Indianie Pueblo z Nowego Meksyku 4 страница
Także taniec z wężami u Hopi nie jest kokietowaniem niebezpiecznych i strasznych sił. W naszej cywilizacji istnieje tak powszechny lęk przed wężami, że błędnie interpretujemy taniec Węża. Łatwo przypisujemy tancerzom uczucia, których my doznawalibyśmy w podobnym wypadku. Ale Indianie amerykańscy rzadko boją się węży. Są one często przedmiotem czci i czasami ta świętość właśnie czyni je niebezpiecznymi, jak niebezpieczne może być wszystko, co święte, czyli manitou. Indianie nie reagują jednak jak my na widok węży niedorzeczną odrazą. Nie obawiają się również specjalnie ich napaści. Istnieją opowieści indiańskie, które kończą się słowami: „i dlatego grzechotnik nie jest niebezpieczny". Obyczaje grzechotników ułatwiają ich ujarzmienie i Indianie łatwo dają sobie z nimi radę. Uczuciem, które żywią tancerze wobec węży w tańcu Węża, nie jest lęk czy odraza, lecz uczucie właściwe uczestnikom kultu wobec ich zwierzęcego opiekuna. Co więcej, wielokrotnie stwierdzano, że przed tańcem usuwa się grzechotnikom torebki jadowe. Zgniata się je lub wyciska z nich jad, a kiedy po tańcu węże zostają wypuszczone, torebki te odrastają i znów wypełniają się jadem. Ale w czasie tańca węże są nieszkodliwe. Tak więc w odczuciu tancerza Hopi cala sytuacja nie ma charakteru dionizyjskiego ani w aspekcie świeckim, ani w nadprzyrodzonym. Jest to doskonały przykład tego, że samo obiektywne zachowanie może, zależnie od wpojonych wyobrażeń, być albo dionizyjskim zabiegiem o niebezpieczne i odrażające przeżycie, albo uroczystym obrzędem dopełnianym w stanie absolutnie trzeźwym.
Indianie Pueblo nie szukają ani nie tolerują żadnych przeżyć - uzyskiwanych za pomocą narkotyków, alkoholu, postu, tortury czy tańca - wybiegających poza zwykle doświadczenie zmysłowe. Nie chcą mieć nic wspólnego z destrukcyjnymi indywidualnymi przeżyciami tego typu. Właściwe ich cywilizacji zamiłowanie do umiaru nie zostawia na to miejsca. Dlatego też nie mają szamanów.
Czarownictwo jest jedną z najbardziej powszechnych instytucji ludzkich. Czarownik to praktyk w dziedzinie religii, który - bez względu na to, dzięki jakiemu doświadczeniu osobistemu uznany został w swym plemieniu za istotę obdarzoną cechami nadprzyrodzonymi - uzyskuje moc bezpośrednio od bogów. Często jest, podobnie jak Kasandra i ci, którzy przemawiali jak prorocy, człowiekiem, którego brak równowagi przeznaczył do tego zawodu. W Ameryce Północnej czarownikami są ludzie, którzy mają za sobą przeżycie wizji. Z drugiej strony, kapłan jest stróżem rytuału i kierownikiem czynności związanych z kultem. Indianie Pueblo nie mają czarowników, lecz jedynie kapłanów.
Kapłan Zuni piastuje swą godność na mocy pokrewieństwa lub kupił ją, przechodząc przez różne szczeble w bractwie, albo też został wybrany na rok przez głównych kapłanów na wykonawcę roli kapłana katcina. W każdym przypadku musiał zdobywać swe uprawnienia, ucząc się ogromnej liczby rytuałów, zarówno czynności, jak słów. Cały jego autorytet płynie z owego urzędu i z rytuału, którym kieruje. Rytuał musi być idealnie opanowany pamięciowo, a kapłan jest odpowiedzialny za zgodność z tradycją każdego skomplikowanego obrzędu, który celebruje. Zuni określają człowieka obdarzonego mocą jako „tego, który wie jak". Są tacy, co posiadają tę wiedzę o najbardziej uświęconych kultach, w dziedzinie biegów, gier z elementem hazardu czy leczenia. Innymi słowy, zdobyli swą moc dosłownie ze źródeł tradycyjnych. Nie wolno im natomiast usiłować wykorzystać mocy religii dla usprawiedliwienia jakiegoś czynu płynącego z własnej inicjatywy. Nie wolno im nawet zbliżać się do tego, co nadprzyrodzone, poza wypadkami, w których mają upoważnienie swej grupy w określonym czasie. Każda modlitwa, każdy akt kultury są spełniane w usankcjonowanej i powszechnie znanej porze i w przepisany przez tradycję sposób. Najbardziej indywidualnym aktem religijnym u Zuni jest sadzenie pałeczek modlitewnych, owych starannie wymodelowanych ofiar składanych bogom, które zakopuje się do połowy w świętych miejscach i zanoszą one specyficzne modły do istot nadprzyrodzonych. Ale nawet pałeczek modlitewnych choćby najwyżsi kapłani nie mogą ofiarować z własnej inicjatywy. Jedno z podań ludowych mówi o głównym kapłanie Zuni, który zrobił pałeczki modlitewne i poszedł je zatknąć. Nie była to ta właściwa faza księżyca, kiedy członkowie bractw czarowników-uzdrowicieli sadzą pałeczki, i ludzie pytali: „Dlaczego główny kapłan sadzi pałeczki modlitewne?On chyba uprawia czary". W istocie, kapłan używał swej mocy do zemsty osobistej. Jeśli nawet głównemu kapłanowi nie wolno spełniać najbardziej osobistych ze wszystkich aktów religijnych z inicjatywy własnej, to akty bardziej formalne są podwójnie obwarowane publicznymi sankcjami. Niepodobna, żeby ktokolwiek i kiedykolwiek mógł się dziwić, dlaczego jednostka przystępuje do modlitwy.
Indianie Pueblo w swej instytucji kapłana, pozostali krajowcy Ameryki w instytucji szamana wybierają i nagradzają dwa przeciwstawne typy osobowości. Indianie z równin we wszystkich praktykach faworyzowali przedsiębiorczego człowieka, który potrafił z łatwością zdobyć autorytet. Byt wyniesiony ponad wszystkich. Innowacje, które w wyniku wizji przynosił ze sobą Indianin Crow, mogły mieć bardzo niewielkie znaczenie. Ale nie w tym rzecz. Każdy mnich buddyjski i średniowieczny mistyk chrześcijański oglądał w swej wizji to, co jego współbracia widzieli już przed nim. I dla nich, i dla Indian Crow ta wyjątkowa moc - lub boskość - opierała się na autorytecie osobistego doświadczenia. Indianin wracał do swego ludu obdarzony siłą wizji, a plemię, uważając to za święty przywilej, przestrzegało wskazań, które otrzymał. Jeśli chodzi o leczenie, to każdy znał swą własną moc i nie prosił o nic innych, posiadających tę samą siłę. Dogmat ów w praktyce uległ modyfikacji, człowiek bowiem utrwala tradycję nawet w tych praktykach, które usiłują traktować ją z pogardą. Ale dogmaty ich religii stwarzały zadziwiająco duże kulturowe możliwości, sankcję dla przedsiębiorczości i autorytetu jednostki.
Ta przedsiębiorczość i osobista inicjatywa Indian z równin znalazła wyraz nie tylko w szamanizmie, lecz także w namiętnym entuzjazmie dla wojny podjazdowej, którą się trudnili. Oddziały wojowników liczyły zazwyczaj poniżej dwustu ludzi i każdy działał w pojedynkę w nieskomplikowanych akcjach tych oddziałów, co stanowi biegunowe przeciwieństwo surowej dyscypliny i subordynacji w wojnie nowoczesnej. Wojna była dla nich grą, w której każdy pojedynczy człowiek gromadził punkty - mogło to być uwolnienie przywiązanego konia czy zranienie wroga lub zdobycie skalpu. Jednostka, zazwyczaj dzięki osobistej, iście diabelskiej odwadze, zbierała tych punktów, ile tylko mogła, i korzystała z nich, by wstąpić do jakichś bractw, wydawać uczty, zdobywać kwalifikacje na wodza. Indianin z równin pozbawiony inicjatywy i umiejętności działania w pojedynkę nie byt szanowany w swej społeczności. Świadectwa pierwszych badaczy, wystąpienia wybitnych jednostek w konfliktach Indian z białymi, kontrasty w zestawieniu z Indianami Pueblo, wszystko to pokazuje, jak instytucje ich popierały rozwój osobowości, niemal w sensie nietzscheańskiego nadczłowieka. Widzieli oni życie jako dramat jednostki wstępującej coraz wyżej w hierarchii społeczeństwa ludzkiego, zdobywającej nadprzyrodzoną moc, ucztującej i odnoszącej zwycięstwa. Inicjatywa zawsze należała do pojedynczego człowieka. Odważne czyny uważano za czyny osobiste i chwalenie się nimi należało do przywilejów przy okazjach rytualnych, podobnie jak korzystanie z nich do realizacji osobistych ambicji.
U Indian Pueblo ideał człowieka jest zupełnie inny. U Zuni autorytet osobisty należy do cech chyba najbardziej dyskredytowanych. „Człowiek, który pożąda siły czy wiedzy, który chce być - jak określają to pogardliwie - «przywódcą swego ludu», spotyka się jedynie z naganą i najprawdopodobniej będzie prześladowany za uprawianie czarownictwa", co zdarzało się często. Wrodzony autorytet oceniany jest u Zuni nieprzychylnie, a człowiek nim obdarzony może być łatwo oskarżony o czary. Wiesza się go wówczas za kciuki, dopóki „się nie przyzna". Oto wszystko, co Zuni potrafią zrobić z jednostką o silnej indywidualności. Ideałem ich jest człowiek dostojny i uprzejmy, który nigdy nie stara się przewodzić i nie wywołuje krytycznych komentarzy ze strony sąsiadów. W wypadku jakiegokolwiek konfliktu, nawet wtedy, kiedy cała słuszność jest po jego stronie, wszystko obraca się przeciwko niemu. Nawet z zawodów sprawności, takich jak biegi, ktoś, kto zwycięża stale, zostaje wykluczony. Zuni interesują się grą, której uczestnicy mają równe szansę, a wybijający się biegacz tylko ją psuje, toteż nie chcą mieć z nim nic wspólnego.
Człowieka dobrego charakteryzuje - mówiąc słowami dr Bunzel - „miłe obejście, łagodne usposobienie i szlachetne serce". Najwyższa pochwala, odnosząca się do pewnego nienagannego krajana, brzmi: „To mity, uprzejmy człowiek. Nigdy się o nim nie słyszy. Nie miesza się w żadne awantury. Należy do klanu Borsuka i kivy Muhekve i zawsze bierze udział w letnich tańcach". Powinien on „wiele mówić", jak to określają, to jest, powinien wprowadzać ludzi w nastrój spokojny i z łatwością współpracować z innymi czy to w polu, czy w odprawianiu rytuału, nigdy nie budząc nawet podejrzeń o zarozumialstwo czy o jakieś gwałtowne uczucia[35].
Człowiek dobry unika zaszczytów. Można mu je narzucić, ale sam ich nie szuka. Kiedy trzeba obsadzić urzędy kivy, zamyka się otwór wiodący do niej i wszyscy mężczyźni zostają tam uwięzieni tak długo, dokąd nie uda się przełamać oporów któregoś z nich. Opowieści mówią zawsze o dobrych ludziach, którzy nie chcieli przyjąć urzędu - chociaż go w końcu przyjmowali. Człowiek musi unikać nawet pozoru skłonności kierowniczych. Kiedy wybrany osobnik zostaje przekonany i obejmuje urząd, to tym samym jeszcze nie otrzymuje władzy w naszym rozumieniu.
Stanowisko bowiem nie wiąże się z usankcjonowaniem jakiejś istotnej działalności. Rada Zuni składa się z najwyższych kapłanów i kapłani ci nie mają jurysdykcji w przypadkach konfliktu czy gwałtu. Są to ludzie święci i nie wolno mi przedkładać do rozsądzenia żadnych sporów. Jedynie wodzowie wojenni dysponują pewną władzą wykonawczą, nie tyle zresztą podczas wojny, co w zakresie uprawnień porządkowych w czasie pokoju. Ogłaszają zbliżające się polowanie na króliki lub tańce, zwołują kapłanów i współpracują z bractwami czarowników-uzdrowicieli. Przestępstwem, które zgodnie z tradycją ścigają, jest czarownictwo. Inne przestępstwo, jak wydanie niewtajemniczonym chłopcom tajemnicy katcina, karzą sami zamaskowani bogowie, wezwani przez wodza kultur katcina. Innych przestępstw nie ma. Kradzież zdarza się rzadko i jest sprawą prywatną. Cudzołóstwo nie jest zbrodnią, a gwałtowna reakcja, którą taki czyn wywołuje, rozładowuje się w ramach układów małżeńskich. Sprawę zabójstwa, w jednym przypadku znanym z tradycji, załatwiono szybko drogą wzajemnych opłat między obu zainteresowanymi rodzinami.
Tak więc kapłani wysokiej rady nie są niepokojeni. Kierują oni zasadniczymi sprawami związanymi z kalendarzem obrzędów. Udane przeprowadzenie planów może być ustawicznie hamowane przez jakiegoś krnąbrnego kapłana. Wystarczy, by w przypływie złego humoru na przykład odmówił wzniesienia ołtarza czy dostarczenia swej maski kapłana katcina. Rada kapłańska może jedynie czekać - odraczając obrzędy. Ale na ogół każdy z nią współpracuje i nie trzeba uciekać się do akcentowania władzy.
W życiu domowym, podobnie jak w życiu religijnym charakterystyczny jest również ów brak osobistego wykorzystania władzy. Dom oparty na zasadach matrylinearnych i matrylokalnych wymaga oczywiście innego podziału władzy niż te, które my znamy. Ale i w społeczeństwach matrylinearnych niepodobna zazwyczaj obejść się bez władzy mężczyzny w gospodarstwie, jeśli nawet ojciec nie odgrywa w nim roli. Brat matki jako głowa takiego domu jest rozjemcą i na nim spoczywa odpowiedzialność. Ale Zuni nie uznają żadnej władzy nadanej bratu matki, a już na pewno nie uznają władzy nadanej ojcu. Żaden z nich nie ma prawa karać dzieci ze swego domu. Mężczyźni bardzo rozpieszczają dzieci. Noszą je, kiedy im coś dolega, i trzymają wieczorami na kolanach. Cnota współpracy sprawia, że życie domowe toczy się wedle wymaganych form, tak jak i życie religijne, i nie powstają sytuacje wymagające drastycznych posunięć. I na czym by one miały polegać? W innych kulturach małżeństwo jest niemal instytucją powszechną, w której można sprawować pewną władzę. Ale u Indian Pueblo jest ono organizowane bez większych formalności. Wszędzie indziej na świecie małżeństwo wiąże się z prawem własności i wymianą gospodarczą i we wszystkich tego rodzaju okazjach prerogatywy należą do rodziców lub starszyzny. Ale w małżeństwie Zuni nie ma elementów, które mogłyby interesować starszyznę. Małe znaczenie, jakie Indianie Pueblo przywiązują do własności, czyni sprawę drugorzędną nie tylko z nastręczającej gdzie indziej tyle problemów instytucji małżeństwa, ale i z szeregu innych, które - zgodnie z odmiennymi formami kulturowymi
- wiążą się z lokatą własności grupy w sposób korzystny dla młodego mężczyzny. Zuni eliminują takie okazje.
Wszystkie urządzenia społeczne zapobiegają możliwości rozwinięcia się w dziecku kompleksu Edypa. Malinowski wykazał, że u Trobriandczyków struktura społeczna daje wujowi władzę, która w naszej kulturze należy do ojca. U Zuni nawet wujowie nie sprawują władzy. Nie dopuszcza się do powstania takich sytuacji, które wymagałyby użycia władzy. Dziecko wzrasta, nie znając ani urazów, ani kompensujących je ambicjonalnych marzeń mających korzenie w tej instytucji rodzinnej. Kiedy dziecko samo stanie się dorosłym człowiekiem, nie posiada motywacji, która prowadziłaby do wyobrażenia sobie okoliczności wymagających zastosowania władzy[36].
Dlatego też inicjacja chłopców u Zuni jest wydarzeniem dziwnym w porównaniu z podobnymi praktykami, które stale spotyka się na całym świecie. Gdzie indziej inicjacja bywa bowiem nader często niepohamowanym wykorzystywaniem przywilejów przez kategorie osób posiadających władzę;
znęcaniem się tych, którzy mają władzę, nad tymi, którym muszą teraz przyznać pewne znaczenie w plemieniu. Rytuały te występują w niemal takich samych formach w Afryce, Ameryce Południowej i Australii. W Afryce Południowej chłopcy zostają spędzeni i oddani w ręce mężczyzn, uzbrojonych w długie kije, którzy posługują się nimi dowolnie przy wszystkich okazjach. Chłopców przepędza się przez rózgi, których uderzenia sypią się jak grad; stale muszą się spodziewać ciosów z tyłu i towarzyszących im drwin. Muszą spać nago i bez przykrycia w najzimniejszych miesiącach roku, z głowami - a nie stopami w stronę ogniska. Nie wolno im smarować niczym ziemi, aby odstraszyć robaki, które gryzą ich w nocy. O pierwszym brzasku muszą udawać się do sadzawki i zanurzeni w zimnej wodzie stoją do wschodu słońca. Nie wolno im wypić kropli wody przez trzy miesiące trwania odosobnienia inicjacyjnego, przy czym karmi się ich budzącym wstręt jedzeniem. W formie kompensaty uczy się ich niezrozumiałych formuł i ezoterycznych stów, nadając im pozory wielkiego znaczenia[37].
W plemionach Indian amerykańskich nie poświęca się na ogół tyle czasu inicjacji chłopców, ale związane z nią pojęcia są często takie same. Apacze, z którymi Zuni mają wiele wspólnego, powiadają, że okiełznanie chłopca przypomina okiełznywanie młodego źrebaka. Chłopcy są zmuszeni do wykuwania lodu i kąpieli w przeręblu, do biegania z wodą w ustach; upokarza się ich na próbnych wyprawach wojennych i zazwyczaj dokucza się im. Indianie z południowej Kalifornii zakopują chłopców w mrowiskach,
Ale u Zuni inicjacja nie jest nigdy ciężką próbą. Uważa się, że rytuał ma dostateczną wartość, jeżeli dzieci płaczą pod łagodnymi nawet uderzeniami, które na nie spadają. Chłopcu na każdym kroku towarzyszy obrzędowy ojciec i przyjmuje on razy albo przyciśnięty do pleców starszego mężczyzny, albo klęcząc między jego kolanami. Towarzyszący chłopcu opiekun daje mu raczej poczucie bezpieczeństwa, niż gwałtem wyrzuca z "rodzinnego gniazda, jak to się dzieje z chłopcami w Afryce Południowej. Inicjacja dobiega końca, kiedy sam chłopiec chwyta bicz z juki i chłoszcze nim katcina, tak jak sam był chłostany. Inicjacja nie jest wyładowaniem na dzieciach żałosnego dążenia do władzy dorosłych. Jest to rytuał egzorcyzmujący i oczyszczający. Czyni on dzieci wartościowymi, dając im pozycję w grupie. Chłopcy wiedzą, że chłosta jest aktem, który starsi szanują jako lekarstwo i błogosławieństwo; stanowi warunek wejścia do świata nadprzyrodzonego.
Brak sposobności do sprawowania władzy, zarówno w sytuacjach religijnych, jak i domowych, wiąże się z inną fundamentalną cechą: naciskiem na pochłonięcie jednostki przez grupę. U Zuni odpowiedzialność i władza są zawsze równomiernie rozdzielone, a jednostkę działającą stanowi grupa. Przyjęta droga zbliżenia się do zjawisk nadprzyrodzonych wiedzie przez rytuał grupowy. Przyjęta droga do zapewnienia utrzymania rodzinie wiedzie przez wspólną domową gospodarkę. Jednostka nie jest autonomiczna ani w religii, ani w sprawach gospodarczych. W życiu religijnym człowiek, który troszczy się o swe zbiory, nie zanosi do bogów modlitw o deszcz, aby je ratowali, tylko bierze udział w letnich tańcach mających deszcz sprowadzić. Człowiek nie modli się o wyzdrowienie swego chorego syna, tylko wzywa czarowników Bractwa Wielkiego Ognia, aby go wyleczyli. Indywidualne modlitwy, dozwolone przy osobistym zatykaniu pałeczek modlitewnych, przy uroczystym myciu głowy, przy wzywaniu czarowników lub obrzędowego ojca - mają znaczenie tylko dlatego, że stanowią nieodzowną część większej całości, rytuału grupowego, do którego należą; tak samo jak niepodobna, by z długiej formuły magicznej wybrać jedno słowo i by ono samo zachowało skuteczność doskonałej modlitwy.
Usankcjonowanie (uświęcenie) wszystkich czynów pochodzi ze struktury urzędowej, a nie od jednostki. Główny kapłan, jak widzieliśmy, może zatykać pałeczki modlitewne tylko jako główny kapłan i tylko w tym czasie, kiedy wiadomo, że działa oficjalnie. Czarownik-uzdrowiciel leczy, ponieważ jest uczestnikiem kultu czarowników-uzdrowicieli. Fakt ten nie tylko wzmacnia jego siłę, jak to ma miejsce na równinach, lecz stanowi jedyne jej źródło. Nawet zabicie Navaho ocenia się w ten sam sposób. Pewna opowieść relacjonuje historię popełnionej zdrady. Bogaty Navaho i jego żona przybyli w celach handlowych do domu Zuni, a tam mężczyźni zamordowali go, aby zrabować jego turkus. „Ale nie mieli oni mocy skalpu", to jest, nie byli uczestnikami kultu wojennego, który usprawiedliwiłby popełniony przez nich czyn. Według rozumienia Zuni istnieje instytucjonalne usankcjonowanie nawet takiego czynu i potępiają oni jedynie akt, który nie korzysta ze swej instytucjonalnej gwarancji[38].
Zuni więc poświęcają się ukonstytuowanym formom swego społeczeństwa, aż do pochłonięcia indywidualności. Ani urzędu, ani posiadania zawiniątek kapłańskich nie uważają za stopnie prowadzące do celu, który chcieliby osiągnąć. Człowiek, kiedy go na to stać, uzyskuje maskę dla siebie po to, aby zwiększyć w rodzinie zasób rzeczy, „które można wykorzystać" oraz zasób masek, którymi zawiaduje jego kiva. Bierze należyty udział w rytuałach określonych kalendarzem i dużym kosztem buduje nowy dom, aby ugościć uosabiających kapłana katcina podczas Szalako, ale robi to tak anonimowo i z takim pomijaniem własnej osoby, że trudno o coś podobnego w innych kulturach. Dla nas właściwy Zuni sposób osobistego działania jest całkowicie obcy.
Podobnie jak w dziedzinie religii, również i w życiu gospodarczym czyny i motywacje jednostki są w niezwykłym stopniu pozbawione elementów osobistych. Jednostką gospodarczą jest, jak widzieliśmy, nader nietrwała grupa mężczyzn. Jądrem rodziny, grupą stałą, jest grupa złączonych pokrewieństwem kobiet, ale kobiety te nie sprawują ważnych funkcji w większych przedsięwzięciach gospodarczych, jak rolnictwo czy pasterstwo lub nawet obróbka turkusów. A mężczyźni, których udział w podstawowych zajęciach jest nieodzowny, tworzą płynną, luźno powiązaną grupę. Mężowie córek domu wracają do domów swych matek, kiedy zmusi ich do tego jakiś konflikt rodzinny, i odtąd nie mają już obowiązku wyżywienia i zapewnienia dachu nad głową swoim dzieciom, które porzucają. Poza tym w domu przebywają różni inni mężczyźni, krewni z grupy żeńskiej: bezżenni, wdowcy, rozwiedzeni oraz ci, którzy czekają, aż przeminą chwilowe przykrości w domach ich żon. Jednakże ta mieszana grupa, bez względu na swój chwilowy skład, pracuje nad wypełnianiem wspólnego spichrza kukurydzą, która pozostaje wspólną własnością kobiet danego domu. Jeśli nawet jakieś nowo uprawione pola są prywatną własnością któregoś z tych mężczyzn, to wszyscy uprawiają je razem, a zbiory składają do wspólnego spichrza, tak jak robią to w przypadku pól odziedziczonych po przodkach.
Ten sam zwyczaj dotyczy i domów. Budują je razem mężczyźni, ale należą one do kobiet. Mężczyzna, opuszczając żonę jesienią, może porzucić dom, który budował przez rok, i pełny spichrz kukurydzy, również owoc całorocznej pracy na roli. Ale na myśl mu nawet nie przyjdą jakieś osobiste roszczenia zarówno do domu, jak i do zbiorów i nikt nie uważa, że został oszukany. Dał on swój wkład pracy w gospodarkę i rezultatem tego jest zaopatrzenie całej grupy; jeśli zaś przestaje był członkiem tej grupy, to jego sprawa. Dziś poważne źródło dochodu stanowią owce i są indywidualną własnością mężczyzn. Ale pasą je wspólnie grupy spokrewnionych mężczyzn i nowe motywacje gospodarcze dopiero zaczynają z wolna się kształtować.
Podobnie jak, według ideału Zuni, człowiek włącza się w działalność grupy i nie ubiega się o osobistą władzę, tak również nigdy nie przejawia gwałtowności. Ich apollińska postawa umiaru, w greckim sensie tego słowa, nigdzie nie występuje wyraźniej niż we właściwym tej kulturze stosunku do emocji. Bez względu na to, czy chodzi o gniew, czy o miłość, zazdrość czy smutek, pierwszą cnotą jest umiarkowanie. Podstawowy zakaz nakładany na świętych mężów w czasie sprawowania obrzędowych funkcji skierowany jest przeciwko jakiemukolwiek śladowi gniewu. Spory, czy to dotyczące obrzędów, czy gospodarcze, czy domowe, są najzupełniej wolne od gwałtowności.
U Zuni każdy dzień przynosi nowe przykłady łagodności ich usposobienia. Któregoś lata pewna rodzina, którą dobrze znałam, ofiarowała mi dom, abym w nim zamieszkała, a wskutek pewnych skomplikowanych okoliczności inna rodzina rościła sobie pretensje do dysponowania tym domem. W okresie najostrzejszego konfliktu, kiedy Quatsia, właścicielka domu, i jej mąż znajdowali się ze mną w pokoju, jakiś nieznajomy człowiek zaczął ścinać kwitnące chwasty, których jeszcze nie wypielono z podwórka. Czynność ta należy do właściciela domu i dlatego ten człowiek, który rościł sobie pretensje do rządzenia owym domem, korzystał z okazji, by publicznie zamanifestować swoje roszczenie. Nie wszedł jednak do domu ani nie prowokował niczym Quatsii i jej męża Leo znajdujących się w mieszkaniu, tylko powoli ścinał zielsko. Leo, oparty o ścianę, siedział nieruchomo w kucki i spokojnie żuł jakiś liść. Jednakże Quatsia poderwała się i powiedziała do mnie: „On nas obraża. Ten człowiek wie, że Leo jest w tym roku kapłanem i nie wolno mu wpaść w gniew. Zajmując się naszym podwórkiem, chce nas zawstydzić przed całą wioską". W końcu intruz zebrał zwiędłe chwasty, spojrzał z dumą na oczyszczone podwórko i poszedł sobie. Nie padło między nimi ani jedno słowo. Dla Zuni była to pewnego rodzaju obraza; „obcy" tą poranną pracą na podwórku wyraził protest w dostatecznym stopniu. Poza tym nie podjął żadnych dalszych kroków.