ROZDZIA PITNASTY 2 страница

- Pójdziemy? - powtórzy powoli Aragog. - Nie sdz...

- Ale... ale...

- Moi synowie i moje córki nigdy nie skrzywdz Ha­grida, bo taka jest moja wola. Nie mog jednak zakaza im wieego misa, kiedy samo wazi do naszej nory. Zegnajcie, przyjaciele Hagrida!

Harry odwróci si gwatownie. Tu przed nim pitrzya si zwarta ciana pajków, klekoccych zawzicie i byska­jcych lepiami osadzonymi w obrzydliwych czarnych go­wach...

Harry sign po ródk, ale wiedzia ju, e to ich nie uratuje. Pajków byo za duo. Postanowi jednak powsta i umrze, walczc. A kiedy to uczyni, rozleg si gony warkot i jaskrawe wiato omioto skraj jamy.

Samochód pana Weasleya zjeda na dno zapadliny, ryczc, dudnic, wyjc klaksonem i byskajc reflektorami, a przede wszystkim roztrcajc pajki jak suche krzaki. Niektóre przewróciy si na grzbiety i leay, wymachujc dugimi nogami w powietrzu. Samochód zatrzyma si przed Harrym i Ronem. Drzwi otworzyy si z rozmachem.

- Bierz Ka! - rykn Harry, dajc nurka na przed­nie siedzenie.

Ron zapa brytana wpó i wrzuci go, skamlcego, na tylne siedzenie. Drzwi zatrzasny si. Ron nawet nie do­tkn pedau gazu, bo samochód wcale tego nie potrzebo­wa: silnik zarycza i ruszyli pod gór, roztrcajc jeszcze wicej pajków. Wyjechali z zapadliny i wkrótce zaczli si przedziera przez gsty las. Gazie omotay w szyby, koa podskakiway na korzeniach, kiedy samochód sprytnie omi­ja najgorsze wyrwy i najgrubsze pnie, posuwajc si po szlaku, który najwidoczniej zna.

Harry zerkn z boku na Rona. Ron mia wci otwarte usta, ale oczy nie wyaziy mu ju orbit.

- Nic ci nie jest?

Ron wpatrywa si przed siebie, nie mogc wykrztusi sowa.

Auto przedzierao si dzielnie przez poszycie, miadc gazki z gonym trzaskiem, Kie wy na tylnym siedzeniu, a Harry zobaczy, jak odpada boczne lusterko, kiedy o cen­tymetry minli gruby pie dbu. Po kilkunastu minutach haaliwej jazdy po dzikich wertepach i chaszczach las przerzedzi si i znowu pojawiy si gwiazdy.

Samochód zatrzyma si tak raptownie, e mao brako­wao, a wylecieliby przez przedni szyb. Znajdowali si na skraju lasu. Kie rzuci si na okno, pragnc za wszelk cen uwolni si z tego straszliwego puda, a kiedy Harry otwo­rzy drzwi, wyskoczy i z podkulonym ogonem pomkn prosto do chatki Hagrida. Harry równie wysiad, a po minucie albo dwóch Ron te odzyska czucie w nogach i wytoczy si na zewntrz. Harry poklepa pieszczotliwie karoseri, a auto cofno si do lasu i zniko im z oczu.

Harry wróci do chatki Hagrida po peleryn-niewidk. Kie wlaz do swojego koszyka i schowa si pod koc, wci dygocc ze strachu. Kiedy Harry wyszed, znalaz Rona nkanego gwatownymi mdociami na grzdce dyni.

- Idcie za pajkami - wybekota Ron, ocierajc usta rkawem. - Nigdy tego Hagridowi nie przebacz. Mamy szczcie, e jeszcze yjemy.

- Na pewno myla, e Aragog nie zrobi krzywdy jego przyjacioom - powiedzia Harry.

- I to jest wanie problem z tym Hagridem! - krzykn Ron, bbnic piciami w cian chatki. - Za­wsze mu si wydaje, e potwory nie s tak ze, jak wygldaj! I dokd go to zaprowadzio? Do celi w Azkabanie! - Teraz dygota ju na caym ciele. - I po co nas wysa do tego lasu? Czego si tam dowiedzielimy?

- e Hagrid nigdy nie otworzy Komnaty Tajemnic - powiedzia Harry, zarzucajc peleryn na Rona i cignc go za rk. - Jest niewinny.

Ron prychn gono. Trzymanie Aragoga w komórce najwyraniej nie miecio si w jego rozumieniu niewinnoci.

Zbliali si do zamku i Harry obcign peleryn, eby nie wystaway im spod niej stopy, a potem pchn skrzypi­ce dbowe drzwi. Przeszli ostronie przez sal wejciow i wspili si po marmurowych schodach, wstrzymujc od­dech, kiedy mijali korytarze, po których spacerowali czuwa­jcy w nocy wartownicy. W kocu znaleli si w bezpiecz­nym pokoju wspólnym Gryffindoru, gdzie na kominku wci arzy si ogie. Zdjli peleryn i krtymi schodami wspili si do swojego dormitorium.

Ron pad na óko, nawet si nie rozbierajc. Harry nie by jednak picy. Usiad na skraju óka, rozmylajc nad tym, co powiedzia mu Aragog.

W zamku nadal ukrywa si gdzie potwór... potwór straszliwy jak sam Voldemort, skoro inne potwory nie chciay nawet wymówi jego imienia. Po tych wszystkich okropnych przygodach on i Ron nie zbliyli si wcale do odkrycia, co to za potwór, gdzie mieszka i w jaki sposób petryfikuje swoje ofiary. Nawet Hagrid nigdy si nie dowie­dzia, kto mieszka w Komnacie Tajemnic.

Harry wycign si na óku i opar na poduszkach, obserwujc ksiyc, patrzcy na niego przez wskie okno wiey.

Nie mia pojcia, co jeszcze mog zrobi. Po raz kolejny znaleli si w lepym zauku. Riddle schwyta niewaciw osob, dziedzic Slytherina przyczai si i nikt nie wiedzia, czy to on, czy kto inny otworzy Komnat tym razem. Nie byo ju kogo zapyta. Harry lea, wci rozmylajc nad tym, co powiedzia mu Aragog.

Ogarniaa go ju senno, kiedy nagle zawitao mu w gowie co, co wydao mu si ich ostatni nadziej. Usiad gwatownie na óku.

- Ron - sykn w ciemnoci. - Ron! Ron zaskomla zupenie jak Kie, otworzy oczy, rozejrza si nieprzytomnie i zobaczy Harry’ego.

- Ron... ta dziewczyna, która zgina. Aragog powie­dzia, e znaleziono j w azience - szepta gorczkowo, nie zwaajc na niecierpliwe posapywanie Neville’a w kcie sypialni. - A jeli ona nigdy nie opucia azienki? Moe nadal tam jest?

Ron przetar oczy, marszczc czoo w wietle ksiyca. I nagle do niego dotaro.

- Chyba nie mylisz, e... e to Jczca Marta?


ROZDZIA SZESNASTY

Komnata Tajemnic

 

Tyle razy bylimy w tej azience, a ona siedziaa zaled­wie trzy kabiny dalej - powiedzia z alem Ron przy niadaniu nastpnego dnia - i moglimy j zapyta, a teraz...

I tak ju byo ciko wymkn si z zamku w pogoni za pajkami. Wymknicie si spod opieki nauczycieli na tak dugo, by wlizn si do azienki, azienki dla dziewczyn, w dodatku pooonej tu przy miejscu pierwszej napaci, wydawao im si prawie niemoliwe.

Podczas pierwszej lekcji, a bya to transmutacja, wyda­rzyo si jednak co, co kazao im zapomnie o Komnacie Tajemnic po raz pierwszy od wielu tygodni. Po dziesi­ciu minutach lekcji profesor McGonagall oznajmia im, e egzaminy rozpoczn si pierwszego czerwca - dokadnie za tydzie.

- Egzaminy? - jkn Seamus Finnigan. - To jed­nak mamy mie egzaminy?

Za Harrym co okropnie hukno. To ródka Neville’a Longbottoma zelizna si z awki, niszczc jedn z jej nóg.

Profesor McGonagall odtworzya j jednym machniciem swojej ródki i zwrócia si do Seamusa, marszczc czoo.

- Jeli szkoa nie zostaa dotd zamknita, to tylko z troski o wasz edukacj - powiedziaa surowym tonem. - Dlatego egzaminy odbd si tak jak zawsze i mam nadziej, e wszyscy pilnie si do nich przygotowujecie.

Pilnie si przygotowujecie! Harry’emu nigdy nie przyszo do gowy, e w tym stanie rzeczy mog si odby jakie egzaminy. Rozlego si buntownicze szemranie, co wprawi­o profesor McGonagall w jeszcze gorszy humor.

- Instrukcje profesora Dumbledore’a byy jasne. Ma­my si stara, eby wszystko toczyo si normalnym trybem. I musz wam wyranie przypomnie, e oznacza to, midzy innymi, konieczno sprawdzenia, czego si nauczylicie w tym roku.

Harry spojrza smtnie na par biaych królików, które mia zamieni w bambosze. Czego si nauczy w tym roku? Moe i co umia, ale jako nie potrafi sobie przypomnie niczego, co przydaoby mu si podczas egzaminów.

Ron wyglda, jakby mu przed chwil powiedziano, e od jutra ma zamieszka w Zakazanym Lesie.

- Potrafisz sobie mnie wyobrazi, jak zdaj egzamin z tym? - zapyta Harry’ego, podnoszc swoj ródk, która zacza gono gwizda.

 

Trzy dni przed pierwszym egzaminem profesor McGona­gall zabraa ponownie gos podczas niadania.

- Mam dobr wiadomo - oznajmia, a Wielka Sa­la, zamiast ucichn, wybucha podnieconymi okrzykami.

- Dumbledore wraca! - rykno kilkanacie urado­wanych gosów.

- Dziedzic Slytherina schwytany! - pisna jedna z dziewczyn siedzca przy stole Krukonów.

- Mecze quidditcha przywrócone! - wrzasn Wood. Profesor McGonagall odczekaa, a wrzawa nieco ucich­nie i powiedziaa:

- Profesor Sprout poinformowaa mnie, e mandrago­ry s wreszcie gotowe do wycicia. Dzi wieczorem oywimy te osoby, które zostay spetryfikowane. A pragn wam przypomnie, e jedna z nich moe nam powiedzie, kto albo co kryje si za tymi atakami. Mam nadziej, e ten okropny rok zakoczy si schwytaniem zoczycy.

Rozlegy si gone wiwaty i oklaski. Harry spojrza na stó lizgonów i nie zdziwi si, widzc, e Draco Malfoy nie cieszy si razem z innymi. Za to Ron wyranie powesela.

- A wic niewane, e nie zapytalimy Marty! - po­wiedzia do Harry’ego. - Hermiona na pewno odpowie na wszystkie pytania, kiedy j obudz! Zwariuje, jak si dowie, e za trzy dni mamy egzaminy. Nic nie powtarzaa. Moe lepiej byoby j pozostawi w tym stanie do koca egzaminów?

W tym momencie pojawia si Ginny Weasley i usiada obok Rona. Wygldaa na bardzo poruszon, a Harry za­uway, e wykrca sobie rce zoone na podoku.

- Co jest? - zapyta Ron, nabierajc now porcj owsianki.

Ginny nie odpowiedziaa, ale popatrzya po stole Gryfonów z tak aosn min, e kogo Harry’emu przypomniaa, cho nie wiedzia, kogo.

- Wyrzu to z siebie - powiedzia Ron, przyglda­jc si jej uwanie.

Harry nagle uwiadomi sobie, kogo mu Ginny przy­pomina. Ginny koysaa si lekko do tyu i do przodu zupenie jak Zgredek, kiedy mia ujawni jak zakazan informacj.

- Musz wam co powiedzie - wybkaa Ginny, starajc si nie patrzy na Harry’ego.

- A co takiego? - zapyta Harry.

Ginny wygldaa, jakby jej zabrako odpowiednich sów.

- No co? - zapyta Ron.

Ginny otworzya usta, ale nie pado z nich ani jedno sowo. Harry nachyli si do niej i powiedzia tak cicho, e tylko Ginny i Ron mogli go usysze:

- Czy to ma co wspólnego z Komnat Tajemnic? Widziaa co? Co, co si dziwnie zachowywao?

Ginny wzia gboki oddech, lecz w tym momencie pojawi si Percy Weasley, sprawiajcy wraenie, jakby mia za chwil pa ze zmczenia.

- Jeli ju skoczya, to zajm twoje miejsce, Ginny. Umieram z godu, dopiero co skoczyem sub patrolow.

Ginny podskoczya, jakby jej krzeso zostao podczone do prdu o wysokim napiciu, obrzucia Percy’ego przera­onym wzrokiem i ucieka. Percy usiad i przysun sobie wielki dzbanek.

- Percy! - powiedzia ze zoci Ron. - Wanie miaa nam powiedzie co wanego! Percy zakrztusi si herbat.

- A co? - zapyta, kaszlc.

- Wanie zadaem jej pytanie, czy nie widziaa czego dziwnego, a ona zacza...

- Och... to... to nie ma nic wspólnego z Komnat Tajemnic - przerwa mu szybko Percy.

- A ty skd wiesz, o co j zapytalimy? - zdziwi si Ron, unoszc brwi.

- No... ee... jeli ju chcecie wiedzie, to Ginny... ee... wpada na mnie tamtego dnia, kiedy... no... zreszt niewa­ne... chodzi o to, e zobaczya, e co robi i... no wiecie... poprosiem j, eby o tym nikomu nie mówia. Mylaem, e dotrzyma sowa. To nic wanego, naprawd, ja tylko... Harry jeszcze nigdy nie widzia Percy’ego w takim stanie.

- A co ty robie, Percy? - zapyta Ron, szczerzc zby. - No powiedz, nie bdziemy si z ciebie miali.

Percy nie by jednak skonny ani do artów, ani do zwierze.

- Podaj mi te naleniki, Harry, konam z godu.

Harry wiedzia, e caa tajemnica moe si rozwiza ju jutro bez ich udziau, ale nie potrafiby zrezygnowa z mo­liwoci porozmawiania z Jczc Mart, gdyby tylko si pojawia - i ku jego radoci taka moliwo rzeczywicie si nadarzya przed poudniem, kiedy Gilderoy Lockhart prowadzi ich na histori magii.

Lockhart, który tak czsto ich zapewnia, e wszystkie zagroenia ju miny, teraz, kiedy ju niedugo miao si okaza, kto ma racj, by najwyraniej cakowicie przeko­nany, e prowadzenie ich na lekcje przez profesorów jest bezsensowne. By lekko rozczochrany, bo przez wikszo nocy patrolowa czwarte pitro.

- Zapamitajcie moje sowa - powiedzia, wypro­wadzajc ich zza wga. - Pierwsze sowa, które wyjd z ust tych spetryfikowanych nieszczników, bd brzmia­y: To byt Hagrid. Szczerze mówic, bardzo mnie dziwi, e profesor McGonagall wci si upiera przy tych wszystkich rodkach ostronoci.

- Zgadzam si, panie profesorze - powiedzia Har­ry, co spowodowao, e Ronowi wyleciay z rk ksiki.

- Dzikuj ci, Harry - rzek Lockhart askawym to­nem, kiedy czekali w dugim rzdzie, eby przepuci Puchonów. - Chodzi mi o to, e my, nauczyciele, mamy zbyt duo innych zaj, eby prowadzi uczniów do klas i sta na warcie przez ca noc...

- Susznie - powiedzia Ron, który poapa si ju, o co chodzi. - Niech nas pan profesor ju dalej nie pro­wadzi, mamy przej jeszcze tylko jeden korytarz.

- Wiesz co, Weasley, to bardzo dobry pomys - rzek Lockhart. - Powinienem pój przygotowa si do mojej nastpnej lekcji.

I odszed szybkim krokiem.

- Przygotowa si do lekcji - prychn za nim Ron. - Raczej zakrci sobie loki.

Pozwolili, by reszta Gryfonów ruszya do przodu, dali nurka w boczny korytarz i pobiegli do azienki Jczcej Marty. I kiedy gratulowali sobie znakomitego pomysu...

- Potter! Weasley! Co wy tu robicie? Bya to profesor McGonagall, a jej usta byy najciesz z cienkich linii.

- My wanie... no... - wyjka Ron - my chcie­limy... zobaczy...

- Hermion - wpad mu w sowo Harry. Ron i profesor McGonagall spojrzeli na niego.

- Nie widzielimy jej od wieków, pani profesor - cign Harry, nastpujc Ronowi na stop - i pomyle­limy sobie, e przemkniemy si do skrzyda szpitalnego i... i powiemy jej, e mandragory s ju prawie gotowe i... ee... e nie musi si ju martwi.

Profesor McGonagall utkwia w nim spojrzenie i Harry pomyla, e za chwil wybuchnie, ale kiedy przemówia, jej gos by dziwnie wilgotny i ochrypy.

- Oczywicie - powiedziaa, a Harry ze zdumieniem zobaczy, e w jej oku zalnia za. - Oczywicie, zdaj sobie spraw, e to wszystko jest bardzo cikie dla przyja­ció tych, którzy zostali... Bardzo dobrze to rozumiem. Tak, Potter, moecie odwiedzi pann Granger. Poinformuj profesora Binnsa, dokd poszlicie. Powiedzcie pani Pomfrey, e macie moje pozwolenie.

Harry i Ron odeszli, nie mogc uwierzy, e uniknli szlabanu. Kiedy zniknli za rogiem korytarza, usyszeli, jak profesor McGonagall haaliwie wydmuchuje nos.

- To najlepszy kit, jaki kiedykolwiek wstawie, Harry - powiedzia zachwycony Ron.

Teraz nie mieli ju wyboru i poszli prosto do skrzyda szpitalnego, eby powiedzie pani Pomfrey, e maj pozwo­lenie profesor McGonagall na odwiedzenie Hermiony.

Pani Pomfrey wpucia ich, cho zrobia to niechtnie.

- Przemawianie do osoby spetryfikowanej nie ma naj­mniejszego sensu - owiadczya, a oni musieli przyzna jej racj, kiedy usiedli przy Hermionie.

Byo oczywiste, i Hermiona nie ma zielonego pojcia, e ma goci. Z równym powodzeniem mogliby tumaczy stojcej przy jej óku szafce nocnej, eby si nie martwia.

- Ciekawe, czy zobaczya napastnika, prawda? - powiedzia Ron, spogldajc ponuro na nieruchom twarz Hermiony. - Bo jeli zakrad si i napad na kadego z nich znienacka, to nigdy si nie dowiemy...

Ale Harry nie patrzy na twarz Hermiony. Bardziej go interesowaa jej prawa rka. Zacinita do spoczywaa na okrywajcym j przecieradle, a kiedy pochyli si niej, zobaczy, e z tej doni wystaje kawaek papieru.

Upewniwszy si, e pani Pomfrey nie ma w pobliu, wskaza to Ronowi.

- Spróbuj to wycign - szepn Ron, przesuwajc krzeso, eby go zasoni.

Nie byo to atwe. Do Hermiony zacinita bya tak mocno, e Harry ba si podrze kartk. Ron pilnowa, czy pani Pomfrey nie idzie, a on mczy si w pocie czoa, a w kocu, po kilku minutach okropnego napicia, udao mu si kartk wycign. Bya to stronica wydarta z bardzo starej ksiki. Harry wygadzi j gorczkowo, a Ron pochy­li si, by odczyta j razem z nim.

 

W ród wielu wzbudzajcych lk bestii i potworów, które lgn si w naszym kraju, nie ma dziwniejszego i bardziej zowrogiego stworzenia od bazyliszka, nazywanego rów­nie „Królem Wy”. W ów, który moe osiga olbrzy­mie rozmiary i y wiele setek lat, rodzi si z kurzego jajka podoonego ropusze. Zadziwiajce s jego sposoby umier­cania ofiar, bo prócz jadowitych ków, bazyliszek dysponuje miertelnym spojrzeniem, a ten, w kim utkwi swoje zo­wrogie lepia, pada natychmiast trupem. Bazyliszek jest miertelnym wrogiem pajków, które uciekaj przed nim w popochu, a on sam lka si jedynie piania koguta, które jest dla niego zgubne.

 

Pod tym tekstem dopisano jedno sowo, a Harry natych­miast rozpozna charakter pisma Hermiony. Rury.

Poczu si tak, jakby kto nagle zapali wiato w jego mózgu.

- Ron - szepn - to jest to. To jest odpowied. Potwór z Komnaty Tajemnic to bazyliszek... olbrzymi w! Dlatego wci syszaem ten gos, a nikt inny go nie sysza. Ja przecie znam mow wy...

Spojrza na ssiednie óka.

- Bazyliszek zabija ludzi swoim spojrzeniem. Ale nikt nie umar... bo nikt nie spojrza mu prosto w oczy. Colin zobaczy go w wizjerze swojego aparatu. Bazyliszek spali film w kamerze, ale Colin zosta tylko spetryfikowany. Justyn... Justyn musia zobaczy bazyliszka przez Prawie Bezgowego Nicka! Nick przyj najgorsze uderzenie mor­derczego spojrzenia, ale przecie nie móg umrze po raz drugi... A przy Hermionie i tej Krukonce znaleziono luster­ko. Hermiona dopiero co odkrya, e ten potwór to bazyli­szek. Zao si, o co chcesz, e ostrzega pierwsz osob, któr spotkaa, eby zanim minie róg korytarza, obejrzaa dalsz drog w lusterku! No i ta dziewczyna wyja lus­terko... i...

Ronowi opada szczka.

- A Pani Norris? - wyszepta podniecony. Harry zastanowi si, wyobraajc sobie scen, jaka si rozegraa w Noc Duchów.

- Woda... - powiedzia powoli. - Woda z azienki Jczcej Marty. Zao si, e Pani Norris zobaczya tylko odbicie w kauy...

Znowu wpatrzy si w kartk, przebiegajc j gorczko­wo wzrokiem. Im duej si przyglda, tym bardziej nabie­ra przekonania, e tak wanie byo.

- Pianie koguta... jest dla niego zgubne! - przeczyta na gos. - Pady wszystkie koguty Hagrida! Dziedzic Slytherina nie chcia, eby który z nich znalaz si w pobliu zamku, kiedy ju Komnata Tajemnic zostanie otwarta! Pajki... uciekaj przed nim w popochu! Wszystko pasuje!

- Ale jak ten bazyliszek azi po zamku? - zapyta Ron. - Olbrzymi gad... Przecie kto by go zobaczy...

Harry wskaza na sowo dopisane rk Hermiony u dou strony.

- Rury... Rury... Ron, ten gad wykorzystuje kanali­zacj. Ten gos dochodzi jakby ze ciany...

Ron nagle zapa Harry’ego za rami.

- Wejcie do Komnaty Tajemnic! - powiedzia ochrypym szeptem. - A jeli to azienka? Jeli to...

- ...azienka Jczcej Marty - dokoczy za niego Harry.

Siedzieli, dyszc z podniecenia, ledwo mogc uwierzy w to wszystko.

- A to znaczy - powiedzia Harry - e ja nie jes­tem jedyn osob w szkole znajc mow wów. Dziedzic Slytherina te j zna. W ten sposób panuje nad bazylisz­kiem.

- Co teraz zrobimy? - zapyta Ron, a oczy mu po­ny. - Pójdziemy prosto do McGonagall?

- Idziemy do pokoju nauczycielskiego - rzek Harry, zrywajc si na nogi. - Bdzie tam za dziesi minut, zblia si przerwa.

Zbiegli po schodach. Nie chcc, by kto ich nakry, jak szwendaj si po korytarzu, weszli od razu do pokoju na­uczycielskiego. By to duy, wyoony boazeri pokój peen drewnianych krzese z porczami. Harry i Ron obeszli go wokoo, zbyt podekscytowani, eby usi.

Nie doczekali si jednak dzwonka na przerw.

Zamiast niego usyszeli gos profesor McGonagall, ma­gicznie zwielokrotniony, odbijajcy si echem po koryta­rzach:

- Wszyscy uczniowie maj natychmiast wróci do swoich dormitoriów. Natychmiast.

Harry okrci si w miejscu, eby spojrze na Rona.

- Chyba to nie kolejny atak? Nie teraz...

- Co robimy? Wracamy do dormitorium?

- Nie - odpowiedzia Harry, rozgldajc si gor­czkowo. Po lewej stronie zobaczy wnk pen paszczy nauczycieli. - Wazimy tutaj. Podsuchamy, o co chodzi. Potem moemy im powiedzie, co odkrylimy.

Ukryli si w midzy paszczami, nasuchujc tupotu se­tek nóg nad gowami i trzaskania drzwi od pokoju nauczy­cielskiego. Przez szpary midzy zatchymi paszczami ob­serwowali nauczycieli wchodzcych do pokoju. Niektórzy wygldali na zaskoczonych, inni na przeraonych. Na kocu pojawia si profesor McGonagall. W pokoju zalega cisza.

- Stao si - oznajmia. - Potwór porwa uczen­nic. Zawlók j do samej Komnaty.

Profesor Flitwick pisn. Profesor Sprout zakrya usta domi. Snape zacisn rce na oparciu krzesa i zapyta:

- Skd pewno, e tak si stao?

- Dziedzic Slytherina - odpowiedziaa profesor McGonagall blada jak ciana - pozostawi wiadomo. Dokadnie pod pierwsz. Jej szkielet bdzie spoczywa w Komnacie na wieki.

Profesor Flitwick wybuchn paczem.