Północno-zachodnie wybrzeże Ameryki 4 страница
Byt jeszcze inny sposób, kiedy to człowiek mógł zdobyć pewne przywileje, nie dziedzicząc ich ani nie kupując. Była to droga zawodowego uprawiania religii. Wtajemniczenia szamana dokonywały istoty nadprzyrodzone[108], a nie ojciec czy wuj, i człowiek taki zyskiwał uznane imiona i przywileje od nadprzyrodzonego gościa. Szamani posiadali więc przywileje i korzystali z nich „z rozkazu duchów", ale przywileje te traktowano tak samo jak przywileje dziedziczone i posługiwano się nimi w ten sam sposób.
Tradycyjnym sposobem uzyskania godności szamana było wyleczenie się z jakiejś choroby. Nie wszyscy wyleczeni zostawali potem szamanami, lecz tylko ci, którzy sami udawali się do domu w lasach, aby wyleczyły ich duchy. Jeśli istoty nadprzyrodzone przyszły tam do człowieka i dały mu imię i wskazówki, robił on potem to samo, co każdy uczestnik inicjacji zdobywający przywileje poprzez dziedziczenie. To znaczy wracał opętany przez duchy i demonstrował nowo zdobyte przywileje. Ogłaszał swoje imię i okazywał swą moc, lecząc jakiegoś chorego. Następnie rozdawał posiadane dobra, aby potwierdzić swe nowe imię i rozpoczynał karierę jako szaman[109].
Szamani korzystali z przywilejów w ten sam sposób, co wodzowie i członkowie możnych rodów ze swoich, to znaczy w zawodach o zdobycie prestiżu. Szamani wystawiali na pośmiewisko roszczenia do nadprzyrodzonych sił swych rywali i współzawodniczyli z nimi, by dowieść wyższości własnej mocy. Każdy szaman posługiwał się jakąś sztuczką, która nieznacznie różniła się od sztuczek demonstrowanych przez jego rywali, a jego zwolennicy wystawiali te metody, poniżając metody innych szamanów. Jedni szamani wysysali chorobę, inni ją ścierali, jeszcze inni ratowali stracone dusze. Ulubionym zabiegiem było wydobywanie choroby z ciała pacjenta w postaci małego „robaka". Aby być gotowym do tego pokazu, szaman nosił między zębami a górną wargą kłębuszek ptasiego puchu. Wezwany do chorego, przede wszystkim płukał usta wodą. Dowiódłszy w ten sposób, że nie ma nic w ustach, tańcząc ssał, a w końcu gryzł policzki tak, że miał usta pełne krwawej śliny. Następnie wypluwał do misy kłębuszek puchu wraz z krwią, którą jakoby wyssał z siedliska choroby, i kiedy opłukał „robaka", pokazywał go jako dowód usunięcia przyczyny bólu i choroby. Często kilku szamanów próbowało swych sit na jednym chorym, a ci, którym takie popisy się nie udawały, tracili opinię tak samo jak wódz, który został pokonany w zawodach o miedziaka. Tacy szamani zostawali pokonani i umierali ze wstydu lub też mogli się zmówić i zabić zwycięskiego współzawodnika. Nikt nie mścił śmierci szamana, uważano bowiem, że używa swej mocy zarówno by szkodzić, jak i leczyć, a jako czarownik nie miał prawa do ochrony[110].
Jeszcze w jednym kierunku szamanizm u Kwakiutlów rozwijał się równolegle ze świeckim współzawodnictwem, skupiającym się wokół znaków rodowych i potwierdzania tytułów. Podobnie jak inicjacja do bractwa Ludożerców była dramatycznym przedstawieniem odgrywanym przy określonej okazji, a wizja, uważana gdzie indziej za osobiste przeżycie kontaktu z siłami nadprzyrodzonymi, stała się dogmatem czysto formalnym, tak i w szamanizmie zaniechano przejednywania duchów na rzecz chytrych sztuczek i wdrażania popleczników do dramatycznego wykazywania słuszności roszczeń czarownika-uzdrowiciela. Każdy szaman miał pomocnika, którego raczej należałoby nazwać szpiegiem na jego usługach'. Obowiązkiem takiego szpiega było mieszanie się z tłumem i donoszenie mistrzowi, w jakich częściach ciała chorzy odczuwają ból. Jeśli następnie wezwano szamana, by wyleczył chorego, wykazywał on swą nadprzyrodzoną moc, kierując całą uwagę na bolącą część ciała. Szpieg donosił także o każdym, kto skarżył się na ogólne znużenie. A wtedy szamani okazywali swą moc, przepowiadając, że dusze tych ludzi potrzebują uzdrowienia. Szpiedzy przebywali duże odległości na łodziach, przynosząc wiadomości, które interpretowano jako inspiracje duchów.
Wybiegi szamanów i ich szpiegów nie byty obojętne ani dla samych szamanów, ani dla ich plemion. Wielu ludzi uważa, że moc nadprzyrodzona wyraża się w sposób naturalny w sztuczkach dokonywanych przez człowieka. Kwakiutlowie nie podzielali tego. Tylko szaman doprowadzony do rozpaczy, jak na przykład Dobro-Nad-Całą-Ziemią, przyznał, że jego grzechotnik gryzł go w rękę dzięki kuglarskiej sztuczce. Wówczas ludzie dowiedzieli się, że „był to człowiek niezwykły, zmyślił bowiem wszystko, czego niby dokonał będąc szamanem"[111]. Toteż wycofał się okryty hańbą i popadł w obłęd przed upływem roku. Szaman, którego sztuczkę wykryto, ponosił podobną klęskę. Pewien czarownik-uzdrowiciel zwykł wyjmować wypchaną wiewiórkę spod kołnierza i nadawał temu pozór, że biega mu po ramieniu. Kiedy już przetańczył z nią
i dowiódł, że jest w stanie ją ożywić, jego pomocnik ukryty na dachu przesuwał deskę i spuszczał na dół sznurek, do którego szaman przywiązywał wiewiórkę i niby to pozwalał jej wzbijać się pod dach. Potem przywoływał ją z powrotem, Widzowie zauważyli, że wywołując wiewiórkę stawał zawsze w tym samym miejscu, ktoś wszedł więc na dach i znalazł miejsce, które zakrywał tylko cienki gont. Szaman zarzucił swą praktykę, nigdy już nie wychodził z domu i podobnie jak Dobro-Nad-Całą-Ziemią umarł ze wstydu. Tak więc szamani u Kwakiutlów byli przyzwyczajeni do posługiwania się sekretnymi sztuczkami dla przeprowadzania swych pokazów; jeżeli zostali zdemaskowani, równało się to klęsce w zawodach na potlaczach.
Podobnie jak każdy wódz świecki, szaman musiał potwierdzić posiadane przywileje rozdziałami własności, a kiedy kogoś wyleczył, bywał nagradzany odpowiednio do zamożności i rangi rodziny chorego, jak przy każdym innym rozdziale majątku. Szamanizm, jak powiadają Kwakiutlowie, jest „tym, co ułatwia zdobywanie majątku"[112]. Zdobywali go więc w ten sposób, nie dziedzicząc ani nie nabywając cennych przywilejów, które mogły być przydatne do podniesienia własnej pozycji.
Dziedziczenie i nabywanie przywilejów mogło być nawet w praktyce Kwakiutlów sposobem do uzyskania przywilejów szamańskich, podobnie jak były to sposoby zdobywania wszystkich innych prerogatyw. Jest rzeczą oczywistą, że sztuczek szamanistycznych trzeba się było uczyć, a szamanom, którzy. uczyli nowicjuszy, trzeba było płacić. Nie można powiedzieć, jak zazwyczaj dziedziczyło się moc nadprzyrodzoną. Niekiedy mężczyźni urządzali inicjację swych synów do grona szamanów. Ci przedtem udawali się na pewien czas do lasu, tak jak tancerze z bractwa Ludożerców. Wielki szaman Błazen wymiotując usunął ze swego ciała kawałek kwarcu i kazał go potknąć synowi, który stał się przez to szamanem najwyższego stopnia. Oczywiście ojciec stracił przez to wszystkie prawa do praktykowania szamanizmu.
U ludów wybrzeża północno-zachodniego w zachowaniu jednostki dominowała we wszystkim potrzeba okazywania własnej wielkości i niższości rywali. Odbywało się to z bezkrytycznym samochwalstwem, wśród kpin i obelg miotanych na przeciwników. Ale istniała i druga strona medalu. Kwakiutlowie równie mocno obawiali się okrycia się śmiesznością, jak i doznań, które mogłyby być uznane za obraźliwe. Uznawali tylko jedną gamę uczuć, tę, która mieści się w granicach od zwycięstwa do zawstydzenia. Wymiana dóbr, małżeństwo, życie polityczne i praktyki religijne istniały jako wyrządzanie i znoszenie afrontów. Jednakże nawet to daje tylko częściowe pojęcie, jak bardzo nad ich całym postępowaniem ciążyło pojęcie pohańbienia. Ludy wybrzeża północno-zachodniego urzeczywistniały ten sam wzór także w stosunku do świata zewnętrznego i sit natury. Wszystkie zdarzenia mogły być powodem hańby. Jeśli komuś wyślizgnęła się z ręki siekierka i skaleczyła go w nogę, człowiek ten musiał natychmiast zmazać hańbę, jąka na niego w ten sposób spadła. Ten, którego łódź wywróciła się[113], musiał podobnie „zmazać" ze swego ciała tę obelgę. Ludziom nie wolno było pod żadnym pozorem śmiać się z wypadku. Powszechnym środkiem, do jakiego się uciekano, było oczywiście rozdzielenie posiadanej własności. Zmazy-wato to hańbę, to znaczy przywracało poczucie wyższości, które ich kultura kojarzyła z potlaczem. W ten sposób postępowano we wszystkich drobniejszych wypadkach. Poważniejsze mogły wymagać zorganizowania obrzędu zimowego, polowania na głowy ludzkie lub samobójstwa. Jeśli została zniszczona maska bractwa Ludożerców[114], podejrzany o ten występek musiał zorganizować obrzęd zimowy i urządzić wtajemniczenie swego syna do tego bractwa. Jeśli ktoś przegrał grając z przyjacielem i stracił majątek, pozostawało mu tylko samobójstwo[115].Wielkim wydarzeniem, które też traktowano w tych kategoriach, była śmierć. Niepodobna zrozumieć żałoby na wybrzeżu północno-zachodnim bez znajomości tego szczególnego wachlarza zachowań, które przyswoiła sobie kultura tego obszaru. Śmierć była dla nich największą obrazą, jaką znali; reagowali na nią tak, jak na każdy poważniejszy wypadek, to jest rozdzielając i niszcząc dobra materialne, polując na głowy ludzkie i dokonując samobójstwa. Imali się uznanych sposobów zmazania hańby. Kiedy umarł jakiś bliski krewny wodza, ten pozbywał się swego domu; rozbierano ściany i dach i zabierali je ci, których było na to stać. Uważano to bowiem za zwykłe rozdanie własności jak na potlaczu; za każdą deskę trzeba było zapłacić z należnym procentem. Nazywano to „szaleństwem z powodu śmierci ukochanej osoby"[116]; w ten sposób Kwakiutlowie odprawiali żałobę, posługując się tymi samymi metodami, jakich używali w związku z małżeństwem, uzyskiwaniem mocy nadprzyrodzonej lub w sporach.
Istniał jeszcze ostrzejszy sposób reagowania na śmierć jako zniewagę - to polowanie na głowy ludzkie[117]. Nie była to wcale zemsta wywierana na grupie, która stała się przyczyną śmierci zmarłego. Zmarły krewny mógł równie dobrze umrzeć na skutek choroby, jak z ręki wroga. Polowanie na głowy ludzkie nazywano „zabijaniem dla otarcia tez"[118], i był to sposób załatwienia porachunków przez okrycie żałobą innego domu. Kiedy umarł syn jakiegoś wodza, wódz ten w swojej łodzi wyruszał w drogę. Przybywszy do domu wodza-sąsiada, po wstępnych uprzejmościach zwracał się do niego: „Mój syn umarł dzisiaj, a ty pójdziesz za nim". A potem go zabijał. W rozumieniu Kwakiutlów działał z pobudek szlachetnych, ponieważ nie został poniżony, a oddał cios. Całe to postępowanie wyda się bezsensowne, jeśli nie uwzględnimy zasadniczo paranoidalnej interpretacji utraty drogiej osoby. Śmierć, podobnie jak wszystkie inne niefortunne wypadki zdarzające się w życiu, upokarzała człowieka i można było traktować ją tylko jako hańbę.
Istnieje wiele opowieści o tego rodzaju zachowaniu się wobec śmierci. Siostra pewnego wodza wraz ze swą córką udały się pewnego razu do miasta Victoria i czy otruty się złą whisky, czy wywróciły się wraz z łodzią, nigdy już nie wróciły. Wódz zwołał swoich wojowników. „Pytam was, członkowie plemienia, kto ma je opłakiwać? Ja czy ktoś inny?" Przedstawiciel plemienia odpowiedział: „Nie ty, wodzu. Niech płaczą inne plemiona". I natychmiast ustawili pal wojenny, aby ogłosić swój zamiar zmazania obelgi, i zwołali wyprawę wojenną. Wyprawa wyruszyła, a napotkawszy siedmiu mężczyzn i dwoje śpiących dzieci, zabiła ich. „Czuli się zadowoleni, kiedy przybyli wieczorem do Sebaa"[119].
Pewien żyjący jeszcze człowiek opisuje przeżycie, jakie miał w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy wyruszył na potów muszli. Był tam razem z Tlabidem, jednym z dwóch wodzów swego plemienia. Tej nocy spał pod namiotem rozbitym na plaży, kiedy obudziło go dwóch mężczyzn, mówiąc do niego: „Przyszliśmy zabić wodza Tlabida z powodu śmierci córki naszego wodza Gagaheme. Mamy ze sobą duże łodzie i jest nas sześćdziesięciu. Nie możemy powrócić do domu bez głowy Tlabida". Przy śniadaniu nasz narrator powiedział o tym Tlabidowi, który odparł: „Ależ, mój drogi, Gagaheme jest moim wujem, bo ojciec jego i moja matka mieli wspólną matkę; nie może mi on wyrządzić krzywdy". Jedli dalej, a kiedy zjedli, Tlabid przygotował się i powiedział, że popłynie na wysepkę niedaleko za wsią, aby nazbierać tam muszli. Całe plemię odradzało wodzowi tę wyprawę, ale Tlabid śmiał się z nich. Wziął czapkę i wiosło i wyszedł z domu.Był rozgniewany i dlatego nikt z plemienia nie odezwał się do niego. Spuścił łódź na wodę, a kiedy już odpływał, do łodzi wskoczył jego młodszy syn i usiadł na dziobie obok ojca, Tlabid odpłynął wiosłując i skierował się ku małej wysepce, gdzie było dużo muszli. Kiedy był w połowie drogi, pojawiły się niedaleko trzy duże łodzie pełne ludzi, a gdy Tlabid je zauważył, skierował swą łódź ku nim. Przestał wiosłować, a wtedy dwie łodzie poczęły zbliżać się ku niemu od strony lądu, a jedna od strony morza, przy czym dzioby wszystkich trzech tworzyły jedną linię. Łodzie nie zatrzymały się, a potem zobaczono ciało Tlabida, stojące jeszcze, ale już bez głowy. Wojownicy odpłynęli, a kiedy ludzi ich nie było już widać, plemię wodza spuściło na wodę łódkę i przyholowało łódź z ciałem Tlabida. Jego dziecko nie płakało, bowiem „serce w nim zamarto na widok tego, co uczyniono z jego ojcem". Przypłynęli do brzegu i pogrzebali wielkiego wodza.
Człowieka, którego śmierć miała zmazać śmierć innego człowieka, wybierano, kierując się tylko jednym względem, a mianowicie, by jego pozycja była równa pozycji zmarłego. Śmierć człowieka bez żadnych tytułów zmazywała śmierć innego podobnego do niego, śmierć księcia - śmierć księżniczki. Jeśli więc człowiek, który stracił kogoś bliskiego, zadawał śmierć osobie mającej równą rangę, to utrzymywał swoją pozycję, mimo straty, jaką poniósł.
Charakterystyczną reakcją Kwakiutlów na doznany zawód było przygnębienie i rozpacz. Chłopiec uderzony przez ojca lub mężczyzna po stracie dziecka kładł się na sienniku, przestawał jeść i nie odzywał się do nikogo. Kiedy zdecydował się, w jaki sposób uratuje swą zagrożoną godność, wstawał i rozdawał posiadane dobra albo udawał się na polowanie na czyjąś głowę, lub popełniał samobójstwo. Jedno z najpopularniejszych podań Kwakiutlów opowiada o młodzieńcu, który złajany przez ojca czy matkę leży przez cztery dni na swoim łóżku, a potem udaje się do lasu z zamiarem popełnienia samobójstwa. Rzuca się w wodospady i przepaście i próbuje utopić się w jeziorze, ale zostaje uratowany od śmierci przez jakąś nadprzyrodzoną istotę, która go spotyka i obdarza mocą. Potem wraca, by zawstydzić rodziców swoją wielkością.
W praktyce samobójstwo było stosunkowo pospolite. Matka kobiety, którą mąż odesłał do domu z powodu niewierności, uznała się za zhańbioną i udusiła się. Pewien mężczyzna, którego syn potknął się w tańcu podczas inicjacji, nie będąc w stanie sfinansować drugiego obrzędu zimowego, uznał się za pokonanego i zastrzelił się.
Nawet jeśli śmierć nie jest wynikiem samobójstwa człowieka okrytego hańbą, to i tak wiele wypadków śmierci przypisuje się hańbie. Szaman, który został zdystansowany w kuglarstwie podczas tańca, który miał uleczyć chorego, wódz, który doznał porażki w niszczeniu miedziaków, chłopiec, który przegrał w jakiejś grze, wszyscy oni umierają - jak się twierdzi - ze wstydu. Jednakże największe pod tym względem żniwo zbierają nielegalne małżeństwa. W takich przypadkach najbardziej dotknięty był ojciec narzeczonego, bo wtedy - przede wszystkim na skutek związanemu z małżeństwem przelaniu prawa do majątku i przywilejów - wzrastał jego prestiż, a w wypadku małżeństwa nielegalnego
ojciec ponosił poważne straty[120].
Kwakiutlowie opowiadali o śmierci pewnego starego wodza jednej wsi, który umarł ze wstydu. Jego najmłodszy syn uciekł przed laty z córką szanowanych niewolników na daleką wysepkę. Była to sprawa nie wywołująca komentarzy, ponieważ młodszych synów lekceważono i uważano za niższą kategorię. Miał on ze swą żoną piękną córkę, a kiedy była już dziewczyną na wydaniu, starszy brat jej ojca ujrzał ją i ożenił się z nią nie wiedząc, kim byli jej rodzice. Ci z kolei mieli syna i ojciec przekazał mu swoje rodowe imię. Kiedy zawiózł swą rodzinę i rodziców żony do domu ojca, starego wodza, ten, rozpoznawszy najmłodszego syna, padł martwy ze wstydu, jego bowiem szlachetnie urodzony syn dal swoje imię potomkowi „córki jego najmłodszego syna, nie posiadającej tytułu". Ale najmłodszy syn był zadowolony, bo oszukał swego szlachetnie urodzonego brata, wydając za niego córkę, i przez to uzyskał dla wnuka jedno z imion tytularnych.
Wstyd starego wodza z powodu małżeństwa syna nie wynikał ze sprzeciwu wobec małżeństwa z bliską krewną. Małżeństwo z córką młodszego brata, jeśli ten młodszy brat nie był całkowicie wykluczony z grona ludzi utytułowanych, było małżeństwem tradycyjnie uznawanym i bardzo częstym w niektórych rodzinach. Arystokracja na wybrzeżu północno-zachodnim była tak bardzo związana z zasadą pierworództwa, że nie uznawano „szczycenia się pochodzeniem", które dla nas kojarzy się z arystokracją.
Przygnębienie i samobójstwa na wybrzeżu północno--zachodnim były naturalnym dopełnieniem ich głównych zainteresowań. Uznawaną gamę uczuć, od triumfu aż po hańbę, wyolbrzymiano do najwyższych granic. Triumf byt niepohamowanym upojeniem się złudzeniami wielkości, hańba zaś powodem do śmierci. Znając tylko jedną gamę uczuć, korzystali z niej przy wszystkich okazjach, nawet najbardziej nieprawdopodobnych.
Społeczeństwo Kwakiutlów obsypywało tych, którzy potrafili przybrać wobec życia taką właśnie postawę, wszelkiego rodzaju nagrodami. Każde wydarzenie, zarówno czyny bliźnich, jak i wypadki związane ze środowiskiem materialnym, zagrażały przede wszystkim i ponad wszystko bezpieczeństwu człowieka, toteż istniały określone i specyficzne metody mające pomóc jednostce przyjść do siebie po ciosie, jaki ją spotkał. Jeśli nie potrafiła z nich korzystać, nie miała innego wyjścia jak tylko śmierć. W swym światopoglądzie poświęciła wszystko dla imponującego wizerunku własnego ja, a kiedy dotkliwie zraniono jej miłość własną, nie miała nic innego, na czym mogłaby się oprzeć i to załamanie prowadziło do zupełnego upadku.
Ta sama psychologia określała stosunek człowieka do innych ludzi. Aby utrzymać swą pozycję, obrażał i wyśmiewał sąsiadów. Celem jego wysiłków było „obalić" ich pretensje ciężarem własnych, „zrujnować" ich imię. Kwakiutlowie przejawiali tę postawę nawet wobec bogów. Najgorszą obelgą, jaką mogli rzucić na człowieka, było nazwanie go niewolnikiem; dlatego też, kiedy modlili się o pogodę, a wiatr się nie zmienił, rzucali tę samą obelgę istotom nadprzyrodzonym. Pewien stary podróżnik pisze tak o Tsimszjanach: „Kiedy klęski nie ustają lub nawet rosną, ogarnia ich wściekłość na boga i dają jej upust, wznosząc oczy i ręce we wściekłym gniewie ku niebu, tupiąc nogami o ziemię i powtarzając: «Jesteś wielkim niewolnikiem^. Jest to w ich ustach najcięższą obrazą"[121].
Kwakiutlowie nie uważali istot nadprzyrodzonych za istoty świadczące dobro. Wiedzieli oni, że huragany i lawiny nie były niczym dobrym, i przypisywali swoim bogom cechy świata przyrody. Jeden z nich, ludożerca z Północnego Końca Rzeki, zatrudniał niewolnicę, która dostarczała mu trupy. Jego strażnik, Kruk, wyjadał im oczy, a inny legendarny ptak, niewolnik boga, rozbijał ich czaszki dziobem i wysysał ludzkie mózgi. Nie uważano, żeby istoty nadprzyrodzone kierowały się dobrymi intencjami. Pierwszą rzeczą, którą budowniczy łodzi musiał zrobić, kiedy już ociosał ją toporem, było wymalowanie twarzy ludzkiej na każdym jej boku, aby odstraszała zmarłych budowniczych łodzi, którzy z pewnością spowodowaliby jej pęknięcie, gdyby im w tym nie przeszkodzić. Jakże daleko odbiega to od przyjacielskich i opartych na wzajemnej pomocy stosunków z tymi, którzy za życia wykonywali swój zawód, stosunków, do których kapłani Zuni przywiązują taką wagę. Na wybrzeżu północno-zachodnim oni właśnie stanowili grupę ludzi, których ręce podnosiły się przeciwko żyjącym kolegom. Jak widzieliśmy, uznanym sposobem uzyskania błogosławieństwa od bogów było zabicie ich. Wówczas odnosiło się triumf i bywało wynagradzanym przez siłę nadprzyrodzoną[122].
Ten fragment zachowania, które na wybrzeżu północno-zachodnim zostało usankcjonowane w kulturze tamtejszych ludów, w naszej cywilizacji uważamy za anormalne, a jednak jest ono na tyle bliskie postawom naszej kultury, że jest dla nas zrozumiałe; dysponujemy też określonym słownictwem, które pozwala fragment ten omówić. Megalomańska tendencja paranoidalna stanowi określone niebezpieczeństwo w naszym społeczeństwie. Tej tendencji możemy przeciwstawić jedną z dwóch możliwych postaw: pierwszą jest napiętnowanie jej jako anormalnej i godnej potępienia, i tę wybraliśmy w naszej cywilizacji. Drugą zaś, będącą skrajnym przeciwieństwem poprzedniej, jest uczynienie z niej istotnej cechy człowieka idealnego, i takie rozwiązanie przyjęto w kulturze wybrzeża północno-zachodniego.