ROZDZIA DZIESITY 4 страница
Wszed po schodach i znalaz si w kolejnym korytarzu, szczególnie ciemnym, bo pochodnie pogasi silny, lodowaty wiatr wdzierajcy si przez szpary we framugach okien. By ju w poowie korytarza, gdy nagle potkn si o co duego i twardego i upad na zimn posadzk.
Zerkn przez rami, eby zobaczy, o co si potkn, i odek podszed mu do garda.
Na posadzce lea Justyn Finch-Fletchley, sztywny i zimny, z zamarznitym wyrazem kracowego przeraenia na twarzy, z oczami utkwionymi w suficie. Ale na tym nie koniec. Obok niego zobaczy inn posta, a by to najdziwniejszy widok, jaki Harry w yciu zobaczy.
By to Prawie Bezgowy Nick, ju nie perowoblady i przezroczysty, ale czarny i jakby przydymiony. Jego ciao unosio si poziomo jakie sze cali nad podog. Gowa zwisaa mu z szyi, prawie odcita, a na jego twarzy zastyg ten sam wyraz przeraenia, co na twarzy Justyna.
Harry dwign si na nogi. Oddech mia szybki i pytki, serce tuko mu si po ebrach. Rozejrza si nieprzytomnie po opustoszaym korytarzu i zobaczy rzd pajków umykajcych od martwych cia. Byo cicho, tylko przez zamknite drzwi klas po obu stronach korytarza dobiegay stumione gosy nauczycieli.
Móg uciec i nikt by si nie dowiedzia, e kiedykolwiek tu by. Nie móg jednak tak zostawi lecych na pododze cia... „Musz co zrobi”, pomyla gorczkowo. „Musz sprowadzi pomoc. Tylko... czy ktokolwiek uwierzy, e nie miaem z tym nic wspólnego?”
Kiedy tak sta wystraszony, miotany sprzecznymi uczuciami, tu obok otworzyy si z hukiem drzwi. Wyskoczy przez nie poltergeist Irytek.
- Ooo, jest nasz biedny stuknity Potter! - zachichota, przekrzywiajc mu w locie okulary. - Co Potter tu zmalowa? Za czym tu wszy...
Nagle zatrzyma si w poowie zwariowanego salta. Wiszc w powietrzu gow na dó, wpatrywa si w Justyna i Prawie Bezgowego Nicka. Potem wywin koza, wzi gboki oddech i zanim Harry zdoa go powstrzyma, zawy przenikliwie:
- ATAK! ATAK! KOLEJNY ATAK! ADEN MIERTELNIK ANI DUCH NIE JEST BEZPIECZNY! UCIEKAJCIE, JELI WAM YCIE MIE! ATAAAAK!
Trzask - trzask - trzask: wzdu caego korytarza po kolei otwieray si drzwi i wybiegali z nich ludzie. Przez kilka dugich minut trwao takie zamieszanie, e mao brakowao, a rozdeptano by Justyna, a niektórzy stali w Prawie Bezgowym Nicku. Wreszcie rozlegy si gosy nauczycieli nawoujce do zachowania spokoju i tum rozstpi si, przygwadajc Harry’ego do ciany. Nadesza profesor McGonagall, a za ni jej klasa; jeden z uczniów wci mia wosy w czarnobiae pasy. Wystrzelia dononie z ródki, aby przywróci cisz, i kazaa wszystkim wraca do klas. Gdy tylko scena opustoszaa, pojawi si na niej zadyszany i blady Puchon Ernie.
- Zapany na gorcym uczynku! - zapia, celujc oskarycielsko palcem w Harry’ego.
- Macmillan, do! - uciszya go ostro profesor McGonagall.
Irytek polatywa nad ich gowami, szczerzc zby i z zachwytem obserwujc bieg wydarze. Irytek uwielbia chaos. Kiedy nauczyciele pochylili si nad Justynem i Prawie Bezgowym Nickiem, zaskrzecza:
Potter, diaba kumoter!
Dla niego zabi uczniów trzech
To czysta rado, luz i miech...
- Irytek, dosy! - warkna profesor McGonagall i poltergeist odlecia tyem, pokazujc Harry’emu jzyk.
Justyn zosta zaniesiony do skrzyda szpitalnego przez profesora Flitwicka i profesora Sinistr, który naucza astronomii, ale nikt nie wiedzia, co pocz z Prawie Bezgowym Nickiem. W kocu profesor McGonagall wyczarowaa wielki wentylator, który daa Erniemu, polecajc mu wcign nim Nicka po schodach. Ernie zrobi to, „wentylujc” za sob ducha, który wyglda jak czarny wir. W ten sposób Harry i profesor McGonagall zostali sami.
- Za mn, Potter - rozkazaa.
- Pani profesor - powiedzia szybko Potter - przysigam, ja nie...
- To ju wykracza poza moje kompetencje, Potter - przerwaa mu szorstko.
Minli zaamanie korytarza i zatrzymali si przed wielk i wyjtkowo brzydk kamienn chimer.
- Cytrynowy sorbet! - powiedziaa profesor McGonagall.
Byo to najwidoczniej haso, poniewa chimera nagle oya i odskoczya w bok, a ciana poza ni rozstpia si. Harry, cho przeraony tym, co go czeka, ze zdumieniem zajrza w otwór. Zobaczy spiralne ruchome schody, które suny agodnie w gór. Kiedy na nie wstpili, ciana za ich plecami zamkna si z guchym oskotem. Wznosili si coraz wyej po spirali, a w kocu Harry, troch oszoomiony, ujrza nad sob lnice dbowe drzwi z mosin koatk w ksztacie gryfa.
Natychmiast zrozumia, dokd zosta przyprowadzony. Znalaz si przed siedzib profesora Dumbledore’a.
ROZDZIA DWUNASTY
Eliksir Wielosokowy
Zeszli z kamiennych ruchomych schodów i profesor McGonagall zakoataa w drzwi. Otworzyy si cicho i weszli do rodka. Profesor McGonagall polecia Harry’emu zaczeka i zostawia go samego.
Harry rozejrza si. Jednego by pewien: ze wszystkich gabinetów profesorskich, które widzia, ten wyda mu si najbardziej interesujcy. Gdyby go nie drczyo okropne przeczucie, e za chwil zostanie wyrzucony ze szkoy, byby szczerze uradowany, mogc go obejrze.
By to wielki i pikny okrgy pokój, peen dziwnych cichych odgosów. Na stoach o cienkich, wrzecionowatych nogach stay rozmaite srebrne urzdzenia, warczce, wirujce i wypuszczajce oboczki dymu. ciany byy obwieszone portretami byych dyrektorów i dyrektorek, które drzemay sobie spokojnie w ramach. Byo równie olbrzymie biurko z nogami w ksztacie szponów, a za nim, na póce, rozsiada si wywiechtana, postrzpiona Tiara Przydziau.
Harry zawaha si. Przyjrza si uwanie picym czarodziejom na cianach. A gdyby tak jeszcze raz naoy na gow Tiar Przydziau? To chyba nic zego... tylko eby sprawdzi... eby si upewni, czy Tiara przydzielia go do waciwego domu.
Obszed na palcach biurko, zdj tiar z póki i powoli opuci j na gow. Bya o wiele za dua i natychmiast opada mu na oczy, tak jak za pierwszym razem. Pogrony w ciemnoci wntrza tiary, czeka. Wreszcie usysza cichy gosik:
- Masz bzika, Harry Potterze?
- Ee... chyba tak - wyjka Harry. - Ee... przepraszam, e zawracam ci... no wanie... gow... chciaem tylko zapyta...
- Jeste ciekaw, czy umieciam ci we waciwym domu - przerwa mu gos. - Tak... ciebie byo wyjtkowo trudno przydzieli, to prawda. Ale podtrzymuj to, co ju ci powiedziaam - Harry’emu zabio serce - e pasowaby do Slytherinu.
Harry poczu niemiy skurcz w odku. Chwyci za koniec tiary i cign j z gowy. Zwisa mu w rku, brudna i wypowiaa. Odoy j szybko na pók, czujc, e robi mu si niedobrze.
- Mylisz si - powiedzia na gos do nieruchomej i cichej tiary.
Nie drgna. Harry cofn si, nie spuszczajc jej z oczu. Nagle za plecami usysza dziwne gganie, wic obróci si szybko na picie.
A jednak nie by sam w gabinecie. Na zotej erdzi obok drzwi siedzia jaki wyliniay ptak, przypominajcy niedokadnie oskubanego indyka. Harry wpatrywa si w niego z ciekawoci, a ptak najwyraniej odwzajemnia to zainteresowanie, bo utkwi w Harrym smtne spojrzenie i znowu zagga. Wyglda na bardzo chorego. Oczy mia mtne, a kiedy tak patrzy aonie, z ogona wypado mu kilka piór.
Harry wanie pomyla, e jeszcze tego tylko brakuje, eby ulubiony ptak Dumbledore’a wyzion ducha, bdc z nim sam na sam w gabinecie, kiedy ptak nagle stan w pomieniach.
Harry krzykn ze strachu i cofn si gwatownie, wpadajc na biurko. Rozejrza si gorczkowo w poszukiwaniu jakiego dzbanka z wod lub wazonu, ale nic takiego nie spostrzeg. Tymczasem ptak zamieni si w kul ognia, zaskrzecza przeraliwie i po chwili znikn z erdzi, a na pododze pojawia si kupka popiou.
Drzwi gabinetu otworzyy si. Wkroczy Dumbledore, a min mia niezbyt weso.
- Panie profesorze - wyjka Harry - pana ptak... nie mogem nic na to poradzi... on si wanie spali... Ku jego zdumieniu Dumbledore umiechn si.
- Najwyszy czas - powiedzia. - Ju od wielu dni wyglda okropnie, powtarzaem mu, eby co ze sob zrobi.
Na widok miny Harry’ego zachichota.
- Fawkes jest feniksem. Kiedy nadchodzi czas ich mierci, feniksy spalaj si i odradzaj z wasnych popioów.
Popatrz...
Harry spojrza na podog i zobaczy malek, pomarszczon gówk wyaniajc si z kupki popiou. Bya równie brzydka, jak ta poprzednia.
- Przykro mi, e musiae go zobaczy akurat w Dniu Spalenia - powiedzia Dumbledore, siadajc za biurkiem. - Przez wikszo swojego ycia jest naprawd piknym ptakiem, ma wspaniae czerwono-zote upierzenie. To fascynujce stworzenia. Mog przenosi najwiksze ciary, ich zy maj uzdrawiajc moc i s bardzo wiernymi towarzyszami.
Harry by tak wstrznity scen, której by wiadkiem, e zdy ju zapomnie, dlaczego tu si znalaz. Teraz, kiedy Dumbledore zasiad za biurkiem w fotelu o wysokim oparciu i utkwi w nim badawcze spojrzenie swoich blado-niebieskich oczu, przypomnia sobie wszystko.
Zanim jednak przemówi, drzwi gabinetu otworzyy si z hukiem i wpad Hagrid z dzikim wyrazem twarzy, w kominiarce sterczcej na czubku kdzierzawej gowy i z martwym kogutem w doni.
- To nie Harry, panie psorze! -- zawoa od progu. - Rozmawiaem z nim par sekund przed tym, jak to si stao, naprawd, nie mia czasu, eby...
Dumbledore próbowa co powiedzie, ale Hagrid nie da si uciszy, wymachujc rkami i rozsiewajc pióra po caym gabinecie.
- ...to nie móg by on... przysign przed caym Ministerstwem Magii...
- Hagridzie, ja...
- ...zapa pan nie tego chopaka, panie psorze... Ja wiem, e Harry nigdy...
- Hagridzie! - krzykn Dumbledore. - Wcale nie myl, e to Harry zaatakowa tych ludzi.
- Och - wysapa Hagrid, a kogut wypad mu z rki i pacn cicho o podog. - No to dobra. Wic... tego... poczekam na zewntrz, panie psorze.
I wyszed, wyranie zakopotany.
- Nie myli pan, e to ja? - powtórzy Harry z nadziej, gdy Dumbledore strzepywa z biurka kogucie pierze.
- Nie, Harry, nie myl - odrzek Dumbledore, ale min mia znowu pospn. - Chc jednak z tob porozmawia.
Harry czeka w napiciu, a dyrektor przyglda mu si w milczeniu, zetknwszy koce swoich dugich palców.
- Musz ci zapyta, Harry, czy jest co, o czym chciaby mi powiedzie - wyrzek w kocu. - Cokolwiek by to byo.
Harry nie wiedzia, co powiedzie. Pomyla o okrzyku Malfoya („Ty bdziesz nastpna, szlamo!”) i o Eliksirze Wielosokowym, bulgoccym w toalecie Jczcej Marty. Potem pomyla o gosie, który usysza dwukrotnie, i przypomnia sobie, co powiedzia Ron: Syszenie gosów, których nikt inny nie syszy, nie jest dobr oznak, nawet w wiecie czarodziejów. Pomyla te o tym, co mówi o nim caa szkoa, i o narastajcym lku, e naprawd moe go co czy z Salazarem Slytherinem...
- Nie, panie profesorze - odpowiedzia.
Podwójny atak na Justyna i Prawie Bezgowego Nicka sprawi, e to, co dotd byo niepokojem, zamienio si w prawdziw panik. To dziwne, ale najbardziej przeraa wszystkich los Prawie Bezgowego Nicka. Co zaatakowao ducha? Có za straszliwa potga moga skrzywdzi kogo, kto ju by martwy? Wszyscy gorczkowo rezerwowali sobie miejsca w ekspresie Hogwart-Londyn, pragnc wróci do domu na Boe Narodzenie.
- Wyglda na to, e tylko my zostajemy - powiedzia Ron do Harry’ego i Hermiony. - My, Malfoy, Crabbe i Goyle. Szykuj si wesoe ferie, nie ma co!
Crabbe i Goyle, którzy zawsze robili to samo co Malfoy, równie wpisali si na list pozostajcych w zamku. Harry cieszy si jednak z tego, e prawie wszyscy wyjedaj. Mia ju do ludzi obchodzcych go wielkim ukiem, jakby si bali, e pokae im ky albo opluje jadem; mia ju do szeptów, syków i pokazywania palcami.
Dla Freda i George’a by to jeszcze jeden powód do wygupów. Zdarzao si, e szli przed Harrym korytarzami, woajc:
- Przejcie dla dziedzica Slytherina, potnego czarnoksinika!
Percy by wyranie zgorszony takim zachowaniem.
- To wcale nie jest powód do miechu - skarci ich za którym razem.
- Zjeda], Percy - odpowiedzia Fred. - Harry si spieszy.
- Tak, zasuwa do Komnaty Tajemnic na filiank herbaty ze swoim jadowitym sug - doda George, chichocc. Ginny te nie widziaa w tym nic zabawnego.
- Och, przestacie! - jczaa za kadym razem, kiedy Fred pyta gono Harry’ego, kto ma by jego nastpn ofiar, albo gdy George udawa, e przed kadym spotkaniem z Harrym musi zje wielk gówk czosnku.
Harry’emu to nie przeszkadzao; czu si nawet lepiej, widzc, e uznawanie go za dziedzica Slytherina wydaje si mieszne przynajmniej Fredowi i George’owi. Natomiast ich wygupy wyranie zociy Dracona Malfoya, jeli by ich wiadkiem.
- A wiecie dlaczego? Bo a go rozsadza, eby oznajmi, e to on jest prawdziwym dziedzicem Slytherina - powiedzia Ron tonem znawcy. - Wiecie, jak nie znosi, kiedy kto go w czym wyprzedza, a Harry skupia na sobie ca uwag.
- Ju niedugo - powiedziaa Hermiona z mciw satysfakcj. - Eliksir Wielosokowy jest ju prawie gotowy. Za dzie lub dwa wycigniemy z niego ca prawd.
W kocu nadszed koniec semestru i zamek ogarna cisza gboka jak nieg na otaczajcych go kach. Harry’emu nie wydawaa si wcale ponura; odnajdywa w niej spokój i cieszy si, e teraz on, Weasleyowie i Hermiona maj ca wie Gryffindoru dla siebie, co oznaczao, e mog gra w Eksplodujcego Durnia, nie przeszkadzajc nikomu, i wiczy pojedynki. Fred, George i Ginny woleli zosta w zamku ni jecha z rodzicami do Egiptu, eby odwiedzi Billa. Percy krzywi si na ich zachowanie, które uwaa za dziecinne, i nie spdza wiele czasu w salonie Gryffindoru. Owiadczy im pompatycznie, e on zostaje na ferie boonarodzeniowe tylko dlatego, e jest jego obowizkiem jako prefekta wspieranie profesorów w tak trudnym okresie.
Nadszed ranek Boego Narodzenia, zimny i mokry. Harry’ego i Rona wczenie obudzia Hermiona, która wpada do dormitorium ju kompletnie ubrana, przynoszc im prezenty.
- Pobudka! - krzykna, rozsuwajc zasony na oknie.
- Hermiono... nie powinna wchodzi do sypialni dla chopców - powiedzia Ron, zasaniajc sobie oczy przed wiatem.
- Wesoych wit! - zawoaa Hermiona, rzucajc w niego prezentem. - Jestem ju na nogach od godziny, dodaam do eliksiru troch much siatkoskrzydych. Jest gotowy.
Harry usiad gwatownie, cakowicie rozbudzony.
- Jeste pewna?
- Absolutnie - oznajmia Hermiona, podnoszc szczura Parszywka, eby móc usi w nogach óka. - Jeli mamy to zrobi, to moemy dzi wieczorem.
W tym momencie do pokoju wleciaa Hedwiga, niosc w dziobie bardzo ma paczuszk.
- Cze! - powita j uradowany Harry, kiedy wyldowaa na óku. - Ju nie jeste na mnie obraona?
Uszczypna go pieszczotliwie w ucho, co byo o wiele milszym prezentem ni to, co mu przyniosa, a by to prezent od Dursleyów. Przysali mu wykaaczk i krótki licik, w którym zapytywali, czy uda mu si pozosta w Hogwarcie równie przez cae lato.
Pozostae prezenty byy o wiele przyjemniejsze. Hagrid przysa mu du puszk karmelowej krajanki, któr Harry postanowi zmikczy przez podgrzanie. Ron da mu ksik pod tytuem W powietrzu z Armatami, pen bardzo ciekawych faktów o jego ulubionej druynie quidditcha, a Hermiona kupia mu luksusowe orle pióro. W ostatniej paczce znalaz nowy, rcznie robiony sweter i wielki placek ze liwkami od pani Weasley. Kiedy wzi do rki jej kartk, przeszyo go poczucie winy, bo pomyla o samochodzie pana Weasleya, którego nikt nie widzia od czasu pamitnej kraksy, i o punktach regulaminu szkolnego, które on i Ron wanie zamierzali zama.
Nikt, nawet ci, którzy planowali wypicie Eliksiru Wielosokowego, nie mogli nie cieszy si na boonarodzeniowy obiad w Hogwarcie.
Wielka Sala wygldaa naprawd wspaniale. Pod cianami stao kilkanacie okrytych nienym puchem choinek, z sufitu zwieszay si grube festony ostrokrzewu i jemioy, pada zaczarowany nieg, suchy i ciepy. Dumbledore odpiewa z nimi kilka swoich ulubionych kold, a Hagrid promienia coraz bardziej (i goniej) z kadym pucharem gorcego wina z korzeniami i koglem-moglem. Percy, który nie zauway, e Fred zaczarowa mu odznak, tak e teraz zamiast sowa „Prefekt” widnia na niej napis: „Pierdek”, wci ich pyta, co tym razem knuj. Harry nie zwraca uwagi nawet na Malfoya, który robi gone i obraliwe uwagi na temat jego nowego swetra. Wiedzia, e przy odrobinie szczcia za par godzin dowiedz si o Malfoyu wszystkiego.
Ledwo Harry i Ron pochonli trzeci dokadk boonarodzeniowego puddingu, Hermiona daa im znak, eby za ni wyszli.
- Musimy jeszcze zdoby odrobin tych, w których si zamienicie - powiedziaa rzeczowym tonem, jakby wysyaa ich do sklepu po proszek do prania. - Chyba jest oczywiste, e chodzi o Crabbe’a i Goyle’a, to jego najlepsi przyjaciele i im powie wszystko. Musicie zdoby par ich wosów. No i musimy by pewni, e prawdziwi Crabbe i Goyle nie wpadn na nas, kiedy bdziemy wypytywa Malfoya.
- Wszystko ju obmyliam - dodaa, nie zwracajc uwagi na ich ogupiae miny. Pokazaa im dwa nieco rozmike ciasteczka czekoladowe. - Nasyciam je Eliksirem Sodkiego Snu. Musicie tylko zadba, eby Crabbe i Goyle gdzie si na nie natknli. Wiecie, jacy s akomi, zjedz je na pewno. A kiedy zasn, wyrwiecie im po par wosów, a ich samych ukryjecie w komórce na mioty.
Harry i Ron spojrzeli na siebie wytrzeszczonymi oczami.
- Hermiono, nie sdz...
- To si nie uda...
Ale w oczach Hermiony dostrzegli stalowy bysk, bardzo przypominajcy spojrzenie profesor McGonagall, kiedy kto próbowa si jej sprzeciwi.
- Bez wosów Crabbe’a i Goyle’a eliksir bdzie bezuyteczny - owiadczya stanowczo. - Chcecie wypyta Malfoya, czy nie chcecie?
- No dobra ju, dobra - powiedzia Harry. - A ty? Komu wyrwiesz wos?
- Ja ju swój mam! - zawoaa beztrosko Hermiona, wycigajc z kieszeni ma szklan fiolk i pokazujc im zamknity w niej wos. - Pamitacie t Milicent Bulstrode, która walczya ze mn na pierwszym zebraniu klubu pojedynków? Zostawia go na mojej szacie, kiedy próbowaa rozoy mnie na opatki! I pojechaa do domu... wic musz tylko powiedzie lizgonom, e postanowiam wróci.
Hermiona pobiega, by po raz ostatni sprawdzi Eliksir Wielosokowy, a kiedy Ron odwróci si do Harry’ego, na jego twarzy malowao si przeczucie klski.
- Syszae kiedy o planie, w którym a tyle rzeczy moe nie wyj? - zapyta zowieszczo.
Ku gbokiemu zdumieniu Rona i Harry’ego, pierwsza faza operacji przebiega tak gadko, jak to przewidziaa Hermiona. Po witecznym podwieczorku zaczaili si w sali wejciowej, czekajc na Crabbe’a i Goyle’a, którzy zostali sami przy stole lizgonów, naoywszy sobie czwart porcj biszkoptowego ciasta z owocami i kremem. Harry pooy czekoladowe ciasteczka na kocu szerokiej porczy marmurowych schodów. Kiedy zauwayli, e Crabbe i Goyle wychodz z Wielkiej Sali, schowali si szybko za zbroj tu obok frontowych drzwi.
- Mylisz, e mona by jeszcze gupszym? - szepn uradowany Ron, kiedy Crabbe pokaza Goyle'owi ciasteczka. Obaj porwali je i bez wahania wepchnli sobie do wielkich ust. Przez chwil uli je smakowicie, z wyrazem bogoci na pulchnych gbach, a potem, nie zmieniajc wyrazu twarzy, padli na posadzk jak dwa worki tuczonych ziemniaków.
Najtrudniejsze okazao si zacignicie ich do komórki na narzdzia. Kiedy ju zoyli ich upione ciaa midzy wiadrami i mopami, Harry wyrwa par wosów ze szczeciny pokrywajcej czoo Goyle’a, a Ron zrobi to samo z Crabbe’em. Zabrali im te buty, bo ich wasne byy o wiele za mae, by pomieci stopy Crabbe’a i Goyle’a. A potem, troch oszoomieni tym, co wanie zrobili, pobiegli na gór do toalety Jczcej Marty.
Wewntrz byo a gsto od czarnego dymu buchajcego z kabiny, w której Hermiona warzya swój eliksir. Zasonili sobie twarze skrajem szat i zapukali cicho do drzwi.
- Hermiono!
Zgrzytn zamek i pojawia si Hermiona, spocona i z obdem w oczach. Zza jej pleców dobiega donony bulgot, jakby kto warzy melas. Na umywalce stay przygotowane trzy szklane kubki.
- Macie? - zapytaa bez tchu Hermiona. Harry pokaza jej wosy Goyle’a.
- Dobra. A ja zwinam z pralni zapasowe ciuchy. - Wskazaa na may toboek. - Bd wam potrzebne wiksze, skoro macie by tymi gorylami.
Wszyscy troje zajrzeli do kocioka. Z bliska wywar wyglda jak gsty szlam, bulgoccy leniwie.
- Jestem pewna, e wszystko zrobiam jak naley - powiedziaa Hermiona, zerkajc nerwowo na pomit stronic Najsilniejszych eliksirów. - I wyglda tak, jak tutaj pisz... Kiedy wypijemy, bdziemy mie dokadnie godzin, zanim z powrotem zamienimy si w siebie.
- Co teraz? - szepn Ron.
- Porozlewamy go do trzech kubków i dodamy wosy.
Hermiona nalaa gstego pynu do kubków, a potem lekko drc rk wytrzsna wos Milicenty Bulstrode do pierwszego kubka.
Napój zasycza, zabulgota i spieni si gwatownie, a po chwili przybra jadowicie ót barw.
- Uhhh... esencja Milicenty Bulstrode - skrzywi si Ron, przygldajc si pynowi z odraz. - Zao si, e smakuje jeszcze gorzej.
- Wrzucie swoje wosy - powiedziaa Hermiona.
Harry wrzuci szczecin Goyle’a do rodkowego, a Ron wosy Crabbe’a do ostatniego kubka. W obu pyn zasycza i spieni si wciekle; esencja Goyle’a zrobia si zgniozielona, a Crabbe’a ciemnobrzowa.