W osiemdziesit dni dookoa wiata

S z e s n a c i e k r o k ó w d o f o n t a n n y, szesnacie z powrotem. Czterdzieci dwa do schodów, czterdzieci dwa z powrotem. Marie-Laure rysuje w mózgu mapy, rozwija sto metrów wyobraonej nici, a potem odwraca si i z powrotem j zwija. Botanika pachnie klejem, bibu i zasuszonymi rolinami. Paleontologia pachnie pyem skalnym, pyem kostnym. Biologia pachnie formalin i starymi owocami; w dziale tym stoi mnóstwo cikich, chodnych sojów, w których pywaj dziwne rzeczy znane jej tylko z opisu: blade zwoje grzechotników, ucite apy goryli. Entomologia pachnie oliw i kulkami na mole; doktor Geffard wyjania, e jest to rodek konserwujcy o nazwie chemicznej „naftalen”. Biura pachn kalk do papieru, dymem cygar, koniakiem lub perfumami. Albo wszystkim naraz.

Marie-Laure poda wzdu przewodów i rur, porczy i lin, ywopotów i chodników. Zaskakuje ludzi. Nigdy nie wie, czy pal si wiata.

Dzieci, z którymi rozmawia, zadaj mnóstwo pyta. Czy to boli? Czy zamykasz oczy we nie? Skd wiesz, która godzina?

lepota nie boli, wyjania Marie-Laure. I nie ma mroku, jak sobie wyobraaj. Wszystko skada si z pajczyn i sieci zmieniajcych si dwików, powierzchni o rónej gadkoci. Marie-Laure okra Wielk Galeri, stpajc po skrzypicych deskach; syszy kroki ludzi wchodzcych lub schodzcych po schodach, syszy pacz dziecka, westchnienie zmczonej babci siadajcej na awce.

Barwy – to inna rzecz, której nie spodziewaj si ludzie. W wyobrani, w snach Marie-Laure wszystko jest kolorowe. Budynki muzeum s beowe, kasztanowe, orzechowe. Naukowcy s fioletowi, cytrynowoóci i rudzi jak lisy. W goniku radia w wartowni odzywaj si akordy fortepianu i w stron magazynu kluczy pyn fale gbokiej czerni i bkitu. Dzwony kocioów wypeniaj okna brzow powiat. Pszczoy s srebrne, gobie rude i brzowe, niekiedy zociste. Ogromne cyprysy, które Marie-Laure i jej ojciec mijaj w czasie porannego spaceru, przypominaj lnice kalejdoskopy: kada iga jest wietlistym wieloktem.

Marie-Laure nie pamita matki, ale wyobraa j sobie jako bia, cich, wietlist istot. Ojciec mieni si tysicem barw: opal, truskawka, czerwie, ciemny brz, dzika ziele, wo oliwy i metalu, szczk zapadki zamka wskakujcej na miejsce, brzk kluczy na kóku, gdy idzie. Kiedy rozmawia z kierownikiem dziau, jest oliwkowozielony; w czasie pogawdki z mademoiselle Fleury ze szklarni staje si pomaraczowy; gdy próbuje gotowa, robi si jasnoczerwony. Pracujc wieczorami przy warsztacie, lni jak szafir; prawie niedosyszalnie nuci pod nosem jak melodi, a czubek jego papierosa przypomina niebieski kryszta.

Marie-Laure gubi si w muzeum, po czym róne osoby – sekretarki, botanicy, a raz nawet jeden z asystentów dyrektora – odprowadzaj j do magazynu kluczy. Jest ciekawa, chce wiedzie, czym si róni algi i porosty, czym si róni Diplodon charruanus od Diplodon delodontus. Sawni ludzie bior j za okie, prowadz po ogrodach albo pomagaj wej schodami.

– Ja te mam córk – mówi. Albo: – Znalazem j wród kolibrów.

– Toutes mes excuses – odpowiada ojciec. Zapala papierosa, wyjmuje z kieszeni córki kolejne klucze. – Co mam z tob pocz? – szepce.

Kiedy Marie-Laure budzi si w dniu swoich dziewitych urodzin, znajduje dwa prezenty. Pierwszy to drewniane pudeko; nie potrafi go otworzy. Obraca je w doniach w róne strony. Po duszej chwili zdaje sobie spraw, e w rodku znajduje si ukryta spryna; naciska ciank we waciwym miejscu i pudeko si otwiera. W rodku jest kostka sera Camembert, który Marie-Laure wkada natychmiast do ust.

– To byo zbyt atwe! – mówi ojciec i wybucha miechem.

Drugi prezent jest ciki, owinity w papier i przewizany sznurkiem. W rodku znajduje si ogromna ksika oprawiona jak skoroszyt. W alfabecie Braille’a.

– Mówili, e to powie dla chopców. Albo bardzo awanturniczych dziewczynek. – Marie-Laure syszy, e ojciec si umiecha.

Przesuwa czubkami palców po wypukociach na stronie tytuowej. W. Osiemdziesit. Dni. Dookoa. wiata.

– To za drogi prezent, tato.

– Nie przejmuj si tym.

Tego ranka Marie-Laure wlizguje si pod lad magazynu kluczy, kadzie si na brzuchu i dotyka dziesicioma palcami pierwszej linijki ksiki. Francuski wydaje si starowiecki, Marie-Laure jest nieprzyzwyczajona do tak blisko wydrukowanych kropek. Ale po tygodniu czytanie staje si atwe. Znajduje wstk suc jako zakadka, otwiera ksik i muzeum znika.

Tajemniczy pan Fogg prowadzi uporzdkowane ycie. Jego sucym zostaje posuszny Jean Passepartout. Kiedy po dwóch miesicach Marie-Laure dociera do ostatniego zdania powieci, wraca na pierwsz stron i zaczyna od nowa. W nocy dotyka palcami modelu ojca: dzwonnica, wystawy sklepów. Wyobraa sobie Juliusza Verne’a, jak chodzi ulicami, gawdzi ze sprzedawcami w sklepach; centymetrowy piekarz wkada do pieca bochenki wielkoci ziarenek maku, trzech mikroskopijnych wamywaczy obmyla plany kradziey, jadc powoli obok sklepu jubilerskiego; rue de Mirbel wypeniaj haaliwe samochodziki z poruszajcymi si wycieraczkami. Na rue des Patriarches, za oknem na trzecim pitrze, przy miniaturowym warsztacie siedzi miniaturowy sobowtór ojca, podobnie jak w prawdziwym yciu, i szlifuje papierem ciernym mikroskopijny kawaek drewna. Po drugiej stronie pokoju siedzi miniaturowa dziewczynka, kocista i inteligentna, z otwart ksik na kolanach. W jej piersi bije co ogromnego, penego tsknoty, pozbawionego lku.

 

Profesor

– M u s i s z p r z y r z e c – mówi Jutta. – Przyrzekasz?

Wród zardzewiaych beczek, dziurawych dtek i rojcych si od robaków zwaów mieci lecych na brzegu strumienia znalaza dziesi metrów miedzianego drutu. Oczy ma jak gwiazdy.

Werner spoglda na drzewa, strumie, z powrotem na siostr.

– Przyrzekam.

Razem przemycaj drut do domu i rozpinaj go na gwodziach na okapie obok okna. Póniej podczaj do radia. Prawie natychmiast na falach krótkich rozlega si gos czowieka mówicego dziwnym jzykiem penym szeleszczcych dwików.

– To rosyjski?

Werner uwaa, e wgierski. Jutta otwiera szeroko oczy. Na poddaszu panuje pómrok, jest gorco.

– Jak daleko jest std do Wgier?

– Tysic kilometrów?

Jutta otwiera szeroko usta.

Okazuje si, e do Zollverein docieraj gosy z caego kontynentu, przez chmury, py wglowy, dach. A roi si od nich w powietrzu. Obok skali zaznaczonej przez Wernera na cewce regulujcej czstotliwo Jutta starannie zapisuje nazwy miast, które mog odbiera. Werona 65, Drezno 88, Londyn 100. Rzym. Pary. Lyon. Fale krótkie w nocy: kraina marzycieli i fantastów, szaleców i maniaków.

Po modlitwie wieczornej i zgaszeniu wiate Jutta zakrada si do pokoiku brata; le obok siebie, stykajc si biodrami, i suchaj a do pónocy, do pierwszej, drugiej. Suchaj brytyjskich serwisów informacyjnych, których nie rozumiej, suchaj gosu kobiety z Berlina, która wygasza napuszon pogadank na temat makijau odpowiedniego na koktajl party.

Pewnego wieczoru Werner i Jutta api audycj pen trzasków. Mody czowiek mówicy dziwnym, nienaturalnym gosem opowiada po francusku o wietle.

Mózg jest pogrony w cakowitej ciemnoci, to oczywiste, dzieci – mówi. Unosi si w czaszce w przejrzystej cieczy w zupenym mroku. A jednak tworzy wyobraenie wiata, w którym istnieje wiato, barwy i ruch. A zatem, dzieci, jak to si dzieje, e mózg, który nie zna wiata, potrafi stworzy wiat peen wiata?

Rozlegaj si syki i trzaski.

– Co to takiego? – szepce Jutta.

Werner nie odpowiada. Francuz mówi aksamitnym gosem. Jego akcent róni si od akcentu Frau Eleny, a jednak ów czowiek przemawia z tak pasj, w tak hipnotyzujcy sposób, e Werner rozumie kade sowo. Francuz opowiada o zudzeniach optycznych, elektromagnetyzmie; nastpuje pauza i pojawiaj si zakócenia, jakby odwracano pyt gramofonow, a potem mówi z entuzjazmem o wglu:

Zastanówcie si nad kawakiem wgla poncym w piecu w waszym domu. Widzicie go, dzieci? Ta brya wgla bya kiedy zielon rolin, paproci lub trzcin, która ya przed milionem lat, moe dwa miliony lat temu, a moe sto milionów. Potraficie sobie wyobrazi sto milionów lat? Rolina rosa tylko przez jeden rok, jej licie pochaniay wiato i przeksztacay energi soneczn w materi organiczn. W kor, gazki, odygi. Roliny ywi si wiatem, podobnie jak my jedzeniem. Ale póniej rolina umara i przewrócia si, prawdopodobnie do wody, po czym zmienia si w torf, który przez wiele lat tkwi w gbinach ziemi – przez wiele eonów, przy których miesice, dekady, a nawet cae ludzkie ycie to tylko mgnienie oka, pstryknicie palcami. W kocu torf zmieni si w kamie, kto go wykopa, wglarz przywióz go do waszych domów, moe woylicie go do pieca wy sami i dzi wieczorem wasz dom jest ogrzewany przez wiato soneczne sprzed stu milionów lat…

Czas zwalnia. Poddasze znika. Podobnie Jutta. Czy kto kiedykolwiek opowiada tak ciekawie o rzeczach, które najbardziej interesuj Wernera?

Otwórzcie oczy i popatrzcie na to, co moecie zobaczy, nim zamkniecie je na zawsze – koczy Francuz.

Rozlegaj si dwiki fortepianu, nostalgiczna melodia, która kojarzy si Wernerowi ze zot odzi pync po ciemnej rzece, cig harmonijnych tonów przemieniajcy Zollverein w ruin: domy zmienione w mg, zawalone kopalnie, przewrócone kominy, ulice zalane przez staroytne morze, powietrze pene obietnic.

 

Morze Ognia

W p a r y s k i m m u z e u m k r p o g o s k i podawane z ust do ust; wiruj jak jaskrawe szaliki. Muzeum zastanawia si nad wczeniem do ekspozycji pewnego klejnotu, najcenniejszego w caych swoich zbiorach.

– Podobno kamie pochodzi z Japonii. – Marie-Laure podsuchuje rozmow dwóch wypychaczy zwierzt. – Jest bardzo stary, w jedenastym wieku nalea do jednego z szogunów.

– Syszaem, e od dawna jest nasz wasnoci – odpowiada rozmówca. – e przez cay czas znajdowa si w skarbcu, ale z jakich przyczyn prawnych nie moglimy go eksponowa.

Jednego dnia to rzadka odmiana wodorowglanu magnezu, a nazajutrz szafir gwiadzisty, który wywoaby poar w ludzkim sercu, gdyby kto go dotkn. Póniej brylant, z pewnoci brylant. Niektórzy nazywaj go Klejnotem Pasterza, inni Khon-Ma, lecz wkrótce wszyscy mówi o Morzu Ognia.

Marie-Laure myli. Miny cztery lata.

– Kltwa – szepce stranik w wartowni. – Sprowadza nieszczcia na swoich wacicieli. Syszaem, e wszyscy popenili samobójstwo.

Drugi gos mówi:

– Podobno jeli kto go dotknie go rk, umiera w cigu tygodnia.

– Nie, nie, jeli go trzymasz, nie moesz umrze, ale otaczajcy ci ludzie umieraj w cigu miesica. A moe roku?

– Nigdy nie dotkn tego kamienia! – odzywa si trzeci i wybucha miechem.

Marie-Laure czuje prdkie bicie serca. Ma dziesi lat i moe wyobrazi sobie wszystko: aglowiec, walk na miecze, Koloseum kipice barwami. Czytaa W osiemdziesit dni dookoa wiata, a kropki alfabetu Braille’a stay si mikkie i postrzpione, a na tegoroczne urodziny ojciec kupi jej jeszcze grubsz ksik: Trzech muszkieterów Dumasa.

Marie-Laure syszy, e brylant jest bladozielony i wielki jak guzik od paszcza. Póniej syszy, e ma wielko pudeka od zapaek. Nastpnego dnia staje si niebieski i duy jak pistka niemowlcia. Wyobraa sobie gniewn bogini chodzc po korytarzach, jej przeklestwa unosz si w galeriach jak oboki trujcego dymu. Ojciec próbuje sprowadzi Marie-Laure na ziemi. Kamienie to tylko kamienie, deszcz to deszcz, a nieszczcia to po prostu pech. Niektóre rzeczy s rzadsze od innych, wanie dlatego trzyma si je pod kluczem.

– Wierzysz w to, tato?

– W brylant czy w kltw?

– W jedno i drugie.

– To po prostu opowieci, Marie.

A jednak kiedy tylko co si psuje, pracownicy szepc, e przyczyn jest brylant. Na godzin zgaso wiato: brylant. Pknita rura zniszczya cay stela sprasowanych próbek botanicznych: brylant. Kiedy ona dyrektora przewraca si na liskim lodzie na placu Wogezów, muzeum huczy od plotek.

Mniej wicej w tym samym czasie ojciec Marie-Laure zostaje wezwany do gabinetu dyrektora. Spdza tam dwie godziny. Czy kiedykolwiek wezwano go na dwie godziny do dyrektora? Ani razu.

Ojciec prawie natychmiast rozpoczyna jak prac gdzie w dziale mineralogii. Caymi tygodniami przewozi na wózku tam i z powrotem róne czci wyposaenia z magazynu kluczy, a wieczorami wraca do domu, pachnc lutem i trocinami. Kiedy Marie-Laure prosi, by moga mu towarzyszy, zawsze odmawia. Mówi, e powinna zosta w magazynie kluczy z podrcznikami w alfabecie Braille’a albo spdza czas na górze, w laboratorium malakologicznym.

Marie-Laure podpytuje ojca przy niadaniu.

– Budujesz specjaln gablot do eksponowania brylantu. Co w rodzaju przezroczystego sejfu.

Ojciec zapala papierosa.

– Prosz, we ksik, Marie. Pora i.

Odpowiedzi doktora Geffarda s równie niejasne.

– Wiesz, skd si bior diamenty i inne krysztay, Laurette? Poprzez przyrost mikroskopijnych warstw, po kilka tysicy atomów na miesic, jedna na drugiej. Przez wiele tysicy lat. Historie powstaj w ten sam sposób. Wokó starych kamieni gromadzi si wiele opowieci. Ten niewielki kamyk, który budzi w tobie tak ciekawo, móg by wiadkiem zupienia Rzymu przez Alaryka, lni w oczach posgów faraonów. Scytyjska królowa moga taczy przez ca noc, noszc go na piersi. Mogy si toczy o niego wojny.

– Tata mówi, e kltwy to tylko bajki majce odstrasza zodziei. Mówi, e w muzeum jest szedziesit pi milionów okazów i e kady z nich moe by równie interesujcy, jeli kto potrafi o nim ciekawie opowiada.

– A jednak niektóre rzeczy fascynuj ludzi – mówi Geffard. – Na przykad pery i lewoskrtne muszle, bardzo rzadko spotykane. Nawet najwiksi naukowcy czuj niekiedy pokus schowania czego do kieszeni. Czasem co, co jest bardzo mae, moe by bardzo pikne… bardzo wiele warte… Tylko najsilniejsi ludzie potrafi si oprze takim pokusom.

Milcz przez chwil.

– Syszaam, e diamenty to promie wiata z raju – mówi Marie-Laure. – Przed upadkiem czowieka. wiato zesane na ziemi przez Boga.

– Chcesz wiedzie, jak wyglda ten kamie. Wanie dlatego jeste taka ciekawa.

Marie-Laure obraca w doniach muszl rozkolca. Przykada j do ucha. Dziesi tysicy szufladek, dziesi tysicy szeptów w dziesiciu tysicach muszli.

– Nie – odpowiada. – Chc wierzy, e tata nie ma nic wspólnego z tym brylantem.

 

Otwórzcie oczy

W e r n e r i J u t t a z n ó w a p i a u d y c j e Francuza. Kilka razy, zawsze pónym wieczorem, zawsze w poowie, cho tre wydaje si coraz bardziej znajoma.

Dzisiaj, dzieci, zastanówmy si nad skomplikowan maszyneri, która dziaa w waszym mózgu, gdy zamierzacie podrapa si po czole… Suchaj audycji o zwierztach morskich, innej o biegunie pónocnym. Jutcie podoba si wykad o magnesach. Werner najbardziej lubi opowie o wietle: zamieniach, zegarach sonecznych, zorzach polarnych i dugoci fal. Jak nazywamy wiato widzialne? Nazywamy je kolorem. Ale spektrum fal elektromagnetycznych rozciga si od zera do nieskoczonoci, a zatem, dzieci, z matematycznego punktu widzenia cae wiato jest niewidzialne.

Werner lubi siedzie w pokoiku na poddaszu i wyobraa sobie fale elektromagnetyczne niczym kilometrowe struny harfy, gdy wyginaj si i wibruj nad Zollverein, lec przez lasy, miasta, mury. O pónocy on i Jutta przeszukuj jonosfer, by usysze gboki, mdry gos. Kiedy go znajduj, Werner ma wraenie, e znalaz si w innym wiecie, sekretnej krainie, gdzie moliwe s wielkie odkrycia, gdzie sierota z osady górniczej moe rozwiza jedn z wielkich zagadek fizyki.

– Dlaczego nie mówi, skd nadaje, Werner?

– Moe nie chce, bymy to wiedzieli?

– Wydaje mi si, e jest bogaty. I samotny. Zao si, e nadaje te audycje z ogromnego paacu z tysicem pokoi i tysicem sucych.

Werner si umiecha.

– Moliwe.

Gos, znowu fortepian. Moe to tylko wyobrania Wernera, ale gdy sucha kolejnych audycji, ma wraenie, e ich jako nieco si pogarsza, dwik staje si sabszy, jakby Francuz nadawa z pokadu statku odpywajcego powoli w mrok.

Mijaj tygodnie, Werner pi obok Jutty, spoglda na nocne niebo i narasta w nim niepokój. Prawdziwe ycie toczy si z dala od fabryk, za bramami kopal. Ludzie rozwizuj bardzo wane problemy. Wyobraa sobie, e jest wysokim inynierem w biaym fartuchu i wchodzi do laboratorium: dymi koty, sycha oskot maszyn, na cianach wisz skomplikowane rysunki techniczne. Z latarni w rku wspina si krconymi schodami do obserwatorium astronomicznego i spoglda przez okular wielkiego teleskopu, który celuje w czarne, rozgwiedone niebo.

 

Zanikanie

M o e p r z e w o d n i k b y n i e s p e n a r o z u m u i Morze Ognia nigdy nie istniao? Moe kltwy to fikcja, moe ojciec Marie-Laure ma racj? Ziemia to tylko magma, pyty kontynentalne i ocean. Grawitacja i czas. Kamienie to po prostu kamienie, deszcz to po prostu deszcz, a pech to po prostu pech.

Wieczorami ojciec Marie-Laure wczeniej wraca do magazynu kluczy. Wkrótce zabiera ze sob córk, zaatwiajc róne sprawy; artuje z ni na temat gór cukru wsypywanych przez ni do kawy albo przekonuje straników, e jego gatunek papierosów jest lepszy. W salach wystawowych nie pojawiaj si adne olniewajce klejnoty. Na pracowników muzeum nie spadaj plagi. Marie-Laure nie umiera ukszona przez mij ani nie wpada do kanau ciekowego i nie amie sobie krgosupa.

W dniu swoich jedenastych urodzin budzi si rano i wyczuwa dwie paczki w miejscu, gdzie powinna sta cukiernica. W pierwszej, niewielkiej, znajduje si polakierowany drewniany szecian zoony wycznie z przesuwajcych si deseczek. Aby go otworzy, naley wykona trzynacie czynnoci. Odkrywa waciw kolejno w niespena dziesi minut.

– Wielki Boe! – woa ojciec. – Jeste urodzon wamywaczk!

W drewnianym szecianie znajduj si dwa cukierki firmy Barnier. Marie-Laure rozwija oba i jednoczenie wkada sobie do ust.

W drugiej paczce: gruba ksika z tytuem napisanym alfabetem Braille’a. Dwadziecia. Tysicy. Mil. Podmorskiej. eglugi.

– Ksigarz mówi, e ksika ma dwa tomy; to pierwszy. Pomylaem sobie, e w przyszym roku, jeli bdziemy y oszczdnie, moemy kupi drugi tom…

Marie-Laure natychmiast przystpuje do lektury. Narrator, profesor Piotr Aronnax, synny znawca biologii morza, pracuje w tym samym muzeum co ojciec! Uczony dowiaduje si, e na caym wiecie co taranuje kolejne statki. Po powrocie z wyprawy naukowej do Ameryki zastanawia si nad natur tych incydentów. Czy ich przyczyn jest ruchoma skaa? Gigantyczny narwal przebijajcy kaduby statków szpad kostn? Mityczny kraken?

Ale tu ju puszczam wodze fantazji i marzeniom – pisze. Dajmy pokój owym chimerom2.

Marie-Laure przez cay dzie ley na brzuchu i czyta. Logika, rozumowanie, czysta nauka: Aronnax podkrela, e zagadk naley rozwiza wanie za ich pomoc. Nie siga do bani ani legend. Palce Marie-Laure podaj po pajczynie zda; wyobraa sobie, e kroczy po pokadzie szybkiej dwukominowej fregaty „Abraham Lincoln”. Patrzy na oddalajcy si Nowy Jork, dziaa fortów New Jersey egnaj odpywajcy okrt salutem armatnim, na falach koysz si boje wyznaczajce tor wodny. Fregata mija latarniowiec z dwoma reflektorami, brzeg Ameryki zaczyna znika i z przodu czekaj wielkie, lnice prerie Atlantyku.

 

Zasady mechaniki

D o d o m u d z i e c k a przyjeda wiceminister wraz z on. Frau Elena mówi, e wizytuj sierocice.

Wszyscy si myj, wszyscy grzecznie si zachowuj. Moe zastanawiaj si, czy kogo nie adoptowa? – szepc dzieci. Najstarsze dziewczta podaj pumpernikiel i gsie wtróbki na ostatnich w domu nieobtuczonych talerzach, a tgi wiceminister i jego surowa maonka rozgldaj si z niesmakiem po bawialni jak janiepastwo, którzy odwiedzili chatk zamieszkan przez gnomy. W czasie kolacji Werner siedzi z ksik na kolanach obok pozostaych chopców, a Jutta zajmuje miejsce po przeciwnej stronie, wród dziewczt. Jej biae wosy s ufryzowane i nastroszone, wyglda jak naelektryzowana.

Pobogosaw, Panie, Twe hojne dary. Ze wzgldu na wiceministra Frau Elena odmawia dwie modlitwy. Wszyscy zaczynaj je.

Dzieci s zdenerwowane, nawet Hans Schilzer i Herribert Pomsel siedz spokojnie w swoich brunatnych koszulach. ona wiceministra trzyma plecy tak prosto, jakby miaa krgosup wyciosany z drewna.

– Wszystkie dzieci uczestniczyy w przygotowaniu posiku? – pyta jej m.

– Ale tak. Na przykad Claudia upieka chleb lecy w koszyku. A bliniaczki usmayy wtróbki.

Gruba Claudia Förster oblewa si rumiecem. Bliniaczki trzepoc powiekami.

Werner przestaje sucha, myli o ksice lecej na kolanach – Zasady mechaniki Heinricha Hertza. Znalaz j w podziemiach kocioa, poplamion przez wod i zapomnian. Pastor pozwoli mu zabra ksik do domu, a Frau Elena zatrzyma. Przez wiele tygodni przedziera si przez trudne równania matematyczne. Dowiedzia si, e elektryczno ma charakter statyczny. Ale w poczeniu z magnetyzmem nagle pojawia si ruch – fale. Pola i obwody, przewodnictwo i indukcja. Przestrze, czas, masa. Wszdzie roi si od rzeczy, których nie widzimy! Jake chciaby mie oczy, które widz ultrafiolet, podczerwie, fale radiowe pdzce po mrocznym niebie, przenikajce ciany domu!

Kiedy podnosi wzrok, wszyscy patrz na niego. W oczach Frau Eleny maluje si niepokój.

– To ksika, panie ministrze! – oznajmia Hans Schilzer. Bierze podrcznik z kolan Wernera, tak ciki, e musi go trzyma obiema rkami.

Na czole ony wiceministra pojawia si kilka zmarszczek. Werner czuje, e si czerwieni.

Wiceminister wyciga pulchn do.

– Daj mi j!

– ydowska ksika? – pyta Herribert Pomsel. – ydowska ksika, prawda?

Frau Elena wyglda, jakby zamierzaa co powiedzie, ale rozsdnie milczy.

– Hertz urodzi si w Hamburgu – mówi Werner.

– Mój brat jest bardzo dobry w matematyce – odzywa si nagle Jutta. – Rozwizuje zadania lepiej od wszystkich nauczycieli. Którego dnia moe zdoby saw. Mówi, e pojedzie do Berlina i bdzie sucha wykadów wielkich uczonych.

Modsze dzieci wybauszaj oczy, starsze umiechaj si ironicznie. Werner wpatruje si w swój talerz. Wiceminister ze zmarszczonymi brwiami kartkuje podrcznik. Hans Schilzer kopie Wernera w gole i zaczyna kasa.

– Dosy, Jutto – mówi Frau Elena.

ona wiceministra nabiera na widelec troch wtróbki, gryzie j, poyka i dotyka serwetk kcików warg. Wiceminister kadzie na stole Zasady mechaniki, odsuwa je od siebie i zerka na swoje donie, jakby sprawdza, czy si nie pobrudziy.

– Twój brat pójdzie pracowa w kopalni, dziewczynko, nie ma innej moliwoci. Kiedy skoczy pitnacie lat. Podobnie jak wszyscy inni chopcy z tego domu.

Jutta z niezadowoleniem marszczy brwi, a Werner spoglda poncym wzrokiem na zimn wtróbk na swoim talerzu, czujc coraz silniejsze ciskanie w piersi. Przez reszt kolacji sycha tylko odgosy jedzenia: dzieci kroj, gryz i poykaj wtróbk.

 

Plotki

P o j a w i a j s i n o w e p l o t k i. Szeleszcz w alejkach Jardin des Plantes, pdz po salach wystawowych muzeum, odbijaj si echem w wysokich, zakurzonych salach, gdzie pomarszczeni, starzy botanicy studiuj egzotyczne mchy. Podobno nadchodz Niemcy.

Ogrodnik twierdzi, e Niemcy maj szedziesit tysicy samolotów wojskowych, e potrafi maszerowa caymi dniami bez jedzenia i gwac kad napotkan dziewczyn. Bileterka w kasie mówi, e Niemcy potrafi wywoywa mg i lataj na pasach z napdem odrzutowym; szepce, e ich mundury s uszyte ze specjalnego materiau twardszego od stali.

Marie-Laure siedzi na awce obok gabloty z maami i przysuchuje si przechodzcym grupkom.

– Maj bomb o nazwie Tajemny Znak. Wydaje gony pisk, a kady, kto go syszy, robi w spodnie!

miech.

– Syszaem, e rozdaj zatrut czekolad.

– Podobno zamykaj w wizieniach inwalidów i niedorozwinitych.

Kiedy Marie-Laure przekazuje ojcu kolejn plotk, on powtarza pytajcym tonem sowo „Niemcy”, jakby wymawia je po raz pierwszy. Mówi, e nie naley si martwi aneksj Austrii. Powtarza, e wszyscy pamitaj ostatni wojn i e nikt nie jest na tyle szalony, by przechodzi przez to wszystko jeszcze raz. Mówi, e dyrektor si nie martwi, podobnie jak kierownicy dziaów, wic nie powinny si te martwi mode dziewczta, które maj lekcje do odrobienia.

Wydaje si, e to prawda: z pozoru nic si nie zmienio. Codziennie rano Marie-Laure budzi si, ubiera i wchodzi do muzeum drzwiami numer 2, a ojciec pozdrawia portiera i nocnego stranika. Bonjour bonjour. Bonjour bonjour. Rankiem naukowcy i bibliotekarze w dalszym cigu odbieraj klucze, cigle badaj ciosy staroytnych soni, egzotyczne meduzy, roliny w herbarium. Sekretarki cigle rozmawiaj o modzie, dyrektor wci przyjeda dwukolorow limuzyn marki Delage, a kadego popoudnia arabscy przekupnie dalej tocz po korytarzach wózki z kanapkami, zachwalajc szeptem ytni chleb i jajka, ytni chleb i jajka.

Marie-Laure czyta Juliusza Verne’a w magazynie kluczy, w toalecie, w korytarzach, czyta na awkach w Wielkiej Galerii i na stu wirowanych alejkach w ogrodzie. Czyta pierwszy tom 20 000 mil podmorskiej eglugi tyle razy, e zna go praktycznie na pami.

Morze jest wszystkim! Pokrywa siedem dziesitych powierzchni kuli ziemskiej […] jest nosicielem jakiego nieznanego, niezwykego i potnego ycia; jest ruchem i mioci; jest yw nieskoczonoci3.

Noc, lec w óku, podróuje we wntrzu „Nautilusa” kapitana Nemo. Na powierzchni morza szalej huragany, a nad odzi podwodn przesuwaj si baldachimy z korali. Doktor Geffard uczy j nazw muszli – Lambis lambis, Cypraea moneta, Lophiotoma acuta – i pozwala po kolei dotyka ich grzbietów, otworów, zwojów. Opisuje drogi ewolucji organizmów morskich i geologiczne dzieje Ziemi; w swoich najlepszych dniach Marie-Laure dostrzega niezmierzon otcha czasu rozcigajc si w przeszoci: miliony, dziesitki milionów lat.

– Prawie wszystkie gatunki, jakie kiedykolwiek yy, wymary, Laurette. Nie ma powodu sdzi, e ludzko bdzie wyjtkiem! – oznajmia niemal radonie doktor Geffard i napenia kieliszek winem, a Marie-Laure wyobraa sobie, e umys uczonego skada si z dziesiciu tysicy maych szufladek.

Przez cae lato w ogrodzie czu zapach pokrzyw, stokrotek i wody deszczowej. Marie-Laure piecze z ojcem ciasto gruszkowe, które przez przypadek si przypala, po czym ojciec otwiera okna, by wywietrzy mieszkanie, i Marie-Laure syszy z ulicy na dole dwiki skrzypiec. A jednak wczesn jesieni, raz lub dwa razy w tygodniu, w niektórych porach dnia, gdy siedzi w Jardin des Plantes pod ogromnymi ywopotami lub czyta obok warsztatu ojca, podnosi wzrok znad ksiki i ma wraenie, e czuje w powietrzu wo benzyny. Jakby powoli, nieubaganie zbliaa si wielka rzeka maszynerii.