Mil podmorskiej eglugi 3 страница

Z fortepianu wydobywaj si ostatnie dwiki i póniej znów sycha tylko biay szum.

Syszeli? Czy sysz bicie serca w piersi Wernera? Wokó pada drobny deszcz, osiadajc na wysokich kamienicach. Volkheimer opar podbródek na potnej piersi. Frederick mówi, e nie mamy wyboru, e nasze ycie nie naley do nas, a w kocu Werner zacz udawa, e rzeczywicie nie ma wyboru, patrzy, jak Frederick wylewa sobie kube wody pod nogi: Nie. Sta z boku, gdy kadeci drczyli przyjaciela, patrzy, jak Volkheimer wchodzi do kolejnych domów, jak raz po raz powtarza si ten sam przeraajcy koszmar.

Zdejmuje suchawki, przeciska si obok Volkheimera i otwiera tylne drzwi. Sierant patrzy na jednym okiem, ogromnym, zotym, lwim.

– Nichts? – pyta.

Werner spoglda na wznoszce si wokó kamienne domy, wysokie i pene wyniosoci. Fasady s mokre, okna ciemne. Nigdzie nie pal si wiata, nie wida anten. Deszcz pada prawie bezszelestnie, ale Werner ma wraenie, e ryczy jak wodospad.

Odwraca si.

– Nichts – odpowiada. Nic.

 

Antena

W D o m u P s z c z ó k w a t e r u j e austriacki oddzia obrony przeciwlotniczej zoony z omiu onierzy pod dowództwem podporucznika. Ich kucharz podgrzewa w kuchni hotelowej owsiank i boczek, a siedmiu ludzi burzy wielkimi motami ciany na trzecim pitrze. Volkheimer je powoli, od czasu do czasu zerkajc na Wernera.

Nastpna transmisja w czwartek o dwudziestej trzeciej.

Werner usysza gos, na który wszyscy czekaj, i co zrobi? Skama. Dopuci si zdrady. Ilu ludzi narazi w ten sposób na niebezpieczestwo? A jednak kiedy przypomina sobie ten gos, gdy syszy muzyk dwiczc mu w gowie, ogarnia go rado.

Poow pónocnej Francji ogarn poar. Na plaach gin onierze – Amerykanie, Kanadyjczycy, Brytyjczycy, Niemcy, Rosjanie – a w caej Normandii cikie bombowce masakruj prowincjonalne miasteczka. Ale tutaj, w Saint-Malo, na wydmach ronie wysoka trawa o seledynowym odcieniu, w porcie cigle wicz musztr niemieccy onierze, artylerzyci nadal gromadz amunicj w kazamatach pod fortem de La Cité.

Austriacy z Domu Pszczó za pomoc dwigu wcigaj na podest na murach obronnych dziao kalibru 88 mm. Ustawiaj je na lawecie krzyowej i przykrywaj siatkami maskujcymi. Grupa pelengacyjna Volkheimera pracuje dwie noce z rzdu i pami zaczyna pata Wernerowi figle.

Madame Labas informuje, e jej córka jest w bogosawionym stanie.

A zatem, dzieci, jak to si dzieje, e mózg, który nie zna wiata, potrafi stworzy wiat peen wiata?

Jeeli Francuz posuguje si nadajnikiem, którego transmisje docieray a do Zollverein, antena musi by dua. Albo zrobiona z setek metrów drutu. Tak czy inaczej jest gdzie wysoko, musi by widoczna.

W trzy dni po odebraniu transmisji – w czwartek wieczorem – Werner stoi w szecioktnej wannie pod królow pszczó. Okiennice s otwarte, wic po lewej stronie widzi dachy pokryte szarymi dachówkami z upku. Nad murami obronnymi lataj burzyki, wie katedry spowija delikatna mgieka. Kiedy Werner oglda stare miasto, zawsze uderzaj go kominy. S ogromne, cign si rzdami po dwadziecia lub trzydzieci wzdu kadej ulicy. Nawet w Berlinie nie ma takich.

Jasne. Francuz na pewno wykorzystuje komin.

Werner zbiega po schodach, wychodzi na ulic, idzie rue des Forgeurs, a póniej rue de Dinan. Spoglda na okiennice, rynny, szuka przewodów przymocowanych klamrami do cegie, jakichkolwiek ladów anteny. Chodzi tam i z powrotem, unoszc gow, a boli go kark. Zbyt dugo jest nieobecny. Dostanie reprymend. Volkheimer ju wyczuwa, e co jest nie tak. I nagle, dokadnie o dwudziestej trzeciej, Werner zauwaa anten, zaledwie przecznic od miejsca, gdzie zaparkowali opla: wysuwa si do góry wzdu komina. Ma grubo kija od szczotki.

Wznosi si na wysoko okoo dwunastu metrów, a póniej, jak za spraw czarów, rozkada si i przybiera ksztat litery T.

Wysoka kamienica nad brzegiem morza. Idealne miejsce, by nadawa transmisje radiowe. Z ulicy antena jest prawie niewidzialna. Werner syszy gos Jutty: Zao si, e nadaje te audycje z ogromnego paacu z tysicem pokoi i tysicem sucych. Dom jest wysoki i wski, z jedenastoma oknami od frontu. ciany ma pokryte pomaraczowymi porostami, w dolnej czci poronite mchem. Rue Vauborel numer 4.

Otwórzcie oczy i popatrzcie na to, co moecie zobaczy, nim zamkniecie je na zawsze.

Wraca szybko do hotelu, ze zwieszon gow i rkami w kieszeniach.

 

Wielki Claude

L e v i t t e , w a c i c i e l p e r f u m e r i i, ma wiotkie, pulchne ciao i pka z dumy, przekonamy o swojej wanoci. Kiedy mówi, von Rumpel usiuje zachowa równowag; jest przytoczony mieszanin mnóstwa aromatów unoszcych si w sklepie. W cigu ostatniego tygodnia musia ostentacyjnie pojecha do kilkunastu rónych majtków ziemskich na wybrzeu Bretanii i wdziera si do letnich rezydencji, próbujc odszuka obrazy i rzeby, które albo nie istniay, albo go nie interesoway. Wszystko po to, by usprawiedliwi swoj obecno w Saint-Malo.

Tak, tak, mówi waciciel perfumerii, zerkajc na dystynkcje von Rumpla, kilka lat wczeniej pomóg wadzom aresztowa przybysza spoza miasta, który robi pomiary budynków. Speni po prostu swój obowizek.

– Gdzie mieszka wtedy monsieur LeBlanc?

Waciciel perfumerii marszczy brwi, kalkuluje. Oczy otoczone fioletowymi obwódkami wyraaj jedn myl: Chc! Daj! Te wszystkie zbolae istoty maj róne problemy, myli von Rumpel. Ale to on jest drapienikiem. Musi po prostu zachowa cierpliwo. Nic go nie pokona. Stopniowo przezwyciy wszystkie przeszkody.

Kiedy odwraca si, by odej, spokój waciciela perfumerii nagle pka.

– Prosz zaczeka, prosz zaczeka, prosz zaczeka!…

Von Rumpel trzyma do na klamce.

– Gdzie mieszka wtedy monsieur LeBlanc?

– U swojego stryja. Bezuyteczny czowiek. Szurnity, jak to mówi.

– Gdzie?

– Zaraz obok. – Wyciga rk. – Pod numerem czwartym.

 

Boulangerie

M i j a c a y d z i e , nim Werner znajduje chwil, by tam powróci. Drewniana brama z elaznymi okuciami. Framugi okien pomalowane na niebiesko. Poranna mga jest tak gsta, e nie wida dachu. Werner ma wizje jak po wypaleniu fajki opium: Francuz zaprosi go do rodka. Wypij kaw, porozmawiaj o audycjach sprzed lat. Moe przedyskutuj jaki wany problem techniczny, który od dawna drczy Wernera. Moe pokae mu nadajnik.

miechu warte. Jeli Werner zadzwoni do drzwi, starzec uzna, e grozi mu aresztowanie. e jako dywersant zostanie zastrzelony na miejscu. Sama antena na kominie wystarcza, by stan przed plutonem egzekucyjnym.

Werner mógby zacz wali w drzwi, odprowadzi starca na gestapo. Zostaby bohaterem.

Mga zaczyna wypenia si wiatem. Kto otwiera gdzie drzwi i znowu je zamyka. Werner przypomina sobie, jak Jutta popiesznie pisaa listy i bazgraa na kopercie: Profesor, Francja, po czym wrzucaa je do skrzynki na placu. Wyobraaa sobie, e moe nawiza z nim kontakt, tak jak on nawiza kontakt z ni. Jedn na dziesi milionów.

Przez ca noc Werner wiczy w mylach francuskie zdania: Avant la guerre. Je vous ai entendu à la radio. Bdzie trzyma karabin na plecach, opuci rce, postara si wyglda jak may chopiec, który nie stwarza adnego zagroenia. Stary czowiek bdzie zaskoczony, ale Werner umierzy jego lk. Sprawi, e zacznie sucha. Jednak kiedy Werner stoi w powoli rozpraszajcej si mgle na kocu rue Vauborel, powtarzajc sowa, które ma wypowiedzie, otwieraj si drzwi domu numer 4 i na ulic wychodzi nie wybitny stary naukowiec, ale dziewczyna. Szczupa, adna dziewczyna o kasztanowych wosach, z piegowat twarz, w okularach i szarej sukience. Niesie tornister zarzucony na rami. Idzie w lewo, prosto w stron Wernera, który czuje skurcz w piersi.

Ulica jest zbyt wska; dziewczyna zauway, e na ni patrzy. Ale trzyma gow w dziwny sposób, twarz ma leciutko przekrzywion. Werner spostrzega bia lask, ciemne okulary i zdaje sobie spraw, e obserwuje niewidom.

Laska stuka w kocie by. Dzieli ich jeszcze dwadziecia kroków. Nikt na nich nie patrzy; wszystkie zasony s zacignite. Pitnacie kroków od Wernera. W poczochach s oczka, ma za due buty, wenian sukienk pokrywaj plamy. Dziesi kroków, pi. Mija Wernera na odlego wycignitej rki, jest nieco wysza od niego. Werner instynktownie idzie za ni, prawie nie rozumiejc, co robi. Czubek laski wdruje wzdu rynsztoka, odnajdujc kratki ciekowe. Dziewczyna porusza si niczym tancerka z baletu, jej stopy s równie wymowne jak rce, sunie we mgle, przypominajc smuk aglówk. Skrca w prawo, potem w lewo, mija pó przecznicy i zrcznie wchodzi po schodkach do sklepu. Jego drzwi s otwarte, nad nimi widnieje prostoktny szyld z napisem: Boulangerie.

Werner zatrzymuje si. W górze mga zaczyna si rozprasza i wida ciemny bkit letniego nieba. Jaka kobieta podlewa kwiaty, stary podrónik w gabardynowych spodniach wyprowadza na spacer pudla. Na awce siedzi niemiecki starszy sierant z podkronymi oczami; ma woskow cer i wyglda jak czowiek cierpicy na podagr. Opuszcza gazet, patrzy prosto na Wernera, po czym znów pogra si w lekturze.

Dlaczego Wernerowi dr rce? Dlaczego nie moe zapa tchu?

Dziewczyna opuszcza piekarni, schodzi zrcznie z krawnika i rusza prosto w jego stron. Pudel kuca, by zrobi kup na kocie by, a dziewczyna skrca w lewo, by go obej. Znowu zblia si do Wernera, porusza wargami, liczy cichutko – deux, troix, quatre – i w kocu jest tak blisko, e Werner dokadnie widzi jej piegi, czuje zapach chleba w tornistrze. Na wenianej sukience i wosach byszczy milion kropelek mgy, wydaje si utkana ze srebra.

Werner stoi jak wronity w ziemi. Kiedy dziewczyna go mija, jej duga biaa szyja wydaje si niewiarygodnie bezbronna.

Nie spostrzega go, jakby nie zwracaa uwagi na nic oprócz poranka. Oto wanie czysto, o której zawsze uczyli nas w Schulpforcie, myli Werner.

Przyciska plecy do ciany. Czubek laski o wos mija nosek jego buta. Dziewczyna idzie dalej, sukienka koysze si lekko, laska sunie w prawo i w lewo po bruku. Werner patrzy na plecy odchodzcej ulic dziewczyny, a wreszcie pochania j mga.

 

Grota

N i e m i e c k a b a t e r i a p r z e c i w l o t n i c z a zestrzeliwuje amerykaski samolot, który spada do morza koo Paramé. Pilot dopywa do brzegu i zostaje wzity do niewoli. Étienne uznaje to za katastrof, ale madame Ruelle promienieje radoci.

– Przystojny jak gwiazdor filmowy – szepce, wrczajc Marie-Laure bochenek. – Zao si, e wszyscy wygldaj podobnie.

Marie-Laure si umiecha. Kadego ranka syszy to samo: Amerykanie s coraz bliej, Niemcy cofaj si na caej linii. Popoudniami czyta Étienne’owi drug cz 20 000 mil podmorskiej eglugi; oboje wkroczyli na nowe terytorium. „Nautilus” pru teraz owe wody swoj ostrog, przebywszy w trzy i pó miesica okoo dziesiciu tysicy mil – pisze profesor Aronnax. – Dokd pynlimy i co nam przyszo gotowaa?16

Marie-Laure chowa bochenek do tornistra, wychodzi z piekarni i idzie wzdu murów obronnych do groty Huberta Bazina. Zamyka bram, unosi skraj sukienki i wchodzi do pytkiego jeziorka, modlc si w duchu, by nie rozgnie po drodze jakich zwierzt.

Jest przypyw. Znajduje pkle, ukwia mikki jak jedwab i jak najdelikatniej dotyka palcami limaka z rodzaju Nassarius. Natychmiast zastyga on w bezruchu i chowa si do spiralnej muszli. Póniej znów rusza do przodu, wystawiajc mikkie rogi.

Czego szukasz, limaczku? Czy yjesz tylko teraniejszoci, czy martwisz si o przyszo jak profesor Aronnax?

Kiedy limak pokonuje jeziorko i zaczyna si wspina po cianie, Marie-Laure podnosi lask i w mokrych, za duych póbutach wraca na brzeg. Przechodzi przez bram i zamierza j zamkn, gdy rozlega si mski gos:

– Dzie dobry, mademoiselle!

Marie-Laure potyka si, o mao nie upada. Laska toczy si z grzechotem po kamieniach.

– Co niesiesz w tym tornistrze?

Mczyzna mówi dobrze po francusku, ale Marie-Laure poznaje, e to Niemiec. Blokuje przejcie. Z sukienki dziewczyny kapie woda, chlupoce jej w butach; po obu stronach wznosz si pionowe ciany. Zaciska do na krawdzi otwartej bramy.

– Co to takiego? Kryjówka?

Gos Niemca rozlega si straszliwie blisko, ale w ciasnej przestrzeni, gdzie sowa odbijaj si echem od murów, trudno oceni odlego. Marie-Laure czuje, e bochenek madame Ruelle pulsuje w plecaku jak co ywego. W rodku – prawie na pewno – znajduje si rulonik papieru. Z liczbami, które oznaczaj wyrok mierci. Dla stryjecznego dziadka, dla madame Ruelle. Dla nich wszystkich.

– Gdzie jest moja laska? – pyta.

– Potoczya si do tyu, mademoiselle.

Za plecami nieznajomego znajduje si zauek, kotara z pdów bluszczu i miasto. Mogaby zacz krzycze i kto by j usysza.

– Mog przej, monsieur?

– Naturalnie.

Jednak mczyzna si nie rusza. Brama skrzypi lekko.

– Czego pan chce, monsieur? – Marie-Laure nie moe powstrzyma drenia gosu. Jeli Niemiec znowu spyta o tornister, pknie jej serce.

– Co robisz w tej grocie?

– Nie wolno nam chodzi na plae.

– Wic przychodzisz tutaj?

– Zbieram limaki. Musz ju i, monsieur. Czy mogabym wzi swoj lask?

– Nie zebraa adnych limaków, mademoiselle.

– Mog przej?

– Najpierw odpowiedz na tylko jedno pytanie dotyczce twojego ojca.

– Taty? – Marie-Laure czuje przypyw lodowatego chodu. – Tata lada chwila tu przyjdzie.

– Lada chwila, mówisz? Twój tata, który jest w wizieniu piset kilometrów std?

W piersi Marie-Laure narasta trwoga. Powinnam bya ci sucha, tato. Nie naleao wychodzi z domu.

– Daj spokój, petite cachotière – mówi Niemiec. – Nie rób takiej przestraszonej miny.

Marie-Laure syszy, e mczyzna wyciga rk w jej stron. Ma cuchncy oddech, w jego gosie sycha roztargnienie i co – czubek palca? – muska jej nadgarstek. Dziewczyna wskakuje do groty i zatrzaskuje mu przed nosem bram.

Niemiec potyka si i upada; wstaje duej, ni mona by si spodziewa. Marie-Laure przekrca klucz w zamku, chowa go do kieszeni, odnajduje swoj lask i cofa si w gb niskiej groty. ciga j pospny gos mczyzny, który stoi po drugiej stronie zamknitej bramy.

– Mademoiselle, upuciem przez ciebie gazet. Jestem tylko skromnym starszym sierantem i chciabym zada jedno pytanie. Jedno proste pytanie, a potem sobie pójd.

Szumi przypyw, wokó pezaj roje limaków. Czy kraty s do wskie, by nie zdoa si przecisn? Czy zawiasy s wystarczajco mocne? Marie-Laure modli si, by tak byo. Ma nad gow masywne mury obronne. Co mniej wicej dziesi sekund do groty napywa nowa fala zimnej wody morskiej. Marie-Laure syszy, jak Niemiec chodzi tam i z powrotem przed bram, lekko kulejc: jeden krok, pauza, dwa kroki, pauza, jeden krok, pauza, dwa kroki, pauza. Próbuje sobie wyobrazi psy obronne, które mieszkay tu przez setki lat: Hubert Bazin mówi, e byy wielkie jak konie. Potrafiy rozszarpa czowieka. Kuca nad brzegiem jeziorka. Jest trbikiem. Opancerzonym. Bezpiecznym.

 

Agorafobia

T r z y d z i e c i m i n u t. Marie-Laure powinna wróci po dwudziestu jeden; Étienne mierzy czas wiele razy. Raz wrócia po dwudziestu trzech. Czsto szybciej. Nigdy póniej.

Trzydzieci jeden minut.

Dojcie do piekarni zajmuje cztery minuty. Powrót do domu kolejne cztery. Gdzie po drodze znika trzynacie lub czternacie minut. Étienne wie, e Marie-Laure zwykle chodzi nad morze – wraca, pachnc wodorostami, ma mokre buty, rkawy pokryte algami, kapust morsk albo rolinami, które madame Manec nazywaa pioka. Starszy pan nie wie dokadnie, gdzie chodzi bratanica, ale zawsze przekonywa sam siebie, e jest bezpieczna. e ciekawo daje jej si. e jest tysic razy inteligentniejsza od niego.

Trzydzieci dwie minuty. Nie dostrzega nikogo z okien czwartego pitra. Moe Marie-Laure zabdzia, moe chodzi wzdu murów na skraju miasta, czepiajc si ich rkami, i z kad sekund coraz bardziej oddala si od domu. Moe wpada pod ciarówk albo utona w kauy, a moe porwa j najemnik majcy niecne zamiary. Kto móg si dowiedzie o chlebie, liczbach, nadajniku.

Poar w piekarni.

Étienne schodzi piesznie po schodach, otwiera kuchenne drzwi i rozglda si po zauku. picy kot. Trapezoid wiata sonecznego na murze wychodzcym na wschód. To wszystko jego wina.

Oddycha szybko. Kiedy zegarek wskazuje trzydzieci cztery minuty, wkada buty i kapelusz, które naleay do jego ojca. Stoi w sieni, zbierajc siy. Gdy po raz ostatni wyszed z domu, prawie dwadziecia cztery lata temu, próbowa patrze na ludzi, zachowywa si normalnie. Ale lk okaza si podstpny, nieprzewidywalny, niszczcy, podkrada si jak bandyta. Najpierw pojawiao si poczucie straszliwej grozy. Póniej wiato stawao si bolenie jaskrawe, nawet gdy zaciska powieki. Nie móg i, kady krok wydawa si grzmotem. Z kocich bów spoglday malekie oczy. Kiedy madame Manec pomagaa mu wróci do domu, zaszywa si w najciemniejszym kcie óka i zatyka uszy poduszkami. Skupia ca energi na tym, by nie sysze wasnego ttna.

W klatce piersiowej lodowato bije serce. Zblia si ból gowy, myli Étienne. Straszny, straszny, straszny ból gowy.

Dwadziecia uderze serca. Trzydzieci pi minut. Odsuwa rygiel, otwiera bram. Wychodzi na ulic.

 

Nic

M a r i e - L a u r e u s i u j e przypomnie sobie wszystko, co wie o zamku i ryglu bramy, wszystko, co czua palcami, co powiedziaby ojciec. elazny bolec przechodzcy przez trzy zardzewiae obejmy, stary wpuszczany zamek z zardzewia klamk. Czy mona go rozbi strzaem z pistoletu? Niemiec woa od czasu do czasu i przeciga zwinit gazet po prtach kraty.

– Przyjecha w czerwcu, aresztowano go dopiero w styczniu. Co robi przez cay czas? Dlaczego mierzy budynki?

Marie-Laure kuli si pod cian groty, trzymajc tornister na kolanach. Woda siga jej do kolan: jest zimna nawet w lipcu. Czy Niemiec moe j widzie? Ostronie otwiera tornister, amie znajdujcy si w nim bochenek chleba i szuka palcami zwitka papieru. Jest. Liczy do trzech i wsuwa karteczk do ust.

– Po prostu powiedz, czy twój ojciec co ci zostawi albo rozmawia z tob o czym, co wióz z polecenia muzeum, w którym pracowa! – krzyczy Niemiec. – Póniej sobie pójd! Nikomu nie wspomn o tej grocie! To prawda, przysigam na Boga!

Papier zmienia si w papk midzy zbami Marie-Laure. U jej stóp limaki zajmuj si tym co zawsze: tr pokarm, szukaj padliny, pi. Étienne mówi, e w ich otworach gbowych jest osiemdziesit rzdów zbków, w kadym po trzydzieci, tote limak ma w sumie dwa i pó tysica zbów, które gryz, drapi, piuj. Wysoko nad murami obronnymi, na otwartym niebie, lataj mewy. Prawda? Bóg? Jak dugo trwaj dla Boga te nieznone chwile? Jedn trylionow sekundy? ycie kadej istoty jest jak iskra byskawicznie gasnca w niezgbionym mroku. Oto prawda Boga.

– Zlecaj mi mnóstwo zada – mówi Niemiec. – Obraz Jeana Jouveneta w Saint-Brieuc, sze Monetów w okolicy, jajko Fabergé w paacu koo Rennes. Jestem bardzo zmczony. Wiesz, jak dugo szukam?

Dlaczego tata nie móg zosta? Czy nie byam dla niego najwaniejsza? Marie-Laure poyka przeute strzpki papieru, po czym pochyla si na pitach do przodu.

– Ojciec niczego mi nie zostawi! – Jest zaskoczona wasnym gniewem. – Niczego! Tylko gupi model Saint-Malo i zaman obietnic! Tylko madame, która umara! I stryjecznego dziadka, strachliwego jak mrówka!

Niemiec stojcy po drugiej stronie bramy milczy. Moe zastanawia si nad sowami Marie-Laure? Rozpacz w jej gosie zabrzmiaa przekonujco.

– A teraz niech pan dotrzyma sowa i odejdzie! – woa dziewczynka.

 

Czterdzieci minut

w i a t o s o c a r o z p r a s z a m g . Pada na kocie by, kamienice, okna. Étienne idzie do piekarni, oblany zimnym potem, i przepycha si na pocztek kolejki. Widzi twarz madame Ruelle, blad jak ksiyc.

– Étienne?! Przecie…

Przed oczami starszego pana pojawiaj si i znikaj cynobrowe plamki.

– Marie-Laure…

– Nie wrócia?

Étienne zamierza pokrci gow, lecz madame Ruelle unosi na zawiasach klap w kontuarze i ujmuje go za rami. Kobiety stojce w kolejce rozmawiaj ciszonymi gosami, zaintrygowane, zgorszone albo jedno i drugie. Madame Ruelle wyprowadza Étienne’a na rue Robert-Surcouf. Tarcza jego zegarka zdaje si powiksza. Czterdzieci jeden minut? Prawie nie jest w stanie liczy. Madame Ruelle ciska go za rami.

– Gdzie moga pój?

Zaschnity jzyk, powolne myli.

– Czasami… chodzi… nad morze. Przed powrotem do domu.

– Wstp na plae jest zabroniony. Podobnie jak na mury obronne. – Madame Ruelle patrzy ponad gow Étienne’a. – Musiaa i gdzie indziej.

Stoj na rodku ulicy. Skd zaczynaj dobiega uderzenia motka. Étienne mimo woli myli, e wojna to targ, na którym wymienia si ycie na inne towary: czekolad, amunicj lub jedwab ze spadochronów. Czy wymieni ycie Marie-Laure na liczby?

Znowu zerka na zegarek, ale odbija si w nim soce, palc mu siatkówki. Na wystawie rzenika ley samotny poe solonego boczku, a trzech uczniów stoi na awce i obserwuje Étienne’a, czekajc, a si przewróci. Starszy pan jest pewny, e za chwil wiat si rozpadnie, lecz nagle przypomina sobie zardzewia bram prowadzc do ciasnej groty pod murami obronnymi. Kiedy bawi si tam z Hubertem Bazinem i swoim bratem Henrim. Niewielka wilgotna grota, w której chopiec moe krzycze i marzy.

Étienne LeBlanc, chudy jak patyk, blady jak alabaster, szybko kroczy rue de Dinan wraz z madame Ruelle, on piekarza: piesz na ratunek niewidomej dziewczynie. Bij dzwony katedry – jeden, dwa, trzy cztery, a do omiu. Étienne omija rue du Boyer i dociera do ukonej podstawy murów obronnych. Przemierza cieki swego dziecistwa, kieruje si instynktem. Skrca w prawo, przechodzi przez rozkoysan kotar bluszczu i dostrzega Marie-Laure, która kuca w grocie za zamknit bram, przemoczona i drca z zimna, z resztkami bochenka na kolanach. Nic jej nie jest.