PRZEDMOWA DO DRUGIEJ EDYCJI 3 страница

WALERY
Na cóż, może się obejść bez tego beśpiecznie.

SZARMANCKI
Hej, kozak!

WALERY
Ale wcale nie jestem ciekawy!

SZARMANCKI.
Ale co ci to szkodzi? choćby dla zabawy.

WALERY
Wierz mi, gorszyé się będę z takiego uczynku.

SZARMANCKI
Kozak!


SCENA V
Ciż sami i Kozak


SZARMANCKI
Czy masz portery; co to na kominku
Leżały, i te listy, co porozrzucane
Na stole, te pierścionki z włosów?

KOZAK
Maju, panie

SZARMANCKI
Pokaż no!
Kozak szuka w szarawarach i wyciąga portrety, listy, włosy, pierścionki
To nie wszystko! gdzie reszta, hultaju?
Gdzie ów, mały portrecik?

KOZAK
Jej Bohu, nie znaju .
Szuka w szarawarach i za cholewami; znalazłszy za butem, oddaje
Potierał za cholewu.

SZARMANCKI
Zważaj, waćpan, proszę:
Patrzyć na te zdobycze, co to za rozkosze!
Walery spoziera wzrokiem pogardy pełnym

WALERY
Przynajmniej nie chciej waćpan imion ich powiadać.

SZARMANCKI
Czemuż nie? tych skrupułów czas by już postradać.
Krzyczy
Portret Szambelanowej: patrz, jak wdzięków wiele!
Kochałem ją serdecznie całe dwie niedziele.
Wyjmuje duży pierścień włosów i przypatruje się
Już zapomniałem, czyje te włosów pierścienie
Ha, ha, Pułkownikowej, oj, ta się szalenie
Kochała we mnie, ja jej nie lubiłem wcale;
Co to były za szlochy, narzekania, żale!
Pokazuje drugi portret
Ten portret w dezabilu i w nocnym negliżu
Francuzka na wyjezdnym dała mi w Paryżu.
Bierze jeden po drugim i pokazuje prędko
To portret Cześnikowej, włosy Podczaszanki,
Obrączka Chorążyny, pierścień Kasztelanki,
A to wachlarz kuzynki, w tym zamknięciu złotym.
Listy chcesz czytać teraz alboli też potym?

WALERY
Schowaj waćpan i listy, i te upominki.

SZARMANCKI
Patrzaj, te wszystkie piękne brunetki, blondynki
Płaczą dziś po mnie, jęczą, chorują i mdleją.
Każda, że się powrócę, cieszy się nadzieją;
Myli się, będę srogim i nieprzebłaganym.
Walery, jeźli chcesz być od kobiet kochanym,
Nie kochaj nigdy, wskazuj nadziei promyki.
Oj, nie wiesz jeszcze, co to są za dobrodziki!
Człek, co kobiecie szczere czucia swe oddaje,
Igrzyskiem się jej chimer letkości staje.
Zaraz go w liczbę swoich niewolników liczy
Pewna już ciebie, innej wraz szuka zdobyczy.
Porzuć więc, skoro ujrzysz cokolwiek niestałą,
I powiedz wszystkim, co się między wami działo.

WALERY
z grozą
I waćpan z tak haniebnym zdaniem śmiesz się chlubić!
Masz za żart zdradzać czułość i kobietę zgubić!
Wierzaj mi, nic po takim człowieku nie wrożę,
Który krzywdzi takiego, co się mścić nie może.
Osławiać tę płeć słabą jest niegodziwością..
Jest to połączyć razem występek z podłością. ,
Jeźli przez skłonność lub też przez świetne zalety ,
Potrafisz zyskać ufność i serce kobiety,
Jeźli ci czucia swoje powierzy, zbyt tkliwa:
Niech ten sekret na zawżdy w piersiach twych spoczywa,
Niech narzekać na ciebie nie znajdzie przyczyny;
Umiej pokryć jej słabość, a nawet i winy.

SZARMANCKI
Zbyt surową naukę chcesz mi waćpan dawać.
Ale najlepiej rzeczy po skutkach poznawać:
Kto z nas szczęśliwszy? czyli ja z niegodziwością,
Czy waćpan z swą dyskrecją, swą delikatnością?
Patrz!
Pokazuje mu portret

WALERY
z największym zadziwieniem
Portret Starościanki! ach, przysięgnę śmiele;
Nie masz go z rąk jej: Powiedz, przez jakie fortele
Do zbioru uwiedzionych przez sztuczne obroty
Przydałeś obraz wdzięków, czułości i cnoty?
Powiedz, oddaj go zaraz, albo w tym żelazie
Znajdziesz koniec twym zbrodniom i czułej urazie!
Uspokój mię! wszak widzisz moją zapalczywość!

SZARMANCKI
Ale po co te gniewy, dlaczego ta żywość?
Gniewasz się, że kochanka ciebie oszukuje?
Śmiać się należy.


SCENAVI
Ciż sami i Starościna


STAROŚCINA
w dezabilu i z miną omdlewającą
Jakiż ja hałas znajduję!
patrząc na Walerego, który w pomieszaniu
Cóż to? Waćpan wyrabiasz tak okropne krzyki?
Parlez plus bas, wszakże to nie wasze sejmiki
La téte me fait mal , wszystkie nerwy mi wstrząsnąłeś;
Z odmianą stroju widzę i tony przejąłeś.
Wolę wyjść, bo to taka turniura już wasza,
Gotoweś się i na mnie porwać do pałasza.

WALERY
Waćpani dobrodziki żądaniom dogodzę:
Chciej zostać, nie lękaj się, ja z miejsc tych odchodzę.
Wychodzi


SCENA VII
Szarmancki i Starościna


STAROŚCINA
Quel ton! po cóż tak krzyczał sposobem nieznośnym?

SZARMANCKI
Nie wiem, skąd mu się wzięło być ze mną zazdrośnym.

STAROŚCINA
C'est assez drôle prawdziwie; to on kochać umie?

SZARMANCKI
A skąd znowu? on tego wcale nie rozumie.
Jego rzecz mowy pisać, prawo zacytować,
Lecz tej tkliwej czułości nie umie pojmować,
Tych rzutów serc do siebie, tego rozrzewnienia...

STAROŚCINA
Tych łez słodkich, tych nocy bezsennie trawienia.

SZARMANCKI
Bezsennie? on noc całą chrapie jak zabity.

STAROŚCINA
Ach! bo mu serca ogień nie pali ukryty
Ni okrutne suwniry!
Płacze

SZARMANCKI
Te łzy, te rozpacze
Porzuć, proszę, bo ja się prawdziwie rozpłaczę.

STAROŚCINA
Comme vous etes bon, honnete, jak masz duszę tkliwę!
Ty jeden cieszyć możesz serca nieszczęśliwe.

SZARMANCKI
Wszystkiego mi się zwierzyć możesz poufale;
Z dawna widzę, że smutek, ciężkie jakieś żale
Struły życia waćpani; ustawnieś stroskana.

STAROŚCINA
Twarz waćpana otwarta, dyskrecja tak znana
Ufność we mnie wzbudzają; wszystko mu odkryję.
Widzisz, w jakich suspirach i tęsknocie żyję.
Une perte cruelle , o Boże! W kwiecie mej młodości
Kochałam Szambelana, cud doskonałości.
Quelle figure et quels talentsz, jak cudnie walcował
Jakie fraki, halsztuki, ach! jak się fryzował,
Ja, co zawsze nad względy miłość mą przekładam,
Mimo rodziców chciałam z nim uciec od madam,
Złączyć się z mym idolem . . Kiedy Parki srogie
Przecięły nożyczkami dni jego tak drogie .
Płacze

SZARMANCKI
O żale! o rozpacze! o dniu nader smutny!

STAROŚCINA
Nie wiesz jeszcze, przez jaki przypadek okrutny!
Wyjmuje z kieszeni pulares atłasowy i z niego papier
Oto wierszopis jeden, znany z swej czułości,
Podał go rymy swymi do nieśmiertelności
Ja nie mam siły sama mówić o tej zgubie.

SZARMANCKI
Przeczytam, bo ja bardzo smutne wiersze lubię
Szarmancki czyta:

ELEGIA NA ŚMIERC SZAMBELANA
Płaczcie, małe amorki! płaczcie, alcyjony!
Szambelan już nie żyje, Szambelan zgubiony!
A z nim zginęły wdzięki, młodość i rozkosze,
Uciszcie się, zefiry... Zgon jego ja głoszę.

STAROŚCINA
Jak to czule pisano... O, gorzkie wspomnienie!

SZARMANCKI
czyta dalej:
Febus dnia tego mgliste rzucając promienie,
Ojciec wiecznej światłości, czynów naszych świadek,
Zapłakany przeglądał nieszczęsny przypadek.

STAROŚCINA
Ach, czemuś go nie przestrzegł, mieszkający w niebie
O, ty nielitościwy! o, okrutny Febie!

SZARMANCKI
czyta dalej:
Gdy Szambelan do butów srebrne przypiął kolce
I przed ganek zajechać kazał karyjolce,
Wskoczył na powóz świetny i wprędce podane
Chwycił jak od niechcenia lejce, srebrem tkane,
Bicz angielski, giętki, długi, trzaskający -
Tak podobny do boyów, w powozie stojący,
Przelatywał ulice wśrzód przepysznych gmachów,
Sięgając prawie głową latarni i dachów -
Leciał, bystre bieguny, nieścignione okiem,
Okrywały go gęstym kurzawy obłokiem.
Zbiegały się do okna panny i mężatki
Widzieć ten cel swych życzeń, widzieć ten cud rzadki.
Szczęśliwa, którą spostrzegł i uchylił głowy!
Już był biegu swojego dopełniał połowy,
Kiedy o ostry kamień koło rozpędzone
Uderza, pęka: powóz schylony na stronę
Wyrzuca Szambelana: pada i umiera.
Na próżno zbroczonego stangryt z krwie obciera,
Już nie żył; taka była srogich bogów wola.
Amorki duszę jego, w elizejskie pola
Przeniósłszy, postawiły między Adonisem,
Dydong, Eurydyką i pięknym Parysem .
Równie świeży jak róża, żył tyle co ona!
O, strato równie ciężka, jak nienadgrodzona!
Nigdy więcej na świecie drugi nie powstanie
Równie piękny młodzieniec jak ty, Szambelanie!
W cóż się teraz obrócą piękne twoje sprzączki,
Konie, fraki, łańcuszki i złote obrączki?
Ach, w cóż się twoja czuła kochanka obróci?
Smutek, żałość i rozpacz życia jej ukróci,
Fatalna karyjolko, ja będę przeklinał
Dzień nieszczęsny, gdzie Dangiel robić cię zaczynał.
Płaczcie, małe amorki! płaczcie, alcyjony!
Szambelan już nie żyje, Szambelan zgubiony!
Z rozrzewnieniem
Ach, co za czułe wiersze! żal mi serce ściska,
I chociaż ten przypadek nie tyka mię z bliska,
Smutny będę przez tydzień.

STAROŚCINA
Ja zaś całe życie
W plentach i gorzkich żalach trawić będę skrycie.
O vous, ombre chérie!
Płacze

SZARMANCKI
Czemuż nieba zagniewane
Złączyć nie dozwoliły serca tak dobrane?

STAROŚCINA
Tą śmiercią omylona w najtkliwszym wyborze,
Le reste dé mes jours chciałam przepędzić w klasztorze
I zostać bernardynką. Rodziców rozkazy
Nowe sercu mojemu przyczyniły razy,
Łącząc mię malgre moi z dziwacznym człowiekiem,
Co się nie zgadza ze mną ni gustem, ni wiekiem,
Który nawet wyrazów moich nie rozumie,
Co się attandrysować ni jęczeć nie umie.
A kiedy ja w najtkliwszym jestem rozkwileniu.
On przychodzi mi gadać o życie, jęczmieniu,
O fryjorze do Gdańska...

SZARMANCKI
A to rzecz nieznośna!
I cierpi na to dusza prawdziwie miłośna.
Delikatnej czułości waćpaniś jest wzorem.
Ach, czemuż Starościanka nie idzie jej torem!

STAROŚCINA
Jakże panna Teresa waćpana znajduje?

SZARMANCKI
Kocha mię, ale tego nie dość pokazuje,
Podkomorzyc ją także pono bałamuci.

STAROŚCINA
Bądź waćpan pewien, że się konkurencja skróci:
En vain Podkomorzyna krząta się i swata,
Córki naszej nie damy nigdy za sensata.

SZARMANCKI
Zamiast romansów, w których czułość i zabawa,
On by jej kazał czytać wolumina prawa.

STAROŚCINA
Zanudziłby ją na śmierć. Tego nie ścierpniemy!
I ja, i mąż mój nawet, waćpana życzemy.

SZARMANCKI
klękając z zmyślonym zapałem
Wszechmocne Nieba, coście dały jedną duszę,
Bym nieszczęsnej czułości ponosił katusze,
Dajcie drugą; bym znieść mógł rozkosz niepojętę!

STAROŚCINA
Ach, wszak to słowa z Nowej Heloizy wzięte!
Jak szczęśliwieś przytoczył! Takiego kochanka
En vérité niewarta zimna Starościanka.
Mais bientôt ma tu nadejść mąż mój uprzykrzony,
Chcę z nim pomówić; waćpan bądź już zapewniony,
Ze koniec położymy czułej jego męce,
Że Teresa już jego.

SZARMANCKI
W waćpani ja ręce
Składam me losy, czucia i ogień ukryty
Odchodzi


SCENA VIII
STAROŚCINA
sama

O ciel! to będzie za mąż wyśmienity! Je suis fiére de mon choix i wielbię niebiosy. Zaraz mu Starościanka musi dać swe włosy: W czułych tandresach słodkie te serca daniny Więcej są warte niż te głupie zaręczyny. Po chwili zamyślenia Ils sont passés pour moi te chwile miłośne. Zostały się cyprysy i ciernie nieznośne! Dni moje pełne smutku i pełne żałoby. Z tobą ja, Jungu, mieszkać będę między groby. Dobywa "Nocy" Junga i czyta, przerywa czytanie i woła O Jungu, twoja córka, twa córka kochana Nigdy nie była warta mego Szambelana!


SCENA IX
Starosta i Starościna


STAROSTA
Cóż się waćpani dzieje? Sądziłem, że gore
Albo że które w domu zemdlało lub chore,
Skądże te krzyki?

STAROSCINA
Mon coeur, źle się trochę czuję,
Głowa mię boli, jakiś frisson mię przejmuje.

STAROSTA
Jaki u licha frison? Ciało pewnie zdrowe,
Lecz te diabelskie książki bałamucą głowę,
Te was przenoszą w jakieś dziwaczne krainy
I każą płakać, wzdychać, choć nie ma przyczyny.
Nie w takim matki nasze bałamuctwie żyły:
Przędły, piekły pierniki lub w krosienkach szyły,
Były przy tym wesołe, szczęśliwe i zdrowe,
Nie durzyły im głowy dymy romansowe.

STAROŚCINA
płacze
Chcieć waćpanu dogodzić jest rzecz, widzę, prożna,
Kiedy się nie podobam, to się rozwieść można.

STAROSTA
na boku
Tam do kata! gdyby iść chciała do rozwodu,
Utraciłbym połowę rocznego dochodu.
To nie żart, żonę taką trzeba menażować .
Do Starościny śmiejąc się i biorąc ją za rękę
Nie, robaczku, ja tylko chciałem tak żartować:
To się ciebie nie tyczy, bądź uspokojoną.
Ach, drugiej takiej żony nie znalazłbym pono!
Nie rozdzielim się nigdy. Lecz czemuż, tak biedna,
Nie chcesz się czym rozerwać, siedzisz sama jedna.

STAROŚCINA
Lubię sobie przez okno patrzeć na naturę -
Szarmantcki robił ze mną maleńką lekturę;
Tout á fait garçon brave i pełen tandresy,
Vraiment bardziej nad innych wart panny Teresy;
Nie refiuzuj mu dłużej.

STAROSTA
Trudno trochę człeku
Wybrać między młodzieżą zepsutego wieku.
Mamy dwóch konkurentów, każdego ktoś swata:
Potrzeba wziąć na zięcia trzpiota lub sensata.
Przyznam się, wolę tego, co już jest swym panem:
Nie będę się zatrudniał przynajmniej ich stanem;
Lecz sensat bez majątku, bez dóbr i pieniędzy,
Morałami swoimi nie opędzi nędzy,
Nowy przyczyni zachód, wydatek i troski:
Trzeba zaraz dać posag lub wypuścić wioski. .
Ja zaś, niech się, jak kto chce, śmieje i urąga,
Ja za życia mojego nie dam i szeląga.
Niechaj się sam jegomość fortuny dorabia.

STAROŚCINA
Votre argent Szarmanckiego zapewne nie zwabia,
Au dessus des trésors z, nad drogie kamienie
Woli regard Teresy albo jej westchnienie.

STAROSTA
I jakże to, o posag przykrzyć się nie będzie?.

STAROŚCINA
Jamais!on sobie w małej kabance osiędzie,
Na zielonym ryważu jasnego strumyka,
Słuchać będzie z Teresą tkliwego słowika. ,
A quoi bon les richesses? W cichej solitudzie
Żyć będą, nie zważając, co powiedzą ludzie;
Des fruits, du lait , to ich będzie pożywienie,
Łzy radosne napojem, pokarmem westchnienie.

STAROSTA
Jeżeli tylko takie mieć będą zabawy
Jeźli się będą tuczyć takimi potrawy,
To pewnie w krótkim czasie oboje wychudną,
I gościom u ichmościów będzie bardzo nudno.
Lecz powiedz szczerze: to on posagu nie żąda?

STAROŚCINA
Parole d'honneur! wcale się na to nie ogląda;
Nie myśli o posagu, gdy kto kocha szczerze.

STAROSTA
To dobrze, niechże sobie córkę moją bierze.
Ja nic mu dać nie mogę: choć te wszystkie swaty
Rozumieją, że jestem okrutnie bogaty,
Ja atoli nic nie mam. Nie takie to czasy!
Grunta pojałowiały, spustoszały lasy
I w polu tego roku zupełnie chybiło:
Po nizinach wymokło, na wzgórkach spaliło,
Siana i źdźbła nie będzie, toż samo z jarzyną ;
Cieszyłem się przynajmniej cokolwiek oźminą,
Alić się dowiaduję z listów ekonoma,
Ze i te nieumłotne, sama tylko słoma;
Na przyszły rok nie myślić nawet o fryjorze.

STAROŚCINA
Mon coeur! jesteś podobno w niedobrym humorze;
Mam cię prosić o łaskę.
Głaszcze go pod brodę

STAROSTA
całując ją
Powiedz tylko śmiele,
Powiedz mi, życie, mój ty kochany aniele!

STAROŚCINA
Oto przeciw kabanki, coś mi dał w boskiecie
Gdzie sobie przesiaduję na wiosnę i w lecie,
Jest karczma z młynem, a w niej szynkuje Żyd brzydki...

STAROSTA
Cóż, że niepiękny? ale mam z niego użytki:
Z karczmy tej dwa tysiące płaci mi arendy

STAROŚCINA
Eh! Vous me sacrifierez z tak maleńkie względy:
Znieś karczmę, prospektowiczyni mi zawadę,
A gdzie młyn, pozwól, niech ja zrobię tam kaskadę.
Ach, co to za delicje ! wśrzód wód tych mruczenia,
Wśrzód kwiatów słodkie będę przywodzić wspomnienia;
A berżerek z daleka, smutnie grając sobie,
Będzie wdzíęków dodawał przy wieczornej dobie.

STAROSTA
Jak też waćpani możesz takich rzeczy prosić!
Mam znów Zyda wypędzać, młyn i karczmę znosié.
Żeby zasadzać kwiaty i robić kaskady!

STAROŚCINA
Toujours je vois en vous e twardej duszy ślady.
Nie znasz się na tej tkliwej czułości, o Boże!
Co się to bardziej czuje, jak powiedzieć może.
Wszak posag mój wystarczy pono na kaskadę,
Si vous étes si cruel , to ja precz odjadę.

STAROSTA
Pozwól waćpani niechaj pomówię wprzód z Zydem,
Może się to ułoży.

STAROSCINA
To dla mnie jest wstydem,
Że tego na waćpanu wyprosić nie mogę.
rzuca się na krzesła i omdlewa
Je suis mal, je me meurs!

STAROSTA
krzyczy
Ratujcie niebogę!
Przybiega Agatka i lokaj, dają jej wąchać wódkę i ratują
Trzeba prędko,zapobiec tej nagłej chorobie
Krzyczy jej do ucha
Jutro Żyda wypędzę i kaskadę zrobię!
Niechaj się uspokoi me drogie serduszko.
Nie przychodzi do siebie! nieście ją na łóżko!
Wynoszą Starościnę z krzesłem

Koniec aktu drugiego

 

AKT TRZECI

 

SCENA I
Teresa i Agatka


TERESA
Powiedasz, że człek, co to przebywał kryjomo,
Był to malarz z Warszawy?

AGATKA
Tu wszystkim znajomo.
Ja sama nie wiedziałam (powiem dzisiaj szczyrze),
Czemu ten Niemczyk wszystko kreślił po papirze,
I gdzie mógł, na waćpannę spozierał ukradkiem;
Alić się dowiaduje mój Jakub przypadkiem,
Że kochany Szarmancki sprowadził go skrycie
I przyrzekłszy zapłacić pracę należycie,
Tajnie portret waćpanny kazał odmalować,
Pewnie żeby się potem mógł z nim popisować.
Żeby się chwalić.

TERESA
na boku
Otóż cała moja wina!
Otóż, Walery, twoich podejrzeń przyczyna!

AGATKA
Nieborak malarz! musiał dni tu kilka stracić,
A przy końcu Szarmancki nie chciał mu zapłacić;
Rozgniewany, rzecz całą przed ludźmi powiedział.

TERESA
O, niesłuszny Walery! Gdybyś błąd twój wiedział,
Anibyś niestałości śmiał mojej wyrzucać,
Ani serca czułego na chwilę zasmucać

AGATKA
Panna jest, widzę, smutna! Ach, cóż bym nie dała,
Gdybym ją choć raz w życiu szczęśliwą widziała!

TERESA
Wiem, Agatko, że serce twe dla mnie przychylne,
Ale szczęście w tym życiu tak zwodne, tak mylne,
Tyle przeszkód dla niego!


SCENA II
Ciż sami i Walery


WALERY
w głębi teatru
Żalem obciążony,
Jakże stanę w jej oczach, smutny, obwiniony!
Ach, czymże jej zmartwienie potrafię nadgrodzić?

AGATKA
na boku
Ma przytomność mogłaby ich zgodzie przeszkodzić.
do Teresy
Panna pozwoli, że tu dłużej nie zostanę,
Mam jeszcze dla jejmości obszywać falbanę.
Odchodzi


SCENA III
Walery, Teresa


TERESA
Walery! wieszże błędu twojego przyczynę,
Chceszże dłużej unikać?

WALERY
z ogniem
Wyznaję mą winę.
O, Tereso! miej litość nad smutnym mym stanem:
Nie byłem w pierwszym razie czucia mego panem,
Gdy mi zdrajca pokazał ten obraz, tak święty.
Zadziwieniem, zazdrością i żalem przejęty,
Nieszczęśliwy! nie mogłem atoli winować
Ciebie; przywykły tylko kochać i szanować,
Tłumiąc żal w sercu moim, który mię przenikał,
Niespokojny, wejrzeniam twojego unikał.
Dziś jedno twoje słowo spokojność mi wraca,
Tyle frasunków jeden rzut oka zapłaca.
Ach, gdy w sercu nie zgasły cnotliwe płomienie,
Łatwo się wraca ufność, łatwe pogodzenie.
Zbrodzień, który podstępów śmiał takich się ważyć,
Który śmiał moję miłość, twę sławę znieważyć,
We krwi swej chyba zmyje urazy nieznośne.

TERESA
Nie poszukuj twej krzywdy przez kroki zbyt głośne;
Serce moje napełnią niepokojem, trwogą,
O prędszą jeszcze zgubę przyprawić nas mogą.
Wierz mi, człowiek ten: próżny, zepsuty i hardy,
Nie zemsty, ale raczej godzien jesteś pogardy.
Corazem nieszczęśliwsza: z ojcem moim zmownie
Macocha rękę moją dała nieodzownie.
W tym okropnym przymusie jak sobie poradzę?
Lub posłuszeństwo, lub też miłość moja zdradzę.

WALERY
Miłość z nami, Tereso! ta niech koi trwogę:
Mogąż rodziców twoich zakazy zbyt srogie
Przymuszać, byś niecnocie oddała twą rękę?
Dłużej znosić nie mogąc tak okropną mękę,
Pójdę do ojca twego z moimi prośbami,
Pójdę i u nóg jego wyznam mu ze łzami
Mój stan i moją miłość, i me niepokoje;
Powiem, że ciebie kocham, żeś ty bóstwo moje,
Ze serca, myśli moich tyś panią jedyną,
Ze nieszczęścia naszego stanie się przyczyną,
Jeźli trwać dłużej będzie w swojej surowości.
A jeźli serce jego przystępne litości,
Oddali od obojga ten cios tak głęboki,
Zmiękczy się na me prośby, cofnie swe wyroki.

TERESA
Bodajbyś mógł go zmiękczyć i mógł go uprosić!
Tyś stalszy, mężniej możesz przeciwności znosié
Ja pod nimi upadam, biedna i trwożliwa,
Wiem tylko, że cię kocham i żem nieszczęśliwa.


SCENA IV
Ciż sami i Podkomorzyna


PODKOMORZYNA
Smutnymi was, me dzieci kochane, znajduję,
I zmartwienia waszego przyczynę zgaduję;
To i mnie równie żywo, jak i was, obchodzi.

WALERY
Ach, matko, twoja dobroć troski nasze słodzi,
Nic tobie nie jest tajne, tyś sama patrzała,
Jak szczera nasza miłość z latami wzrastała;
Karmiła ją nadzieja, dziś i ta już znika.

PODKOMORZYNA
Mój Walery! żal ciężki serce mi przenika;
Starosta już Teresę innemu oddaje,
Całe moje staranie dziś próżnym się staje.
Wychowując was sama z dzieciństwa oboje,
Wierzcie: najsłodsze były te nadzieje moje,
Ze łącząc was w przyszłości związkami wiecznymi, ;
Syna i wychowankę ujrzę szczęśliwymi!
Cnotliwe w was skłonności nie były mi tajne,
Nie szłam nigdy przez drogi rodzicom zwyczajne,
Co surowością ufność w dzieciach wytępiają;
Wasze szczęście i troski moimi się stają.
Kochany mój Walery! mam ciebie za świadka,
Najlepsza, przyjaciółka była twoja matka.