Jednoczesno chwil

N a p o d o g s p a d a c e g a. Gosy milkn. Marie-Laure syszy szamotanin, a potem strza przypominajcy wybuch czerwonego wiata: erupcj wulkanu Krakatau. Dom na chwil pka na dwie czci.

Marie-Laure czciowo zsuwa si po drabinie, a czciowo z niej spada, po czym przyciska ucho do drzwi szafy. Na korytarzu rozlegaj si popieszne kroki: kto wchodzi do pokoju Henriego. Sycha plusk i syk, Marie-Laure czuje dym i par.

Kroki s pene wahania, róni si od kroków starszego sieranta. Wydaj si lejsze. Kto wchodzi do pokoju, zatrzymuje si. Otwiera drzwi szafy. Myli. Zastanawia si.

Gdy dotyka palcami tylnej ciany szafy, Marie-Laure syszy lekki szelest. Zaciska do na rkojeci noa. Trzy przecznice na wschód Frank Volkheimer mruga, siedzc w zrujnowanym mieszkaniu na rogu rue des Lauries i rue Thévenard; je palcami sodkie bulwy jamów z puszki. Po drugiej stronie ujcia rzeki, pod metrow warstw betonu, ordynans trzyma bluz mundurow komendanta garnizonu, a pukownik wkada do rkawa jedn rk, a potem drug. Dokadnie w tej samej chwili dziewitnastoletni amerykaski zwiadowca wspinajcy si po stoku w stron niemieckich kopu obserwacyjnych zatrzymuje si, odwraca i wyciga rk w stron idcego za nim onierza, a tymczasem Étienne LeBlanc przyciska policzek do granitowego bruku w forcie National i dochodzi do wniosku, e jeli on i Marie-Laure jakim cudem przeyj to wszystko, pozwoli jej wybra miejsce na równiku, po czym wyjad – zarezerwuj bilety, popyn statkiem, polec samolotem, a znajd si razem w dungli, otoczeni kwiatami, których zapachu jeszcze nigdy nie czuli, suchajc ptaków, których piewu jeszcze nigdy nie syszeli. Piset kilometrów od fortu National ona Reinholda von Rumpla budzi córki na msz i podziwia urod ssiada, który wróci z wojny bez jednej stopy. Niedaleko od niej Jutta Pfennig ley w ultramarynowych cieniach sypialni domu dziecka i ni jej si wiato, które opada na pole jak nieg, a niedaleko od Jutty Führer unosi do ust szklank ciepego mleka (nigdy nie wolno go gotowa). Na jego talerzu ley kromka ciemnego chleba z Oldenburga, obok za cae jabko. To jego niadanie, jak co dzie. Tymczasem w wwozie w pobliu Kijowa dwaj winiowie posypuj piaskiem liskie donie, po czym znów chwytaj nosze, a czonkowie Sonderkommando poprawiaj stalowymi drgami ogie pod rusztem ze stosami zwok. W Berlinie pliszka skacze po pytach chodnikowych, szukajc limaków, które mogaby zje, a w Narodowo-Politycznym Zakadzie Wychowawczym w Schulpforcie stu dziewitnastu dwunasto- i trzynastolatków stoi w kolejce do ciarówki, by odebra pitnastokilogramowe miny przeciwczogowe. Prawie dokadnie za osiem miesicy, otoczeni przez nacierajce wojska rosyjskie, gdy szkoa zostanie odcita od wiata niczym wyspa, dostan hemy martwych onierzy Wehrmachtu i ostatnie dostpne w Rzeszy tabliczki gorzkiej czekolady, po czym w zbyt wielkich hemach koyszcych si na krótko ostrzyonych gowach i z czekolad topic si w odkach rusz do ataku, by trzymajc w rkach szedziesit pancerfaustów, broni mostu, który nie wymaga ju obrony – ostatni spazm beznadziejnoci, ostatnie krwawe niwa niemieckich dzieci, które zostan wybite co do jednego przez czogi T-34 Frontu Biaoruskiego toczce si w ich stron z chrzstem gsienic. wit w Saint-Malo, lecz nagle zza tylnej ciany szafy dobiega jaki dwik – Werner syszy oddech Marie-Laure, Marie-Laure syszy, jak Werner szoruje trzema paznokciami po drewnie, odgos podobny do dwiku pyty, gdy iga gramofonu wychodzi poza rowki. Ich twarze znajduj si w odlegoci kilkudziesiciu centymetrów.

– Es-tu là? – pyta Werner.

 

Jeste tam?

S t a s i d u c h e m. Pochodzi z innego wiata. Jest ojcem tej dziewczyny, jest madame Manec, jest Étienne’em, jest wszystkimi ludmi, którzy opucili Marie-Laure, lecz w kocu wrócili. Woa przez drzwi szafy:

– Nie chc ci zabi! Sysz twój gos przez radio! Wanie dlatego przyszedem! – Milknie, próbuje tumaczy na francuski: – Melodia, wiato ksiyca? – Marie-Laure prawie si umiecha.

Wszyscy pojawiamy si na wiecie jako pojedyncza komórka, mniejsza od drobinki kurzu. Znacznie mniejsza. Podzia. Mnoenie. Dodawanie i odejmowanie. Materia przechodzi z rk do rk, atomy pojawiaj si i znikaj, wiruj molekuy, cz si biaka, mitochondria wysyaj polecenia oksydatywne, powstajemy jako mrowie pocze elektrycznych. Puca, mózg, serce. Po czterdziestu tygodniach sze bilionów komórek przeciska si przez drogi rodne matki. Krzyczymy. Póniej atakuje nas wiat.

Marie-Laure otwiera szaf. Werner bierze j za rk i pomaga wyj. Jej stopy dotykaj podogi pokoju stryjecznego dziadka.

– Mes souliers – mówi Marie-Laure. – Nie mogam znale butów.

 

Druga puszka

D z i e w c z y n a s i e d z i n i e r u c h o m o w kcie i okrca paszczem kolana. Sposób, w jaki przyciska kostki do poladków. Sposób, w jaki jej palce przenikaj otaczajc j przestrze. Werner ma nadziej, e nigdy tego nie zapomni.

Na wschodzie grzmi dziaa: Amerykanie znów bombarduj twierdz, która odpowiada ogniem.

Werner czuje ogarniajc go fal zmczenia.

– Bdzie… Waffenruhe, zawieszenie ognia – mówi po francusku. – W poudnie. Aby ludzie opucili miasto. Mog ci wyprowadzi.

– Jeste pewien, e to prawda?

– Nie, nie jestem pewien, czy to prawda – odpowiada Werner. – Milknie, spoglda na swoje spodnie, bluz pokryt pyem. Mundur czyni go wspósprawc wszystkiego, czego dziewczyna nienawidzi. – Jest woda – mówi, idzie do drugiego pokoju na pitym pitrze i nie patrzc na zwoki von Rumpla w óku, bierze drugie wiadro.

Dziewczyna wkada do niego ca gow, obejmuje je podobnymi do patyków rkami i pije chciwie.

– Jeste bardzo dzielna – mówi Werner.

Dziewczyna odstawia wiadro.

– Jak si nazywasz?

Werner odpowiada.

– Kiedy straciam wzrok, Werner, ludzie mówili, e jestem dzielna – odzywa si Marie-Claire. – Ale to nie odwaga, nie mam wyboru. Budz si ze snu i po prostu yj. Czy ty nie robisz tego samego?

– Od wielu lat nie yem – mówi Werner. – A do dzisiaj. Dzisiaj moe yem.

Marie-Laure stracia okulary, jej renice wygldaj jak wypenione mlekiem, lecz, co dziwne, to wcale nie wytrca go z równowagi. Przypomina sobie zwrot Frau Eleny: belle laide. Pikna brzydota.

– Jaki dzi dzie?

Werner si rozglda. Spalone zasony, okopcony sufit i pierwsze poranne wiato wpadajce do pokoju przez rozerwany karton w oknie.

– Nie wiem. Jest rano.

Nad domem przelatuje z wyciem pocisk. Werner myli: Chc po prostu siedzie z ni tu przez tysic godzin. Ale pocisk wybucha i cay dom skrzypi.

– Dawno temu pewien czowiek korzysta z twojego radia. Nadawa audycje o nauce. Byem wtedy chopcem. Suchaem ich razem z siostr.

– To mój dziadek. Syszae go?

– Wiele razy. Uwielbialimy go.

W oknie pojawia si una. Pokój wypenia si mdym, piaskowym wiatem brzasku. Wszystko jest przemijajce i bolesne, wszystko niepewne. By tutaj, w tym pokoju, wysoko w domu, z dala od piwnicy, z ni: to jest jak lekarstwo.

– Mam ochot na boczek – mówi Marie-Laure.

– Co takiego?

– Mogabym zje caego prosiaka.

Werner si umiecha.

– A ja ca krow.

– Kobieta, która tu kiedy mieszkaa, gospodyni, robia najlepsze omlety na wiecie.

– Kiedy byem may, zbieralimy jagody na brzegach rzeki Ruhra – mówi Werner, a przynajmniej ma nadziej, e mówi. – Moja siostra i ja. Znajdowalimy jagody wielkie jak opuszki kciuka.

Marie-Laure wchodzi do szafy, wspina si po drabinie i wraca, ciskajc pogit metalow puszk.

– Widzisz, co w niej jest?

– Nie ma etykiety.

– Tak przypuszczaam.

– Otwórzmy j i zobaczmy.

Werner przedziurawia puszk czubkiem noa, uderzajc w niego ceg. Natychmiast poznaje zapach: aromat jest tak sodki, tak odurzajco sodki, e o mao nie mdleje. Jak to si mówi po francusku? Pêches. Les pêches.

Marie-Laure pochyla si do przodu, wciga powietrze i Werner ma wraenie, e piegi rozkwitaj na jej policzkach.

– Podzielmy si. Za to, co zrobie.

Uderza noem po raz drugi, piuje metal i wygina wieczko.

– Ostronie – mówi i podaje jej puszk.

Marie-Laure wkada do rodka dwa palce i wyjmuje wilgotny, mikki, liski owoc. Werner robi to samo. Pierwsza brzoskwinia smakuje jak marzenie. Wschód soca w ustach.

Jedz. Pij syrop. Czyszcz palcami wntrze puszki.

 

Ptaki Ameryki

J a k i e c u d a z n a j d u j s i w d o m u! Marie-Laure pokazuje Wernerowi nadajnik na poddaszu: dwa akumulatory, starowiecki patefon i rcznie wykonan anten, któr mona unosi i opuszcza wzdu komina za pomoc przemylnego systemu dwigni. Nawet pyt gramofonow, która, jak mówi, zawiera wykady o nauce przygotowane z myl o dzieciach i wygaszane przez jej dziadka. I ksiki! Na niszych pitrach jest ich mnóstwo – Becquerel, Lavoisier, Fischer – mona by je czyta przez cae ycie. Co by byo, gdyby spdzi dziesi lat w tej wysokiej, wskiej kamienicy, czytajc ksiki i patrzc na t dziewczyn?

– Mylisz, e kapitan Nemo przey Malstrom? – pyta Werner.

Marie-Laure siedzi w zbyt obszernym paszczu na podecie czwartego pitra, jakby czekaa na pocig.

– Nie – odpowiada. – A zreszt nie wiem. Chyba wanie o to chodzi, prawda? ebymy si nad tym zastanawiali. – Przekrzywia gow. – By szalony. A jednak nie chciaam, eby zgin.

W kcie gabinetu stryjecznego dziadka Marie-Laure, wród mnóstwa innych ksiek, Werner znajduje egzemplarz Ptaków Ameryki. Reprint, nie tak wielki jak tom widziany w salonie mieszkania Fredericka, ale i tak olniewajcy: czterysta trzydzieci pi rycin. Zanosi ksik na podest.

– Stryj ci to pokazywa?

– Co to takiego?

– Ptaki. Setki ptaków.

Na zewntrz lataj pociski.

– Musimy zej niej – mówi Marie-Laure. Ale przez chwil si nie ruszaj.

Przepiór ozdobny.

Guptak zwyczajny.

Fregata.

Werner cigle pamita Fredericka klczcego przy oknie, z nosem przyklejonym do szyby. Na gaziach drzewa skacz mae szare ptaszki. Nie wyglda imponujco, prawda?

– Mog zatrzyma stronic z tej ksiki?

– Dlaczego nie? Niedugo odejdziemy, prawda? Kiedy bdzie bezpiecznie?

– W poudnie.

– Jak si zorientujemy, e ju czas?

– Przestan strzela.

Nadlatuj samoloty. Dziesitki samolotów. Werner nie moe powstrzyma drenia.

Marie-Laure sprowadza go na parter, gdzie wszystko pokrywa centymetrowa warstwa popiou i sadzy. Werner odsuwa z drogi przewrócone meble, otwiera klap piwnicy i schodz na dó. Gdzie na górze trzydzieci bombowców zrzuca bomby, a Werner i Marie-Laure czuj wstrzsy ska, sysz wybuchy po drugiej stronie rzeki.

Czy Werner moe jakim cudem przeduy t chwil? Czy mog si tu ukrywa a do koca wojny? A nad ich gowami przestan maszerowa tam i z powrotem armie, a wystarczy tylko otworzy drzwi, odrzuci na bok kilka kamieni i wyj przed zrujnowany dom na brzegu morza? A Werner bdzie móg wzi dziewczyn za rk i wyprowadzi na soce? Zrobiby wszystko, by tak si stao, zniósby wszystko. Za rok, trzy lata lub dziesi lat Francja i Niemcy nie byyby ju tym co teraz, mogliby opuci dom, i do restauracji dla turystów, zamówi skromny posiek i zje go w milczeniu, spokojnym milczeniu pary zakochanych.

– Wiesz, dlaczego tu przyszed? – pyta cicho Marie-Laure. – Mczyzna z góry?

– Z powodu radiostacji? – Ju wypowiadajc to przypuszczenie, Werner zaczyna si zastanawia, czy to prawda.

– Moe… – mówi Marie-Laure. – Moe wanie dlatego…

Po minucie zasypiaj.

 

Zawieszenie broni

P r z e z o t w a r t k l a p p i w n i c y wpada mde letnie wiato. Moe ju by popoudnie. Dziaa przestay strzela. Przez kilka sekund Werner patrzy na pic Marie-Laure.

Póniej zaczynaj si pieszy. Werner nie moe znale butów, o które prosi Marie-Laure, ale natrafia w szafie na par mskich pantofli i pomaga jej je woy. Wkada na mundur tweedowe spodnie Étienne’a i koszul o zbyt dugich rkawach. Jeli natkn si na Niemców, bdzie mówi po francusku, powie, e pomaga niewidomej opuci miasto. Jeli spotkaj Amerykanów, owiadczy, e zdezerterowa.

– Trafimy na punkt zborny, do miejsca, gdzie gromadz uchodców – mówi, cho nie jest pewien, czy prawidowo wymawia sowa. W przewróconej szafce znajduje poszewk na poduszk, zwija j i wkada do kieszeni Marie-Laure. – W odpowiednim momencie unie j jak najwyej.

– Spróbuj. A moja laska?

– Prosz.

W sieni zaczynaj si waha. Nie s pewni, co ich czeka po drugiej stronie drzwi. Werner przypomina sobie egzamin wstpny zdawany kilka lat wczeniej w przegrzanej sali tanecznej: drabin przybit gwodziami do ciany, czerwon flag z biaym krgiem i czarn swastyk. Trzeba zrobi krok do przodu i skoczy.

Na dworze wszdzie pitrz si góry gruzu. wiato pada na obnaone cegy kominów. Niebo zasnuwa dym. Werner wie, e pociski nadlatyway ze wschodu, e sze dni wczeniej Amerykanie dotarli prawie do Paramé, wic prowadzi Marie-Laure w tamtym kierunku.

Lada chwila kto ich zobaczy, albo Amerykanie, albo Niemcy, i zmusi do czego. Do pracy, przyczenia si do ich oddziaów, przyznania si do winy, mierci. Skd dobiegaj odgosy strzaów: szelest suchej róy zgniatanej w doni. Nie sycha adnych innych dwików: motorów, samolotów, odlegego huku dzia, krzyków rannych onierzy ani szczekania psów. Werner bierze Marie-Laure za rk, by pomóc jej przej przez gruzy. Nie wybuchaj pociski, nie strzelaj karabiny, powietrze jest mikkie i pene popiou.

Wreszcie ci posuchaem, Jutto, myli Werner.

Przechodz dwie przecznice, nikogo nie spotykajc. Moe Volkheimer si posila? Werner chtnie wyobraa sobie olbrzyma siedzcego przy stoliku z widokiem na morze.

– Jak cicho…

Gos Marie-Laure jest jak jasne, czyste okno nieba. Jej twarz to pole piegów. Nie chc pozwoli ci odej, myli Werner.

– Kto nas obserwuje.

– Nie wiem. Nie sdz.

Werner zauwaa ruch z przodu: w odlegoci przecznicy trzy kobiety nios toboki. Marie-Laure cignie go za rkaw.

– Jak si nazywa poprzeczna ulica?

– Rue des Lauriers.

– Chod – mówi Marie-Laure i rusza do przodu, postukujc lask trzyman w prawej rce.

Skrcaj w prawo, w lewo, mijaj orzech woski przypominajcy olbrzymi zwglon wykaaczk wbit w ziemi, póniej dwa kruki dziobice co, czego nie sposób rozpozna, a wreszcie docieraj do podstawy murów obronnych. Z uku wznoszcego si nad wskim zaukiem zwisaj pdy bluszczu. Daleko po prawej stronie Werner widzi kobiet w sukience z niebieskiej tafty cignc po chodniku wielk walizk. Idzie za ni chopiec ubrany w spodnie przeznaczone dla modszego dziecka, beret zsunity na ty gowy i poyskliw marynark.

– Cywile opuszczaj miasto, mademoiselle. Mam ich zawoa?

– Za chwil.

Prowadzi go w gb zauka. Przez jak niewidzialn luk w murze wpada rzekie morskie powietrze; otoczenie pulsuje jego aromatem.

Docieraj do niepozornej bramy znajdujcej si na kocu zauka. Marie-Laure siga pod paszcz i wyjmuje klucz.

– Czy jest przypyw?

Werner zaglda do rodka i widzi nisk, ciasn grot; po przeciwnej stronie znajduje si krata.

– Woda przybiera. Musimy si pieszy.

Marie-Laure przechodzi przez bram i idzie w swoich wielkich butach w gb groty. Porusza si pewnie, sunie domi po cianach, jakby byli starymi przyjaciómi i obawiaa si, e nigdy wicej ich nie zobaczy. Woda lekko faluje wokó jej ydek i moczy skraj sukienki. Wyjmuje z kieszeni paszcza jaki drewniany przedmiot i wkada go do wody. Odzywa si lekkim tonem, a jej gos odbija si echem od cian.

– Musisz mi powiedzie, czy domek jest w oceanie. Musi si znale w oceanie.

– Tak, jest. Musimy i, mademoiselle.

– Jeste pewny, e jest w wodzie?

– Tak.

Zdyszana Marie-Laure wychodzi z jeziorka. Wypycha Wernera przez bram i zamyka j na klucz. Werner wrcza jej lask. Póniej wracaj wskim zaukiem; w butach Marie-Laure chlupoce woda. Mijaj kotar z pdów bluszczu. Zakrt w lewo. Z przodu przechodzi przez skrzyowanie grupka ludzi: kobieta, dziecko, dwóch mczyzn dwigajcych trzeciego na noszach, wszyscy z papierosami w ustach.

W oczach Wernera pojawia si ciemno, robi mu si sabo. Wkrótce jego nogi odmówi posuszestwa. Na drodze siedzi kot; lie sobie apk, drapie si za uchem i patrzy na niego. Werner myli o starych, zamanych górnikach, których widywa w Zollverein: siedzieli na krzesach lub skrzynkach, nie poruszali si caymi godzinami, czekajc na mier. Ich czas powoli si wyczerpywa, przypomina prawie pust beczk. ycie to tak naprawd czysta woda niesiona w zoonych doniach, trzeba z caych si je chroni. Walczy o nie.

– Oto poszewka na poduszk – mówi Werner najczystszym francuskim, na jaki go sta. – Trzymaj si rk ciany. Czujesz j? Dojdziesz do skrzyowania, a potem powinna i prosto. Na ulicy prawie nie ma gruzu. Trzymaj poszewk wysoko. Przed sob, w taki sposób, rozumiesz?

Marie-Laure odwraca si w stron Wernera i przygryza doln warg.

– Zastrzel mnie.

– Nie dziewczyn z bia flag. Z przodu id jeszcze inni ludzie. Trzymaj si ciany. – Znów kadzie jej do na murze. – Nie zwlekaj. Pamitaj o poszewce.

– A ty?

– Ja pójd w przeciwn stron.

Marie-Laure zwraca ku niemu twarz i chocia go nie widzi, Werner nie moe wytrzyma jej wzroku.

– Nie pójdziesz ze mn?

– Lepiej, eby ci nie widziano w moim towarzystwie.

– Wic jak ci potem odnajd?

– Nie wiem.

Marie-Laure wyciga rk, kadzie mu co na doni i zaciska j w pi.

– Do zobaczenia, Wernerze.

– Do zobaczenia, Marie-Laure.

Dziewczyna wychodzi na ulic. Co kilka kroków jej laska stuka w pknity kamie na jezdni i jego ominicie zajmuje troch czasu. Krok, krok, pauza. Laska bada otoczenie, mokry skraj sukienki koysze si w prawo i lewo, Marie-Laure trzyma nad gow poszewk. Werner przestaje patrze w jej stron dopiero, gdy dziewczyna przechodzi przez skrzyowanie, mija nastpn przecznic i znika.

Czeka, a usyszy gosy. Strzay.

Pomog jej, musz.

Kiedy otwiera do, ley na niej may elazny klucz.

 

Czekolada

W i e c z o r e m m a d a m e R u e l l e znajduje Marie-Laure w szkole zaadaptowanej na potrzeby uchodców. Chwyta j za rk i nie chce puci. Pracownicy opiekujcy si cywilami maj prostoktne kartony ze skonfiskowan niemieck czekolad; Marie-Laure i madame Ruelle pochaniaj tyle tabliczek, e nie s w stanie ich policzy.

Rankiem Amerykanie zdobywaj château i ostatni bateri przeciwlotnicz oraz uwalniaj winiów przetrzymywanych w forcie National. Madame Ruelle wyciga Étienne’a z kolejki mczyzn czekajcych, by poda swoje nazwiska, i stryjeczny dziadek chwyta Marie-Laure w objcia. Niemiecki pukownik broni si jeszcze przez trzy dni w podziemnej fortecy po drugiej stronie rzeki, a wreszcie amerykaski samolot o nazwie Lightning trafia bomb wypenion napalmem w przewód wentylacyjny – szansa jedna na milion – i po piciu minutach Niemcy wywieszaj bia flag. Oblenie Saint-Malo jest zakoczone. Plutony saperów usuwaj niewybuchy bomb zapalajcych, pojawiaj si korespondenci wojenni z aparatami fotograficznymi na statywach, a z okolicznych wiosek, pól i piwnic wracaj nieliczni mieszkacy, po czym kr zrujnowanymi ulicami. Dwudziestego pitego sierpnia madame Ruelle otrzymuje zezwolenie na wejcie do miasta i sprawdzenie stanu piekarni, lecz Étienne i Marie-Laure udaj si w inn stron, do Rennes, gdzie zatrzymuj si w hotelu o nazwie Universe. Maj do dyspozycji sprawny bojler i kade z nich bierze dwugodzinn kpiel. Kiedy zapada zmrok, stryjeczny dziadek patrzy na odbicie Marie-Laure w oknie: bratanica idzie po omacku w stron óka. Dotyka domi twarzy, a potem opuszcza rce.

– Pojedziemy do Parya – mówi Étienne. – Nigdy tam nie byem. Moesz mi go pokaza.

 

Wiato

P ó t o r a k i l o m e t r a n a p o u d n i e od Saint-Malo Wernera zatrzymuje trzech ubranych po cywilnemu czonków francuskiego ruchu oporu, którzy jed ciarówk po okolicy. Z pocztku myl, e spotkali niskiego siwowosego staruszka. Póniej sysz akcent Wernera, zauwaaj niemiecki mundur pod starowieck koszul i dochodz do wniosku, e schwytali szpiega – fantastyczny wyczyn! Po chwili zdaj sobie spraw, e jest bardzo mody. Przekazuj go amerykaskiemu urzdnikowi w hotelu zajtym przez wojsko i przeksztaconym w centrum rozbrajania jeców wojennych. Z pocztku Werner czuje niepokój, e zaprowadz go w dó – litoci, tylko nie nastpna piwnica! – ale trafia na drugie pitro. Zmczony tumacz, który od miesica prowadzi ewidencj niemieckich jeców wojennych, zapisuje jego nazwisko i stopie, po czym zadaje kilka standardowych pyta, gdy tymczasem inny urzdnik przeszukuje pócienny plecak Wernera, niczego nie znajduje i oddaje mu go z powrotem.

– Czy widzieli panowie dziewczyn? – pyta Werner po francusku, ale tumacz tylko umiecha si ironicznie i mówi co po angielsku do urzdnika, jakby kady przesuchiwany niemiecki onierz pyta o jak dziewczyn.

Werner trafia na dziedziniec otoczony drutem kolczastym, gdzie siedzi omiu lub dziewiciu innych Niemców w oficerkach, trzymajc poobijane menaki; jeden ma na sobie kobiece ubranie, w którym najwyraniej próbowa zdezerterowa. Dwaj podoficerowie i trzej szeregowcy. Nie ma wród nich Volkheimera.

Wieczorem pojawia si zupa w kotle i Werner zjada cztery porcje, nabierajc je metalowym kubkiem. Po piciu minutach wymiotuje w rogu dziedzica. Po niebie pyn awice oboków. Nie syszy na jedno ucho. Wyobraa sobie Marie-Laure – jej donie, wosy – cho martwi si, e zbyt dugo o niej mylc, ryzykuje, e jej obraz mu spowszednieje. Dzie po aresztowaniu Amerykanie wysyaj go na wschód w grupie dwudziestu Niemców; w kocu trafia do jeszcze wikszej grupy zamknitej w magazynie. Przez otwarte drzwi nie wida Saint-Malo, ale syszy setki samolotów, a nad horyzontem w dzie i w nocy unosi si olbrzymia chmura dymu. Sanitariusze dwukrotnie próbuj nakarmi Wernera owsiank, lecz natychmiast wymiotuje. Odkd zjad brzoskwinie, nie jest w stanie utrzyma niczego w odku.

Moe powraca febra, moe zatru si skaon wod wypit w piwnicy? Moe jego ciao kapituluje? Rozumie, e jeli przestanie je, umrze. Ale kiedy zaczyna je, ma wraenie, e umiera.

Z magazynu maszeruj do Dinan. Wikszo jeców to chopcy lub mczyni w rednim wieku, resztki rozbitych jednostek. Nios torby, plecaki, skrzynki; kilku dwiga kolorowe walizki zabrane nie wiadomo komu. Niektórzy onierze walczyli razem, lecz wikszo nigdy wczeniej si nie spotkaa; wszyscy widzieli rzeczy, które chcieliby zapomnie. Przez cay czas maj poczucie, e za ich plecami wzbiera fala, unosi si, staje si coraz potniejsza, narasta w niej mciwa furia.

Werner ma na sobie tweedowe spodnie stryjecznego dziadka Marie-Laure, na ramieniu niesie plecak. Skoczy osiemnacie lat. Przez cae jego ycie nauczyciele, radio, przywódcy bez przerwy mówili o przyszoci. A jaka przyszo pozostaa? Droga z przodu jest pusta, a linie myli Wernera zbiegaj si do wewntrz: widzi, jak Marie-Laure odchodzi ulic i znika niczym popió z ogniska porwany przez wiatr, i czuje straszliw tsknot w okolicach serca.

Pierwszego wrzenia po przebudzeniu Werner nie moe wsta. Dwóch innych winiów prowadzi go do latryny i z powrotem, a nastpnie pomaga mu si pooy na trawie. Mody Kanadyjczyk z czerwonym krzyem sanitariusza na hemie wieci mu latark w oczy, po czym wsadza go do ciarówki. Po krótkiej jedzie Werner trafia do namiotu penego umierajcych onierzy. Pielgniarka podcza mu kroplówk i karmi go yeczk.

Przez tydzie Werner yje w dziwnym zielonkawym wietle wypeniajcym namiot. W jednej rce trzyma plecak, a w drugiej may drewniany domek o twardych rogach. Bawi si nim, gdy ma do siy. Przekrca komin, wysuwa trzy deseczki tworzce dach, zaglda do rodka. Có za przemylna konstrukcja…

Codziennie, po prawej i po lewej stronie, kolejna dusza ucieka do nieba i Werner ma wraenie, e syszy odleg muzyk, jakby za drzwiami grao wielkie stare radio, które mona usysze, przykadajc zdrowe ucho do pryczy. Tony s bardzo ciche i chwilami nie jest pewny, czy w ogóle si rozlegaj.

Zdaje sobie spraw, e powinien by na co zy, ale nie potrafi powiedzie na co.

– Nie chce je – mówi po angielsku pielgniarka.

Opaska sanitariusza na ramieniu.

– Gorczka?

– Wysoka.

Padaj nastpne sowa. Póniej liczby. Werner widzi we nie krystalicznie czyst noc, zamarznite kanay, zapalone latarnie na domach górników, farmerów jedcych na ywach midzy polami. Widzi ód podwodn pic w mrocznych gbinach Atlantyku, Jutta przyciska twarz do bulaja i szko pokrywa si mgiek jej oddechu. Prawie spodziewa si ujrze olbrzymi do Volkheimera, który pomoe mu wsta i wsi do opla.

A Marie-Laure? Werner cigle pamita dotyk jej doni i zastanawia si, czy ona czuje to samo.

Pewnej nocy siada na óku. Na pryczach ley szeciu chorych lub rannych onierzy. Wieje ciepy wrzeniowy wiatr i ciany namiotu lekko faluj.

Werner przekrca gow. Podmuchy wiatru s coraz silniejsze, rogi namiotu napinaj przywizane do nich linki, a w otworze wejciowym wida koyszce si drzewa. Wszystko szeleci. Werner wkada do plecaka swój stary notatnik i model domu. onierz lecy obok niego mruczy do siebie jakie pytania, a reszta chorych pi. Wernerowi nie doskwiera ju pragnienie. Czuje tylko obojtny chód wiata ksiyca, które pada na dach namiotu nad jego gow. Przez otwór wejciowy wida chmury pdzce nad czubkami drzew.

W stron Niemiec, w stron ojczyzny.

Srebrzyste i granatowe, granatowe i srebrzyste.

Midzy rzdami prycz sun po ziemi kartki papieru, a Werner czuje przypieszone bicie serca w piersi. Widzi Frau Elen, która klczy przy kuchni i rozpala ogie. Dzieci w ókach. W koysce pi maleka Jutta. Ojciec zapala lamp, wchodzi do klatki windy i znika.

Gos Volkheimera: Kim ty mógby by…

Werner ma wraenie, e jego ciao stao si niewakie pod kocem. Za trzepoccym wejciem do namiotu koysz si drzewa, chmury kontynuuj swój niepowstrzymany marsz na wschód. Werner stawia najpierw jedn, a potem drug nog na ziemi.

– Ernst… – odzywa si mczyzna lecy obok. – Ernst…

Ale nie ma adnego Ernsta, chorzy lecy na pryczach nie odpowiadaj, amerykaski onierz czuwajcy przy wejciu do namiotu pi. Werner mija go i wychodzi na traw.

Wiatr wydyma mu podkoszulek. Jest latawcem, balonem.

Kiedy z Jutt zbudowali niewielk aglówk z kawaków drewna i zanieli j nad rzek. Siostra pomalowaa ódk w czerwone i zielone esy-floresy, po czym bardzo oficjalnie j zwodowaa. Ale pochwycona przez prd aglówka przechylia si na bok, popyna daleko w dó rzeki i zatona w czarnej, paskiej wodzie. Jutta patrzya na Wernera ze zami w oczach, mnc palcami postrzpiony sweter.

– Nic si nie stao – powiedzia. – Za pierwszym razem bardzo rzadko co wychodzi. Zbudujemy now, lepsz ódk.

Czy tak si stao? Werner ma nadziej, e tak. Niewyranie pamita niewielk aglówk o lepszej konstrukcji sunc w dó rzeki. Opyna zakrt i znika, prawda?

Byszczy ksiyc, nad drzewami pdz oboki. Wokó fruwaj licie. Ale wiato ksiyca nie zmienia si pod wpywem wiatru, przenika chmury, powietrze; jego promienie wydaj si Wernerowi niewiarygodnie powolne i niewzruszone. Jakby wisiay nad rozkoysan traw.

Dlaczego wiatr nie porusza wiata?

Amerykanin lecy po drugiej stronie pola widzi, jak z namiotu szpitalnego wychodzi chopiec i kroczy na tle drzew. Amerykanin siada. Unosi rk.

– Stój! – woa. – Halt!

Ale Werner wchodzi na pole i wpada na min przeciwpiechotn zainstalowan trzy miesice wczeniej przez jego wasn armi, po czym znika w fontannie ziemi.

 

Jedenacie

 

Berlin

W s t y c z n i u 1 9 4 5 r o k u Frau Elena i ostatnie cztery dziewczynki mieszkajce w domu dziecka – bliniaczki Hannah i Susanne Gerlitz, Claudia Förster i pitnastoletnia Jutta Pfennig – zostaj przewiezione z Essen do Berlina, by pracowa w fabryce zajmujcej si utylizacj zomu.

Przez dziesi godzin dziennie, sze dni w tygodniu demontuj ogromne prasy stosowane w kuniach, po czym zom nadajcy si do wykorzystania pakuj do drewnianych skrzy, które s adowane na wagony kolejowe. Odkrcaj ruby, piuj, cign. Frau Elena pracuje razem ze swoimi podopiecznymi, nosi podart kurtk narciarsk, któr gdzie znalaza, mamrocze do siebie po francusku albo nuci piosenki z dziecistwa.

Mieszkaj nad drukarni, któr ewakuowano przed miesicem. W korytarzach stoj setki skrzy ze sownikami penymi bdów drukarskich, a dziewczta pal nimi w kozie, wyrywajc stron po stronie.

Wczoraj: Dankeswort, Dankesworte, Dankgebet, Dankopfer.

Dzisiaj: Frauenverband, Frauenverein, Frauenvorsteher, Frauenwahlrecht.

Posiki skadajce si z kapusty i kaszy jczmiennej podawane s w stoówce w poudnie; wieczorami po jedzenie ustawiaj si kilometrowe kolejki. Maso jest krojone na mikroskopijne porcje: trzy razy w tygodniu kady dostaje kwadratowy kawaek wielkoci poowy kostki cukru. Matki z maymi dziemi nie maj ubranek, wózków i bardzo niewiele krowiego mleka. Niektóre dr przecierada na pieluchy, inne znajduj gazety i tn je na trójkty, które umieszczaj midzy nogami dzieci.

Przynajmniej poowa dziewczt pracujcych w fabryce to analfabetki, wic Jutta odczytuje im listy przesyane przez narzeczonych, braci lub ojców walczcych na froncie. Czasami pisze odpowiedzi: A pamitasz, kiedy jedlimy pistacje i cytrynowe lody w ksztacie kwiatów? Kiedy powiedziae…

Przez ca wiosn kadej nocy nadlatuj bombowce: wydaje si, e ich jedynym celem jest cakowite spalenie miasta. Wieczorami dziewczta biegn na koniec ulicy i schodz do zatoczonego schronu, gdzie trudno zasn z powodu huku walcych si domów.

Idc do fabryki, widz od czasu do czasu zwoki, mumie zmienione w popió, zwglone trupy, których nie da si rozpozna. Kiedy indziej nie wida adnych ran i te ciaa budz w Jutcie najwiksz trwog: wygldaj jak ludzie, którzy lada chwila wstan i powlok si do pracy wraz z innymi.

Ale nie wstaj.

Raz widzi troje dzieci lecych twarzami do ziemi, z tornistrami na plecach. Na pocztku myli: Obudcie si! Idcie do szkoy! Potem przychodzi jej do gowy, e w tornistrach moe by jedzenie.

Claudia Förster przestaje si odzywa. Mijaj cae dnie, a ona nie mówi ani sowa. W fabryce zaczyna brakowa materiaów. Kr plotki, e nikt ju nie panuje nad sytuacj, e mied, cynk i stal nierdzewna, któr wszyscy mozolnie zbieraj, s adowane do wagonów stojcych bez celu na bocznicach.

Nie dziaa poczta. Pod koniec marca zakady utylizacji zomu zostaj zamknite, a Frau Elena i dziewczta id do pracy w cywilnej firmie uprztajcej ulice po bombardowaniach. Dwigaj bryy gruzu, zbieraj opatami py i odamki szka, po czym przesiewaj je przez sita. Jutta syszy opowieci o szesnasto-, siedemnastoletnich chopcach o rozbieganym wzroku, przeraonych, tsknicych za rodzicami, którzy pojawiaj si na progach domów swoich matek, po czym dwa dni póniej zostaj wycignici ze strychu i zastrzeleni na ulicy jako dezerterzy. Przypomina sobie obrazy z dziecistwa – brata cigncego j w wózku, przeszukiwanie wysypisk mieci. Próbowali znale jedn adn rzecz w tonach odpadków.

– Wernerze… – szepce.

Jesieni otrzymaa w Zollverein dwa listy z informacj o jego mierci. Podano w nich róne miejsca pochówku. La Fresnais, Cherbourg – musiaa zajrze do atlasu. Miasta we Francji. Czasami w snach stoi razem z bratem nad stoem, na którym le koa zbate, pasy transmisyjne i silniki. Buduj co ciekawego – mówi Werner. – Dobrze mi idzie. Ale nie koczy pracy.

W kwietniu kobiety mówi tylko o Rosjanach, ich okruciestwie, pragnieniu zemsty. Twierdz, e to barbarzycy. Tatarzy, Ruscy, dzikusy, winie. To bydo zalao Strausberg. Na przedmiecia Berlina dotary potwory.

Hannah, Susanne, Claudia i Jutta pi stoczone na pododze. Czy w tej ostatniej zrujnowanej twierdzy pozostay jeszcze jakie resztki dobroci? Tak. Pewnego popoudnia Jutta wraca do domu pokryta pyem i odkrywa, e gruba Claudia Förster znalaza papierowe pudo z piekarni przewizane zot wstk. Na kartonie wida plamy tuszczu. Dziewczta spogldaj w milczeniu na pudeko jak na dar z innego, czystszego wiata.

W rodku znajduje si pitnacie ciastek z truskawkowym nadzieniem, w kwadratowych osonkach z pergaminu. Cztery dziewczta i Frau Elena siedz w mieszkaniu, z sufitu kapie – w Berlinie pada wiosenny deszcz, spomidzy ruin wypywa woda zmieszana z popioem, szczury wygldaj z kryjówek wród gruzów – i kada z nich zjada trzy czerstwe ciastka, nie zostawiajc na póniej ani okruszka. Opychaj si truskawkowymi ciastkami, plami sobie nosy cukrem pudrem, czuj zawroty gowy ze szczcia. e te ta podobna do krowy, sztywna Claudia potrafia dokona takiego cudu! I bya na tyle uczciwa, by si podzieli ciastkami!

Mode kobiety ubieraj si w achmany, kryj w piwnicach. Jutta syszy, e babki smaruj wnuczki kaem, gol im wosy noami do krojenia chleba, byle tylko Rosjanie nie uznali ich za adne.

Syszy, e matki topi córki. Syszy, e Rosjanie na kilometr cuchn krwi.

– Ju niedugo – mówi Frau Elena, odwracajc donie w stron pieca, gdy woda nie chce si gotowa.

Rosjanie przychodz w bezchmurny dzie w maju. Jest ich tylko trzech, pojawiaj si jeden raz. Wamuj si do drukarni na parterze, szukajc spirytusu, lecz go nie znajduj i wkrótce zaczynaj strzela w ciany. Huk, dygot, pocisk odbija si od starej, zdemontowanej prasy drukarskiej, a w mieszkaniu na pitrze Frau Elena siedzi w kurtce narciarskiej w paski, ze skrócon wersj Nowego Testamentu w kieszeni, ciska donie dziewczt i porusza wargami, odmawiajc bezgon modlitw.

Jutta ma nadziej, e Rosjanie nie wejd na gór. Przez kilka minut rzeczywicie nie wchodz. W kocu na schodach sycha tupot butów.

– Zachowujcie si spokojnie – mówi Frau Elena do dziewczt. adna, Hannah, Susanne, Claudia ani Jutta, nie skoczya jeszcze szesnastu lat. Frau Elena mówi cichym, martwym gosem, ale nie wydaje si przestraszona. Moe rozczarowana. – Zachowujcie si spokojnie, wtedy nie bd strzela. Postaram si i jako pierwsza. Wtedy si uspokoj.

Jutta splata donie z tyu gowy, by nie dray. Claudia zachowuje si, jakby ogucha, oniemiaa.

– I zamknijcie oczy – dodaje Frau Elena.

Hannah szlocha.

– Chc ich widzie – mówi Jutta.

– Wic nie zamykaj oczu.

Tupot cichnie na szczycie schodów. Rosjanie wchodz do schowka, sycha, jak kopniakami przewracaj szczotki; ze schodów stacza si skrzynka ze sownikami, po czym kto szarpie za gak u drzwi. Jeden z Rosjan mówi co do drugiego, framuga pka i drzwi si otwieraj.

Jeden to oficer. Dwóch skoczyo siedemnacie lat zaledwie kilka dni temu. Wszyscy s niewiarygodnie brudni, ale w cigu ostatnich kilku godzin spryskali si damskimi perfumami. Szczególnie cuchn dwaj najmodsi. Wygldaj troch jak potulni uczniowie, a troch jak szalecy, którym zostaa tylko godzina ycia. Pierwszy ma spodnie zwizane sznurkiem i jest tak chudy, e nie musi go rozsupywa, by je spuci. Drugi wybucha miechem: dziwny, zdziwiony miech, jakby nie wierzy, e Niemcy napadn na jego kraj, a potem pozwol im hula w takim miecie. Oficer siada z wycignitymi nogami koo drzwi i wyglda na ulic. Hannah krzyczy przez pó sekundy, lecz szybko zatyka sobie rk usta.

Frau Elena wyprowadza chopców do drugiego pokoju. Wydaje z siebie krótki dwik: kaszlnicie, jakby co utkwio jej w gardle.

Claudia jest pierwsza. Tylko jczy.

Jutta nie wydaje z siebie adnego dwiku. Wszystko jest dziwnie uporzdkowane. Oficer gwaci je jako ostatni, kad po kolei. Lec na Jutcie, wypowiada pojedyncze wyrazy; ma otwarte, niewidzce oczy, cignit, pen bólu twarz i trudno si zorientowa, czy s to sowa pieszczot, czy obelgi. Mimo perfum mierdzi jak ko.

Po latach Jutta pamita jego sowa – Kiri, Pawie, Afanasij, Walentin – i przypuszcza, e to imiona polegych onierzy. Ale moe si myli.

Przed odejciem najmodszy z Rosjan dwukrotnie strzela z karabinu w sufit i Jutt obsypuje gipsowy py. W oguszajcym huku odbijajcym si echem od cian syszy obok siebie cichy oddech Susanne, która ley na pododze – nie pacze, lecz sucha, jak oficer zapina spodnie. Trzej Rosjanie wychodz na ulic, a Frau Elena okrca si kurtk narciarsk. Jest bosa, masuje sobie praw doni lewe rami, jakby próbowaa si rozgrza.

 

Pary

É t i e n n e w y n a j m u j e m i e s z k a n i e na rue des Patriarches, w którym wychowaa si Marie-Laure. Codziennie kupuje gazety, przeglda listy zwolnionych winiów; bez przerwy sucha jednego z trzech odbiorników radiowych. De Gaulle, Afryka Pónocna, Hitler, Roosevelt, Gdask, Bratysawa. Mnóstwo nazw, lecz nie ma wród nich nazwiska ojca.

Codziennie chodz na dworzec Austerlitz i czekaj. Wielki zegar nieubaganie odmierza sekundy, a Marie-Laure siedzi obok stryjecznego dziadka i sucha ponurego, bezsensownego oskotu pocigów.

Étienne widzi onierzy z zapadnitymi policzkami, które przywodz na myl odwrócone filianki. Trzydziestolatkowie wygldaj jak osiemdziesicioletni starcy. Mczyni w wytartych garniturach unosz donie, by uchyla cylindrów, których ju nie ma. Marie-Laure stara si co wydedukowa z dwiku ich butów: te s mae, tamte cikie, jakby wayy ton, te prawie nie istniej.

Wieczorami czyta, a Étienne telefonuje, pisze listy i proby do urzdów repatriacyjnych. Marie-Laure pi góra dwie, trzy godziny; potem budzi si, syszc wycie widmowych pocisków.

– To tylko autobus – mówi Étienne, który ley na pododze obok bratanicy. Albo: – To tylko ptaki. – Albo: – To nic, Marie.

W wikszo poranków na dworcu Austerlitz czeka wraz z nimi stary, brodaty malakolog, doktor Geffard. Siedzi wyprostowany, z muszk pod szyj, pachnie rozmarynem, winem i mit. Nazywa j Laurette, mówi, e bardzo za ni tskni, e codziennie o niej myla, e kiedy znowu j zobaczy, przekona si, i dobro to jednak najtrwalsza rzecz na wiecie.

Marie-Laure siedzi oparta ramieniem o Étienne’a lub doktora Geffarda. Ojciec moe by wszdzie. Ten przybliajcy si gos moe nalee do niego. Podobnie jak kroki po prawej stronie. Moe by w celi, w rowie, oddalony o tysic kilometrów. Moe od dawna nie y.

Marie-Laure chodzi do muzeum, wsparta na ramieniu Étienne’a, i rozmawia z rónymi urzdnikami, którzy czsto j pamitaj. Sam dyrektor tumaczy, e usilnie szukaj ojca, e pomog jej w kwestiach mieszkaniowych, w kontynuowaniu nauki. Nikt nie wspomina o Morzu Ognia.

Zaczyna si wiosna, w eterze roi si od komunikatów. Berlin kapituluje, Göring wpada w rce aliantów, pkaj zamki wielkiego, tajemniczego skarbca nazizmu. Ludzie spontanicznie wychodz na ulice. Czekajcy na bliskich na dworcu Austerlitz szepc, e wraca jeden na stu. e maj tak chude szyje, e mona je obj kciukiem i palcem wskazujcym. e kiedy zdejmuj koszule, pod skór wida poruszajce si puca.

Kady ks jedzenia spoywanego przez Marie-Laure to zdrada.

Nawet ci, którzy wrócili, wydaj si inni, starsi, ni powinni by, jakby przebywali na obcej planecie, gdzie lata pyn szybciej.

– Moliwe, e nigdy si nie dowiemy, co si stao – mówi Étienne. – Musimy by na to przygotowani.

Marie-Laure syszy gos madame Manec: Nigdy nie wolno przesta wierzy.

Czekaj przez cae lato, Étienne po jednej stronie Marie-Laure, doktor Geffard po drugiej. W kocu, pewnego dnia w sierpniu o dwunastej w poudnie, Marie-Laure wspina si ze stryjecznym dziadkiem i doktorem Geffardem dugimi schodami, a wychodz na soce. Pyta, czy mog bezpiecznie przej przez jezdni, a oni odpowiadaj, e tak, wic prowadzi ich brzegiem Sekwany i przez bram do Jardin des Plantes.

Na wirowanych alejkach krzycz chopcy. Niedaleko kto gra na saksofonie. Marie-Laure zatrzymuje si koo pergoli, wokó której brzcz pszczoy. Niebo wydaje si wysokie, odlege. Gdzie kto si zastanawia, jak zedrze z gowy kaptur smutku, ale Marie-Laure nie moe tego zrobi. Jeszcze nie. Jest tylko niewidom dziewczyn bez domu i bez rodziców.

– Co teraz? – pyta Étienne. – Lunch?

– Szkoa – odpowiada Marie-Laure. – Chc si uczy.

 

Dwanacie

 

Volkheimer

K a w a l e r k a F r a n k a V o l k h e i m e r a, pooona na drugim pitrze domu bez windy na przedmieciach Pforzheim w Niemczech Zachodnich, ma trzy okna. Za szyb, w odlegoci kilku metrów, na rogu budynku po przeciwnej stronie ulicy, wisi ogromny lnicy billboard z reklam wdlin: ich ogromne róowoczerwone plastry, szare na krawdziach, s ozdobione natk pietruszki wielkoci krzaka. W nocy cztery reflektory owietlajce billboard wypeniaj mieszkanie dziwn powiat.

Volkheimer ma pidziesit jeden lat.

W wietle reflektorów wida ukone strugi kwietniowego deszczu. Ekran telewizora migoce na niebiesko, a Volkheimer odruchowo pochyla gow, przechodzc z kuchni do pokoju. adnych dzieci, zwierzt, rolin doniczkowych, nieliczne ksiki na pókach. Stolik do gry w karty, materac, jeden fotel, w którym siada naprzeciwko telewizora, z puszk malanych ciasteczek na kolanach. Zjada je po kolei: najpierw ciasteczka w ksztacie kwiatków, potem precli, a wreszcie lici koniczyny.

W telewizji czarny ko pomaga si uwolni mczynie, którego przygnioto powalone drzewo.

Volkheimer instaluje i naprawia anteny telewizyjne na dachach. Kadego ranka wkada granatowy kombinezon roboczy o przykrótkich nogawkach i w wielkich czarnych butach idzie do pracy. Jest wystarczajco silny, by dwiga cikie rozsuwane drabiny, tote wikszo zgosze zaatwia samodzielnie; poza tym rzadko si odzywa. Ludzie telefonuj do rejonowego biura, by zamówi instalacj anteny, skar si na cienie widoczne na ekranie, interferencj, szpaki na wysigniku, a potem Volkheimer jedzie w teren. czy zerwane przewody, usuwa ptasie gniazdo albo podwysza maszt anteny.

Pforzheim przypomina mu rodzinne strony tylko w najbardziej wietrzne, najzimniejsze dni. Volkheimer lubi, gdy powietrze wciska si pod konierzyk jego kombinezonu, lubi patrze na czyste niebo, dalekie wzgórza przysypane niegiem, drzewa iskrzce si od lodu (w Pforzheim wszystkie posadzono po wojnie, wszystkie maj identyczny wiek). W zimowe popoudnia porusza si wród anten niczym marynarz wród olinowania statku. Na ulicach w dole wida w wieczornym niebieskawym wietle ludzi pieszcych do domów; czasami w górze szybuj mewy, biae na tle ciemnego nieba. Ciar narzdzi wiszcych przy pasie roboczym, zapach przelotnego deszczu, krystaliczna jasno chmur o wicie – to jedyne chwile, gdy Volkheimer czuje si w miar normalnie.

Najczciej, zwaszcza w ciepe dni, ycie coraz bardziej go mczy: coraz wikszy haas samochodów na ulicach, graffiti, polityka firmy, cige rozmowy o premiach, dodatkach, godzinach nadliczbowych. Czasami w upalne letnie dni Volkheimer spaceruje w jaskrawym blasku billboardów i czuje, e samotno atakuje go jak choroba. Widzi wysokie rzdy sosen koyszce si podczas burzy, syszy skrzyp pni. Widzi glinian polep chaty z dziecistwa i wiato poranka sczce si midzy gaziami jode, na których pajki utkay srebrne sieci. Kiedy indziej przeladuj go oczy umarych i znowu ich wszystkich zabija. W odzi, w Lublinie, w Radomiu, w Krakowie.

W okna, w dach bbni deszcz. Przed pójciem spa Volkheimer schodzi trzy pitra do foyer, by sprawdzi poczt. Nie zaglda do skrzynki od przeszo tygodnia. Znajduje dwie ulotki, rachunek oraz niewielk kopert wysan przez stowarzyszenie weteranów wojennych dziaajce w Berlinie Zachodnim. Zanosi poczt na gór i otwiera kopert.

W rodku s zdjcia trzech przedmiotów sfotografowanych na tym samym biaym tle; obok nich wida karteczki ze starannie wykaligrafowanymi numerami i opisami.

14-6962. Jasnoszary pócienny plecak onierski z dwoma wycieanymi pasami.

14-6963. Drewniany model domu, czciowo zmiadony.

14-6964. Prostoktny notatnik w mikkiej oprawie ze sowem Fragen na okadce.

Volkheimer nie rozpoznaje domu, plecak móg nalee do kadego onierza, ale natychmiast wie, kto by wacicielem notatnika. Na dole, w rogu, znajduj si inicjay W.P. Volkheimer dotyka fotografii dwoma palcami, jakby chcia wyj i przejrze notatnik.

By tylko chopcem. Wszyscy byli tylko chopcami. Nawet najwiksi.

List wyjania, e stowarzyszenie próbuje przekaza najbliszym krewnym przedmioty nalece do polegych onierzy, których nazwiska s nieznane. Stowarzyszenie ma podstawy do przypuszcze, e sierant sztabowy Frank Volkheimer suy jako dowódca oddziau waciciela plecaka; w 1944 roku znalaz si on w posiadaniu armii amerykaskiej w obozie przejciowym dla jeców wojennych w Bernay we Francji.

Czy Volkheimer wie, do kogo naleay te rzeczy?

Stawia fotografie na stole i patrzy na nie, przyciskajc wielkie rce do boków. Syszy skrzyp osi ciarówki, wystrzay z rury wydechowej, krople deszczu uderzajce w blaszany dach. Brzczenie rojów komarów. Tupot oficerek, gone krzyki chopców.

Biay szum, potem huk armat.

Ale czy wypadao go tam zostawia, kiedy ju nie y? Czy to przyzwoite?

Kim ty mógby by…

Werner by niski. Mia biae wosy i odstajce uszy. Kiedy marz, zapina ciasno konierzyk i wsuwa donie w rkawy. Volkheimer wie, do kogo naleay te przedmioty.

 

Jutta

J u t t a W e t t e u c z y w E s s e n matematyki w szóstej klasie: liczby cakowite, rachunek prawdopodobiestwa, parabole. Codziennie nosi ten sam strój: czarne spodnie i nylonow bluzk, na przemian beow, czarn lub jasnoniebiesk. Czasami kanarkow, jeli jest w odwanym nastroju. Ma skór o barwie mleka i wosy biae jak papier.

M Jutty, Albert, jest agodnym, powolnym, ysiejcym ksigowym, którego wielk pasj jest puszczanie kolejek elektrycznych w piwnicy. Jutta dugo nie wierzya, e moe zaj w ci, a wreszcie doczekaa si tego w wieku trzydziestu siedmiu lat. Syn Jutty i Alberta, Max, ma sze lat; lubi boto, psy i pytania, na które nikt nie zna odpowiedzi. Potrafi skada z papieru skomplikowane samolociki. Wraca do domu ze szkoy, klka na pododze w kuchni i skada samolocik z celow, wrcz przeraajc pasj; ocenia kty nachylenia skrzyde, ogony, dzioby. Wyglda na to, e najwiksz przyjemno sprawiaj mu praktyczne czynnoci zwizane z tworzeniem trójwymiarowego modelu, przeksztacaniem paskiej kartki w obiekt zdolny do lotu.

Jest czwartkowe popoudnie na pocztku czerwca, rok szkolny prawie si skoczy, Jutta i Max s na basenie. Niebo zasnuwaj szare chmury, w brodziku krzycz dzieci, rodzice siedz na leakach, rozmawiaj, czytaj czasopisma lub drzemi, wszystko jest normalne. Albert stoi przy bufecie w spodenkach kpielowych, z niewielkim rcznikiem zarzuconym na szerokie barki, i patrzy na wybrane przez siebie lody.

Max pywa niezgrabnie, kolejno wyrzuca ramiona do przodu, od czasu do czasu unosi wzrok, by sprawdzi, czy matka patrzy. Po wyjciu z basenu owija si rcznikiem i siada obok niej na leaku. Jest mocno zbudowany, niski i ma odstajce uszy. Na jego powiekach lni krople wody. Zachmurzone niebo ciemnieje i w powietrzu pojawia si wieczorny chód; kolejne rodziny opuszczaj pywalni i wracaj do domów, pieszo, na rowerach lub autobusami. Max wyjmuje krakersy z kartonowego pudeka i chrupie je gono.