Indianie Pueblo z Nowego Meksyku 9 страница

Dobuańczycy są złymi żeglarzami, płynąc trzymają się brzegów, a na noc dobijają do lądu. Pora wypraw kula jest okresem długich ciszy morskich. Dobu używają magicznych zaklęć, wzywając upragniony wiatr północno-zachodni, by poślubił żagiel zrobiony z delikatnego liścia pandanusa, schwycił go i nie pozwolił nikomu ukraść sobie męża. Wierzą, że wiatr, jak wszystkie inne zjawiska, powstaje nie inaczej niż dzięki magii.

Kiedy w końcu łodzie dobiją do miejsca przeznaczenia, przybyli na nich wybierają nagą rafę koralową, aby odprawić wielkie przygotowawcze obrzędy kula. Każdy mężczyzna z pomocą magii i różnorakich ozdób stara się upiększyć jak tylko może. Zgodnie z dobuańskim zwyczajem zaklęcia stanowią własność prywatną, toteż każdy używa środków magicznych na użytek ściśle osobisty. Ci, którzy nie znają żadnego zaklęcia, mają największe trudności. Muszą uciekać się do różnych wybiegów, używając zastępczo wszystkiego, co im tylko przyjdzie na myśl. Jest oczywistym faktem, że mimo ścisłej tajemnicy, w jakiej trzymane są zaklęcia - bo załoga łodzi z towarem nigdy nie wie, kto z nich posiada zaklęcia - na podstawie obserwacji stwierdzić można, że znają je ci, którzy dokonują największych transakcji kula. Pewność siebie daje im dostateczną przewagę nad towarzyszami. Ci, którzy znają zaklęcia, i ci, którzy ich nie znają, trudzą się w równym stopniu, aby przygotować się fizycznie na moment rozpoczę­cia transakcji kula. Perfumują się pachnącym liściem używa­nym w czasie zalotów, nakładają świeżą opaskę biodrową, malują twarze i zęby, namaszczają ciała olejem kokosowym. Tylko tak mogą wystąpić wobec swoich partnerów.

Samą transakcję każdy przeprowadza jak swój interes prywatny. Wytrwałe targi są rzeczą ważną i wysoko cenioną, a zgodnie z dobuańską zasadą, że im bliżej jesteś z kimś związany, tym niebezpieczniej zagraża twemu życiu; odwet na uczestniku-kupcu kula, któremu się powiodło, może wziąć niefortunny partner z łodzi albo ktoś inny z jego zespołu; nie jest to sprawa, którą mogą rozstrzygnąć sami dwaj uczestnicy transakcji. O ozdobach kula mówi się, jak w homeryckim refrenie: „Wielu mężów zginęło z ich powodu". I nigdy żaden Dobuańczyk nie zabija Trobriandczyka ani człowiek z Tubetube Dobuańczyka wskutek kłótni, która wybuchła między rozwścieczonymi partnerami w wy­mianie. Zawsze zabójcą jest Dobuańczyk, któremu się nie powiodło, zabitym zaś człowiek z jego własnego zespołu, któremu wymiana się udała.

Największym źródłem zawiści jest przewrotna praktyka zwana wabuwabu.

Wabuwabu to znaczy dostać dużo naszyjników z muszli spondylusa w różnych miejscach na południu, kiedy się w każdym tym miejscu zapewni, że się da w zamian jeden naramiennik, który ma się w domu na północy; albo na odwrót, dużo naramienników na północy za jakąś obietnicę też nie bardzo do dotrzymania, bo ma się tylko jedną jedyną cenną rzecz, a przyrzeka się ją wielu różnym ludziom, żeby ich uprosić o dary. To jest chytrość, a nie oszustwo.

Powiedzmy, że ja, Kisian z Tewara, jadę na Trobriandy i wystaram się tam o naramiennik zwany „Jaszczurka Ostrzegacz". Potem jadę na Sanaroa i w czterech różnych wsiach dostaję cztery naszyjniki, bo każdemu, kto mi daje naszyjnik z muszli, obiecuję, że mu w zamian dam później „Jaszczurkę Ostrzegacza". Ja, Kisian, nie muszę bardzo dokładnie obiecy­wać, kiedy dam. To później przyjeżdżają ci czterejdo mnie na Tewara i każdy myśli, że dostanie „Jaszczurkę Ostrzegacza", a dostaje ją tylko jeden. Ale tamci wcale nie są oszukani na zawsze. Wściekli są, to prawda, i muszą na tę wymianę czekać rok. Ale w następnym roku ja, Kisian, jadę znów na Trobriandy i przedstawiam, że jak mi ktoś da cztery naramienniki, to ja mam dla niego w domu cztery naszyjniki. Więcej naramienni­ków dostaję niż przedtem i załatwiam swoje długi po roku.

Tamci trzej, co nie dostali „Jaszczurki Ostrzegacza" są u mnie, na Tewara, nie u siebie, więc w niedobrym położeniu. A później, kiedy wrócą do swoich domów, są za daleko, żebym ja, Kisian, musiał się ich bać. Mogą odprawiać czary na zabicie swojego szczęśliwego współzawodnika, co dostał „Jaszczurkę Ostrzegacza". To prawda. Ale to już jest tylko ich sprawa. Ja, Kisian, robię się wielki, bo pomnażam swoje wymiany dzięki temu, że tę wymianę z nimi odwlekam o rok. Dłużej to już wymiany z nimi nie mogę odwlekać, bo wtedy nikt mi nie będzie ufał. Więc w ostatecznym wyniku jestem uczciwy[74].

Stosować wabuwabu z powodzeniem to wielkie osiąg­nięcie, jedno z tych, które na wyspach Dobu budzi najwięk­szą zazdrość. Wielki mityczny bohater kula był mistrzem wabuwabu. Podobnie jak wszystkie praktyki Dobu, wauwabu akcentuje własną korzyść kosztem czyjejś straty. Praktyka wabuwabu umożliwia osobistą korzyść w sytuacji, w której inni padają ofiarą podstępu. Kula nie jest jedynym przed­sięwzięciem, w którym człowiek ryzykuje, że padnie ofiarą wabuwabu. Określenie to odnosi się również do oszustwa w wymianie małżeńskiej. Szereg darów ustalonych między dwiema wsiami w czasie zaręczyn wymaga dużego majątku. Mężczyzna, który ma odwagę poniesienia ryzyka, może zaręczyć się celem osiągnięcia tylko korzyści finansowej. Kiedy szala wymiany przechyla się na jego stronę, zrywa zaręczyny. I nie ma na to rady. Mężczyzna, który wycofuje się w ten sposób, wykazuje, że jego czary są silniejsze od czarów wsi, którą znieważył; naturalnie wieś ta będzie dybać na jego życie. Jest on człowiekiem godnym zazdrości.

Wabuwabu w tym ostatnim przykładzie różni się od kula, ponieważ akt wymiany odbywa się w obrębie tego samego zespołu. Wrogość, nieodłączna w stosunkach panujących w grupie, przeciwstawia sobie dwie grupy biorące udział w wymianie, zamiast poróżnić wspólników handlowych płynących w jednej łodzi, jak w wypadku kula. Oba przypadki wabuwabu łączy fakt, że jest to wykorzystanie drugiej osoby.

Postawy, które omówiliśmy, ujawniające się w małżeńst­wie, magii, ogrodnictwie i wymianie handlowej, uwydatniają się najsilniej w zachowaniu w momencie czyjejś śmierci[75]. Dobuańczyk, mówiąc słowami dr Fortune'a, „ze strachu przed śmiercią kuli się jak pod razami bata" i natychmiast rozgląda się za jakąś ofiarą. Zgodnie z dobuańską zasadą ofiarą pada człowiek najbliższy zmarłemu, to znaczy współ­małżonek. Dobuańczycy wierzą, że człowiek, z którym dzieli się łoże, może być sprawcą śmiertelnej choroby. Mąż posłużył się zaklęciami sprowadzającymi chorobę, a żona użyła swych czarów.Bo choć kobiety mogą także znać zaklęcia sprowadza­jące chorobę, to jednak mężczyźni zawsze przypisują im szczególny rodzaj mocy, a utarty zwyczaj im przypisuje winę w wypadku śmierci lub nieszczęścia. Wróżbita, wezwany, by wskazać mordercę, nie jest związany tą konwencją i posądza o spowodowanie śmierci równie często mężczyznę, jak kobietę. Ta konwencja wskazuje raczej na istniejący antago­nizm między płciami niż na rzeczywiste istnienie usiłowań morderstw. W każdym razie mężczyźni przypisują kobietom specjalne i łajdackie metody, przypominające metody czarow­nic latających na miotłach z tradycji europejskiej. Czarownice Dobu opuszczają ciała uśpione u boku mężów i latają w powietrzu, aby spowodować jakiś wypadek - upadek człowieka z drzewa czy zerwanie się łodzi z kotwicy - albo też wyjmują duszę z wroga, który wskutek tego opada z sit i umiera. Mężczyźni żyją w tak wielkim lęku przed tymi machinacjami swoich kobiet, że wierząc, iż kobiety trobriandzkie nie praktykują czarów, tylko na Trobriandach przybierają dumną postawę, a nigdy nie robią tego w domu. U Dobu mąż boi się żony przynajmniej tak samo, jak żona boi się męża.

Jeśli jedno z małżonków zachoruje poważnie, wówczas obydwoje powinni natychmiast przenieść się do wsi tego, które zostało dotknięte chorobą - jeśli właśnie w owym roku mieszkali we wsi drugiego małżonka. Śmierć powinna nastąpić, jeśli to tylko możliwe, tam, gdzie owdowiały małżonek znajduje się w mocy susu zmarłego. Żyjący małżonek jest wrogiem w obrębie wsi, wiedźmą lub czarow­nikiem, który spowodował wyłom we wrogich szeregach. Susu zwiera front wokół ciała swego zmarłego członka. Tylko oni mogą dotykać zwłok czy spełniać obowiązki związane z pogrzebem. Tylko im wolno wznosić żałobne okrzyki. Pozostałemu przy życiu małżonkowi wzbronione jest najsurowiej przebywanie w pobliżu miejsca, gdzie wykonywane są te czynności. Zwłoki wystawia się na dachu domu, przystraja kosztownościami, jeśli zmarły byt człowie­kiem bogatym; kładzie się przy nim wielkie bulwy, jeśli był dobrym ogrodnikiem. Krewni ze strony matki zawodzą głośno w tradycyjnych lamentach. Tej samej nocy lub następnego dnia dzieci siostry zmarłego wynoszą zwłoki, aby je pogrzebać.

Dom nieboszczyka zostaje pusty i opuszczony. Nikt się już do niego nie wprowadzi. Pod podłogą urządza się pomiesz­czenie, zawieszając jego ściany plecionymi matami i miesz­kańcy wsi wprowadzają tam uroczyście pozostałego przy życiu małżonka. Ciało ma umalowane na czarno węglem drzewnym z ogniska i na znak żałoby zawiesza mu się na szyi, w formie pętli, czarny sznur. Miesiąc lub dwa spędza siedząc na ziemi w ciemnym pomieszczeniu. Później pracuje w ogrodach swoich teściów pod ich nadzorem jak za czasów narzeczeństwa. Pracuje także w ogrodach zmarłej żony oraz jej braci i sióstr. Nie otrzymuje za to żadnego wynagrodzenia, a jego ogród muszą uprawiać za niego bracia i siostry. Nie wolno mu się uśmiechać, nie bierze też udziału w żadnej wymianie żywności. Kiedy z grobu wyjmuje się czaszkę, nie wolno mu patrzeć na tańczących. Czaszkę zatrzymuje syn siostry zmar­łej, a jej duch zostaje uroczyście odesłany do krainy zmarłych.

Krewni wdowca muszą nie tylko pracować w jego ogro­dach w okresie żałoby, lecz spadają na nich jeszcze cięższe obowiązki. Po pogrzebie muszą zapłacić za pogrzeb wsi zmarłej. Przynoszą gotowane bulwy synowi siostry niebosz­czki, który ją pogrzebał, i wspaniały dar w postaci surowych bulw, które roznosi się we wsi zmarłej i rozdziela między jej krewnych, przy czym członkowie susu otrzymują większe porcje.

Wdowa jest podobnie traktowana przez krewnych jej zmarłego męża. Na dzieci jej nakłada się specjalne obowią­zki, przez rok muszą gotować papkę z bananów i taro i zanosić ją susu zmarłego, „aby zapłacić za ojca". „Czyż nie trzymał nas w swych ramionach?". Są one obcymi, płacącymi grupie blisko spokrewnionej z ich ojcem, grupie, do której nie należą, za jednego z tej grupy, który postępował z nimi dobrze. Spełniają swój obowiązek, toteż nikt im nie płaci za te usługi.

Żałobnik może być zwolniony z tych obowiązków, jeżeli jego klan złoży na rzecz klanu zmarłej dalsze dary. Człon­kowie klanu przynoszą dar złożony z surowych bulw i wszys­tko odbywa się podobnie, jak w już opisanym przypadku, po czym krewni zmarłego uwalniają go od żałoby zdejmując mu sznur z szyi i zmywając węgiel drzewny z ciała. Wszyscy tańczą, a krewni odprowadzają go z powrotem do jego wsi. Rok pokuty się skończył. Nigdy nie wraca do wsi swojej małżonki. Jeśli uwalnia się od żałoby wdowca, wówczas oczywiście jego dzieci pozostają we wsi prawdziwych krew­nych, gdzie ich ojcu nigdy nie wolno już wejść. Pieśń wykonywana przy zakończeniu żałoby wystawia to obowiąz­kowe pożegnanie. Skierowana jest do ojca w ostatnim dniu jego pokuty:

Leż bez snu, leż bez snu i mów w czas północy. Tylko leż bez snu i mów, leż bez snu i mów.

Maiwortu, posmolila węglem ciebie Mwaniwara, co odeszła w dół pod ziemię. Świt rozedrze nocną czarność. Tylko leż bez snu i mów[76].

Maiwortu jest wdowcem, któremu pozostaje tylko ta jedna, ostatnia noc, kiedy może rozmawiać ze swymi dziećmi. Następnego dnia zostanie zmyty z niego czarny węgiel. Jak „świt, co rozedrze nocną czarność", tak jego ciało wyłoni się znowu już nie uczernione. On i jego dzieci nie będą odtąd nigdy rozmawiać ze sobą.

Klany małżonków nie są jedynymi, które obrzucają się wzajemnymi oskarżeniami w okresie żałoby.To z małżon­ków, które pozostało przy życiu, jest nie tylko przedstawicielem wrogiej wsi, w tradycyjnym sformułowaniu

obwinionym o śmierć zmarłego. Jest także reprezentantem tych wszystkich, którzy poślubili dziewczęta z jego wsi. Jak widzieliśmy, grupa ta składa się z ludzi pochodzących z jak największej liczby wsi, gdyż za złą politykę dla wioski uważa się posiadanie w jej obrębie kilku związków małżeńskich z tą samą wsią. Ci, którzy zaślubili mieszkanki wioski, znajdą się w końcu - jeśli się ich małżeństwo utrzyma - w sytuacji podobnej jak małżonek odbywający teraz swoją karę. Z początkiem żałoby mają oni prawo zakazać spoży­wania owoców z drzew we wsi zmarłego, a nawet, okazując wielki gniew, ściąć kilka z nich. Kilka tygodni później chcąc, znieść ten zakaz, uzbrajają się w dzidy i napadają na wieś, jakby zamierzali ją opanować. Przynoszą ze sobą dużego wieprza, którego ciskają z rozmachem przed chatą najbliż­szego krewnego nieboszczyka. Potem rzucają się gromadą na palmy betelowe, zrywają z nich wszystkie orzechy i uciekają, zanim ludzie ze wsi zdadzą sobie sprawę z tego, co się stało. Oba te ataki stanowią rytualny wyraz urazy wobec grupy, która w końcu może zmusić ich do pokuty w czasie żałoby. Dawniej miejsce tłustego wieprza zajmowała ofiara z człowieka. W każdym razie mieszkańcy wsi, kiedy napastnicy znikną im z oczu, szaleją z radości nad wieprzem. Po ugotowaniu staje się on podstawą szeregu uczt wydawa­nych dla wszystkich wsi, z których pochodzą małżonkowie w tej wiosce, a gotowane jedzenie podaje się w sposób możliwie najbardziej obraźliwy. Ofiarodawcy wylewają roz­topiony smalec na czcigodnego starca z zaproszonej wsi. Smarują go nim niemal całego. Człowiek ten zaczyna skakać przybierając najgroźniejsze pozy, tańczy z urojoną dzidą i obraża swych gospodarzy tradycyjnymi obelgami. Podobnie jak przedtem mógł zakazać zrywania owoców z drzew, posiada on przywilej wyrażenia niechęci małżonków z innych wsi wobec klanu zmarłego, który zmusił ich do pokuty w czasie żałoby. Jeden z członków susu zmarłego przyjmuje groźną postawę wobec starca, ale nie mówi mu nic obraźliwego i tamten w końcu obmywa się i zaczyna jeść z wielkim apetytem. Jeśli wieś zmarłego zanosi do wiosek swoich małżonków gotowaną papkę zamiast wieprza, to papką tą oblewa się jednego z tych, którzy ją przyjmują, i tak samo spotyka się to z obraźliwą reakcją w formie publicznego tańca. Napięte stosunki między tymi dwiema grupami kończą się jedną z największych uczt urządzanych przez Dobu, ucztą wydaną we wsi zmarłego, podczas której obrzuca się obelgami gości ze wsi spokrewnionych przez małżeństwo. „Tawa, to twoje! Zmarły miał dużo świń. Twoje maciory są jałowe". „Togo, to twoje! Zmarły był mistrzem w zarzucaniu sieci. A ty tak łowisz ryby". „Kopu, to twoje! Zmarły był wielkim ogrodnikiem. Wracał z pola o zmierzchu. A ty przywlekasz się do domu, wyczerpany, już w południe". Jak powiada dr Fortunę, „w ten wesoły sposób zespół zbiera siły, ilekroć uderzy weń śmierć"[77].

Tradycyjna podejrzliwość istniejąca między wsią małżonka pozostałego przy życiu a wsią zmarłego nie oznacza, natural­nie, że żyjącego z małżonków uważa się konkretnie za zabójcę. Może tak być, ale wróżbici szybko wynajdują rzucający się w oczy sukces zmarłego w jakiej bądź dziedzinie i przypisują jego śmierć zazdrości, którą ten sukces wzbudził. Jednakże „zdarza się częściej", że obrzędy żałobne są nie tylko formą rytuału, lecz wyrazem „ponurej podejrzliwości z jednej strony i urazy wywołanej podejrzliwością" z drugiej. W każdym razie są one charakterystycznym objawem uczuć, które krzewią się bujnie wśród Dobuańczyków.

Zabójstwo może zostać dokonane zarówno za pomocą środków niemagicznych, jak i magicznych. Równie po­wszechnie podejrzewa się o zabicie za pomocą trucizny, co czarów. Żadna kobieta ani przez chwilę nie zostawi bez opieki swego garnka z obawy, aby ktoś się do niego nie dobrał. Poszczególne jednostki posiadają różne własne trucizny, które wypróbowują tak, jak wypróbowują swe magiczne zaklęcia. Jeśli okaże się, że trucizny te są w stanie zabić, wówczas nadają się do rozwiązywania poważnych konfliktów.

„Mój ojciec opowiadał mi o tym. To się nazywa budobudo. Dużo tego rośnie w morzu. Chciałem to wypróbować. Wycisnęliśmy z tego sok. Wziąłem orzech kokosowy, wypi­łem z niego mleko, wycisnąłem sok z budobudo do skorupy i zatkałem ją. Na drugi dzień dałem go dziecku, ze słowami:

Piłem już to, ty też możesz się napić. W południe dziecko zachorowało. A w nocy umarto. Była to córka siostry ze wsi mojego ojca. Mój ojciec otruł budobudo jej matkę. Ja otrułem później pozostałą sierotę. Dlaczego? Ona rzuciła czary na mojego ojca. Czuł się słaby. Zabił ją, więc i jego ciało znowu nabrało siły"[78].

Zwrotem, który odpowiada naszemu „dziękuję", kiedy otrzymujemy jakiś dar, jest: „Jeśli mnie teraz otrujesz, to jak ci się odwdzięczę za ten dar?". Znaczy to, że Dobuańczycy korzystają z każdej okazji, by zwrócić ofiarodawcy uwagę, że nie odniesie żadnej korzyści, jeśli posłuży się tą uniwersalną bronią przeciwko komuś, kto ma wobec niego pewne zobowiązania.

Konwencje Dobu wykluczają śmiech, a za cnotę uważają nastrój ponury i odstręczający. „To źródło śmiechu", mówią z pogardą o mniej ponurych sąsiadach. Jednym z pod­stawowych obowiązków w ramach tak ważnych obrzędów jak ogrodnictwo i kula jest powstrzymanie się od czynności przyjemnych czy wyrażania zadowolenia.W ogrodzie nie bawimy się, nie śpiewamy, nie gwiżdżemy, nie opowiadamy baśni. Jeśli będziemy się tak zachowywać, to sadzonki bulw powiedzą: «Co to za zaklęcia? Kiedyś istniały dobre zaklęcia, ale te - cóż to takiego». Sadzonki bulw nie zrozumieją naszej mowy. Nie będą rosnąć"[79]. Ten sam zakaz obowiązuje w czasie kula. Kiedy zwrócono się do pewnego człowieka, który siedział skulony na granicy wsi na wyspach Amphlett, gdzie odbywały się tańce, odrzucił on z gniewem propozycję przyłączenia się do tańczących, mówiąc: „Moja żona powie­działaby, że się dobrze bawiłem". Jest to w najwyższym stopniu wzbronione.

Ta ponurość jako ceniona cnota wpływa także na to, do jakich granic Dobu posuwają się w swojej zazdrości i podej­rzliwości. Jak widzieliśmy, wejście do domu czy ogrodu sąsiada jest wzbronione. Każdy pozostaje na swoim terenie. Jakiekolwiek spotkanie między mężczyzną a kobietą uważa się za niedozwolone, toteż w praktyce, zgodnie ze zwycza­jem, mężczyzna wykorzystuje fakt, że kobieta, którą spotkał, nie ucieka przed nim. Uważa się za rzecz oczywistą, że sam fakt, iż jest sama, dowodzi jej rozpusty. Zazwyczaj kobieta bierze ze sobą kogoś do towarzystwa, często małe dziecko, i taka „przyzwoitka" chroni ją zarówno przed oskarżeniami, jak i niebezpieczeństwem nadprzyrodzonym. Dlatego też mąż staje zwykle na straży u wejścia do ogrodu, kiedy pracują tam kobiety, zabawiając się rozmową z dzieckiem i pilnując, aby jego żona z nikim nie rozmawiała. Skrupulat­nie oblicza czas jej nieobecności, kiedy udaje się w krzaki dla załatwienia czynności fizjologicznych, a nawet w skraj­nych przypadkach może jej tam towarzyszyć, mimo ogrom­nej pruderii panującej na wyspie Dobu. Godne uwagi, że pruderia Dobuańczyków jest równie skrajna, jak pruderia wczesnych purytanów. Nikt nie obnaży się wobec drugiego, nawet wśród czysto męskiej załogi płynącej łodzią każdy przechodzi na część rufy niewidoczną dla pozostałych, jeśli chce oddać mocz. Ujawnienie swego życia seksualnego jest również zakazane; nie wolno o tym mówić, chyba że obrzuca się kogoś plugawymi obelgami. Dlatego też w konwencji słownej przedślubne zaloty określa się jako czyste, chociaż pieśni i tańce, które dają im wyraz, pełne są nieskrywanej namiętności, a fakty z tej dziedziny znane są każdemu dorosłemu człowiekowi.

Głęboko zakorzenioną pruderię właściwą Dobu znamy dobrze z własnego kręgu kulturowego, a związana z nią ponurość cechująca Dobuańczyków towarzyszyła także pruderii purytanów. Ale istnieją też między nimi pewne różnice. Przyzwyczailiśmy się do kojarzenia tego kompleksu z tłumieniem namiętności i mniejszym akcentowaniem spraw seksualnych. Ale skojarzenie to nie jest nieuniknione. U Dobu ponurość i pruderia idą w parze z przedmałżeńską swobodą seksualną i wielkim uznaniem dla namiętności i techniki płciowej. Zarówno mężczyźni, jak kobiety cenią wysoko zadowolenie płciowe i bardzo zabiegają o osiągniecie go. Nie istnieje u nich konwencjonalna obojętność czy męska solidarność, która by popierała mężczyznę podej­rzewanego przez żonę o zdradę. Wykorzystuje się zmienne przypływy namiętności, podczas gdy np. u Zuni są one łagodzone przez zwyczaje plemienne. Podstawowy sposób utrzymania przy sobie mężów, zawarta w zasobie znajomości spraw seksualnych, jaki kobiety wnoszą do małżeństwa, polega na wykorzystywaniu ich pod tym względem, jak się tylko da. Nie ma śladów jakiegoś umniejszania fizycznych aspektów życia płciowego.

Dobuańczyk jest więc człowiekiem ponurym, pruderyjnym i namiętnym, pożeranym zazdrością, podejrzliwością, pełnym uraz. Uważa on, że każdy sukces musi wyrywać złośliwemu światu w walce, w której pokonuje swego przeciwnika. Dobry człowiek to ten, który może się pochlubić licznymi walkami, co łatwo poznać po tym, że wyszedł z nich cało. To, że kradł, zabijał dzieci i swych bliskich z pomocą czarów, oszukiwał jak mógł, uważa się za rzecz naturalną. Jak wiemy, kradzież i cudzołóstwo są przedmiotem cennych zaklęć ludzi szanowanych w danej społeczności. Jeden z najbardziej szanowanych mieszkańców wyspy dał dr Fortune'owi zaklęcie czyniące czarownika niewidzialnym i dodał takie pouczenie: „Teraz możesz wchodzić do sklepów w Sydney, kraść, co zechcesz, i wychodzić nie zauważony. Wiele razy kradłem gotowanego wieprza. Mieszałem się z grupą ludzi, nie widziany przez nich. I odchodziłem nie widziany z moją ćwiartką wieprza"[80]. Odprawianie i rzucanie czarów nie jest bynajmniej przestępstwem. Człowiek wartościowy nie mógłby bez nich istnieć. Z drugiej strony, człowiek, który poniósł szkodę na majątku lub na ciele, lub został pokonany w walce, jest człowiekiem bezwartościowym. Człowiek kaleki to zawsze człowiek zły. Nosi w ciele obraz swojej klęski i wszyscy mogą to widzieć.