez adiutantów pukownika. Odbiera BBC z pónocy i audycje propagandowe z poudnia, czasem syszy przypadkowe fragmenty transmisji w alfabecie Morse’a. Ale adnych komunikatów o urodzinach, lubach lub pogrzebach, adnych liczb, adnej muzyki.

Werner i Bernd nocuj w pokoju na najwyszym pitrze zarekwirowanego hotelu w obrbie murów obronnych Saint-Malo. Budynek wyglda, jakby czas stan w miejscu: sufit ozdabia trzystuletnia sztukateria w ksztacie lici koniczyny, palmet i spiralnych rogów. W nocy korytarzami spaceruje martwa dziewczynka z Wiednia. Kiedy mija otwarte drzwi, nie patrzy na Wernera, ale wiadomo, e to wanie na niego poluje.

Volkheimer spaceruje tam i z powrotem po foyer, a waciciel hotelu zaamuje rce. Po niebie niewiarygodnie powoli pezn samoloty. Werner ma wraenie, e za chwil si zatrzymaj i run do morza.

– Nasze czy ich? – pyta Neumann Pierwszy.

– Nie wida. S za wysoko.

Werner spaceruje korytarzami na górnych pitrach. Na najwyszej kondygnacji, w jednym z najadniejszych pomieszcze hotelu, staje w szecioktnej wannie i ciera doni brud z szyby okiennej. Podmuchy wiatru nios kilka wirujcych nasion, które wpadaj w ciemne wwozy midzy domami. W górze, nad gow Wernera, na pogronym w pómroku suficie, kroczy trzymetrowa królowa pszczó z wielkimi oczami i odwokiem pokrytym zocistym meszkiem.

Kochana Jutto!

Przepraszam, e nie pisaem przez kilka miesicy. Febra prawie zupenie ustpia i nie powinna si martwi. Ostatnio mam bardzo jasny umys i dzi chciabym napisa o morzu. Ma tyle kolorów. O wicie jest srebrzyste, w poudnie zielone, a wieczorem granatowe. Czasem wydaje si niemal czerwone. Albo przybiera barw starych miedziaków. W tej chwili przesuwaj si po nim cienie oboków, wszdzie wida plamy soca. Biae szeregi leccych mew przypominaj paciorki.

To chyba najadniejsza rzecz, jak kiedykolwiek widziaem. Czasami api si na tym, e patrz na morze i zapominam o swoich obowizkach. Wydaje si tak wielkie, e zmieciyby si w nim wszystkie ludzkie uczucia. Pozdrów Frau Elen i dzieci, które zostay.

 

Clair de lune

D z i k r p o S a i n t - M a l o w rejonie przylegym do poudniowej czci murów obronnych. Pada tak drobny deszcz, e niczym si nie róni od mgy. Werner siedzi z tyu opla; obok niego drzemie na awce Volkheimer. Bernd jest na murze obronnym z odbiornikiem pod peleryn. Nie wcza telefonu od kilku godzin, co oznacza, e pi. Jedyne wiato to ótawa lampka miernika sygnaów Wernera.

Przez cay czas sycha tylko biay szum, lecz nagle rozlegaj si sowa:

Madame Labas informuje, e jej córka jest w bogosawionym stanie. Monsieur Ferey przesya wyrazy mioci kuzynom w Saint-Vincent.

Suchawki wypenia fala trzasków. Werner ma wraenie, e to gos ze snu sprzed wielu lat. Syszy nastpne sowa wymawiane z bretoskim akcentem. Nastpna transmisja w czwartek o dwudziestej trzeciej. Pidziesit sze, siedemdziesit dwa… W umyle Wernera, niczym pocig o szeciu wagonach wyjedajcy nagle z ciemnoci, pojawia si wspomnienie, jako transmisji i ton gosu s takie same jak w audycjach Francuza, których kiedy sucha. Póniej rozlegaj si trzy akordy fortepianu, potem dwa nastpne, muzyka stopniowo staje si coraz goniejsza, wszystkie pomyki wiec nikn w gbi lasu… Natychmiast poznaje te dwiki. Czuje si, jakby przez dugi czas ton i kto pozwoli mu zaczerpn tchu.

Tu za Wernerem siedzi Volkheimer, ma zamknite oczy. Przez okno w drzwiach szoferki wida plecy Neumannów. Melodia nabiera tempa, staje si coraz goniejsza. Werner zasania doni miernik sygnau. Czeka, a Bernd wczy mikrofon i powie, e syszy transmisj.

Ale nic si nie dzieje. Wszyscy pi. A jednak w muszli, w której tkwi Werner i Volkheimer, nagle wydarzyo si co niezwykego, prawda?

Rozlega si dugi, znajomy fina utworu, pianista gra obiema domi gamy – mona pomyle, e ma trzy, cztery rce – dwiki przywodz na myl coraz grubsze pery nawlekane na nitk i Werner widzi pochylajc si ku niemu szecioletni Jutt, z tyu ugniata ciasto Frau Elena, na jego kolanach ley radio krysztakowe, struny jego duszy nie s jeszcze zerwane.